Raz na jakiś czas z wody wyłaniają się zatopione miasta,
odzywają się dzwony pochłoniętych przez żywioł kościołów. Tak się dzieje w
bajkach, podobnie bywa jednak również w rzeczywistości.
Chociażby teraz, kiedy Wisła niemal wyschła i chwali się
swoimi skarbami, odsłaniając m.in. szkielety wraków.
Na przykład dwóch wraków pod Bobrownikami.
Dwóch z siedmiu, jakie leżą w tej okolicy. To dość specyficzne
miejsce, przekopując gazety sprzed wieku, kilka razy natknąłem się na
informację o tym, co na bobrownickich płyciznach utknęło.
Na tych nieszczęśnikach swoje piętno odcisnęły jednak nie
mielizny, ale wojny. Pierwsza jednostka została zatopiona przez bolszewików w
1920 roku.
Drugą, najprawdopodobniej parowiec „Spółdzielnia Wisła”
posłały na dno niemieckie bombowce we wrześniu roku pamiętnego.
Oba leżały mi na sercu już od lat. Raz przepłynąłem nad nimi
podróżując holownikiem z Płocka do Fordonu. Mieliśmy jednak na holu wielką
barkę, na zaporze we Włocławku zwiększono więc zrzut wody, żebyśmy mogli
przepłynąć na fali nad zdewastowanym dnem rzeki. Zobaczyłem więc wtedy tylko
żółte boje oznaczające spoczywające w sąsiedztwie zagrożenie. Relację z podróży
i zdjęcie znaku kiedyś już tu wrzuciłem. Teraz wreszcie udało mi się zobaczyć
to, przed czym boja ostrzega.
Szkoda, że stało się to na wariackich papierach. We wtorek
wieczorem okazało się, że upadła koncepcja tekstu przewidzianego na dwie strony
magazynu. W środę teoretycznie wszystko powinno być gotowe, my zaś, razem z
fotoreporterem, dopiero wtedy ruszyliśmy w teren, bez żadnego przygotowania. Cóż,
trzeba mierzyć siły na zamiary.
Z brzegu niewiele było widać, łódź udało nam się jednak
załatwić praktycznie od ręki. Dzięki panie Marianie.
Z wody wszystko wygląda ciekawiej. Na zdjęciu zamek w
Bobrownikach.
Przy okazji bardzo przepraszam, ale nie zauważyłem na czas,
że mam upaprany jeden obiektyw.
Trafiliśmy na jakiegoś ptasiego modela…
Który na nasz widok najwyraźniej chciał podnieść swój
autorytet udając godło.
Przy wraku z 1920 roku udało nam się wysiąść, wokół statku
osadziło się sporo piasku.
Tożsamość zatopionych pod Bobrownikami statków jest
dyskusyjna. Większość źródeł podaje, że w starciu z bolszewikami na dno poszedł
służący we flotylli wiślanej „Moniuszko”. Okręt ten (zmobilizowany, więc ta
nazwa mu przysługuje), miał być jednak później wydobyty, by pływać po
królowej polskich rzek przez kilka dekad.
Te żałosne szczątki nie mogą więc należeć do niego.
Rozwiązania zagadki szukałem na brzegu. Od wędkarza, którego
zapytałem o łódź dowiedziałem się, że statek płynął z pomocą Warszawie. Został
ostrzelany przez rosyjskie działa ustawione na górkach pod Bobrownikami.
Załodze udało się jeszcze dopłynąć do kępy wiślanej, która wtedy się tam
znajdowała. To w każdym razie opowiadała mu mama, która urodziła się w 1914
roku i cały czas mieszkała w Bobrownikach.
Susza pozwala zobaczyć wraki, ale jest też dla nich zgubna. Poprzednio,
kiedy Wisła opadała tak nisko, z rzeki słychać było łomot młotków. Pozostałości
statków były rabowane przez poławiaczy złomu z obu brzegów – dobrzyńskiego i
kujawskiego. Przepraszam, że zapytam: gdzie jest konserwator zabytków? Co na to
opiekunowie miejsc pamięci narodowej? Ile mamy podobnych pamiątek z sierpnia
1920 roku?
I tych z września 1939 roku?
No dobra, na wraki się już napatrzyliśmy…
A jak te statki wyglądały w bardziej naturalnych dla siebie
warunkach? Oto jeden z nich – „Chopin”. Zdjęcie zostało zrobione w latach 30. i
trafiło do rodzinnego archiwum Tadeusza Pokrzywnickiego.
Cóż nam zresztą po „Chopinie”, pod Toruniem mieliśmy jeszcze
większy skarb. W Kaszczorku na brzegu Drwęcy, przy jej ujściu do Wisły, stał „Kiliński”.
Statek, który w 1920 roku pod banderą Rzeczypospolitej
walczył z bolszewikami, służąc w tej samej flotylli co wrak spoczywający pod
Bobrownikami.
„Kiliński”, rocznik 1899, przetrwał do pierwszej połowy lat
90 XX wieku. Służbę kończył na lądzie, jako hotel. Pamiętam, że miał dość
specyficznego właściciela, jednak w chwili swojej śmierci był chyba ostatnim z
wiślanych bocznokołowców, na dodatek statkiem z wojenną przeszłością. Nie wiem,
kto podpisał dokument posyłający „Kilińskiego” na złom. Wiem jednak na pewno,
że ten ktoś powinien za życia cierpieć męczony co najmniej poważnymi wyrzutami
sumienia, by później smażyć się w piekle na głębokim oleju.
Swoimi trzema zdjęciami „Kilińskiego” podzielił się ze mną
pan Janusz Papierkiewicz, któremu bardzo za to dziękuję.
Podczas pospiesznego polowania na wraki nie udało nam się
niestety dotrzeć do pozostałości XVIII-wiecznej barki pod Bógpomożem. Zabrakło
na to czasu. Z tego samego powodu musiałem również odłożyć na później
poszukiwania berlinki z cegłami, której dziób przy tak niskiej wodzie powinien
być widoczny przy lewym brzegu Wisły na wysokości Winnicy. W Toruniu
pojechaliśmy jeszcze tylko na Kępę Bazarową, gdzie rzeka odsłoniła pozostałości
przystani oraz XIX-wiecznych mostów.
Może zresztą i starszych. Pierwszy drewniany most w tym
miejscu został zbudowany w latach 1497 – 1500, ostatni (na zdjęciu) spłonął na
początku lipca roku 1877. Przez ten czas mosty były niszczone przez lód, ogień
i różne operujące w rejonie Torunia armie. W praktyce oznaczało to, że co kilka
lat most był w zasadzie w całości odbudowywany.
Ślady mostów wyłaniają się z wody również w innych
miejscach. Tu na przykład mamy najprawdopodobniej pozostałości przeprawy
wojennej z lat 1940 – 1945. Fragmenty konstrukcji są doskonale widoczne z mostu
drogowego.
Buszujący nad rzeką koledzy dopatrzyli się już reliktów co
najmniej pięciu toruńskich mostów. Poza tym drogowym z czasów wojny, przeprawą
XIX-wieczną, złowili również m.in. prawdopodobne pozostałości mostu
wzniesionego przez saperów na początku I wojny światowej. Drewniane belki widać
po zachodniej stronie starej przeprawy drogowej. Na zdjęciu natomiast
prezentują się jeszcze pozostałości mostu z czasów okupacji.
1 komentarz:
Jak pewnie każdy chłopak z Rubinkowa w tamtych czasach, łaziłem po Kilińskim. Raz samotnie wybrałem się "kolażówką", zostawiając rower oparty o burtę. I przydybał mnie właściciel czy jakiś stróż pilnujący statku, w każdym razie gość który mieszkał w tej niemal skansenowej chałupie nieopodal. Trochę mnie zaszantażował, że będę musiał zapłacić za wszystkie wyrządzone na statku szkody, wybite szyby itp. Jako argument chciał mi zarekwirować rower, ale że wtedy nie mógłbym wrócić do domu, to zabrał mi tylko pompkę i bidon. Do dziś nie wiem, czy myślał że wrócę z rodzicami aby zapłacić za szkody i odzyskać bidon czy bezczelnie mnie okradł.
Aha, w domu powiedziałem, że pompkę i bidon ktoś mi ukradł...
Prześlij komentarz