piątek, 31 października 2014

Czas popiołów

Po Toruniu szaleje groźny wirus. Atakuje oczy, paraliżuje mózgi, wykręca ludziom języki. Zainfekowani, myśląc o budynkach szkieletowych, plotą jak potłuczeni o starych ruderach, które trzeba rozwalić w imię rzekomego postępu. Tyle się napisałem o tym, że jest inaczej, ale wciąż odzywają się ludzie, którzy nakarmieni propagandą, nie chcą tego zauważyć. Niedawno jeden z czytelników gazety skomentował kolejny tekst o wyburzanej „Chełmiance” pisząc, że redaktor znów ubolewa nad zabytkami, które przecież nimi nie są. Na ogół nie udzielam się na forum, ale tym razem odpowiedziałem, że to nie wpis do rejestru czyni budowlę zabytkiem, lecz jej historia. Idąc tym tropem, przywołuję kolejną „ruderę”, jedną z ofiar tajemniczych toruńskich pożarów.
Kamienica przy Bydgoskiej 35 „spaliła się” w 2006 roku. Dziś w jej miejscu straszy wyrwa w zabudowie. Pusta działka, którą miasto próbuje sprzedać, jak dotąd, bez powodzenia. Być może dlatego, że zgodnie z wytycznymi konserwatora zabytków, w miejscu kamienicy należy wybudować coś, co będzie wyglądało, jak stojący tam kiedyś oryginał. Swoją drogą takich atrap będziemy mieli na Bydgoskiem więcej, podobny los czeka kamienicę przy Bydgoskiej 56, oraz słynną „Zofiówkę”.
Pusta parcela z Bydgoskiej 35 znalazła się na szlaku naszej wycieczki śladem Bydgoskiego, którego już nie ma, jaką wspólnie z Anią zrobiliśmy przy okazji tegorocznego święta Bydgoskiego Przedmieścia. Szykując się na nią przekopaliśmy teczki w archiwum, przez co, po dawniej najbardziej reprezentacyjnej dzielnicy Torunia, maszerowaliśmy przygarbieni. Okazało się, że niemal wszystkie spalone i tak bardzo dziś pogardzane obiekty postawili przed laty toruńscy przedsiębiorcy budowlani, jako swoje rezydencje. To byli bardzo poważni ludzie, kamienice miały więc być ich wizytówkami, a nie ruderami. 
Pod koniec istnienia, ich stan z pewnością był opłakany, jednak przecież nie były one remontowane od kilku dziesięcioleci! W takiej sytuacji nawet żelbetonowe bunkry mogły doznać uszczerbku. Dom przy Bydgoskiej 35, nawet po pożarze wyglądał okazale. Proszę spojrzeć chociażby na te drewniane ganki.
Nic dziwnego, w drugiej połowie XIX wieku, dom ten postawił dla siebie Reinhard Uebrick, w tamtych czasach jeden z głównych budowniczych miasta. Poza tym radny miejski i autor jednego z pierwszych przewodników po mieście. Człowiek-niespodzianka, bo gdy oprowadzaliśmy naszą wycieczkę wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z rezydencją przedsiębiorcy budowlanego. Później jednak przyszło nam walnąć się w czoła, bo przecież nie był to zwykły budowlaniec, ale m.in. autor pierwszego projektu obecnego teatru Wilama Horzycy!
W sprawie budowy teatru donosi budowniczy p. Uebrick, że zamiar budowy istotnie istnieje i prawdą też jest, że w kwotach sięgających tysiące marek, zadeklarowano się złożyć około trzydzieści tysięcy marek – pisała „Gazeta Toruńska” w sobotę, 21 grudnia 1895 roku. – Pan Uebrick zaznacza z uznaniem, że nawet żydowscy współobywatele przyczyniają się do dopięcia celu, a datki te uważa jako ofiarę, gdyż na oprocentowanie udziałów nie można – zdaniem jego – liczyć. Dla tego (pisownia, jak zawsze, oryginalna – Sz.S) nie podziela nadziei, iż wkrótce uda się zebrać sto tysięcy na budowę teatru. Publicznie sprawy tej nie rozgłaszano, ażeby nie wywołać fałszywego alarmu w razie trudności zebrania dostatecznego funduszu.
Wyścig o teatralny kontrakt Uebrick ostatecznie przegrał. Poległ jednak w boju z wielkimi konkurentami, wiedeńskimi budowniczymi europejskich teatrów, biurem projektowym Fellner & Helmer. Nie zaglądałem do teatralnych teczek, przekopem jednak gazety z epoki. 13 marca 1902 roku polski dziennik w Toruniu obwieścił, że:
Miejski teatr niemiecki podług projektu budowniczego Uebricka zostanie pobudowany. Rada miejska uchwaliła na budowę 300.000 marek. Koszta budowy wyniosą, jak ocenili rzeczoznawcy, coś 370 czy 380 tysięcy marek. Sumę ponad 300 tysięcy pokryje rząd w „interesie uciśnionej niemczyzny w Toruniu”. Budowę powierzono firmie Fellner & Helmer.
No i co, proszę szkodliwym wirusem zainfekowanych, czy ktoś taki mógł zbudować dla siebie na Bydgoskiem ruderę? Dom Uebricka powstał na przełomie 70. i 80. lat XIX wieku. W 1891 roku został gruntownie przebudowany. Urósł o jedną kondygnację, doczekał się też bogato zdobionego reprezentacyjnego wejścia prowadzącego do mieszkania właściciela. Pozostałe cztery, jakie posiadała ta kamienica, także przykuwały wzrok pięknymi drewnianymi werandami.
Na każdym piętrze pojawiły się wtedy dwuizbowe łazienki. Jak wynika z archiwalnych dokumentów, kilka lat później w takie luksusy zaopatrzone zostały już wszystkie znajdujące się w kamienicy mieszkania. Pod koniec XIX wieku coś takiego wciąż było rzeczą niezwykłą, dla starych ruder zdecydowanie niedostępną.
Dla starych ruder na pewno, ale nie dla budynków na toruńskich przedmieściach. W archiwum Ania znalazła sporo śladów powstałych wtedy łazienek na Chełmińskim Przedmieściu, a ja, przeglądając pożółkłe plany, mogłem się przekonać, że na początku XX stulecia każde mieszkanie w zburzonej niedawno kamienicy przy Bydgoskiej 56 miało kibelek i sporą wannę. Dalej będziecie mi więc ludzie i deweloperzy nawijać o ruderach?!
Nasz architekt z Bydgoskiej 35 zaangażował się w budowę niemieckiego teatru, nieco wcześniej zadbał jednak o wystrój bastionu polskości w pruskim Toruniu, czyli gmachu Muzeum przy Wysokiej.
Budowa rozpoczęła się z wiosną roku 1881, a lubo napotkała trudności techniczne, gorliwością zarządu towarzystwa, kierującego budowniczego R. Uebricka z Torunia i przedsiębiorcy p. Kobielskiego doprowadzoną została dość wcześnie za pory suchej pod dach, a teraz już ukończona zupełnie wewnątrz - informowało popularne w tamtych czasach polskie pismo „Przyjaciel” z 1 lutego 1882 roku. - (...) Na szczególną uwagę zasługuje sala do zebrań i zabaw, sięgająca przez dwa piętra, z galeryą bardzo obszerną w koło. Wszystko to budowane i dekorowane według planów i pod ciągłem a pilnem kierownictwem p. Uebricka w stylu renesansowym. Szkoda tylko, że sala nie większa, bo przedstawia się zresztą jako prawdziwe świecidełko. 
 No i co? Nadal będziecie biedni zarażeni chcieli Toruń zaorać?
Na początku XX wieku Uebrick zbudował na Dębowej Górze fabrykę.
Budowniczy p. Uebrick założy na wiosnę na Mokrem fabrykę sztucznego kamienia piaskowego - donosiła „Gazeta Toruńska” w grudniu 1903 roku. - Budynki fabryczne są już gotowe w pobliżu zakładów gazowych i wodociągowych.
Zmarł w październiku 1917 roku. Zapewne został pochowany na cmentarzu św. Jerzego, jednak konia z rzędem temu, kto na najstarszej toruńskiej nekropolii znajdzie jego nagrobek. Dom Uebricka w 1920 roku stał się własnością firmy Lenartowicz i Szymański, która na podwór­ku posiadała garaż. W 1923 roku wszystko wydzierżawiła policja. Okazuje się więc, że znajdujący się wtedy vis-à-vis konsulat nie­miecki był jednak pod obserwa­cją od chwili swojego powstania, a nie tylko pod koniec lat 30., kie­dy to policjanci wprowadzili się do sąsiedniej kamienicy na rogu Bydgoskiej i Kujota. W toruńskim Archiwum Państwowym zacho­wał się ciekawy dokument na temat zawartości policyjnego ga­rażu. W pierwszej połowie lat 20. przy Bydgoskiej 35 przechowywa­ne były dwa samochody, motocykl i cztery... konie.
Toruńskie archiwum (na zdjęciu niżej pochodzący stamtąd projekt jednej z werand z 1891 roku) przechowuje również bogatą korespondencję między magistratem i właścicielką miesz­kań w oficynie domu przy Byd­goskiej 35. Kiedy się przegląda te pisma z międzywojnia, żal chwyta za serce. Pani Klimkowa, do której od 1924 roku należały oficyny, nie chciała swoim lokatorom napra­wić uszkodzonego... wychodka. Pisma w tej sprawie nie odnosiły skutku, do akcji wkroczyła więc policja budowlana. Zagroziła, że remont zostanie wykonany na koszt miasta, które sobie później należność ściągnie poprzez ko­mornika. Pani Klimkowa nadal udawała głuchą, więc groźba zo­stała wykonana. Ubikację napra­wiono, a komornik zajął wpływy z czynszów, czym oporną wła­ścicielkę natychmiast skłonił do współpracy. Dziś podobno tak trudno jest wyegzekwować zale­gły remont czy usunąć bezpraw­nie powieszoną reklamę.
Uff, to była długa opowieść. Dotyczy ona jednak tylko jednego z wielu spalonych toruńskich zabytków. Ile jeszcze miejskich korzeni strawiły płomienie? Ile podobnych historii pogrzebały buldożery grasujące po mieście rządzonym od kilkunastu lat przez prezydenta Michała Zaleskiego? Jeśli już o gospodarzu mowa… Zarażonym szkodliwym wirusem się nie dziwię. Przykład idzie z góry.

 

wtorek, 7 października 2014

A mury mówią. I padają

W Toruniu trwa rzeź oryginalnej historycznej zabudowy, ale to jeszcze nic – będzie gorzej. 
W przypadku inwestycji miejskich „stare budy” idą całkowicie w diabły. Zostaje po nich tylko biała karta w archiwum i biała plama na planie miasta. Z prywatnymi inwestorami jest nieco inaczej. Tu konserwatorzy, o ile naturalnie inwestor nie ma zbyt dużych pleców w magistracie (vide sprawa przybudówki przy ulicy Podmurnej, czy tarasu przy pierogarni „Stary Toruń”), stawiają ograniczenia. Ok, staroć się spalił, czy też w inny sposób został doprowadzony do beznadziejnego stanu usprawiedliwiającego rozbiórkę, jednak jego następcę trzeba zbudować na wzór. Przynajmniej z zewnątrz ma przypominać oryginał. Takich wydmuszek ma powstać całkiem sporo, wśród nich jest również słynna „Zofijówka”. Cóż, po zburzeniu i odbudowie być może będzie podobna do pierwowzoru, ale na pewno nie będzie już słynna i nie będzie „Zofijówką”.
Zanim te skorupki nasiąkną historią, miną dziesięciolecia. Cóż zresztą, nawet wtedy, będą one mogły powiedzieć następnym pokoleniom? Chyba tylko tyle, że przyszły na świat w dziwnych i głupich czasach, kiedy to władze Torunia nie potrafiły uszanować i wykorzystać tego, co w tym mieście najcenniejsze.
Tyle tylko i nic więcej. Nie będą potrafiły zaskakiwać tak, jak to robią kamienice dobrze w Toruniu zakotwiczone. Wiele razy już się tu zachwycałem różnymi niespodziankami, jakie serwują teoretycznie dobrze znane mury. Zrobię to jeszcze raz, bo przeszedłem się dziś ulicą Sukienniczą, którą już tyle razy przemierzyłem wzdłuż i wszerz, lustrując przy okazji stojące przy niej kamienice. Jak to się stało, że przy tej numer 4 nie zauważyłem wcześniej tych trzech literek? Może tynk niedawno odpadł i je odsłonił? Z prawdziwymi starymi budynkami tak często bywa…

LSR to skrót od niemieckiego Luftschutz Räume, w ten sposób, w czasie okupacji, oznaczane były schrony przeciwlotnicze. Podobny napis i cienie wskazujących na piwnice strzałek zachowały się m.in. na murach kamieniczki u zbiegu ul. Podgórnej i Kościuszki na Mokrem. Ktoś zapewne zapyta, po jaką cholerę na to zwracać uwagę? Po co się nad tym pochylać? A po to, że to świadectwo naszej historii, która składa się również z bolesnych akcentów. Nie możemy przed nimi zamykać oczu.
Nieco niżej również coś tak jakby zresztą wychodzi. Chociaż sam już nie wiem, może mi wbite w ścianę oczy płatają figla?
Przy Sukienniczej, tak jak w całym mieście, mury mówią i padają. Kilka dni temu zniknęła na przykład brama przy kamienicy nr 13. Był to dość fantazyjnie powyginany kawałek muru, który na pewno kilka razy omiotłem migawką aparatu, ale niestety, nie mogę w tej chwili dokopać się zdjęć.
Dorota Kędzierzawska, w udzielonym przed laty „Nowościom” wywiadzie opowiadała o tym, jakim wspaniałym materiałem dla filmowca była dawna toruńska starówka. Wyremontowana straciła urok. Dobrze pamiętam, jak wyglądała, zanim jeszcze rozpoczęły się remonty, więc ich mimo wszystko nie żałuję. Zresztą niesamowitych i malowniczych zakątków nadal jest tam dużo. Jednym z nich była właśnie ta brama. Została rozebrana, ponieważ groziła zawaleniem, jednak jeszcze w tym roku ma zostać odbudowana. Cegły jak dotąd nie zostały rozkradzione, jest zatem szansa, że naprawdę tak się stanie.
Nowa brama, nawet jeśli powstanie ze starych cegieł, będzie mimo wszystko atrapą. Nie można było zająć się nią wcześniej, kiedy jeszcze nie chyliła się tak bardzo ku upadkowi? Mur, podobnie jak stojąca za nim kamienica, należą do miasta. Zabrakło świadomego znaczenia starych murów gospodarza?
Niżej widok z podwórka na cegły luzem i w komplecie. Te ostatnie składają się na kamienice stojące po drugiej stronie ulicy.
Podwórko jest długie, kilkuczęściowe. Na końcu stoi fajna pompa. Takie rzeczy też jednak można spotkać tylko w oryginałach, a nie podróbkach.

niedziela, 5 października 2014

Brawo!

Byłem w Pasłęku. Pełną relację wrzucę później, muszę wycieczkę przetrawić i zebrać informacje do podpisu zdjęć, w tej chwili spieszę jednak z radosnym doniesieniem. Kilka razy pisałem tu już o znajdującym się pod miastem cmentarzu ponad tysiąca jeńców wojennych z pierwszej wojny światowej: Ciemna strona ludzkości, Kriegerdenkmal. Byłem na nim pod koniec lat 80., gdy był jeszcze wyraźnie widoczny, chociażby dzięki posadzonym przez Niemców drzewom. Między nimi nadal stał wtedy ceglany pomnik z tablicą informacyjną. Na kamiennej płycie znajdował się tekst po rosyjsku i niemiecku, w porastającym nekropolię gąszczu znaleźliśmy wtedy również dwie płyty. Jedna z nich zawierała bodajże 10 nazwisk pochowanych tam ludzi, m.in. Polaków, druga była już nieczytelna.
Dotarłem tam również kilka lat później. Zastałem pomnik bez tablicy, która trafiła do muzeum i nie znalazłem płyt nagrobnych. Mimo wszystko tamtą wizytę wspominam bardzo miło, bo gdy pojawiłem się na cmentarzu podczas ostatniej wizyty w Pasłęku trzy lata temu, pomnikowych cegieł musiałem szukać w krzakach. Na samo miejsce spoczynku pierwszowojennych aliantów, o które w dwudziestoleciu zadbali ich wrogowie, a po 1945 roku zniszczyli potomkowie sojuszników, również trafiłem z trudem. Cmentarne drzewa zostały wycięte.
Jeszcze niedawno wszystko wskazywało na to, że cmentarz pod Pasłękiem stanie się dla obecnych gospodarzy tych ziem wielkim powodem hańby. Właściciel sąsiedniego młyna w Krośnie zamierzał postawić na tym terenie kurniki. Na szczęście planom tym sprzeciwili się ludzie skupieni m.in. wokół strony Zabytkowy Pasłęk. Tupnęli nogą i wygrali, w poniedziałek, 22 września, na cmentarzu został odsłonięty nowy pomnik. My pojawiliśmy się tam dwa dni później.
Z moim Pasłękiem rozstałem się 17 lat temu. Wcześniej spędziłem tam pół życia. Teraz, za każdym razem, gdy do miasteczka zaglądam, muszę swoje stare kąty odnajdować od nowa. Wszystko się zmienia.
Dla nas cmentarz jeniecki znajdował się pod Pólkiem, osadą na końcu wąwozów. Wystarczyło tylko do niej dojść i przekroczyć szosę. Tym razem jednak trzeba było bardziej wyciągnąć nogi, za Pólkiem zderzyliśmy się ze ścianą dźwiękoszczelnych ekranów nowej drogi ekspresowej. Aby znaleźć przez nią przejście, musieliśmy drałować do Krosna. Dalej już jednak było łatwo.
Nowy pomnik wieńczy prawosławny krzyż.
Pojawił się on tam po mojej ostatniej wizycie, ale zanim jeszcze na kopcu wylądował głaz. Wspaniale, jednak wydaje mi się, że powinien doczekać się również towarzysza bez dolej poprzeczki. Zgodnie z napisem na tablicy, pieczętować się nim powinno niemal tysiąc z 1054 pochowanych tam osób. W czasie pierwszej wojny prawosławie dominowało wszak w dwóch krajach, z których pochodziło najwięcej ofiar – w Rosji i Rumunii. Mimo wszystko jednak, wielu z tych, którzy pod Krosnem spoczęli w rosyjskich mundurach, było Polakami. Sam się o tym przekonałem, czytając ćwierć wieku temu nazwiska na znalezionej płycie.
Po zakończeniu pierwszej wojny o cmentarz zadbali Niemcy, nekropolia została jednak zbezczeszczona po 1945 roku. Może podkreślenie polskiego akcentu zmieniłoby sposób postrzegania tego miejsca?
Ceglane fundamenty pierwotnego pomnika?
Cmentarz został oczyszczony tylko w części, ale bardzo profesjonalnie. Spod warstwy zieleni wyjrzały fragmenty nagrobków. Ile ich kryje wciąż zarośnięta krzewami ziemia?
Cmentarz zasługiwał na ochronę jako miejsce poświęcone i historyczne. Doczekał się nowego pomnika pamięci...
Na jego terenie można jednak znaleźć również co najmniej kilka pomników przyrody. Głóg, który stał się drzewem musi pamiętać ceremonię otwarcia nekropolii w 1916 roku.
Jak już wspomniałem, oryginalna cmentarna zieleń została zdemolowana tak samo, jak groby. Tak miejsce to wygląda dziś. Jeszcze 25 lat temu stały tu równe szpalery drzew.
Pola pod Krosnem, z młynami daleko w tle. Nie wiem, gdzie dokładnie miejscu znajdował się obóz - jego archiwalne zdjęcia można zobaczyć na Zabytkowym Pasłęku. Na pewno wiele o tym miejscu można by się było dowiedzieć, gdyby zostały tam przeprowadzone badania. W lewobrzeżnej części Torunia podczas II wojny światowej hitlerowcy zorganizowali wielki Stalag. Tu i tam ziemia cały czas oddaje różnego rodzaju pamiątki. Ta pod Krosnem zapewne zachowuje się podobnie, ale nikt nie zwraca na nią należytej uwagi.
PS
Nie wiedziałem, w którym miejscu znajdował się obóz, ale się dokształciłem. Lepiej późno, niż wcale. Baraki stały m.in. na sfotografowanej przestrzeni. 
W jednym ze swoich wcześniejszych wpisów na temat cmentarza przytoczyłem wyjęty z niemal stuletniej gazety opis ceremonii jego otwarcia. Dołączyłem również wykonane przy tej okazji zdjęcie, które znalazłem w internecie. Doczepiam je ponownie, tym razem już jako jego właściciel. Do wykorzystania.

niedziela, 28 września 2014

A jednak można!

Chciałem jeszcze dorzucić kilka słów i zdań do poprzedniego wpisu na temat spalonego budynku przy Podgórnej. Od lat upominam się o ratunek dla szkieletowej zabudowy toruńskich przedmieść, która – jak już wiele razy podkreślałem – jest taką samą wizytówką miasta, jak sztandarowy gotyk. Wszystkie apele, jak dotąd, pozostały bez skutku. Kiedyś, jeszcze zanim stery miasta przejął prezydent Zaleski, pojawił się pomysł ochrony Torunia „w kratkę”, miała nią zostać objęta zabudowa przy Winnicy i właśnie Podgórnej. Dziś już to nie ma sensu, ponieważ jedna i druga ulica została w ostatnich latach zdemolowana przebudowami.
Awanturuję się na łamach „Nowości” i na blogu, w odpowiedzi słyszę jednak głównie głosy lokatorów budynków z „pruskiego muru”, którzy mówią, że w tych domach nie da się mieszkać, bądź też głosy konserwatorów, którzy rozkładają ręce, bo przecież obiekty te były tylko tymczasowe, a termin ich przydatności już dawno minął. Z tą tymczasowością się nie zgadzam. Niemal wszystkie tego typu budowle były dziełami sztuki, proszę sobie zerknąć chociażby na prezentowane tu już archiwalne zdjęcie domu z Szosy Chełmińskiej 64. Komu by się chciało sto lat temu ozdabiać laubzegami coś, co niebawem i tak by miało być zburzone? A nawet, gdyby to miała być zabudowa tymczasowa, to czy w mieście zabytków można powoływać się na takie usprawiedliwienia?
Mieszkam w starej kamienicy, która co prawda nie jest szkieletowa, jednak powstała w tym samym czasie, co jej drewniano-ceglani sąsiedzi. Wygląd klatki schodowej na pierwszy rzut oka może sprawiać odpychające wrażenie (boleję nad tym i mam nadzieję, że się to zmieni), jednak nigdzie indziej nie mieszkało mi się lepiej. Z „pruskim murem” też miałem do czynienia, przez kilka lat podstawówki uczyłem się w dawnych budynkach urzędu gminy na Mokrem, w klasie był piec, a do kibla trzeba było latać na zewnątrz. Mimo wszystko zdania nie zmieniam.
Malkontenci narzekają na stan szachulcowych budynków, nie zwracają jednak uwagi na jedną istotną rzecz: znakomita większość tych domów od dziesięcioleci nie doczekała się poważnych remontów. Gdyby tak samo potraktowane zostały bloki, życie w nich również by było udręką.
Tego, jak bardzo przeciwnicy „muru pruskiego” się mylą, dowodzi przykład z ulicy Stromej 5. Właściciel znajdującej się tam kamieniczki i oficyny, pan Wojciech Koczorowski, chciał sobie kupić stary dworzec kolejowy. Z tych panów nic nie wyszło, nabył więc wystawioną przez miasto na sprzedaż szkieletową ruinę i ją odremontował. Fragment tego domu widać na zdjęciu po prawej stronie.
Renowację przeprowadził mądrze, dom ocieplił od wewnątrz, a nie od zewnątrz, jak to się na ogół dzieje. Dzięki temu mury pracują zgodnie z założeniami ich twórców. Nic nie przewiewa i nic nie gnije.
Zachował to, co przetrwało do naszych czasów…
Korzystając ze wskazówek miejskiego konserwatora zabytków uzupełnił też braki.
W sumie kosztowało go to tyle, co budowa nowego domu, zyskał jednak lokum znacznie od współczesnego wygodniejsze i tańsze w utrzymaniu, a do tego położone w bardzo atrakcyjnym punkcie miasta, przy malowniczej ulicy, która zresztą nadal nadaje się do tego, aby stworzyć przy niej szachulcowy „rezerwat”. Mam nadzieję, że takowy szybko w tym miejscu powstanie. Gorąco wierzę również, że nie stanie się to dla władz Torunia usprawiedliwieniem rzezi historycznej przedmiejskiej zabudowy dokonywanej gdzie indziej.
Po szczegóły dotyczące domu przy Stromej 5 odsyłam do „Nowości”: Ciepły, wygodny, cichy. Szachulcowy
W kółko piszę o tym, jakie rany zostawia w mieście prowadzona obecnie w Toruniu demolka przedmieść. To, że znajdujące się na nich stare budowle są zrujnowane, nie usprawiedliwia ich rozbiórki. Toruń to nie tylko starówka. Pod oknami mojego domu na Mokrem stoi szkieletowa „stara buda”, w której mieszkała królowa przedwojennego srebrnego ekranu Helena Grossówna. Ile niezwykłych historii o dawnych lokatorach mogliby opowiedzieć pozostałe wiekowe domy? Ile z nich mogłoby się stać atrakcjami turystycznymi miasta? Zresztą, nawet to, że po sąsiedzku przez kilkadziesiąt lat znajdował się zwykły sklep mięsny, również jest skarbem wymagającym ochrony. Aby zdrowo rosnąć, trzeba mieć silne korzenie, tymczasem Toruń jest ich z morderczą systematycznością pozbawiany. Kilka dni temu byłem w Szczecinie, na jednym z budynków na starówce znalazłem tablicę z informacją, że w tym miejscu stał dom, w którym mieszkał wybitny pisarz Alfred Döblin. Czy my też będziemy za kilka lat umieszczać podobne informacje na ekranach dźwiękoszczelnych otaczających wybudowane w środku miasta autostrady, po których nikt nie chce jeździć, że wspomnę oddany niedawno do użytku fragment trasy średnicowej, której budowa doprowadziła do wyburzenia sporej części starej „Chełmiunki”? Czy takie same tablice będziemy musieli montować na ścianach bloków masowo obecnie stawianych przez deweloperów, których niszczycielskich zapędów nikt we władzach miasta nie może powstrzymać. Nie może i nie chce, bo przecież, obok pana Urbańskiego, który masowo burzy stare domy, wycina otaczające je drzewa i buduje nowe klocki niemal na balkonach sąsiadów, prym w niszczycielskim dziele wiedzie Młodzieżowa Spółdzielnia Mieszkaniowa, której były prezes jest obecnie prezydentem, a przewodniczący rady nadzorczej przewodniczącym Rady Miasta.
Kamieniczka przy Stromej 5, główna bohaterka tej historii, również jest dowodem na to, że miejską historię i tradycję trzeba szanować. Jej właściciela zapytałem m.in. o ciekawe rzeczy, jakie udało mu się odnaleźć podczas remontu. Jedną z nich była pochodząca z lat 30. pamiątka pierwszej komunii Witolda Mohna. Zastrzygłem uchem, w Toruniu na Koniuchach mamy ulicę Jana Mohna, bohatera z drugiej wojny światowej. Po powrocie z Bydgoskiego Przedmieścia zacząłem szperać w starych księgach adresowych, patron rzeczywiście mieszkał przy Stromej, ale pod numerem 7. Wszystko opisałem w gazecie i na ciąg dalszy nie musiałem długo czekać. W dniu publikacji artykułu z Wojciechem Koczorowskim skontaktował się Antoni Mohn, syn Jana i brat Witolda. Okazało się, że po wojnie jego matka mieszkała pod piątką. Pan Antoni wrócił z Bydgoskiego z cenną pamiątką rodzinną. No i co, czy te stare, zawilgocone na ogół mury, naprawdę nie są godne naszej szczególnej troski?
Na zdjęciu niżej pan Antoni Mohn siedzi z Wojciechem Koczorowskim (który podzielił się ze mną zdjęciem), na tle odnowionego domu przy Stromej, z komunijną pamiątką po nieżyjącym bracie w ręku.
   

sobota, 27 września 2014

Spaliło się

Wieczorem, w piątek 26 września wybuchł pożar w szkieletowej kamieniczce przy Podgórnej 9. To był bardzo charakterystyczny dom z ciekawą historią, dawną, ale też i nieco nam bliższą.
Budynek od kilku lat był opuszczony, demolowany przez bezdomnych, oraz poławiaczy surowców wtórnych. Kilka razy już się w nim paliło, wszystko wskazuje na to, że ten pożar był ostatnim.
W gaszeniu brało udział dziewięć jednostek straży pożarnej. Aby zdusić płomienie, które pojawiły się na pierwszym piętrze, strażacy musieli wyciąć dziury w dachu.
Zza śmietników akcji przyglądał się prezydent Torunia Michał Zaleski, wspólnie z kierującym Miejskim Zarządem Dróg Stefanem Kalinowskim (na zdjęciu niewidocznym). Fotografia mocno taka sobie, ale zauważyłem panów rozmawiając jednocześnie przez telefon z naszym fotoreporterem, który nie mógł dotrzeć na miejsce. Zdjęcie zrobiłem więc jedną ręką i ze zwykłym obiektywem, na zoom nie mogłem sobie pozwolić. Szkoda.
Obecność obu panów w tym momencie i miejscu wydaje się bardzo symboliczna, ewentualnych złośliwych komentatorów proszę jednak, by nie mieszali gospodarzy miasta z pożarem. Pan prezydent do fanów starego, szczególnie XIX-wiecznego Torunia nie należy, jednak tego typu „problemy” rozwiązuje prostszymi metodami. Pisałem o tym wiele razy na blogu i w gazecie, ostatnio chociażby tutaj: Czas buldożerów.
Wspominałem, że kamienica stojąca na styku Mokrego i Chełmińskiego Przedmieścia, u zbiegu ul. Granicznej oraz Kołłątaja z Podgórną, ma bogatą historię. Najbardziej znaczące są jej perypetie z ostatnich lat, które opisał w toruńskiej „Wyborczej” Tomek Ciechoński. Obecni włodarze miasta nie mają żadnego pomysłu na ratowanie budynków szkieletowych, które są taką samą wizytówką Torunia, jak gotyk na dotyk, tego typu budynki traktują na ogół jak zawalidrogi. To, co odwalił magistrat w sprawie Podgórnej 9 przekracza już jednak wszelkie granice. Kilka lat temu kamienicę kupił człowiek, który postanowił ją odbudować. Nie miał innego wyjścia, stan techniczny budynku czynił remont bezsensownym. Właściciel chciał jednak dom rozebrać i go wiernie odtworzyć. Wystąpił do Urzędu Miasta o warunki zabudowy, magistratowi ich opracowanie zajęło... ponad trzy lata! Konserwator pomysł pobłogosławił, tak samo zrobił też architekt miejski. Zarząd dróg pierwotnie nie zgłosił sprzeciwu, w ostatniej chwili swoje trzy grosze wtrąciła jednak Miejska Pracownia Urbanistyczna, która w tym miejscu widział dwupasmową drogę. Autostrady w środku miasta budowane przez jego władze to poważny problem współczesnego Torunia. Plan nie był jeszcze uchwalony, a sam pomysł wywołał później wiele protestów i nie został zrealizowany, pomysł odbudowy domu przy Podgórnej 9 skutecznie jednak pogrzebał.
W latach międzywojennych, w domu przy Podgórnej 9, który przed zmianą numeracji na początku trzeciej dekady XX wieku nosił tabliczkę z numerem 3, znajdował się sklep mięsny. Jego reklamę opublikowaną w „Słowie Pomorskim” z 1934 roku zawdzięczam panu Bohdanowi Orłowskiemu, gospodarzowi strony oToruniu.net.
Dom od dawna cierpiał na przypadłość charakterystyczną dla oryginalnej zabudowy toruńskich przedmieść. Zupełnie nie pasował do powstającej wokół współczesnej zabudowy. Na pograniczu Mokrego i Chełmińskiego Przedmieścia za taki stan odpowiada m.in. Młodzieżowa Spółdzielnia Mieszkaniowa, której wieloletnim prezesem był Michał Zaleski. Chyba zresztą nadal nim jest, tylko na czas swojej długiej prezydentury wziął urlop.
Budynek, choć bardzo zniszczony, jeszcze niedawno posiadał piękne drewniane żaluzje, podobno najstarsze w mieście.
Mimo wydanego rozbiórkowego wyroku, przez lata trzymał się mocno. Aż do wczoraj.

sobota, 20 września 2014

Przerwa techniczna

„Piąta strona” powinna chyba zmienić nazwę na „Stronę nieregularną”. Nowości, czy też starości raczej, ostatnio pojawiają się na niej z rzadka. Pardon, kiedyś nadawałem z wielkim zapałem, tylko w ten sposób mogłem jednak podzielić się różnymi skarbami, jakie udało mi się wykopać m.in. dzięki czytelnikom gazety, w której pracuję. Problemy te na szczęście stały się przeszłością, od dwóch lat mam w „Nowościach” swoją stałą stronę ze starociami, która ukazuje się w środowym wydaniu. Ogromnie się z niej cieszę, ale też mam więcej roboty – aby znaleźć ciekawy temat, trzeba często spędzić wiele godzin przekopując archiwalia.
Czasami też przerwy blogowe mają bardziej techniczny charakter, są na przykład spowodowane brakiem internetu. No dobra, jak dotąd raz się coś takiego zdarzyło. Siedliśmy w kuchni nad laptopami, a tu nic – w sieci cisza. Ania starała się znaleźć usterkę, bez skutku. Wreszcie coś nas tknęło… Kilka tygodni temu znaleźliśmy małą kicię. Ledwo żywe zwierzę przynieśliśmy do domu, gdzie kot zaczął wymiotować piaskiem. Udało się je jednak uratować, kitka rośnie i bardzo psoci. Szukając wtedy internetu poszliśmy do źródła, z którego on bije i przyłapaliśmy kociego draba na gorącym uczynku.

Poza tym „Piąta strona” za kilka dni skończy pięć lat. Biorę się do roboty, aby uczcić jubileusz większą aktywnością. Wszystkich czytelników serdecznie pozdrawiam.

sobota, 30 sierpnia 2014

Para kochanków, czyli poeta w porcie

Rany, jak to dobrze, że ja tyle czasu spędziłem wertując stare gazety! Gdyby nie to, pewnie bym dziś siedział ciężko załamany. Dostałem niesamowite zdjęcie, najbardziej niezwykły obrazek toruńskiego portu wiślanego, jaki do tej pory miałem przyjemność oglądać. Wszystko tu jest! Statki, barki, ludzie, wozy, konie, tory, wagony, lokomotywa, magazyn, a do tego jeszcze most w stanie zaawansowanym. Brakuje tylko odgłosów i zapachów, ale te chyba każdy, patrząc na te cudo, da sobie radę wyobrazić. Zdjęcie pochodzi z rodzinnego archiwum pana Andrzeja Kamińskiego. Na magazynowym pomoście stoi jego ojciec, a przez wizjer aparatu spojrzał na to wszystko wuj. 
Jak to dobrze, że tyle czasu przesiedziałem nad starymi gazetami. Taką niezwykłą fotografię trzeba przecież jakoś odpowiednio podpisać. Na szczęście mam w zanadrzu coś, co powstało pewnie w tym samym czasie co zdjęcie i moim zdaniem idealnie do niego pasuje. Tekst opublikowany w „Słowie Pomorskim” we wrześniu 1933 roku jest też dowodem na to, że nawet w redakcyjnym dziale gospodarczym mogą rozwijać skrzydła poeci.
Toruń i Wisła to para kochanków, złączonych ze sobą węzłami szczerego sentymentu: śluby złożone przed Wiekami dotąd zostały nienaruszone, a o rozwodzie oczywiście niema mowy, mimo, że pani Wisła jako istota płci „nadobnej” miewa czasem swoje chimery i kaprysy, jak o tem świadczą tablice w murach nabrzeżnych, dokumenty niesłychanie wielkich wylewów Wisły – pisał jeden z dziennikarzy „Słowa” w całostronicowej laurce poświęconej związkom królowej polskich rzek ze świętującym wtedy 700-lecie istnienia miastem. – Te rzadkie zresztą objawy złego humoru Wisły Toruń przyjmuje z filozoficznem pobłażaniem i od czasu do czasu tylko pokiwa jej dobrotliwie upominająco palcem Krzywej Wieży, z czego znowu Wisełka wiele sobie nie robi, przyjmując to jako zwykłe kiwanie palcem w bucie.
Zdjęcie poniżej pochodzi z archiwum rodziny Sczanieckich. Zostało zrobione nieco później, w niemal tym samym miejscu.
Od rana do późnego wieczora, a nawet w nocy przepływają przez Toruń liczne parostatki towarowo­-pasażerskie i holownicze - słowa na łamach „Słowa” płyną dalej wart­kim potokiem. - O rozmiarze żeglugi wiślanej świadczą następujące licz­by: w sierpniu br. odeszło z Torunia w górę rzeki i z powrotem przypłynęły 293 parostatki towarowo-pasażer­skie, 39 holowników i 67 berlinek. Z Torunia w dół rzeki i z powrotem przypłynęło 140 parostatków, 51 ho­lowników i 83 berlinki.
W sumie 673 jednostki pływające. Jak podaje gazeta, z Torunia do Gdańska i Gdyni wywożono głównie ospę z toruńskich młynów, wytłoki z olejarni i surowy cukier.
W górę rzeki, do Warszawy, trans­portowano wielkie ilości mąki po­chodzącej również z miejscowych młynów, oleje, pokost, margarynę, smalec i cukier, głównie z chełmżyń­skiej cukrowni, który miał słodzić życie warszawiakom. W czasie żniw, w obie strony podążały pociągi berlinek wyłado­wanych zbożem. Z a ł a d u n e k w głównym to­ruńskim porcie, który wtedy, tak jak przed sied­mioma wieka­mi, znajdował się za murami Stare­go Miasta, odbywał się w taki sam sposób, jak w czasach krzyżackich. Tragarze wnosili worki na plecach, wspinając się na barki po wąskich trapach. W 1933 roku trudniło się tym ok. 60 osób.
Port był już wtedy bardzo przesta­rzały, władze miasta nosiły się więc z zamiarem jego przeniesienia. Igna­cy Tłoczek, główny architekt Toru­nia, zaplanował jego budowę w oko­licach Winnicy, w miejscu obecnego nowego mostu drogowego. 
Na zdjęciu toruńskie mury i port podczas jednej z okupacyjnych zim.
Na koniec jeszcze kilka zdań o pociągach na nabrzeżu. Jak już kiedyś pisałem, bocznica powstała w latach 80. XIX wieku.
Ruch przeładunkowy z wagonów kolejowych na nabrzeżu wyraża się za sierpień br. cyfrą 550 wagonów wyła­dowanych, względnie przeładowanych na berlinki i 32 wagonów dla wysyłki z Torunia.
W „Słowie Pomorskim” pojawiają się czasami bardzo interesujące zdjęcia. Niestety, ich wydrukowana jakość jest na ogół taka sobie, ale nic innego nie ma, ponieważ chyba wszystkie negatywy zaginęły podczas wojny. Tu mamy zlepek różnego rodzaju obrazków. Na jednym z nich został uwieczniony zbierający w imieniu magistratu opłaty portowe pan Leon Szwankowski – z nieodłączną teczką. 
Wszystko to szlag trafił. Po wojnie statki zaczęły wyparowywać, dzieła portowego zniszczenia dopełniły buldożery zaangażowane na przełomie lat 60. i 70. w budowę nowych bulwarów.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Toruń ulotny

Jakoś pod koniec lipca wracałem po zmroku z pracy do domu i zostałem napadnięty. Szedłem ulicą Prostą i kiedy mijałem kamienicę numer 30 zauważyłem, że w zamkniętych zawsze na głucho drzwiach prowadzących do piwnicy brakuje kilku desek. Rzuciłem okiem do środka, napastnik czaił się w środku. Ledwo go zauważyłem, wewnątrz było bardzo ciemno, a jednak czułem, że on tam jest. Poświeciłem latarką i wtedy na mnie wyleciał. Nie musiał krzyczeć – ja to zrobiłem. Z uciechy!
Od lat zabiegam o ratunek dla nędznych resztek trzymających się jeszcze murów toruńskich napisów reklamowych, które lecą na łeb, na szyję razem z odpadającymi tynkami, lub też znikają podczas remontów. Bardzo ulotne pamiątki miejskiej przeszłości mogą godzinami opowiadać o dziejach kamienic, których są ozdobą. Żeby tak tylko ktoś chciał tego posłuchać… Kiedyś, z jednego takiego reklamowego cienia na ścianie wyciągnąłem historię, którą zalałem całą stronę w gazecie.
Z tym słuchaniem jest ciężko, bardzo ciężko. Kto by się przejmował taką drobnostką, kiedy cała kamienica się sypie? Kto by na to zwracał uwagę, skoro już się bierze za remont? Błędne koło, a jeszcze przecież część tych napisów została sporządzona po niemiecku, więc niektórzy skuwanie ich traktują jak swój wkład do walki z faszyzmem, chociaż większość reklamowych ostatnich Mohikanów w Toruniu pamięta czasy, kiedy Hitler robił jeszcze w pieluchy.
Toruńskie szyldy zostały obfotografowane przez poławiaczy lokalnych historii. Pod tym względem jednak miasto nadal ma nas czym zaskoczyć. Stare napisy napadają, wyskakują znienacka, ze ścian, lub piwnic. I nie muszą przy tym krzyczeć. Wystarczy, że są i się czasami pojawią, chociażby w dziurze po kilku deskach.
Jak wiele innych tego typu pamiątek w Toruniu, napis znad schodów prowadzących do piwnicy domu przy Prostej 30 najwyraźniej jest kilkuwarstwowy. Literka przed S wydaje się pochodzić z nieco innej bajki. Pięknym przykładem tego, jak wiele można się dowiedzieć z takich warstwowych napisów była u nas kamienica przy Szosie Chełmińskiej 93. Niestety, została w ubiegłym roku zburzona. Gospodarz miasta potrzebował miejsca na jedną ze swoich sztandarowych inwestycji, wartą 40 milionów złotych, ogrodzoną ścianami ekranów dźwiękoszczelnych dwupasmową trasę średnicową, zwaną też pustostradą, bo prawie nikt nie chce po niej jeździć. O tej kamienicy z chełmiunki już tu kiedyś pisałem analizując etapy zagłady toruńskich przedmieść: Po nas choćby potop?
Napisy, podobnie jak stare zdjęcia, są fajne, prawdziwa frajda zaczyna się jednak dopiero wtedy, kiedy uda się znaleźć jakiś punkt zaczepienia odsłaniający nieco ich historię. Kim był Herr Schnoegass, który reklamował się przy Prostej 30 i czym się w podziemiach tej kamienicy zajmował?
Pan Bohdan Orłowski, miłościwie panujący na stronie oToruniu.net podejrzewa, że szyld pochodzi z lat 40. Zapewne ma rację. Wszystko się wyjaśni, kiedy po wakacjach znów zostaną otwarte bramy toruńskiego Archiwum. Pech chciał, że zamknęły się one akurat wtedy, gdy napis znalazłem. Zrobiłem rekonesans prasowy. Nazwisko Schnoegass muskało być w dawnym Toruniu znane, w 1873 roku na przykład, niejaki Gustaw Schnoegass polecał środki do parania. Reklamowaną przez niego w „Gazecie Toruńskiej” metodę można dziś uznać za dość specyficzną.
Pani Katarzyna Kluczwajd wypatrzyła wóz z napisem Schnoegass Thorn na pochodzącej z 1880 roku fotografii przedstawiającej Bramę Chełmińską. Nawet jeśli nie ma on nic wspólnego z odkrytym napisem, to raczej na pewno wiąże się z wcześniejszą o siedem lat reklamą. 
Napis przy Podmurnej znalazłem wieczorem, następnego dnia poleciałem jednak obfotografować go raz jeszcze. Kryje się za tymi drzwiami, dziura w nich została już niestety zabita dechami.
Skarb znajduje się w tej kamienicy, naprzeciw „Żelazka”, czyli budynku stojącego w widłach Prostej i Dominikańskiej. On również ma podobne zejście do podziemi, a za drzwiami, nad prowadzącymi do piwnicy schodami jeszcze niedawno widać było napis Restaurant. Pewnie już go nie ma. Tak myślę, bo kamienica przeszła gruntowny remont, drzwi zostały zamknięte, a na budynku od jakiegoś czasu wisi szmata z napisem polecającym lokale, które można wynająć za zaproponowaną cenę. Cholera, tyle razy dawną reklamę restauracji mijałem i tyle razy myślałem, by ją uwiecznić…
Na zdjęciu Prosta 30 w niemal całej okazałości.
A tak z nieco innej beczki. Długo dobijałem się o zachowanie napisanych resztek i wreszcie się doczekałem. Niemożliwe stało się możliwe, magistrat, a konkretnie Biuro Toruńskiego Centrum Miasta (czytaj starówka) opracował program ratowania wiekowych szyldów.
Hmm, program brzmi może zbyt dumnie. TCM, rękami studentów oraz pracowników Zakładu Konserwacji Malarstwa i Rzeźby Polichromowanej Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa na Wydziale Sztuk Pięknych UMK, pod wodzą profesor Bogumiły Rouby, uratował dwa napisy na starówce. Braci Schillerów przy Browarnej i wytwórnię krawatów z ulicy św. Jakuba. Oba już się na Piątej Stronie prezentowały, mistrzowie malarscy zrobili to zresztą w sposób istotny, historyczną reklamę udało mi się swego czasu uwiecznić, zanim jeszcze jej fragment został zamalowany Renowacja - dewastacja?.
Pierwsze koty za płoty, na oklaski z tego powodu jest jednak jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Nie chodzi mi tu tylko o to, że jak dotąd udało się uratować tylko dwa napisy, bardziej przeraża mnie to, jak się miasto do tego zabiera.
Głębokim cieniem na tegorocznej akcji położyła się sprawa jej finansowania. Biuro Toruńskiego Centrum Miasta wyciągnęło ze swojej kiesy dwa tysiące złotych, co z trudem wystarczyło na potrzebne przy renowacji reklamy preparaty. Z pomocą pospieszył również uniwerek i pięcioma, jeśli dobrze pamiętam, setkami złotych zapłacił Miejskiemu Zarządowi Drugs (o, pardon – Dróg) za to, że rusztowania przez kilka tygodni zajęły kawałek chodnika przy ulicy Browarnej. Całkowicie zabrakło pieniędzy na wyżywienie ludzi, którzy przez ten czas pracowali na tych rusztowaniach. 
No dobra, to był pierwszy raz, po prostu nie wyszło… Być może, niech mi jednak ktoś wytłumaczy, po jaką cholerę ludzie pracujący na zlecenie miasta i na jego chwałę, mieli jeszcze płacić miastu za zajęcie części chodnika?
A przede wszystkim: Biuro Toruńskiego Centrum Miasta, którego terenem działania jak sama nazwa wskazuje jest tylko i wyłącznie starówka, na renowację napisu z Browarnej  przeznaczyło jedynie dwa tysiące złotych. Okazało się hojniejsze, gdy przyszło do sfinansowania koncertu zespołu Bayer Full zorganizowanego na otwarcie hali widowiskowo-sportowej. Dołożyło do tej imprezy dwa i pół tysiąca złotych, chociaż sala – kolejny przykład megalomanii prezydenta Zaleskiego, wyrosła przy ulicy Bema, zatem daleko poza starówką. Aferę wytropił i opisał Wojtek Giedrys z „Gazety Pomorskiej”.
Niżej odnowiona reklama przedwojennej fabryki krawatów przy ul. Świętego Jakuba.
Na starówce ratowanie wiekowych reklam idzie jak dotąd dość opornie, tymczasem przecież wiele tego typu zabytków znajduje się również poza zabytkowym centrum. Ile (dziesiąt) lat będą one musiały czekać, nim i do nich dotrze pomoc. Co z nich do tego czasu zostanie?
Te resztki widoczne jeszcze na ścianie oficyny przy Słowackiego 81 na pewno długo już się nie utrzymają. Prawdopodobnie jest to fragment reklamy warsztatu samochodowego, który działał tu w latach 30.
A to znów pamiątka z podwórka domu przy ulicy Sobieskiego – chyba 33. Gryzło mnie, skąd ja znam zapisane na ścianie nazwisko? Tyle się ich jednak przewija w starych gazetach. Trop był generalnie dobry, stolarnia przy obecnej Sobieskiego na przełomie XIX i XX wieku należała do przodków Michaela Sodtkego, naczelnego „Thorner Nachrichten”, periodyku toruńskiego ziomkostwa w Niemczech. Sodtke tu był i napis obfotografował. Inni też pewnie przyjeżdżają i co w swoich dawnych rodzinnych stronach znajdują?
  Z serdecznymi pozdrowieniami dla Literołapa.