piątek, 25 marca 2011

Podróże w czasie i przestrzeni

Gdzieś kiedyś czytałem o efekcie cieplarnianym. Lody miały się rozpłynąć, a my utonąć, ale za to w pięknej słonecznej pogodzie. Tymczasem mamy już wiosnę, co tu dużo mówić – dość zimną. Nad Polskę nadciągnęły dziś podobno radioaktywne chmury znad Japonii, ale patrzyłem na nie i przypominałem sobie tamtą niedzielę sprzed lat, gdy dotarła do nas chmura z Czarnobyla. Wtedy było z pewnością bardziej radioaktywnie, ale też zdecydowanie bardziej słonecznie. Tak sobie piszę, bo wody mi tego dnia spadło na łeb tyle, że aby obronić się przed wodogłowiem, musiałem się zabrać za słowne lanie wody.
Dobra, trochę przesadziłem. Kilka postów temu pisałem, że jeden z czytelników przysłał mi sznurka do kroniki filmowej z 1945 roku. No i od tego czasu chodzę sobie po starówce i, zamiast patrzeć pod nogi uważając na psie gówna dumające bezkarnie na toruńskim bruku, gapię się na kamienice szukając sfilmowanych miejsc. Na podłożu jeszcze się, na szczęście, nie przejechałem, ale też – niestety – nie udało mi się rozpoznać wszystkich miejsc, których szukam.
Cóż, będę dalej łaził z głową zadartą do góry. Mam nadzieję, że przy okazji – wzorem Talesa z Miletu - nie wpieprzę się do żadnej studni, na starówce trwa właśnie renowacja kanałów, więc okazji nie brakuje...
Zwiedzanie proponuję więc zacząć od miejsc bezpiecznych. Oto różni przechodnie i ta sama Szeroka u wylotu ulicy Wielkie Garbary.


Materiał archiwalny się w tym miejscu nieco prześwietlił, na tabliczce jest jednak napisane: Gerechte Gasse, zatem jesteśmy na ulicy Prostej. Kamera operatorów kroniki tkwi cały czas w jednym miejscu, wydaje mi się jednak, że po prawej widać cień narożnika, a taki – w tym położeniu – prezentuje się tylko w dwóch miejscach: na rogu Jęczmiennej i Wysokiej. Na moje jest to ta pierwsza, wtedy pewnie nosiła jeszcze tabliczki Gersten Gasse.

Najfajniejszym odkryciem w tej części historyczno-geograficznego dochodzenia jest chyba dzbanuszek. W Toruniu można takie znaleźć dwa, oba w tym samym miejscu, na ścianie kamienicy narożnej przy Rynku Nowomiejskim i ulicy Prostej. Dziś są to delikatesy, ale sam budynek kryje pod swoją fasadą legendę, o której oczywiście teraz w Toruniu w zasadzie nikt nie wie. Tam, dokąd teraz zaglądają desperaci robiąc zakupy po dość wysokich cenach, lub ci jeszcze bardziej zdesperowani, którzy korzystając z późnych godzin zamknięcia części alkoholowej, mieściło się kiedyś kino „Corso”. Pierwsze w Toruniu! Jarek Jaworski dokopał się, że pierwsza wzmianka o nim (kinie, nie Jarku), pochodzi z 1908 roku. Kino powstało jako pierwsze i było naturalnie nieme, a pozostało takim do 1931 roku. Wraz z jego zamknięciem upadł ostatni bastion kina niemego w Toruniu.

Zmierzch kina niemego
Dźwiękowiec w triumfalnym pochodzie na podbój świata zatacza coraz szersze kręgi. Niedługo stare, poczciwa „nieme” filmy przejdą już do historji Mówić się o nich będzie tak. jak się mówi o pierwszej lokomotywie Stephensona. „Pod topór” postępu dało swoją głowę jedyne i ostatnie w Toruniu kino nieme „Corso”, jak o tem czytelnicy dowiadują się ze specjalnego komunikatu dyrekcji tego kina. Kino nieme miało swoich starych, wypróbowanych przyjaciół, którzy z żalem przyjmą wiadomość o końcu „ostatniego z Mohikanów”.
"Słowo Pomorskie", z 4 września 1931 roku

Świecę tu naturalnie blaskiem odbitym od Pana Bohdana Orłowskiego, któremu cytowaną notkę prasową tradycyjnie zawdzięczam, kto chce dotrzeć do prawdziwego źródła światła, powinien zajrzeć na oToruniu.net. Gospodarz portalu prowadzącego do przedwojennego Torunia, podzielił się przy okazji również zasłyszaną od starszego torunianina historyjką, że ta świątynia dziesiątej Muzy była miejscem dość specyficznym. Podobno, gdy pociechę jakiegoś z widzów przydusiła potrzeba, a widz nie chciał rezygnować z wizualnych doznań, kazał potomstwu lecieć pod ścianę. W tym wypadku lepiej by chyba jednak było napisać: pod szczanę...
Notka ze „Słowa Pomorskiego”, jak zresztą niemal każda, jest literacko pyszna! Gdybym to ja się tak rozpisał o lokomotywach i ostatnich Mohikanach, pewnie bym znów usłyszał, że przesadzam z literaturą...
A kino „Corso”, już w wydaniu dźwiękowym, działało jeszcze przez sześć lat, zostało zamknięte w 1937 roku. Ludzie sfilmowani w tym miejscu pod koniec wojny, na pewno więc nie szukali już pod tym adresem ruchomych obrazów.


Jedna bohaterek „Albumu rodzinnego”, która od zawsze mieszka na Rynku Nowomiejskim powiedziała, że ta scena została nakręcona właśnie w tej części miasta. Głupi nie zapytałem, gdzie dokładnie, jeśli jednak ten cień po lewej stronie jest fragmentem wykusza, musi to być ta kamienica, bo nigdzie indziej przy rynku czegoś takiego po lewej stronie nie ma. W sumie nawet by się zgadzało, bo wcześniej na filmie widać przecież dzbanuszek z obecnych delikatesów, a te są tuż obok. A swoją, drogą – chichot historii – w miejscu skuwanych w 1945 roku niemieckich napisów, po latach pojawiła się reklama Deutsche Banku.

sobota, 19 marca 2011

Małe wagary?

Pedagodzy strasznie się oburzają z powodu wagarów. Niesłusznie, bo przecież nic tak nie poszerza horyzontów, jak nieoficjalny wyskok z sali lekcyjnej czy wykładowej. Też bym sobie tak wyskoczył, ale robota trzyma... A poza tym pogoda też ostatnio jest jakaś do dupy. Czekając na wiosnę, sięgam więc do archiwum z kwietnia 2009 roku i zapraszam do Sierpca, oraz nad Wisłę. Bon voyage!
Dlaczego w Polsce nikt jeszcze nie porwał się na to, by napisać poemat o błocie? Tyle go przecież u nas jest! Za każdym razem niby ta sama breja, ale przecież o każdej porze roku wygląda ona inaczej. Kiedyś czytałem dyrdymały jakiegoś naszego XVII-wiecznego duchownego, który udowadniał, że raj znajdował się w Polsce. W sumie może miał i rację, Bóg jest wszak żydowski, zatem pewnie kiedyś łaskawym wzrokiem patrzył na Polin. Swojego Adama ulepił z pewnością z błota wiosennego, bo to ma najwięcej energii. Tak postał jednak pewnie Adam światowy, bo budulcem tego polskiego musiało być błoto listopadowe, z niego zapewne pochodzi nasza skłonność do melancholii i marudzenia, przeplatana jednak czasami błyskiem jakieś utopionego w kałuży kolorowego jesiennego liścia.
W sumie jednak nie chciałem rzucać błotem, bo przecież mamy tu niemal idealny krajobraz, piękny most kolejowy przerzucony nad rzeką, w sąsiedztwie młyna. Ja po tym moście jechałem, tuż przed zamknięciem pasażerskich przewozów na linii z Sierpca do Brodnicy, której ta przeprawa jest częścią. Miałem ze sobą aparat, ale idiota, nie zrobiłem zdjęcia. Cóż, wzrok utopiłem gdzie indziej.

Kocham stare młyny! Do tego stopnia, że z przyjemnością bym mógł sobie przycupnąć gdzieś przy jazie w charakterze wodnika, utopca, czy innego utopisty. Że jak, patrząc na jaz mam rozdwojenie jaźni? Nic z tych rzeczy, ot mielę sobie... No dobra, jeśli nie koło wody, to mogę się zadomowić w samym młynie, każdy powinien mieć jakiegoś swojego czorta. A ja bym się nie obijał, w nocy bym wył, jak Pan Bóg przykazał, a w dzień opowiadał młyńskie legendy (tyle ich przecież jest) i puszczał fajną muzyką na temat, choćby takie „Z misteczka do mlina” Muzykantów. Znajdzie się ktoś, kogo przy tym nogi same nie porwą do tańca?
Młyn utaplany w wodzie.
Młyn oskubany z koła.
Jaka piękna beczka! Jaki piękny płot! Jakie piękne wierzby! Jaka piękna polska wiocha! Szkoda, że tylko w muzeum...
Kościół do skansenu został przeniesiony gdzieś spod Przasnysza. Garnek, podobny do tego na płocie, posiadam, stoi w nim najważniejszy element czarownicowego zestawu latającego, czyli prawdziwa brzozowa miotła, z którą całkiem fajnie komponuje się bardzo stary sierp (coś dla druida). Sierp pochodzi z Bujniczek, fotkę zrobiłem w kwietniu, a nie w sierpniu, jednak pstryknąłem ją w Sierpcu, zatem dygresję uznaję za usprawiedliwioną.
Martwa natura, ale jakże żywe kolory! Bardzo bym chciał mieć taką skrzynię.
Tu bym sobie chętnie uciął drzemkę. O tym jednak, jak wspaniale śpi się w starych chatach, już gdzieś tu się produkowałem. Nie będę więc serwował powtórki z rozrywki, a podsumuję tylko, że najlepsze kasztany są na palcu Pigalle, ale najlepsze sny krążą pod sufitami wiekowych domów. Wystarczy w takim miejscu zamknąć oczy i wszystko staje się oczy-wiste!
Jeśli dobrze pamiętam, po rumuńsku „za firankami” mówi się „dupa perdele”.
Firanka na zdjęciu jest jednak tylko jedna, a sierpecki skansen nie zbiera pamiątek z miejsc, w których sczezł Owidiusz.

„Długo tak tu będziecie siedzieć?
Piętnaście lat, ale będę apelował.”
To cytat z „Misia”, tu jednak mamy do czynienia z zakratowanym królikiem.

Tak się trochę więziennie zrobiło... Były kraty, a tu jeszcze łańcuch, który kołysał się u pułapu skansenowej restauracji, która malowniczością wystroju i położenia starała się nadrabiać niedobory jadłospisu. Pompeje mają swojego psa łańcuchowego, Sierpc miał w tym miejscu łańcuchową latarnię. Czy wspominałem już gdzieś, że uwielbiam lampy naftowe?
UL...iczkę znam w Barcelonie..!
Ta uliczka i ten ul znajduje się oczywiście w Sierpcu, poza tym chyba nie było w nim pszczół. A skoro już mnie naszło na śpiewanie, to przypomniało mi się, że w czasach, gdy byłem jeszcze dzieckiem w kolebce (kto łeb urwał Hydrze), a mój wuj był jeszcze studentem, odwiedziłem go z mamą w akademiku. Oni sobie gadali, ja się nudziłem, ale w pewnym momencie podszedłem do wuja poprosiłem, by zaśpiewał mi „Pszczółkę Maję”. Nie wcielił się w Zbigniewa Wodeckiego. Podobno jeszcze długo ścigał go rechot kolegów, a on sam do dziś nie wierzy, że to była wyłącznie moja inicjatywa.
Jacyś ograniczeni ci koledzy byli. „Pszczółka” to przecież jeden z hymnów pokolenia. Nie ich? Ich strata.

piątek, 18 marca 2011

Mayn sztetele Żuromin

Zapyziałość potrafi być niezwykle urocza...
Niedaleko tego miejsca (tu zresztą chyba wszystko jest niedaleko) mieści się bardzo fajne Muzeum Małego Miasteczka.

Morze na rzece

W ramach wirtualnych wagarów, jadę sobie teraz do Dobrzynia nad Wisłą. Jadę na krótko, bo miasteczko, które z Wisły wydawało mi się drugą Nieszawą, na lądzie rozczarowało całkowicie. Imponująco piękna była tylko rzeka, tu oglądana z zamkowego wzgórza.
Chłodnia do ciał, choć bezpłatna, nie była potrzebna. Ten dzień był dość chłodny już sam w sobie.
Tak przy okazji, coś w sam raz dla Wyspiańskiego.

Podkowy i bociany

Rację miał Leopold Staff, gdy w jednym swoim wierszu chciał zacząć budowę domu od dymu z komina. Komin, to najbardziej trwała część każdego budynku. Ten musi pochodzić z okolic Rzęczkowa, wioski między Toruniem i Bydgoszczą, którą w kwietniu 2009 roku odwiedziłem jadąc rowerami z kolegą z tego pierwszego, do tej drugiej. Dla mnie podróż była nieco trudna, ponieważ dzień wcześniej oblewaliśmy pomyślne zmiany w redakcji. No cóż, zapomniałem trochę o żelaznej zasadzie: Primum non miscere... Pomieszałem dużo, nie byłem w tym zresztą odosobniony, jednak niedługo po tym, gdy następnego dnia rano (czyli gdzieś koło godz. 11) się obudziłem, wsiadłem na rower, by kopnąć się nim ładnych kilkadziesiąt kilometrów. Za Skłudzewem doszedłem już w pełni do siebie, zdjęć z podróży zostało mi jednak niewiele...
Sięgnąłem po aparat, by uwiecznić zrujnowane chaty, w ich sąsiedztwie spotkało mnie też wiele symbolicznego szczęścia. Takiego skrzydlatego z rozklekotanym czerwonym dziobem, poza tym jednak, niezbyt wyspany i obolały wewnętrznie, kręcąc kołami, w piasku jednej z bocznych dróg zobaczyłem podkowę. Nie, to nie był wytwór skacowanej wyobraźni, ani żaden szajs sprzedawany dziś na straganach, ale najprawdziwsza końska podkowa! Naturalnie zabrałem ją ze sobą, ale potem oddałem koleżance. Mam nadzieję, że jej służy.

Cholera, ona gdzieś tu powinna być...
A niech to żabie udka kopną, ciężkiego sprzętu przecież nie zamawiałem!

Nad Wisłą, niedaleko Brdy

Przejechaliśmy most w Fordonie, którym rok wcześniej zachwycałem się patrząc nań z rzeki. W zasadzie byliśmy już w Bydgoszczy, jednak do jej centrum było jeszcze bardzo daleko. Na Wiśle uwijały się piaskarki. Gdyby nie one, królowa polskich rzek byłaby całkiem martwa, a przecież jeszcze niedawno, bo czym dla Wisły jest 70 lat, w pobliskim Brdyujściu był port, w którym w 1939 roku stacjonowały jednostki wojenne Oddziału Wydzielonego Wisła.

Kościół przysłonięty więzieniem...
W 2009 roku Fordon witał podróżnych między innymi widokiem rozgrzebanej synagogi. Jedyny taki obiekt zachowany w regionie, bardzo ciekawy zresztą, bo pochodzący z XVIII wieku, remontowany był bardzo długo (nadal zresztą jest) i wyglądało na to, że Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, która oddała świątynię bydgoskiej fundacji Yakiza za symboliczną złotówkę, zrobiła na tym fatalny interes. W sumie nie dziwię się, bo też miałem (nie)przyjemność z Yakizą współpracować. Mam nadzieję, że wykonawca prac miał, rozliczając się z bydgoszczanami, więcej szczęścia ode mnie.
W tym miejscu pękłem ze śmiechu!
Zajechaliśmy rowerami pod bydgoski Dworzec Główny, rzut beretem od niego znajduje się obecna centrala naszej firmy. Bardzo ciekawy przedwojenny budynek w interesującym otoczeniu. Wiem, bo pojechałem zobaczyć go w 2009 roku, niedawno natomiast zwiedziłem jego wnętrze przy okazji szkolenia. Szkolenie było długie - sobota i niedziela, w teorii przynajmniej, za każdym razem po osiem godzin. Przez okno napatrzyłem się więc na położony po drugiej stronie ulicy neogotycki kościół, obecnie protestancki, a dawniej pewnie garnizonowy, bo położony na terenie jednostki wojskowej. Jego wieża była porypana przez pociski, czyżby pamiątka z września 1939 roku? Na tym jednak ciekawostki się kończą, bo poza tym... Gniliśmy tam przez cały weekend, kształcąc się wspólnie z bydgoskim koleżeństwem – całkiem przecież fajnym. Tyle czasu o suchym i pustym pysku, koleżeństwo nie pomyślało nawet, by poczęstować kawą. Nie czepiam się, tylko dziwię, mi się coś takiego we łbie nie mieści, a przecież miejsca jest w nim sporo, bo do małych nie należy. Cóż, następnym razem kształcić się będę nad Brdą z własnymi kanapkami i z termosem...

czwartek, 17 marca 2011

Toruń masoński

Jezus Maria, ile ja się tego dwa posty temu naszukałem! Masońskie artykuły odkrył naturalnie w „Słowie Pomorskim”, i się nimi ze mną podzielił, Pan Bohdan Orłowski, który swoją stroną oToruniu.net otwiera bramę do skarbów przedwojennego Torunia. Ja te teksty przed laty dostałem, jednak zgubiłem je na twardym dysku swojego laptopa. Być może więc, częściowo dlatego, teraz oberwałem po łbie od Grzegorza, pilnującego dawnych aleksandrowskich wrót rosyjskiego imperium, za ochłodzenie postów. Zabrakło mi danych, a może i natchnienia – ostatecznie – nigdy nie przekroczyłem progu żadnej z toruńskich lóż.
Następnym razem mam jednak zamiar wybrać się na wagary, w tereny bardzo mi bliskie. Postaram się zatem wyrazić wtedy całym sobą.

Gdzie Loża masonerji?
Przy ul. Kopernika pod I. 5 zniknęła tablica żydowsko-masońskiej Loży. Jest to b, prosty sposób uspokojenia opinii publicznej, ale ciekawi jesteśmy, co się stało z Lożą?
W czasie, gdy ogólny brak mieszkań jest klęską społeczną, oburzajacem jest, aby tolerowano zajmowanie całego 2 piętrowego budynku na cele konspiratorskie i najczęściej antypaństwowe kryjącego się przed światłem dziennem żydostwa.
Miarodajne czynniki może zechcą rzecz wyświetlić?
J. G., obywatel m. Torunia.

Słowo Pomorskie z 20 lutego 1924 roku.

W sprawie loży masońskiej przy ul. Kopernika,
Powołując się na artykulik, zamieszczony w „Słowie Pomorskiem” z 20 lutego (nr 42) pod rubryką „Wolne głosy”, pt „Gdzie loża masonerji” upraszam Szanowną Redakcję o sprostowanie jak następuje: Przy ul. Kopernika liczba 5 nigdy loża masonerji się nie mieściła, natomiast prawda jest, że znajdowała się w wymieniona pod nr. 7 i od przeszło półtora roku zlikwidowana, a ubikacje zajęte przez oficera Wojsk Polskich na mieszkanie.
Zarazem nadmieniam, iż loża masonerji zajmowała li tylko cztery pokoje na parterze, a nie jak obywatel Torunia podaje, cały dwupiętrowy dom.
Wnioskuję z Jego twierdzeń, że obywatel Torunia (autor artykułu) musi być obywatelem toruńskim od niedawna, ponieważ każdy stary obywatel zna starego obywatela przy ulicy Kopernika pod nr. 5 i wie z całą pewnością, że nie cierpiałby takiej loży w swoim domu.

F. P. obywatel m. Torunia, (wgl)
Franciszek Pałkowski, sekretarz Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego, Magistratu m.Torunia - wg.księgi adresowej z 1923 roku.

Rewizja w lożach masońskich

Onegdaj policja przeprowadziła rewizję w lokalu lóż masońskich „Vodwells” i „Bienenkorb”. Lokal pierwszej loży zajmuje piękne kilka pokojowe ubikacje przy ul. Chełmińskiej. Lokal drugiej loży zajmuje trzypiętrowy dom przy ulicy Łaziennej. Oddział agentów pod dowództwem komisarzy zwiedził lokale te gdzie miał możność oglądania „dziwów masońskich” w postaci czarnych kaplic, kilku trumien, trupich czaszek, rozmaitych sprzętów rytualnych etc. Rewizja wykazała b. duży materjal świadczący o rozwoju lóż masońskich w Polsce będących w łączności tych lóż z zagranicą i wiele innego materjału, z którego wynika antypaństwowy charakter tychże że lóż. Dziwnem jest iż mimo 4 letnich rządów polskich na Pomorzu, władze nie zdążyły zająć stanowiska w stosunku do lóż masońskich.
Kiedy szereg obywateli i urzędników polskich niema dachu nad głową, tajne spelunki czarnych mafji utrzymują najładniejsze lokale w śródmieściu dla swych celów.
Czas aby władze położyły temu koniec.

Słowo Pomorskie z 1.grudnia.1923 roku

wtorek, 15 marca 2011

Toruń wyzwolony... 1945 rok

Od Czytelnika – tym razem blogowego – dostałem niedawno sznurka do kroniki filmowej z wyzwolenia Torunia w 1945 roku. Kilkuminutowe dzieło uwiecznione na kliszy przez Wł. Forberta, B. Samucewicza i A. Wawrzynika, pozostające we władaniu Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych, a wyświetlone przez Program Drugi Telewizji Polskiej, w tej postaci osiadło w internecie i wpadło w moje ręce. Panie Pawle, jeszcze raz tysiąckrotne dzięki! Jak jednak wspomniałem, na jakiś czas odebrał mi Pan spokój... Nie miałem innego wyboru, ustawiłem nad tym fantastycznym filmem swój szybik i zacząłem eksplorację. Tyle udało mi się z niego wydobyć na szybko, czarno-białej kliszy mówię jednak – do zobaczenia, bo z jej klatek na pewno będę się starał uwolnić kolejne współczesne widoki miasta. Muszę tylko rozpoznać miejsca (już wiem np., że niemieckie napisy skuwane były na Rynku Nowomiejskim, muszę jeszcze ustalić, gdzie dokładnie), bądź dotrzeć do tych, w których w 1945 roku stała kamera.
To trzeci archiwalny widok Torunia, jaki mi się ostatnio na filmowej taśmie przewinął przed oczami. Nie mogę więc uciec przed porównaniami. Tu widzimy chociażby zniszczoną w czasie wojny pierwszą toruńską gazownię miejską, którą na przedwojennym filmie pana Bogusława Magiery, widać wciąż jeszcze całą i zdrową...


Niecałe siedem lat wcześniej Bramę Mostową filmował zespół Aleksandra Forda. To były jednak obrazki z zupełnie innego świata.


Brama Żeglarska jest dziś obwarowana całkiem podobnie. Z powodu remontu. Biegnąc szlakiem „Ludzi Wisły” zachwyciłem się, że dziś, tak jak w 1938 roku, gdy Aleksander Ford dotarł ze swoją ekipą do Torunia, na bramie wisi latarnia. Tu jednak jej nie ma...
Na tym obrazku kryje się jednak jeszcze jedna ciekawostka. W 1945 roku, już po zajęciu Torunia przez Sowietów, niemieckie bombowce zniszczyły dwie kamienice nieopodal świętych Janów. Zwiedzając to miejsce przy okazji „Ludzi Wisły”, obfotografowałem je ze wszystkich stron, dołączając widok przedwojenny i późniejsze plomby. Na tym filmie stare kamienice nadal jednak stoją. Te niemieckie samoloty zbombardowały je później? Aż tak bardzo później?




Zabarykadowany wylot ulicy Łaziennej.

Zdjęcia tymczasowego mostu na Wiśle już wrzucałem. Tu, obok niego, najwyraźniej jednak widzimy jeszcze przeprawę pontonową.
Collegium Maius Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Dziś studenci bronią tu swoich magisterek, rozwalona pelotka dowodzi jednak, że w 1945 roku budynek był przygotowany do zupełnie innej obrony. W sumie jednak, niedaleko tego miejsca, dziś również stoją armaty. Obecnie jest to bowiem plac Artylerii Polskiej. Pamiętam, że przy tych działach kiedyś leżały również kule (zdecydowanie nie inwalidzkie).

Kopernika?

Nie było nas, był klucz. Nie będzie nas, będzie klucz? Ulica Ślusarska, wtedy i jeszcze przez ponad 20 powojennych lat – Krzyżacka.

Ślusarska? Cień kościoła w tle ma wieżę świętego Jakuba, a tylko stąd widać go w ten sposób.

Porzucony sprzęt i amunicja.

Porzucony Hitler.
Ludzie pilnują budynków, najwyraźniej okazali się jednak od nich mniej trwali. Cóż my bowiem wiemy dziś o tych strażnikach? Nic. Hotel Polonia (po lewej) nadal tymczasem przyjmuje gości (i nawet, mimo remontu, wciąż można się na nim doszukać napisu sprzed 1920 roku...). Budynek równoległy nie jest hotelem niemieckim, zresztą w 1945 roku zapewne też już stracił swoją pierwotną funkcję, nadal jednak tkwi przy placu Teatralnym. No właśnie, kilka miesięcy temu pierwszy raz zobaczyłem to miejsce na przedwojennym filmie. Oba obrazki są czarno-białe, różni je raptem sześć, siedem lat. Cała epoka. Wolałem chyba jej wcześniejsze wydanie....

Wtedy jeszcze Urząd Powiatowy, dziś Urząd Miasta – filmowany spod gmachu przedwojennej Dyrekcji Kolei, obecnie Urzędu Marszałkowskiego.