czwartek, 30 września 2010

Pomnik paralityka

Wielogłowy żołnierz, z którego wystaje ręka, zadziera jeden ze swoich łbów na tle podobizny Huberta Urbańskiego. Dobrze, że na reklamie nie ma świętego Jerzego, bo ten by pewnie od razu pomnikowego smoka ubił. Monumentalna szpetota nazywana w Toruniu również pomnikiem paralityka (ze względu na znaczne powykręcanie) znajduje się na placu Zwycięstwa – to miano oficjalne, lub placu Artylerzystów – a to znacznie bardziej popularna nazwa obiegowa. Plac służył dawniej jako miejsce parad wojskowych, ale od czasu, gdy wojsko zaczęło wycofywać się z miasta, hula na nim wiatr, kwiat okolicznej młodzieży wieczorami pociąga z różnych butelek i zasypuje kamienie ich szklanymi resztkami. Miasto do kilku lat zastanawia się, jak rozwiązać ten problem i opuszczoną, a znaczną przestrzeń niemal w samym centrum, zagospodarować.
Znak drogowy reklamujący Park Jurajski w Solcu Kujawskim wskazuje akurat toruńskiego stwora pomnikowego, który pod każdym względem przypomina dinozaura – tak pod względem formy, jak i mocno już nieaktualnej treści. Zdjęcie by wyszło najfajniej, gdyby udało się podejść do znaku i pstryknąć tak, by był na pierwszym planie, patrząc bezpośrednio w stronę pomnika. Trzeba by się było jednak w tym celu ustawić na ulicy, co jest dość trudne do wykonania, bo ulica jest jedną z najbardziej ruchliwych w Toruniu.
Luf full. Pomnik do nas macha, my więc go również pozdrawiamy i idziemy dalej.
Pomnik i jego okolicę bardzo dobrze znam, bo chodziłem tamtędy do przedszkola. Dziś jest to przedszkole „Raczek” i wygląda dość przyjaźnie, we wczesnych latach 80. było jednak ono Przedszkolem Miejskim nr 13. Dość ponurym miejscem, w którym chyba tylko kucharki nie minęły się z powołaniem. Natomiast personel pedagogiczny... szkoda gadać. W naszym przedszkolu nie było źle. Szczególnie, gdy się spało.

wtorek, 28 września 2010

J'Accuse...!

Dziś na łamach „Nowości” wróciłem do sprawy toruńskiego Dworca Północnego. Wróciłem i dowiedziałem się, że budynek stacji, w którym pod koniec sierpnia wybuchł pożar, ma zostać z przyczyn ekonomicznych rozebrany.
Dorastałem w jego sąsiedztwie, widziałem więc, jak opuszczony, popada w ruinę. Nie mogłem tego zrozumieć, bo jak to?! Nieruchomość w tak atrakcyjnym punkcie miasta powinna przecież właścicielowi przynosić dochody! Właścicielem były jednak Polskie Koleje Państwowe, którym na zysku najwyraźniej nie zależy. Dowiedziałem się, że dzierżawą budynku było zainteresowanych wielu, z niektórymi udało mi się nawet skontaktować, dotarłem również do firmy, która wiosną 2010 roku wygrała przetarg na jego dzierżawę, chciała tam umieścić swoją siedzibę, a ponieważ jest firmą budowlaną, miała również zamiar wydzierżawić rampę przeładunkową. Nic z tego nie wyszło, bo zapał jej właścicieli, podobnie jak entuzjazm pozostałych zainteresowanych, rozbił się na obojętności kolejowych urzędników, którzy przyszłość dworca mieli w głębokim poważaniu.
Oskarżam więc Polskie Koleje Państwowe o rażącą niegospodarność! Oskarżam o marnowanie państwowego majątku! Oskarżam i uważam, że ten chory, tonący we własnej niemocy moloch, powinien jak najszybciej upaść!

niedziela, 26 września 2010

Ciechocinek-Ciechocinek

Nie lubię Ciechocinka. To miasto nie odzyskało uroku wielkiego kurortu sprzed obu wojen światowych, nie straciło natomiast powojennej gęby uzdrowiska ludu pracującego miast i wsi. Jak dla mnie, jest ono zbyt głośne, mdłe, bezbarwne i nijakie. Niesłusznie przesłania stokroć bardziej interesującą Nieszawę czy Aleksandrów Kujawski. Rzadko, ale jednak czasami do Ciechocinka-Ciechocinka, czyli polskiego Baden-Baden, zaglądam. A skoro już się wybrałem, zabrałem też ze sobą aparat.
Dzięki temu mogłem np. uwiecznić dawniej świetny, a dziś dość ponury ciechociński dworzec kolejowy z lekko klapniętą literą „H” w nazwie i znajdującą się nad napisem bardzo interesującą reklamą lepu na starocie.

Sanatoryjne osobliwości

Postój tramwajów konnych? Cóż za megalomania! Tramwaje konne, proszę państwa, jeździły jeszcze w latach 80. po Krakowie. To były takie duże wagony z drewnianymi ławkami i konduktorami w mundurach, a nie woźnicami odzianymi w kreacje zdjęte z pana Kononowicza. To, co wy macie w Ciechocinku, ludzie na ogół nazywają dorożkami (dla ludzi z Krakowa są to fiakry). Ja wiem, że postój tramwajów konnych brzmi dumnie, jednak czasami trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Jeśli już się mamy trzymać torów, to jest to postój drezyn konnych i nic ponad to.
Święty Jerzy, święty Jerzy
Taki kicz ci się nie należy.
Wymęczyli cię współcześni...

Boże, niech mi ktoś wytłumaczy, na czym polega przyrodolecznictwo? Podczas terapii napieprzają pacjentów pokrzywami? A może po zabiegach klient opuszcza zakład w stanie, który niewiele różni go od rośliny?
Ta mrówka, czy inny robal na szyldzie, nie wygląda specjalnie zachęcająco...

Dworek bez prezydenta

Ciechocińska rezydencja prezydentów RP. W 1932 roku w uzdrowisku przez ponad miesiąc spędzał wakacje prezydent Ignacy Mościcki. Mieszkał wtedy w Domu Zdrojowym, tak mu się jednak w Ciechocinku spodobało, że postanowił wybudować tu rezydencję dla siebie i swoich następców. Słowo się rzekło, dworek więc powstał, jednak Mościcki nigdy z niego nie skorzystał. Później również nie było lepiej, bo po wojnie willę przejęło miasto, a prezydencką rezydencją dworek stał się znów za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego. Tyle tylko, że ten również pojawił się tu tylko na chwilę, by przeciąć wstęgę. Rezydencja jest, jednak prezydentów w niej nie ma, podobno korzysta z niej tylko personel Pałacu Namiestnikowskiego. Część dworku mogą zwiedzać również zwykli śmiertelnicy, którzy wcześniej zameldują się w Biurze Promocji Ciechocinka. Po takim zwiedzaniu nie należy chyba jednak obiecywać sobie zbyt wiele.

Zdjełano w Rassiji

Oto jeden z powodów, dla których na pewno warto odwiedzić Ciechocinek – drewniana cerkiew garnizonowa. Została zbudowana w drugiej połowie XIX wieku w stylu zauralskim. Hmm, mi by się chyba bardziej podobał styl zabajkalski...
По диким степям Забайкалья,
Где золото роют в горах...
No dobra, do Wigilii jeszcze trochę czasu, więc nie będę śpiewał, bo chyba nie robię tego ludzkim głosem.
Cerkiewka podlega toruńskiej parafii prawosławnej i na ogół jest zamknięta, zwiedzanie lepiej więc wcześniej uzgodnić z księdzem Mikołajem, by nie jechać na próżno i na miejscu nie pocałować klamki.

Wewnątrz cerkiewka wygląda ładnie, ale odwiedzają ją chyba tylko turyści. Można tu kupić świeczki, kilka z nich się nawet paliło, gdzieś tam pewnie jest kadzidło, jednak w świątyni nie czuć ani jednych, ani drugiego. Co to za cerkiew, która nie ma zapachu?
Patron (tym razem wcale nie chodzi o rosyjskie znaczenie tego słowa, czyli nabój)
Zza takiego okienka powinna wyglądać Baba Jaga
Cerkiewka jest malutka

Jak daleko stąd. Jak blisko

Na trasie z Ciechocinka do Raciążka zobaczyłem drogowskaz na Podole, odległe na dodatek raptem o pół kilometra! Jedna z legend mówi, że Baal Szem Tow, twórca polskiego chasydyzmu, kiedy ukrywał się w Karpatach, znalazł jaskinię, której wyjście znajdowało się w Jerozolimie. Skoro taka translokacja udała się świętemu Besztowi, może i ja powinienem spróbować?

Podole

Jesteśmy więc na Podolu, które ostatni raz obfotografowywałem dwa lata temu. Zaglądałem tu jednak już wcześniej, bo w zasadzie od czasów, gdy byłem jeszcze małym szkrabem, podróż do Kamieńca Podolskiego była marzeniem mojego życia. Przez lata chłonąłem wszystko, co miało związek z tym miastem. Obejrzałem więc „Pana Wołodyjowskiego”, a potem również przeczytałem. Trafiłem też na słowa sułtana Osmana II, który w 1621 roku w dwóch zdaniach zamknął całą magię i wyjątkowość tego miasta. Podszedł ze swoją armią pod jego mury, a na ich widok zakrzyknął pono „Kto zbudował coś takiego?” Na to jakiś jego dworzanin, również będący pod wrażeniem, odparł krótko „Coś takiego mógł zbudować tylko Bóg.” I na to władca odpowiedział „W takim razie Bóg, skoro to zbudował, niech również zdobywa, ja nie będę”.
Słowa znałem, jednak ich sens zrozumiałem dopiero, gdy na własne oczy zobaczyłem głęboki o stromy kanion, który rzeka Smotrycz wycięła w stepie szerokim okrążając miejsce, na którym rozłożyło się miasto. Dostęp do jedynego, bardzo wąskiego skrawka lądu łączącego miasto z resztą świata, człowiek zamknął zamkiem.
Dziś z bogatego miasta, dawnej siedziby biskupów trzech wyznań, zostało bardzo niewiele, jednak choćby ze względu na ten absolutnie niepowtarzalny cud natury, warto było przez kilkanaście lat marzyć i wreszcie Kamieniec zobaczyć. Tyle tylko, że później, gdy już udało mi się zrealizować marzenie, poczułem straszną pustkę. Świat jest jednak pełen niespodzianek, udało się więc ją wreszcie załatać

Fragment ruin zamku w Skale Podolskiej, oraz mostek na przepływającej u ich stów rzece. W sumie ciekawsze jest chyba zdjęcie z mostkiem, bo ten przerzucony jest nad Zbruczem. Tym samym, w którym kąpał się Światowid i tym samym, który w dwudziestoleciu międzywojennym był posko-sowiecką granicą. Więc z widocznego na zdjęciu brzegu, 17 września 1939 roku przyszedł koniec polskich kresów wschodnich.
Poza zamkiem, w Skale Podolskiej jest też kościół z polskimi napisami. Co ciekawe, podobna, również odnowiona świątynia katolicka, znajduje się również w pobliskiej miejscowości, której nazwy jednak, niestety, teraz nie pomnę. Wielokrotnie poddawane polskim akcjom kolonizacyjnym Podole, stało się bardziej spolonizowane od okolic Lwowa, do dziś jest też ukraińskim bastionem katolicyzmu, choć wyznanie przestaje być tu już wizytówką narodowości. Dwa czynne tak blisko siebie kościoły, nawet jak na Podole, wydały mi się dziwne. Zacząłem więc drążyć i usłyszałem dzięki temu dość poruszającą historię. Otóż w czasie wojny, gdy przez tamtą zapomnianą miejscowość przetoczył się już front, do kościoła dopełzł jakiś ranny niemiecki żołnierz. Kościelny go ukrył, jakoś poskładał, a potem wytłumaczył, jak powinien dotrzeć do swoich. I ten soldat wrócił do swoich, a później, gdy udało mu się dotrwać do końca wojny, wrócił również do swojego domu. Miał szczęście, że pochodził z przyszłej Republiki Federalnej Niemiec, gdzie zresztą zrobił karierę w dyplomacji i pracował nawet w warszawskiej ambasadzie. Po tym, gdy powstała Ukraina, wrócił na Podole, odnalazł kościelnego, który jeszcze żył i w podzięce za uratowane życie, sfinansował odbudowę kościoła.


Krzywe zdjęcie, ale ja je lubię
Jedna z najsłynniejszych fortec Europy
Most Turecki jest najbardziej imponujący, gdy się na niego patrzy z dołu

Zamek oglądany od strony mniej znanej. Po tej stronie zresztą stali Turcy

Mostek wiszący nad Smotryczem. Spieszyło mi się, więc na niego wbiegłem, a ten mi zaczął pod nogami skakać:)
Miasto, położone równie imponująco jak i zamek
Zniszczona przez Stalina katedra ormiańska...
...i kot przy niej
Ukraińcy odbudowują stare miasto. Z dość zmiennym szczęściem...
Kamieniecki ratusz
Pies się zapatrzył. Ja również.
Najdalej na wschód wysunięta gotycka katedra na świecie. I pewnie jedyna, przy której stoi minaret. Po tym, gdy Rzeczpospolita odzyskała Kamieniec po pokoju karłowickim, na jego szczycie stanęła wykonany w Gdańsku posąg Matki Boskiej.
W tym budynku była synagoga
Dawny klasztor franciszkanów, dziś siedziba promoskiewskiej cerkwi prawosławnej
Mimbar, turecka kazalnica znów wróciła do kościoła św. Mikołaja, do którego trafiła, gdy świątynia, po upadku Kamieńca, została zamieniona na meczet. Wcześniej mimbar stał pod ścianą katedry – w sowieckich czasach muzeum religii.
Kościół w Okopach Świętej Trójcy, ostatni punkt oporu w Nie-Boskiej komedii Krasińskiego. Dziś może on już wyglądać inaczej, bo dwa lata temu mówiło się o jego odbudowie. Kiedy jednak, jakieś osiem lat temu zobaczyłem go pierwszy raz, w ruinach królowały kury.
Brama Lwowska w Okopach
Dniestr, południowa granica II RP. Na drugim brzegu zaczynała się Rumunia, a kawałek dalej na wschód, Związek Radziecki. O kogutach w Okopach Świętej Trójcy mówiło się więc wtedy, że obwieszczają świt trzem krajom.

sobota, 25 września 2010

Raciążek i jego zameczek

Wracamy jednak z Podola i, maszerując do Nieszawy, mijamy Raciążek. Na gorących blaszanych dachach zwykle wygrzewają się kotki, na tych bardziej tradycyjnych można spotkać skrzypka, tu natomiast na dachach szaleją golfiści:)
Ten sklep jest już chyba jednak od jakiegoś czasu nieczynny

Wioska nie składa się jednak wyłącznie z ruin
Raciążek ma nazwę zdrobniałą, jego zamek też raczej trzeba nazywać zameczkiem. Jest dość malutki.

Requiem dla Nieszawy

W sobotę Nieszawa świętowała 550 rocznicę swojej trzeciej lokacji. Wędrujące miasto powstało najpierw w miejscu obecnej Nieszawki, zostało jednak na rozkaz Władysława Jagiełły zburzone i przeniesione pod mury zamku dybowskiego. Wspierane przez polskich monarchów miasto położone vis-a-vis krzyżackiego Torunia, zaczęło się szybko bogacić konkurując z nim w handlu na Wiśle. Z tego powodu stało się oczywiście solą w oku toruńskich kupców i gdy od szturmu toruńskich mieszczan na krzyżacki zamek zaczęła się wojna trzynastoletnia, na którą zresztą toruńscy kupcy wyłożyli sumę równą rocznym dochodom skarbu królewskiego, na ich żądanie Nieszawa znów została zrównana z ziemią i przeniesiona w obecne miejsce, w którym nie mogła już handlowej zagrozić handlowym interesom Torunia. Zanim jednak do tego doszło, w tamtej Nieszawie Kazimierz Jagiellończyk zdążył jeszcze podpisać statuty nieszawskie, które przecież stały się kamieniem milowym w rozwoju polskiej demokracji.
Okazja w sumie więc nie była wesoła, Nieszawa postanowiła świętować ją jednak bardzo hucznie. Najważniejsze punkty programu mnie ominęły, kiedy do miasta wjeżdżał król Kazimierz ze swym orszakiem, dobijałem się do drzwi ciechocińskiej cerkwi. Zabawa miała jednak trwać przez cały dzień, jak to kiedyś wielokrotnie robiłem, przyszedłem więc z Ciechocinka pieszo, by zobaczyć Nieszawę, która wyjątkowo nie śpi. No i w sumie dupa, bo zastałem ją senną jak zawsze. Organizatorzy wpadli na fajny pomysł i wywiesili zdjęcia z 1960 roku, gdy miasto fetowało 500. urodziny w nowym miejscu. Idea była ciekawa, ale jednocześnie pokazała tragedię tego miasta. Pół wieku temu scena, jak dziś, stała przed ratuszem. Na niej też stanął fotograf i uwiecznił wielki nieszawski rynek po brzegi wypełniony ludźmi. Popatrzyłem na te czarno-białe fotografie i spojrzałem na kolorowy rynek, który raził pustką. No tak, 50 lat temu ludzie pewnie bardziej byli skorzy do publicznej zabawy, tu jednak pojawił się chyba inny problem. Kiedy byłem w Nieszawie poprzednio, jakiś zakapturzony młodzieniec, który na to miasto patrzy pewnie krócej ode mnie, rzucił za mną: Pan do tego miasta nie pasuje... Dziś, gdy zaszedłem do jedynej w Nieszawie kawiarni, pustej, jak cała reszta, usłyszałem, że elity bawią się w klasztorze. I na rynku zobaczyłem te wzmocnione przyjezdnymi elity przesiadujące na krzesełkach przed sceną, oraz garstkę pozostałego społeczeństwa, która się temu przypatrywała z oddali. Pomyślałem wtedy, że chyba się nieco wygłupiłem, bo napisałem w gazecie duży tekst na temat rocznicy, a przede wszystkim, tak bardzo od serca, wywaliłem, że tak ciekawe miasto nie powinno być zapomniane. Cieszyłem się nawet, bo rozmawiałem wcześniej z burmistrzem, który jest bardzo fajnym człowiekiem i on mi ładnie powiedział, że miasto zawsze było ściśle związane z Wisłą. Tak długo, jak ona żyła, Nieszawa się rozwijała, kiedy natomiast ruch na niej zamarł, rozpoczął się upadek miasta. Dziś jest więc bardzo trudno, jednak jeśli kolejne rządy przestaną zaniedbywać królową polskich rzek, Nieszawa się odrodzi. Wygląda jednak na to, że miasteczko zdążyło się już jednak podzielić na dwa obozy. Ludzie z zewnątrz mogą się więc tam sprowadzać, mogą kupować i remontować zrujnowane domy, cały czas będą jednak traktowani jako oni, którzy do tego miasta nie pasują. Jeśli Nieszawa ma odżyć, ten podział trzeba jakoś zlikwidować.

Nieszawa, nawet podczas tak wielkiego święta, pozostaje senna. W tym miasteczku najbardziej aktywny wydaje się być demon zniszczenia. Efekty jego pracy widać choćby tu, w jednym z domków przy nieszawskim rynku. Budynek był opuszczony już dwa lata temu, jednak wtedy w rozbitych oknach wisiały jeszcze firanki...
Dziś, zamiast firanek, w oknach są drewniane żaluzje. I, jeśli potraktować żaluzje jako coś, co wywołuje żal, to ten budynek będzie najlepszym przykładem ich skutecznego działania.
Ale na rynku nadal jeszcze można znaleźć piękne domki!
To są ruiny kirchy protestanckiej. W sumie nie dziwię się, że je poprzednio przegapiłem