Czasy mamy historyczne, a gdy czasy są historyczne to znaczy, że – jak pisał Andrzej Sapkowski we wstępie do swojej trylogii śląskiej – dzieje się dużo i szybko. W Toruniu na przykład sporo się ostatnio buduje i wykańcza. To drugie nie dotyczy może bezpośrednio wszystkich rozpoczętych inwestycji, ponieważ część z nich, z różnych powodów, utyka. Wykańczane są przeważnie stare toruńskie przedmieścia. Gdy magistrat zrealizuje już wszystkie swoje plany dotyczące rozbudowy dróg, z tych przedmieść niewiele zostanie. Proces burzenia odbywa się w zasadzie bez dyskusji – władza ma wizję, władza ma rację i już, a kto nie jest z władzą, jest przeciw rozwojowi miasta.
Mi przyszłość Torunia bardzo leży na sercu, dlatego na taką masową demolkę patrzeć obojętnie nie mogę. I nie mam zamiaru. Najbardziej ostatnio narażoną na zniszczenia „Chełmionkę” brałem pod lupę już kilka razy, niedawno, przy okazji rozbiórki pewnego bardzo ciekawego budynku. Opisałem go w gazecie i dołączyłem kilka słów komentarza, który, jak słyszałem, gospodarzy miasta mocno wkurzył. Czym ten gniew zaowocuje? Odrobiną refleksji, czy kolejnymi wyrokami śmierci na następne toruńskie zabytki? Znając życie i realia, stawiam na destrukcję, choć bardzo bym chciał zobaczyć co innego.
Na zdjęciu fragment przedmieścia, zanim jeszcze wparowały nań buldożery poprzedzone ekipami wycinającymi drzewa.

W Toruniu, pod obuchem rozbudowy, masowo padają stare domy. Inną stroną tego medalu jest również rzeź drzew. Rany, ileż to ja się, siedząc w redakcji, nasłuchałem narzekań z tego powodu! W sumie jednak nie ma się czemu dziwić, ptaki rzeczywiście pewnie będą miasto omijały szerokim łukiem. Centrum, wraz z położonymi blisko niego przedmieściami, zostało niemal doszczętnie wyłyszone.

Dom przy Szosie Chełmińskiej 93, który w różnych stadiach rozkładu się tu na ogół pokazuje, nie był obiektem architektonicznie oszałamiającym. Na swojej fasadzie posiadał jednak napis reklamujący piekarnię. Ściślej mówiąc, kilka napisów nakładających się warstwami i informujących o jego dawnej funkcji po polsku oraz niemiecku. Wyraźnie widoczne ślady bardzo zamierzchłej numeracji wskazywały na to, że reklamowa przygoda tej niepozornej ściany zaczęła się jeszcze w XIX wieku, gdy piekarnia z Szosy Chełmińskiej (która to już w tym miejscu odnaleziona?) stała jeszcze na Przedmieściu Chełmińskim, a jak się później okazało, także na Bielanach. W całym Toruniu starszego i bardziej ciekawego napisu reklamowego, z tego co wiem, nie było (chciałem napisać – nie ma, ale muszę niestety użyć czasu przeszłego).
Wgapiałem się w te napisy przez lata, kiedy mieszkałem na Wrzosach, przejeżdżałem obok tego domu niemal codziennie. Licho jakieś mnie podkusiło, że tuż przed rozbiórką zacząłem opukiwać ścianę wydobywając spod cienkiej warstwy, która napis kiedyś zapaskudziła, kolejne litery. Zwątpiłem, bo sprzętu i wiedzy mi zabrakło, do przebadania tej ściany potrzebni byli specjaliści.



Działać trzeba było naprawdę szybko, bo zanim za burzenie wzięli się eksperci, za robotę zabrał się społeczny komitet rozbiórkowy. Cztery, pięć dni po tym, gdy kamienicę opuścili ostatni lokatorzy, nie było tu już czego ratować (pieca przecież, choćbym nie wie jak chciał – a chciałem, bo był bardzo ładny – na plecach bym nie wyniósł). Nawet stropy poszły w cholerę. Z tego powodu zresztą w magistracie zapadła decyzja o tym, że dom należy jak najszybciej rozwalić.


Gdyby nie okoliczności (oj tak, oko bardzo się dziś musi na „Chełmionce” napracować, licząc to, co zostało, bądź ma zostać zburzone), z tej całej przygody mógłbym się tylko cieszyć. Szukając informacji na temat kamienicy z najstarszym toruńskim napisem przekopałem źródła dowiadując się wielu ciekawych rzeczy o budowie domu i jego dalszych losach. Pan Bohdan Orłowski, mój mistrz z oToruniu.net, przejrzał swoje zbiory dorzucając sporo kolejnych ciekawostek. Ostatecznie wreszcie, dzięki nieocenionej pomocy pani profesor Bogumiły Rouby, szefowej Zakładu Malarstwa i Rzeźby Polichromowanej Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa na UMK, nad najstarszym toruńskim napisem pochylili się także fachowcy ze studenckiego koła naukowego konserwatorów zabytków. Badania zostały zorganizowane w błyskawicznym tempie i stanęły pod znakiem zapytania z powodu braku drabiny, którą jednak udało się pożyczyć od zakładającej rolety firmy Mrok, która ma swoją siedzibę przy Szosie Chełmińskiej kilka domów dalej i po przeciwnej stronie ulicy. Bardzo lubię takie improwizowane i wariackie akcje. Szkoda tylko, że napisowi trzeba się było przyglądać na kilka godzin przed przyjazdem burzącego dom buldożera. Jeszcze bardziej żal serce ściska, że gdyby nie takie pobieżne badanie, nikt by nie odnotował tego, że napis był czterowarstwowy. Toruński uniwersytet jest konserwatorami słynący i nie trzeba się starać, by namówić ich do współpracy. Ja załatwiłem to w kilka minut, wykonując trzy telefony – pani Malwino, za pomoc z całego serca dziękuję. Dlaczego jednak badaniem napisu zainteresowałem się pierwszy? Przecież gospodarze miasta, planujący przy pomocy buldożerów jego rozwój, mogliby to zrobić sami, wiele miesięcy wcześniej. A jednak, nikt się nie pofatygował... Zgodnie z procedurami, przed rozwałką została sporządzona podstawowa dokumentacja, ale odnotowano w niej jedynie ISTNIENIE napisu.
Opis całej historii, będący również zapisem ostatnich godzin istnienia domu przy Szosie Chełmińskiej 93, oraz punktem wyjścia do komentarza, który tak bardzo gospodarzy Torunia obraził, można znaleźć TUTAJ

Ale fajne schody! Bądź wchody, w zależności od tego, kto w którą stronę idzie. W archiwaliach wygrzebałem, że jakoś na początku XX wieku była o nie spora awantura. Zostały dobudowane bez pozwolenia. Ciekawe, kiedyś takie rzeczy nie uchodziły płazem, podobnie jak i budowlane zaniedbania. Jeszcze przed wojną ścigała je policja budowlana i magistrat. Dziś już tego nie robi, a policja budowlana? Czy ktoś dziś jest w stanie sobie coś takiego wyobrazić?


Pod numerem 93. była piekarnia, podobnie jak kawałek dalej, w 99, gdzie dziś jest jeszcze sklep z kawą i winami. Sąsiad, choć może z tego miejsca nie prezentuje się najlepiej - chociażby ze względu na front i komin wart jest, by go zachować. Wyrok został już jednak wydany, lecz data egzekucji nie jest jeszcze znana.

Sklep z winami jeszcze jest (the winner is, ale na jak długo?), dawna piekarnia przy Szosie Chełmińskiej 93 również jeszcze stoi. Pomiędzy nimi pustką zieje już jednak szczerba.

Rozbiórkę domu 95-97 spostrzegłem zbyt późno. Na miejscu zastałem w zasadzie tylko cegły. Zrobiłem zdjęcia, tym samym dokumentacja zagłady Chełmińskiego Przedmieścia w tym miejscu dobiegła końca. No, prawie...


Z kamieniczki udało się uratować kilka leżących na gruzowisku drewnianych elementów. Dokonali tego moi blogowi sąsiedzi i wielka chwała im za to!

Po odczyszczeniu, co bardzo mozolnie idzie, a w zasadzie zamarło, okienko będzie piękną ozdobą ściany.

Tak „Chełmionka”, na demolowanym właśnie odcinku, prezentowała się jeszcze rok czy dwa lata temu. Pięknie zabudowana i zadrzewiona – fotografuję ją już od lat, ale przeglądając archiwum, ze smutkiem zauważyłem, że utopionego w zieleni budynku 95-97 nigdzie w całej okazałości sportretowanego nie mam. Zawsze drzewa go zasłaniały...
Przedmiejsko miła i zdewastowana. Zgadza się, czego najbardziej rzucającym się w oczy dowodem może być fatalny stan nawierzchni Szosy Chełmińskiej, ktoś jednak ją do takiego stanu doprowadził. Trakt składa się z dziur, bruku i szyn tramwajowych, a przecież ostatni tramwaj przejechał tędy 20 lat temu!
Nie jestem przeciwnikiem modernizacji, nie czuję wstrętu do przebudowy, byleby tylko podobne przedsięwzięcia prowadzone były z głową. W Toruniu tymczasem masowo wyżyna się stare przedmieścia (Chełmińskie już znika, kolejne będzie Jakubskie, a miejscy planiści z ogromną determinacją starają się również pogrzebać ocalałe relikty Mokrego), by zrobić miejsce dla dwupasmowych autostrad. Pod tym względem także specjalistą nie jestem, jednak wydaje mi się, że światowe metropolie dążą raczej do tego, by samochody ze swoich granic wyprowadzić. U nas tymczasem asfalt zalewa wszystko, a kierowcy krążą godzinami szukając miejsca na parkingach. Metropolie... Jakiś czas temu słyszałem, że gdzieś, bodajże na Dolnym Śląsku, autobusy komunikacji miejskiej tych, co zdecydują się zostawić auto pod domem, wożą za darmo. Czy ktoś jest w stanie wyobrazić sobie coś takiego w Toruniu?! Ja bardzo chciałbym, ale w tej chwili jakoś mi nie wychodzi...
Autostrady w środku miasta to jedno, inną rzeczą jest natomiast wyścig deweloperów. Dziwny, bo jak napisałem w swoim komentarzu, w Toruniu nie ma już przedmieść, są tylko działki, z których można usunąć stare rudery, jakie na nich stoją, by postawić tam jakiegoś nowoczesnego kolosa. Lokale w nowych domach sprzedać jednak trudno, choć ludzie ciągle narzekają na brak mieszkań. Nie rozumiem tego tym bardziej, że widzę, jak wiele miejskich metrów w starej zabudowie świeci pustkami (co wprawia w osłupienie tym bardziej, że opustoszałe kamienice błyskawicznie są przecież rujnowane. Smutnym tego przykładem może być chociażby niezwykła kamienica przy Bydgoskiej 50/52). Czy nie lepiej by było remontować to, co już jest? Tylko po co, skoro można zburzyć i postawić nowinkę?
Zabudowa tymi nowinkami powinna się jednak odbywać w zgodzie z pewnymi regułami. Wysokość nowej budowli, jej bryła i charakter, powinny być zgodne z sąsiadującą wcześniejszą zabudową. W Toruniu udaje się to tylko czasami. Bardzo rzadko! Pracownicy magistrackiego Wydziału Architektury i Budownictwa oraz Biura Miejskiego Konserwatora Zabytków starają się, aby to miało ręce i nogi, jednak przeważnie, między starymi budynkami, wyrastają nowoczesne obiekty pasujące do otoczenia jak pięść do oka. Ich wysokość dostosowana jest do widocznego gdzieś na horyzoncie komina (przesadzam, ale tylko trochę), później natomiast, obok jednego architektonicznego przybysza z kosmosu wyrasta następny, jeszcze bardziej odważny, itd.

Ostatecznie, tak się jakoś dziwnie składa, że budynki oryginalne w pewnym momencie przestają pasować do otoczenia. Więcej nawet, swoją pokracznością i niedostosowaniem po prostu kolą oczy. Nic tylko wsiąść do buldożera i rozjechać. Grzech ten nie jest wynalazkiem gospodarzy prezydenta Zaleskiego, ma w Toruniu niestety znacznie głębsze korzenie. Bloki w tle sportretowanego tutaj szachulcowego budynku stojącego przy Szosie Chełmińskiej obok jej skrzyżowania z ulicą Żwirki i Wigury wyrosły jeszcze zanim obecny prezydent wraz ze swoją ekipą doszedł do władzy.

Efekty ostatniego etapu tego dopasowywania nowej zabudowy do historycznego otoczenia można zobaczyć przy ulicy Kołłątaja. Obrazki współczesne znajdują się na samym końcu, kilka archiwalnych zamieszczonych poniżej, pan Andrzej Kamiński zrobił w latach 90., chociaż pierwszy obrazek z tej serii datowany jest na początek XXI stulecia.

Ta sama ulica w latach 90. - zanim wjechały na nią buldożery. Ile zieleni, jakie ładne okna...

Tak było, przed 1990 rokiem.


Walka o toruńskie starocie, czy może raczej – o zachowanie charakteru miasta – wydaje się nie mieć sensu. W magistracie inwestycje mają priorytet, a prezydent jest święcie przekonany o słuszności swoich decyzji. Dyskutować nad nimi w każdym razie nie zamierza. Jego słynna już maksyma: Kto jest przeciw Zaleskiemu, jest przeciw Toruniowi, stała się zresztą symboliczna i nie pozostawia złudzeń. Wyraziłem w gazecie inne zdanie na ten temat i dziwo, żaden z moich tekstów (a natłukłem ich przecież wiele), nie spotkał się z tak wielkim i pozytywnym przyjęciem. Kilka mądrych osób zwróciło uwagę na to, że prezydent Zaleski nie urodził się w Toruniu, nie stawiał tu pierwszych kroków, nie bawił się tu w piaskownicy. We wczesnych swoich latach, z wypiekami na twarzy, nie odkrywał świata poza granicami swojego podwórka. Nie nawdychał się więc toruńskiego powietrza, nie poznał jego ducha. Do pierwszych takich komentarzy odnosiłem się z rezerwą, ale coś w tym jest... Uświadomił mi to poniekąd pan architekt miejski, który – dla odmiany – moimi słowami poczuł się dotknięty. Zapytał, co mi się w działaniach zabudowujących miasto deweloperów nie podoba, ja na to podałem m.in. przykład zniszczonej nową zabudową Winnicy (pisałem już o tym wcześniej, ale zdjęć jeszcze nie zrobiłem, co postaram się nadrobić). W odpowiedzi usłyszałem, że wznoszone tam bloki powstały na deskach kreślarskich architektów o europejskiej renomie. Zapewne, ale cóż mi z tego? Ja architektem nie jestem, jednak po różnych toruńskich kątach włóczę się od urodzenia i wiem, że w takim miejscu podobnych obiektów wznosić się nie powinno. Ten teren został już ukształtowany, ma swoje tradycje i historię, a to jest rzecz święta. Inne miasta mogą nam takich korzeni pozazdrościć, szczególnie w zdemolowanej wojnami Polsce. Gospodarze, którzy godzą się na to, aby te korzenie wyrwać, bądź zachwaścić, są ślepi, głupi i na swój wyborczy "gospodarczy" szyld z pewnością nie zasługują.
Na zdjęciu kolejny fragment dawnej zabudowy ulicy Kołłątaja.

Dziś ulica Kołłątaja wygląda tak. Ani jednego starego domu już na niej nie ma, nowe powstały natomiast w czasach, gdy prezesem budującej się tu Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej był obecny gospodarz miasta.

No nie da się ukryć – koniec.
