Na początku października 2013 roku nocny pożar strawił kamienicę przy ulicy Bydgoskiej 26 w Toruniu. Zginęły trzy osoby i z tego właśnie powodu zwlekałem z blogowym epitafium dla budynku, jednego z najbardziej niezwykłych na Bydgoskiem.
Przyszłość słynnego przed wojną pensjonatu „Zofijówka” stoi dziś pod znakiem zapytania, który jednak nie wróży raczej nic dobrego. Miasto dopiero przymierzało się, by miejsce odwiedzane przez Witkacego, wpisać do rejestru zabytków. W tym miejscu powinienem w zasadzie przerwać pisanie, bo trudno jest pochylać się nad klawiaturą z opadniętymi rękoma, jednak na tyle długo błąkam się między architektonicznymi skarbami Torunia, by mnie to już przestało dziwić. Zresztą zabytki również już się na Bydgoskiem paliły, jeden z najbardziej bolesnych tego przykładów został niedawno pięknie opisany u sąsiadów na Murze Pruskim. Wpis, jak i całą stronę, bardzo polecam, do historii domu ostatecznie przeniesionego przez niezwykłego człowieka, z ulicy Krasińskiego pod Golub-Dobrzyń, dodam jednak kilka słów. Wpisany do rejestru zabytków obiekt, który kilka lat temu tak bardzo zawadzał właścicielom zajmowanej przez willę działki, można było uratować i u nas zatrzymać. Ówczesny miejski konserwator przedstawił najwyższym władzom Torunia pomysł jej przeniesienia w inne miejsce. Delikatnie mówiąc, nie spotkało się to ze zrozumieniem, oficjalnie ze względu na koszty. W tym samym czasie władze miasta utopiły ponad trzy miliony złotych w grającą fontannę... Wspominam o tym, bo z głównymi gospodarzami miasta ostatnio dość ostro się ściąłem w sprawie ochrony naszego miejskiego dziedzictwa właśnie. Za jakiś czas do tego ścięcia wrócę.
Mam zacząć od pożaru? Nie, złe wiadomości lepiej dozować. Sięgnę zatem do ciekawych początków i późniejszych lat chwały. Przez tych kilka miesięcy sporo pamiątek z tamtych czasów udało mi się zebrać. Z pomocą przyszło tu wiele osób. Widoczną niżej archiwalną fotografię z 1914 roku, na której widać fragment kamienicy, zawdzięczam na przykład pani profesor Magdalenie Niedzielskiej.
Drugi widok pochodzi ze stycznia roku 2014. Na pierwszy rzut oka są dość podobne, w praktyce jednak dzieli je przepaść. Pochodzą z dwóch, zupełnie różnych światów. Na zdjęciu czarno-białym prezentuje się fragment zabudowy najbardziej wtedy eleganckiej dzielnicy miasta, niżej zaś widać... Dramat. Dawne kamienice na Bydgoskiem są dziś na ogół w tragicznym stanie. Efekty wieloletnich zaniedbań remontowych potęguje również to, że od dawna Bydgoskie było dla miasta w zasadzie jedynie składowiskiem mieszkań socjalnych. Było i jest.
To jednak tylko jedna strona medalu. Mimo obecnej mizerii, okolice największego parku w Toruniu nadal są w cenie. Ta cena powoduje jednak chore sytuacje podobne do tej przy ulicy Krasińskiego. Dla inwestorów, w znakomitej większości nie są to już piękne kamienice z bogatą historią, lecz działki pod zabudowę. Oryginalne obiekty burzone są zatem na potęgę. Czego innego można się jednak w naszym mieście spodziewać? Znajomy z ulicy Krasińskiego, która niemal całkowicie została już zastawiona blokami, przytoczył mi kiedyś dialog mieszkańców tej nowej części Bydgoskiego. Dwaj panowie zachwycali się urokami miejsca, w którym przyszło im mieszkać. Wszystko by tu było fajne, gdyby nie te stare budy... Świadomie, bądź mimowolnie, zacytowali słynną już wypowiedź prezydenta miasta, który swego czasu podobnie raczył się wyrazić o głęboko zakorzenionych w toruńskim gruncie kamienicach.
Jakie duchy wypełniają te spękane obecnie i zawilgocone mury? Zaraz zacznę je wywoływać, tymczasem jednak proszę zerknąć jeszcze raz na archiwalne zdjęcie. Ściana domu przy Bydgoskiej 26 pyszni się tu nadal „pruskim murem” i bogactwem drewnianych ozdób, typowym dla tego typu zabudowy, który do niedawna był wizytówką Torunia. Taką samą, jak słynny gotyk na dotyk.
Adres Bydgoska 26 stał się sławny w pierwszej połowie lat 20. ubiegłego wieku, kiedy Kazimiera Żuławska otworzyła tam swój pensjonat. Kamienica została jednak zbudowana znacznie wcześniej, 13 września 1878 roku Wilhelm Pastor kupił działkę od właściciela ziemskiego Carla Henninga i postawił na niej tartak, oraz dom dla siebie. „Rudera” przy Bydgoskiej składa się z dwóch części, pierwsza zaczęła powstawać ta stojąca prostopadle do ulicy.
Wszystkie te mądrości wyniosłem z toruńskiego Archiwum Państwowego. Starych zdjęć kamienicy tam niestety nie ma, wrzucam zatem ilustrację bardzo współczesną, wykonaną już po pożarze i rozbiórce charakterystycznej wieżyczki.
Na początku XX wieku swoją siedzibę miała tu drukarnia książek Bruna Franke (tel. 293). Mieściła się zapewne w oficynie, ponieważ w części głównej, właściciel oferował mieszkania na wynajem. Stara reklama, jak wszystkie pozostałe, pochodzi ze skarbca pana Bohdana Orłowskiego, miłościwie panującego na oToruniu.net. Opublikowane na łamach „Gazety Toruńskiej” w 1912 roku ogłoszenie o wynajmie, znalazła natomiast Ania.
Na chętnych nie trzeba było długo czekać, kilka numerów później, w toruńskim dzienniku ukazało się obwieszczenie, że przy Bydgoskiej 26 poszukiwani są lokatorzy już tylko do jednego mieszkania. Jak się później dowiedziałem od ich następców, te dwa mieszkania zajmowały w zasadzie całą kamienicę.Dwa mieszkania, każde o pięciu pokojach na 600 i 700 marek rocznej dzierżawy z ogródkiem zaraz do wynajęcia.
W odrodzonej Polsce Toruń stał się stolicą województwa pomorskiego. Mocno zgermanizowanego, chociaż w samym mieście żywioł polski był podczas zaborów bardzo silny. Szybko zaczęło rozwijać swoje kulturalne skrzydła, m.in. przy wsparciu przybyszy z innych zakątków kraju. Jednym z tych gości była Kazimiera Żuławska, która kupiła kamienicę przy Bydgoskiej i otworzyła tam pensjonat. „Zofijówka” błyskawicznie stała się Parnasem nie tylko dla artystów toruńskich. Często zaglądał tutaj Witkacy, czemu zresztą toruński teatr zawdzięczał prapremiery „Wariata i zakonnicy” - sztuki, na bardzo kościelnie i narodowo zorientowanym Pomorzu nazwanej „Wariatem i pielęgniarką”, oraz „W małym dworku”.
Ogarnął mię jakiś nastrój niesamowity, jakiś dreszcz grozy, czułam, że jednak coś w tem jest, coś, nad czem pomyśleć i zastanowić się jest warto, że jednak utwór to niezwykłej miary.
Tak swoje wrażenia z toruńskiej prapremiery „W małym dworku” opisała 22 lipca 1923 roku na łamach „Słowa Pomorskiego” Zofia Guzowska. Całą recenzję można przeczytać w książce „Toruń między wojnami” Katarzyny Kluczwajd. Tu również, obok reprodukcji oblicza pomorskiej Muzy, jakie wyszło spod pędzla Firmy Portretowej, znajduje się fragment listu Witkacego do Żuławskiej z lutego 1922 roku:
Piszę, maluję itd., ale zaczyna to być tylko snem czyimś o mnie. Nie wiem, jak to się skończy. Może, aby się odetkać, będę musiał przyjechać do Torunia...Niezwykle ciekawy tekst o Żuławskiej i jej pensjonacie napisał swego czasu Maciej Czarnecki, wtedy dziennikarz lokalnej „Gazety Wyborczej”. Koniecznie proszę przeczytać!
Ja poszedłem nieco innym i bardziej przyziemnym tropem. Dałem nura w archiwalia.
Ważne dla rodzin bez mieszkań. Pensjonat „Zofijówka” Bydgoska 26, poleca pokoje ciepłe, słoneczne na sezon jesienny i zimowy. Wiadomość na miejscu od godziny 3 do 5 po południu.
Takie ogłoszenie ukazało się w „Słowie Pomorskim” 25 września 1921 roku. Generalnie jednak lekkiego życia Żuławska w Toruniu nie miała. Miejscowa policja nachodziła ją m.in. w związku z drutem kolczastym, jaki zleciła rozpiąć w ogrodzie dla – jak tłumaczyła – ochrony jej włości przed zwierzętami. Długo również toczyła się awantura o reklamę.
Według raportu posterunkowego Policji Państwowej urządziła Pani godło bez zezwolenia tutejszego Urzędu, wobec tego nakłada się na Panią grzywnę 300 marek i o ile życzy Pani, aby godło nadal pozostało, należy podać do podpisanego Urzędu wniosek o pozostawienie takowego, z rysunkiem jak godło wygląda, wymiarami tegoż i kolorem liter.
Oto treść jednego z dokumentów, jakie znalazłem w toruńskim Archiwum Państwowym. Papier był zdaje się podpisany przez ówczesnego prezydenta miasta. Czytam to któryś już raz, z niezmiernie wielką fascynacją. Cóż za troska o reklamową stronę Torunia i jaka konsekwencja! Czy to w ogóle było możliwe? Trudno w coś takiego uwierzyć, tonąc w powodzi obecnej pstrokacizny z jednej strony i miejskiej pod tym względem niemocy, z drugiej. Cytowane wyżej pismo zostało wysłane w listopadzie 1922 roku. Żuławska na to odpowiedziała czymś takim:
Szyld ten jest to deska na niebiesko pomalowana z białym napisem „Zofijówka” i nic więcej, umieszczona przy bramie ogrodowej.
Swoją drogą brama ta, ładnie zdobiona, zniknęła gdzieś po październikowym pożarze. Mam nadzieję, że Pytia nie poczuje się zazdrosna, jeśli zabawię się w proroka i napiszę, iż furtka trafiła na złom?
Dzięki uprzejmości dyrekcji naszego Archiwum ozdabiam swoją stronę zdjęciem jednego z dokumentów opatrzonego autografem Żuławskiej.
Dzięki uprzejmości dyrekcji naszego Archiwum ozdabiam swoją stronę zdjęciem jednego z dokumentów opatrzonego autografem Żuławskiej.
Korespondencja dotycząca reklamy krążyła między magistratem i Bydgoską 26 do początków 1926 roku. Ostatnie pisma dotyczyły zaległych opłat za szyld, pozostały jednak bez odpowiedzi. W styczniu „Zofijówka” została zamknięta.
Podziw dla służb miejskich sprzed 90 lat każe mi również zajrzeć w inny kąt kamienicy. Reklama „Zofijówki” nie była jedyną przy Bydgoskiej 26, jaką magistrat wziął wtedy pod lupę. We wczesnych latach 20., na pierwszym piętrze oficyny, ulokował się „Chic Parisien”, pierwszy na Pomorzu salon wykwintnych mód damskich. Pochodząca z 1923 roku „Księga adresowa miasta Torunia wraz z Podgórzem i powiatem Toruń-Wieś” podaje, że należał on do Agnieszki Kamińskiej. Tu również reklama była uważnie analizowana, w archiwum przy Idzikowskiego znajduje się zresztą jej piękny projekt. Podobny do tego z reklamy opublikowanej na łamach „Słowa Pomorskiego” 30 sierpnia 1922 roku. Archiwalny szkic reklamy jest kolorowy, jego bledszy odpowiednik z gazety zawiera za to więcej informacji.
Bydgoską 26 wspomina się dziś głównie dzięki jej wielkiej przedwojennej przeszłości. Tymczasem historia, jeśli nie wyrywa się jej z korzeniami, lubi powtórki i ukrywa wiele innych skarbów. Wiele razy miałem okazję się o tym przekonać, nie rozczarowałem się pod tym względem także tutaj. W 50. latach ubiegłego wieku, mieszkanie znajdujące się na pierwszym piętrze kamienicy, zajął doktor Władysław Polakiewicz, słynny toruński ortopeda, twórca nowoczesnej ortopedii w Szpitalu Miejskim i jej wieloletni ordynator, który zresztą, w swoim prywatnym gabinecie przy Bydgoskiej, przyjmował również prywatnie i nie liczył się przy tym z kosztami. Jego potomkowie skontaktowali się z redakcją i pozwolili dopisać kolejny rozdział bogatych dziejów dawnej „Zofijówki”. Ukazał się on w „Nowościach” bodajże w listopadzie 2013 roku.
Syn doktora nadal mieszka na Bydgoskiem, poza wrażeniami oraz nagranymi wspomnieniami, z jego domu wyniosłem również kopię zdjęcia, jakie zamieściłem w gazecie i pozwalam sobie wrzucić je również „Piątą stronę”. Widać na nim doktora Polakiewicza siedzącego w mieszkaniu przy Bydgoskiej, w towarzystwie siostry Marii, bliskiej współpracowniczki Marii Znamierowskiej-Prüfferowej, założycielki Muzeum Etnograficznego w Toruniu.
No i jak, czy stare mury rzeczywiście zasłużyły na to, by dziś z nimi walczyć? Bardzo przepraszam, obecne władze Torunia oficjalnie przecież o nie bardzo dbają. Skupiają się jednak głównie na starówce, im dalej jednak od niej, tym bardziej stają się ślepe.
Dla jasności dodam, że dom przy Bydgoskiej 26 ma dziś swojego prywatnego właściciela. Właściciel zaś ma problem, bo gdyby obiekt znajdował się w rejestrze zabytków, mógłby się starać o wsparcie finansowe na jego odbudowę. Miasto także znajduje się teoretycznie w tarapatach. Gdyby dawna „Zofijówka” była wpisana do rejestru, miałoby większe możliwości, aby jej historycznych murów bronić. A tak... Nie będę tu wpisywał niecenzuralnych komentarzy, choć powinienem.
Tyle historii, przyszedł czas na smutną teraźniejszość. Przed pożarem „Zofijówka”, czyli jak kto woli, stara buda z Bydgoskiego, nie wyglądała najlepiej. Jej słynna wieżyczka była zabita dechami.
Świadkowie mówili, że paliła się jak pochodnia.
Ja tego nie widziałem, pożar wybuchł w nocy z piątku na sobotę, na miejscu pojawiłem się przed południem 5 października. Strażacy przygotowywali się akurat do demontażu resztek wieżyczki. Za nimi widać nowe bloki przy ulicy Krasińskiego.
W ostatnich chwilach swojego istnienia, zasłonięta wcześniej deskami konstrukcja, błysnęła resztkami swoich bogatych zdobień.
Drewno opalone, ale wewnątrz wydaje się całkiem zdrowe.
Świadkowie mówili, że paliła się jak pochodnia.
Ja tego nie widziałem, pożar wybuchł w nocy z piątku na sobotę, na miejscu pojawiłem się przed południem 5 października. Strażacy przygotowywali się akurat do demontażu resztek wieżyczki. Za nimi widać nowe bloki przy ulicy Krasińskiego.
W ostatnich chwilach swojego istnienia, zasłonięta wcześniej deskami konstrukcja, błysnęła resztkami swoich bogatych zdobień.
Drewno opalone, ale wewnątrz wydaje się całkiem zdrowe.
Trudno jest w tej sytuacji walczyć o niezwykłe mury. W pożarze zginęło przecież dwoje dzieci i ich ojciec. Ja nie mogę jednak stać obojętnie i tylko patrzeć, bo przecież razem z kamienicą przepadnie spory kawał historii Torunia. Mam nadzieję, że udało nam się jakoś ten problem rozwikłać, ja pisząc w gazecie o pożarze, nigdy nie zapominałem o ludziach, koleżanka natomiast zorganizowała pomoc dla pogorzelców. Jej się udało, ja na efekty czekam.
Płonąca „Zofijówka” miała swojego prywatnego właściciela, zamieszkana była jednak wtedy przez gminnych lokatorów, którym miasto, mimo wyroków eksmisyjnych, nie było jeszcze w stanie zapewnić lokali zastępczych. Trudna sprawa, ale w Toruniu dość typowa. Miasto musiało właścicielowi zapłacić odszkodowanie za to, że nie jest w stanie poradzić sobie z problemem. Ten również nie miał lekko, skarżył się m.in. na to, że ktoś podkrada mu prąd. Z tego powodu częściowo zresztą odciął dopływ energii. Mieszkańcy narzekali, że po schodach na poddasze musieli wchodzić ze świeczkami. Pożar wybuchł właśnie tam, kamienicę spalił zaprószony ogień. Nie wiem jednak dokładnie, jak do tego doszło.
Balkon widoczny na archiwalnym zdjęciu sprzed wieku, przetrwał nienaruszony. Reszta wygląda jednak gorzej – górną kondygnację strawił ogień, a woda ze strażackich sikawek przelała się aż do piwnicy.
Ze zniszczonych ścian odpada tynk eksponując fragmenty oryginalnej konstrukcji szkieletowej. Jeśli dobrze pamiętam, to połączenie białych cegieł i drewna jest bardzo charakterystyczne dla początków pruskiego muru. Przy Bydgoskiej 26, pierwotne ściany, doskonale widoczne na zdjęciu sprzed wieku, warstwy tynku zakryły w dwudziestoleciu międzywojennym.
Tynk odpada, kamienica zieje pustkami. Po
godzinach, bo za dnia trwa tam wielkie piłowanie i odzyskiwanie wszystkiego, co
tylko da się sprzedać lub spalić. Jak długo jeszcze?