czwartek, 29 sierpnia 2013

Miejsce beztroskie


Uff. Właśnie wróciłem z rajdu granicznego po okolicach Aleksandrowa Kujawskiego, zorganizowanego w ramach tegorocznej edycji festiwalu Dwóch Cesarzy. Tyle się cholera dzieje, a ja nadal walczę z wypadem do Niemiec... Cóż, zaległości nadrobię później, będę miał co robić w długie jesienne wieczory. Do końca, czyli początku niemieckich opowieści zostało już na szczęście niewiele.
Przyszedł mi do głowy rajd, bo był rowerowy. Poczdam tymczasem, gdy tam dotarliśmy, powitał nas zabawną reklamą zwiedzania rezydencji królewskiej przy pomocy dwóch kółek.
Poczdam zwiedzaliśmy akurat nie per pedales, lecz per pedes.
Maszerowaliśmy głównie po to, by zobaczyć pałac i park Sanssouci. Miejsce bez troski. Zapewne było ono takim w czasach Fryderyka Wielkiego, później jednak już tak wesoło tu nie było. Szczególnie pod koniec wojny, kiedy spora część miasta nad Hawelą zniknęła z powierzchni ziemi.
Choć nad Poczdamem śmigają budowlane żurawie, nabrzeże nadal wygląda tak, jak to widać poniżej. Unicestwione niemal 70 lat temu relikty przeszłości są obecnie przekopywane przez archeologów, którym w czerwcu, gdy tam się pojawiliśmy, miejsce pracy najwyraźniej nieco zatonęło.

Dziś widać tu jedynie fundamenty, a jak było kiedyś? Niemcy wszystko wyeksponowali, przy pomocy archiwalnych zdjęć, nawet kolorowych zresztą.
Robi wrażenie, prawda?
Beztroskie miejsce zostało zniszczone podczas wojny, po niej natomiast miało pecha i znaleźć się w granicach DDR. Władze komunistycznego państwa o odbudowie symbolu dawnych czasów myśleć nie chciały, w centrum Poczdamu mamy więc dziś takie obrazki, oto stary ratusz...
... przywalony Atlasem.
 Nieco upiornym zresztą.
Obok znajduje się też budynek ozdobiony wąsatym Sarmatą... 
A temu wszystkiemu towarzyszy architektoniczne dzieło z czasów towarzyszy.
Strasznie się zresztą sypie i czeka na rozbiórkę. W tej chwili mieści się tam biblioteka, co było wcześniej? Nie pamiętam.
No właśnie, nie pamiętam. Czasu uciekło sporo, zatem go nie marnuję i idę dalej, wpadając na coś starego, czego pierwotne przeznaczenie również mi już jednak z mózgownicy uciekło.
Dzieli to jednak dziedziniec z odbudowaną nowinką, która całkiem udanie udaje staroć.
Przez centrum miasta biegnie kanał, ale straszna w nim panuje posucha.
Jak każdy kanał, ma on dwa końce. Nieco mniej...
I ciut bardziej ciekawy.
Tu znów nie pamiętam, co obecnie oglądam. Resztki dawnego odwachu?
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Niemiecka poczta i jej pojazdy.
Uliczkę znam, w mieście Poczdam...
Jej nazwy już dziś nie pomnę, ale prowadzi ona do wzniesionej w 1770 roku poczdamskiej Bramy Brandenburskiej.
Jak to było w „CK dezerterach”? Jeder Schritt, ein Britt!
Dla nas jednak istotniejsze były inne wrota. Te prowadzące do Sanssouci. Za nią rzeczywiście można było zapomnieć o troskach, podpisując pokój z całym pozostawionym za płotem światem. Dziwnie to brzmi? Proszę zatem zajrzeć chociażby do świątyni pokoju, położonej wśród wody, przypominającej kościoły Italii i pełnej ozdób przypominających początki chrześcijaństwa.
Wszystko uwieczniłem, podobnie jak i bardzo protestancki wystrój wnętrza, ale wyszło mi to tak sobie, więc zamiast zdjęcia retuszować, pomijam je milczeniem i zlatuję do krypt, gdzie anioł czuwa przy sarkofagach króla Fryderyka Wilhelma IV (chyba) i jego koronowanej małżonki.
Czyżbym tak się w tych grobowych peregrynacjach zapędził, że sam stanąłem w długim, ciemnym tunelu, na którego końcu widać światło? Nie, to jedno z typowych przejść w parku poza kościołem. Kiedy byłem mały, miałem w Pasłęku szałas o podobnej konstrukcji, naturalnie odpowiednio mniejszy.
Jaka fajna wanna. W Pasłęku mieliśmy podobną. Żeliwną i jeszcze poniemiecką. Można było w niej pływać.
Sanssouci.
Pięknie tu, tylko ludzi strasznie dużo i te wieżowce na horyzoncie...
Pawilon kratowy obok pałacu.
Jegomość na postumencie próbuje złapać Słońce. Jak to było w piosence winylowego wydania „Doliny Muminków”?
A Słońce, a Słońce
Ktoś hoduje w dłoniach...
 Fryc Wielki kazał się pochować obok pałacu, między swoimi psami. Gdzieś słyszałem, że jego szczątki stały się w 1945 roku zakładnikiem, ale już nie pamiętam szczegółów.
Na grobie wdzięczny naród kładzie kartofle, bo oświecony monarcha wprowadził w Niemczech ich uprawę. Podobno z premedytacją tego zakazał mając nadzieję, że zakazane warzywo bardziej będzie smakować. Mógłbym w to uwierzyć. Wszędzie, tylko nie w Niemczech. Jakże tak, wbrew przepisom?!
Ania kilka dni przed moją wizytą zatargała do Poczdamu gromadę swoich koleżanek. Udało im się sfotografować królewski grób znacznie bardziej atrakcyjnie przyozdobiony..
Tu natomiast widać ruiny osłaniające zbiornik zasilający parkowe fontanny.

środa, 21 sierpnia 2013

Są jeszcze sądy w Berlinie!

Znajdę ja słowa, by te wrażenie opisać? Stare młyny mają w sobie coś poruszającego. Wiadomo: wodę, wiatr... Coś w nich jednak siedzi poza tym. Cała masa legend i inne rzeczy, jakie nie pozwalają mi przejść obok obojętnie. Łażę wokół nich od dawna, nigdy chyba jednak nie widziałem i nie słyszałem młyna w ruchu. To tymczasem robi ogromne wrażenie! Trudno się dziwić naszym przodkom, że przysłuchując się tym symfoniom skrzypnięć i trzasków, obciążyli młyny tak bogatym bagażem różnych niesamowitych podań.
Skoro już o opowieściach mowa, wiatrak w Poczdamie należy do najbardziej legendarnych budowli tego typu w Niemczech. Jego sława bierze się z czasów Fryderyka Wielkiego, który wokół młyna rozbudowywał swoją posiadłość i chciał się pozbyć młynarza. Ten nie oddał swej własności bez walki, a naciskany siłą majestatu, miał rzucić słynne zdanie „Są jeszcze sądy w Berlinie!”. Zaufał im i wygrał, wiatrak w każdym razie nadal między pałacowymi zabudowaniami w Poczdamie, stoi.
Piękny wiatrak. O, holender, bardzo piękny! I jakie ma ciekawe żaglowe zapierzenie skrzydeł. Ciekawe, czy nasze holendry też takie miały.
Na zwiedzanie Poczdamu dzień sobie wybraliśmy początkowo pochmurny i na pierwszy rzut oka mało ciekawy. Wiatrak był natomiast kolejnym muzeum na trasie. Wparowaliśmy do niego z ochotą, pokonując kolejne kondygnacje i umieszczone na nich wystawy. Przypomniałem sobie jedno takie młynarskie cudo, które widziałem kilkanaście lat temu, gdy w ogólniaku będąc, pojechałem na wymianę nad Amizę. Podczas wycieczki do Bremy zatrzymaliśmy się wtedy obok młyna, który był wiatrakiem napędzanym jednocześnie kołem młyńskim. W Poczdamie znalazłem jego zdjęcie, ale tak się z tego ucieszyłem, że go nie sfotografowałem. Uwieczniłem za to poczdamski wiatrak z lat 80. Jak widać, władze NRD ludzi pracy, którzy przeciwstawiali się dawniej monarszemu absolutyzmowi, nie darzyły specjalnym szacunkiem.
Ten nieborak miał dużo szczęścia. Wrócił do swoich dawnych kształtów i nadal stoi. Ja krążyłem wokół niego, a po głowie przewalał mi się inny jego kolega z moich rodzinnych stron. Wiatrak w Zielonce Pasłęckiej. Moja mama pamięta go jeszcze ze skrzydłami, ja od dzieciństwa oglądałem tylko wieżę. Ceglaną, kompletną. Aż do pierwszych lat obecnego wieku, gdy zobaczyłem wiatrak mocno nadgryziony zębem czasu. Fotografia jest nieco nieostra, zrobiłem ją jednak z daleka. Sam wlazłem do środka, pod gniazdo mieszkających na ceglanej ścianie bocianów, między rdzewiejące resztki maszyn młyńskich. Zdjęć jednak najwyraźniej nie zrobiłem.
Ciekawe, jak ten wiatrak wygląda dzisiaj? Jeśli w ogóle jeszcze wygląda. Muszę się tam wybrać. Do Pasłęka i okolic. Szczególnie tych. Zimą 1945 roku na stacji w Zielonce doszło do tragedii. Zatrzymał się tam pociąg szpitalny, a na niego wpadł ostatni pociąg ewakuacyjny, jaki wyjechał z Ostródy. Ten szpitalny, mając sprawny parowóz, odjechał, a rannych i pasażerów pociągu ewakuacyjnego, ostrzelały nadjeżdżające sowieckie czołgi. Ja, wychowany w dawnych Prusach Wschodnich pytam się, po co wam Niemcy ta wojna była?
 Wracając do Poczdamu. Wspinaliśmy się na kolejne piętra wiatraka, wyleźliśmy nawet na zewnątrz.
Choćby po to, by zobaczyć maszynerię do manewrowania jego głowicą. Hm, moja babcia z Pasłęka miała zawsze zdzierany kalendarz na ścianie. Ma go zresztą w Toruniu nadal i oby jego kartki zdzierała jak najdłużej. Z dzieciństwa pamiętam, że jego podkładkę zdobił podobny wiatraczny, latający na wietrze holender.
Właziliśmy coraz wyżej, a to skrzydlate siedlisko szatana milczało. Szatana, bo każdy szanujący się stary młyn swego czorta posiadać powinien.
Proszę poczytać sobie stare młyńskie podania, lub też sztuki Jana Drdy. Albo też obejrzeć je w Teatrze Telewizji. Bardzo warto. Oto „Igraszki z diabłem”. Czartowska instrukcja obsługi młyna pojawia się w pierwszych minutach.

A tu, jeszcze chyba bardziej  cudowny "Zapomniany diabeł". Z Gajosem w roli głównej.

Tak więc chodziliśmy sobie po poczdamskim wiatraku i oglądaliśmy wszystko, co trzymał on pod swym krytym gontami jestestwem...
Aż nagle zaczął on śpiewać skubany...
 
Wydobywając z siebie dźwięki wcześniej mi nieznane. Obrazy zresztą również, proszę doczekać do końca tego filmiku i spojrzeć na migające za oknem śmigi. Morda się sama na ten widok w poziomy półksiężyc rozkłada.


Śmigła się kręcą, koła telepią. Legenda się opowiada.

Tak mnie to wszystko zaskoczyło, że w pierwszej chwili na mlewnik spojrzałem krzywo...

On tymczasem powinien prezentować się tak.
Proszę mi wybaczyć, że zapycham przestrzeń niezbyt udanymi własnymi filmikami, ale to naprawdę było niezwykłe uczucie. Tak bardzo, że gdy wiatrak zaczął się kręcić, pierwszy raz zacząłem grzebać przy aparacie, aby przestawić go na filmowanie.


Cudowne miejsce, ale trzeba iść dalej. Kolejne atrakcje wzwywają.
Maszerujemy zatem. Wiatrakowi machamy na pożegnanie, a on macha nam.

sobota, 17 sierpnia 2013

Świat w miniaturze

Łazęgi po parkowej krainie beztroski, ciąg dalszy. Zadziwienia również, chociażby z powodu dość upiornych i krzywych min towarzyszącym nam na szlaku aniołków. Rzeźbiarz musiał mieć żal do życia, by stworzyć takiego potwora...
Skrzydlate upiory to na szczęście jednak tylko jedna strona poczdamsko-rezydencjonalnego medalu. Zostawiając za sobą słynny wiatrak, dotarliśmy najpierw pod, oranżerię. Ciekawą, w swej remontowanej właśnie całości i niemal każdym, wciąż czekającym na renowację szczególe.
Rany, znowu schody. Fryderyk Wielki był skuteczny na polu bitwy, o wojnie z trzema schodami najwyraźniej jednak nie pomyślał. Z drugiej strony jednak... Widok z wysokości był całkiem ciekawy. Trawa, ludzie na niej i posągowa łuczniczka mierząca w krzaki.
A oto oranżeryjne zaniedbane detale. Wreszcie w tym raju widzę coś znajomego... Swoją drogą, ciekawe, jak bardzo te wszystkie poczdamskie zabytki były za komuny zdewastowane, skoro duszący się we własnym dobrobycie Niemcy dopiero teraz starają się przywrócić im normalną postać. Chciałem napisać dawny blask, ale nie lubię tego określenia. Bywa, że zdobi ono różne czoła wieńcem laurowym, a tu przecież chodzi o rzeczy oczywiste.
Drzewa, mniejsze lub większe krzaki, a tu nagle siurpryza. Taaaki królewski pałac! Wzniesiony ogromnym kosztem po wojnach napoleońskich jako symbol możliwości państwa Wilhelmów, czy też może raczej, bardzo polskiego – zastaw się, a postaw się.
I to na długie lata, bo ta rezydencja, jeszcze w czasach NRD była poligonem doświadczalnym pracowników naszych PKZ-ów.
Pałac jest w remoncie do dziś. W sumie się temu nie dziwię, bo zapewne trudno jest doprowadzić do normalności miejsce, które nigdy chyba w pełni normalne nie było. Te anielskie mordy tak bardzo zakazane. Krzywe latarnie...
U nas mówi się, że słoma komuś z butów wystaje. To pewnie dlatego właśnie, aby ochronić się przed ukłuciami, niektórzy pakują do sandałów giry opakowane skarpetami. Tu tymczasem zza głowy wyrastają paprocie. Z dwojga złego, wolałbym już chyba dać się w skarpetach puścić, by znaleźć to, co raz na ruski rok w paprociach kwitnie...
Nasi zachodni bracia kiedyś wymyślili Króla Olch, ale dziś kwiat paproci wielu z nich zapewne by nieświadomie rozdeptało. W licealnych czasach przedstawiłem raz niemieckiego kolegę bawiącego w Toruniu przy okazji wymiany młodzieży, staromiejskiemu hydrantowi (hydrant był podobny do człowieka – trzymał się prosto, miał dwie łapy i coś na kształt łba). Kolega niemal zagłębił się po tym zadem w bruk, a później długo wyzywał mnie od idiotów. Ja rozumiem, porządek musi być... 
Pałac jakoś mnie w zachwyt nie wprawił. Przegrał w każdym razie z rozesłaną przed nim trawą. Rozkładając się na niej,  coś jednak zapewne zyskałem i straciłem.
Odrywając wzrok od pałacowej fasady, wpadłem na fontannę i wronę. Wrona von Tanna.
Park wokół królewskich rezydencji jest ogromny, pełen mniejszych pałacyków i innych budowli.
Budowli i roślin. Kiepsko znam się na zieleni, wie ktoś może, co to za drzewo?

Budowli, roślin i zwierząt.
Pawilonik udający antyczną rzymską łaźnię.
Bardzo urokliwe miejsce.

Gdyby ta ryba, zamiast sikać wodą, ją piła, byłaby z niej ryba piła.
Cholera, a może ta łaźnia była tutaj? Możliwe, już nie pamiętam. Z Berlina wróciłem dwa miesiące temu...
O, nasi tu byli... sąsiedzi zza wschodniej granicy.
China made in Germany, czyli pawilon chiński. Świat w parkowej miniaturze.
Taki kiczowaty nieco i przesłodzony.
Opowiem ci bajkę, jak kot palił fajkę. Tak się mówi u nas, w Poczdamie jednak pykaniem z fajeczki najwyraźniej zajmuje się królewski orzeł.
Na parkowej bramie znów nas witają monarsze monogramy. My jednak je żegnamy, zamykamy za sobą wrota i wychodzimy. Auf Wiedersehen.