sobota, 14 grudnia 2013

Toruń skrzydlaty, lub też propelery w piasku


Dmuchawce, latawce, wiatr... Oj, długo będzie mi się tłukła po głowie ta piosenka, przy akompaniamencie warkotu lotniczego silnika.
Żadna z wrzucanych tu historii nie czekała na swoją premierę tak długo, początki toruńskiego lotnictwa chodzą mi po głowie od dobrych dwóch lat. Wiedziałem, że nasze lotnisko zostało otwarte w 1913 roku, ale choć pilnie szukałem, nigdzie nie mogłem znaleźć szczegółowych informacji na ten temat. Odpowiedzi na liczne nurtujące mnie pytania nie doszukałem się nawet na bardzo ciekawej, jubileuszowej wystawie przygotowanej latem tego roku przez Muzeum Okręgowe w Toruniu z okazji stulecia lotniska. Bombardowałem wyszukiwarkę Kujawsko-Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej różnymi słowami, o których myślałem, że będą w tej sprawie kluczowe, nie przyszło mi jednak do głowy, aby polować na „wojskowe stacye dla żeglugi napowietrznej”, jak przed wiekiem nazywano lotniska, czy też latawce (stąd piosenka), bądź jedno- i dwupłaszczyznowce, jak często nazywano wtedy samoloty. Załamany, zacząłem przekopywać archiwalne wydania „Gazety Toruńskiej” numer po numerze, z wielką korzyścią zresztą dla spraw innych, bo wydobyłem dzięki temu masę innych ciekawych informacji. Ślady pierwszych popisów lotników nad Toruniem też znalazłem.
A wszystko to zaczęło się tak łatwo i niewinnie... Jak to zwykle w tej sytuacji bywa, tropiąc coś innego, trafiłem na wzmiankę o początkach toruńskiej aeronautyki. To dzięki balonom właśnie Toruń uczynił swój pierwszy krok w chmurach, pękate kule i wrzeciona pojawiły się na naszym niebie zanim jeszcze na horyzoncie zaczęły majaczyć samoloty. Stosownie wcześniej również Toruń doczekał się balonowego zaplecza.
„Balon wojskowy M 1 zwieziono wczoraj w czwartek do Torunia – pisała „Gazeta Toruńska” 11 września 1911 roku. - Statek napowietrzny spakowany w czterech wagonach kolejowych pozostanie na dworcu Toruń Północ aż do piątku, 15 bm., do którego to dnia hala balonowa i wszelkie przygotowania mają być ukończone. Niebawem rozpoczną się też jego wzloty”.
Widoczna niżej, na zdjęciu z 1913 roku hala balonowa była jednym z dwóch tego typu obiektów wzniesionych w obrębie toruńskiej twierdzy. Drugi – hala sterowcowa – powstał na Podgórzu, który był wtedy jeszcze samodzielnym miastem. O tym porcie niestety nic nie wiem, nie mam też zdjęcia, zainteresowanym polecał łowy w internecie.
Budowla na Bielanach została rozebrana w latach 50. XX wieku. Przed wojną znajdowała się tu kuźnia polskich balonowych talentów, które do 1939 roku sięgały po najważniejsze aeronautyczne światowe trofea.
Bardzo interesujące zdjęcie wnętrza hali balonowej, wraz z jej – najprawdopodobniej obsługą – sprzed 1920 roku dostałem kiedyś od profesor Magdaleny Niedzielskiej. Pozwoliłem sobie nim ozdobić ostatnie wydanie swojej strony w „Nowościach”.
Co zaś działo się dalej w 1911 roku? Wygląda na to, że balon M 1, upchnięty w wagonach stojących na bocznicy przy opuszczonym i zapomnianym dziś Dworcu Północnym, który przypominam przy pomocy archiwalnej fotografii z czasów jego otwarcia w 1910 roku, nie czekał długo na okazję, by zaprezentować się w całej swojej okazałości.
„Wzloty balonu M 1 rozpoczną się prawdopodobnie dziś we wtorek po południu – informowała „Gazeta Toruńska” 13 września A.D. 1913. – Hala balonowa jest już tak dalece przygotowaną. Prace nad jej ukończeniem potrwają jeszcze kilka tygodni”.
POST SCRIPTUM Dworzec na zdjęciu jednak nie jest Dworcem Północnym, ale stacją w Czarnowie. Więcej o tym tutaj.

Z tamtej wyprawy w przeszłość wyniosłem jeszcze jeden ciekawy szczegół dotyczący balonowego zaplecza, a konkretnie ulicy oddanej do użytku w sierpniu 1911 roku.
„Prace nad budową portu wojskowego dla żeglugi napowietrznej, mianowicie główna ulica prowadząca tam, ukończoną ma być najpóźniej do 15 sierpnia. W tym czasie ma nadejść przeznaczony dla Torunia balon”.
Notka ta pojawiła się w wydawanym w Toruniu polskim dzienniku 10 sierpnia. Opisywanej w niej główną drogą była ulica Balonowa, dziś jedyna w Toruniu pamiątka niezwykle bogatej historii. No, poza ulicą, są jeszcze resztki toru prowadzącego do hali, w której miejscu (hali, nie bocznicy) dobiega właśnie końca budowa sali widowiskowo-sportowej. Tor jest ślepy, zarośnięty i mało kto w jego okolice zagląda. O stanie jego zachowania oraz zapomnienia, można się przekonać zerkając na zdjęcia, jakie zrobiłem kilka lat temu pisząc o początkach linii kolejowej do Czarnowa.
Śladów dawnej balonowej chwały mieliśmy w Toruniu więcej. W 1937 roku, w parku na Bydgoskim, odsłonięty został pomnik poległych aeronautów, podobno był to najpiękniejszy pomnik przedwojennego Torunia. Był, bo niestety, został zniszczony przez Niemców podczas okupacji i nigdy go już nie odbudowano. Monument być może wróci, kiedy Unia Europejska znów pozwoli skorzystać ze swojego skarbca – magistrat ma w każdym razie takie plany. W tej chwili są one dość ogólne, ale na pewno będę gorąco kibicował temu, aby nabrały wyrazu.
Z balonami poszło łatwo, zacząłem więc zbierać zdjęcia do lotniczej opowieści pewny, że ślady pierwszych samolotów również odnajdę bez problemu. Jak już wspomniałem, srodze się przy tym zawiodłem i polując na aeroplany, musiałem przesiewać wszystko, czym w 1913 roku żyło miasto i okolica. Czasami dość odległa, w jednym z archiwalnych numerów „Gazety Toruńskiej” znalazłem na przykład informację o tym, że Poznań doczekał się nowej atrakcji, dwóch koziołków na ratuszowej wieży, które co jakiś czas robią sobie – jakby to można było językiem obecnej młodzieży powiedzieć – ustawkę. Szukałem zatem i szukałem, a na pierwszy trop (nie miałem pojęcia, kiedy konkretnie w tym 1913 roku z lotniska wzbił się pierwszy samolot) trafiłem oczywiście zupełnie przypadkiem rozglądając się wśród starych gazet za czymś zupełnie innym.
„Wojskowe porty dla żeglugi napowietrznej. Jak wiadomo, w ostatnim czasie urządzono w na wschodniej granicy Prus trzy porty dla wojskowych balonów i latawców, i to w Toruniu, Królewcu i Poznaniu. Oficyalne oddanie do użytku tych stacyi dla żeglugi napowietrznej nastąpić ma w dniu 15 lutego r.b. Ponieważ we wszystkich trzech miejscowościach mają być przygotowani oficyerowie do służby lotniczej, dlatego odkomenderowano z Dőberitz do tych trzech miast po dwóch oficerów lotników”.
Stacye dla żeglugi napowietrznej... Nigdy bym na to nie wpadł! Wiadomość ta ukazała się na początku stycznia i zapowiadała konkrety w połowie lutego. Z miejsca więc tam poleciałem i... nic nie znalazłem. Wertowanie prasy sprzed lat jest naprawdę pasjonującym zajęciem. Każdy kolejny numer kusi wizją ukrytych w nim skarbów, tym silniejszą, że w wielu archiwalnych wydaniach te skarby się rzeczywiście znajdują. Zabawa przypomina jednak czasami walenie głową w mur. Marudzę z tego powodu już któryś raz, jakby to jakaś martyrologia była, ale nic z tych rzeczy. Zacząłem czesać gazetę numer po numerze, odnajdując przy okazji kolejnych szpiegów, decyzję o budowie Garbatego Mostka i wiele innych ciekawych rzeczy. Na ślad pierwszych lotników natrafiłem w maju. Tak jak to wcześniej z balonami było, pierwszy samolot, razem z balonem zresztą, przyjechał do Torunia koleją. Pierwszy lotniczy krok w chmurach „Gazeta Toruńska” opisała w niedzielę, 18 maja.
"Lotnicy wojskowi w Toruniu. Prócz latawca, o którym donosiliśmy, zwieziono do Torunia także jeden dwupłaszczyznowiec. Latawce umieszczone są na placu dla ćwiczeń wojskowych pod Barbarką i znajdować się będą w Toruniu tylko przez lato podczas ćwiczeń artyleryi w strzelaniu. Pierwszego wzlotu dokonał porucznik Dotten. Podczas lądowania wpadł latawiec w piaszczystą dolinę i propelerami wbił się w piasek. Latawiec uległ nieznacznemu uszkodzeniu, lotnikowi nic się nie stało".
Propelerami wbił się w piasek... Uwielbiam język dawnej prasy! Jak widać, stan lotniska pozostawiał wtedy sporo do życzenia. Nieco inaczej rzecz się miała w połowie sierpnia 1917 roku, kiedy to na lotnisku pojawiły się słonie z cyrku Hagenbecka. Wtedy w każdym razie, na Bielanach była już w każdym razie kantyna. Niezwykłą historię zwierząt, które pomagały ludziom wyciągnąć niezwykle ciężki głaz, opisywałem już w „Nalocie słoni na toruńskie lotnisko”. Wykorzystałem tam również prezentowane obecnie zdjęcie, do jednego i drugiego sięgam jednak ponownie, ponieważ obrazków z początków naszego lotniska nie zachowało się wiele, a poza tym, w sprawie przygody ze słoniami, udało mi się niedawno odsłonić kilka ciekawostek. Podzielę się nimi na końcu.
Pierwszy toruński lotnik miał twarde lądowanie. Kim był? W gazetowych relacjach jego nazwisko pojawia się jeszcze kilka razy, w doniesieniach z manewrów, jakie odbywały się w mieście w drugiej połowie 1913 roku. To dzięki nim właśnie do Torunia przylecieć miały pierwsze samoloty.
Bohater pojawi się na scenie za chwilę, tymczasem warto by było przyjrzeć się temu, jak podniebne akrobacje odbierali nasi przodkowie, a patrzyli się oni w górę z rozdziawionymi paszczami.
„Latawce ponad Toruniem. Latawce wojskowe, o których już wspominaliśmy, codziennie od wczesnego rana szybują w powietrzu nad Toruniem i okolicą. Mieszkańcy z zainteresowaniem śledzą ruchy swobodnie w powietrzu unoszących się aeroplanów, a gawiedź uliczna wita je okrzykami”.
Wspominając go na początku, „Gazeta Toruńska”, która też na swoich lamach zamieściła w czwartek 22 maja cytowaną wyżej wiadomość, zrobiła błąd w nazwisku, jaki później poprawiła. Nie Dotten, lecz Detten, a konkretnie, Günther von Detten, jeden z zapowiedzianych w styczniu instruktorów, który przybył do Torunia, by szkolić miejscowych zdobywców przestworzy. Pierwszy pilot na pewno nie był miejscowy. Posiłkując się informacjami zamieszczonymi w lokalnej prasie, wygrzebałem go w sieci. Człowiek sporo się u nas nalatał, bo też manewry prowadzone były z ogromnym rozmachem.
„Latawcem z Torunia do Mecu. Podczas odbywających się obecnie ćwiczeń otrzymali lotnicy wojskowi nakaz udania się w ważnej sprawie drogą napowietrzną z Torunia do Mecu. Nedporucznik Detten z porucznikiem Pickertem jako obserwatorem, wzbili się wczoraj po południu w powietrze o godz. 5 minut 45 na jednopłaszczyznowcu. W niespełna godzinę wylądowali szczęśliwie w Poznaniu, a o godz. 8 minut 45 przybyli do Berlina. Dla zapadającego zmroku w dalszą drogę udali się dopiero nad ranem”.
Lotniczy rajd przez niemal całe ówczesne Niemcy? Czemu nie. Zlecenie dowództwa, niestety, nie zostało wykonane.
„Wypadek lotnika. Donosiliśmy już o tem, że na rozkaz władzy lotnik wojskowy nadporucznik Detten z 161 pułku piechoty udać się miał na latawcu z Torunia do Mecu. Podróż wraz z pasażerem odbył szczęśliwie aż do Hildesheimu. Tutaj za miastem latawiec zahaczył się o drzewo, przewrócił się i spadł. Na szczęście lotnikom nic się nie stało, lecz aeroplan zupełnemu uległ zdruzgotaniu”.
Hildesheim, pod którym rozbił się von Detten znajduje się w Dolnej Saksonii. Jak już wspominałem, skutecznie udało mi się ślad tego człowieka odnaleźć. Urodził się w 1879 roku w Wesel, służył początkowo we wspomnianym przez „GT” 161 (reńskim) pułku piechoty, m.in. w niemieckiej Afryce. Zginął, już jako kapitan, w 1916 roku nad Francją niedaleko Verdun. 21 czerwca.
21 czerwca? W swój lot z Torunia do Metzu, von Detten wyruszył 21 czerwca 1913 roku, czyli równo trzy lata przed swoją śmiercią. W internecie wykopałem jego zdjęcie. Dowiedziałem się też, że był zięciem malarza Franza von Lenbacha, słynnego portrecisty Bismarcka.
Fotografie z bardzo dawnych lat już mi się skończyły. Z konieczności muszę zatem dać ilustrację nieco młodszą, oto toruńskie lotnisko w czasach II RP.
Manewry z lata 1913 roku miały bardzo szeroki zasięg. Czasami dużo szerszy, niż dowódcy, wysyłający swoich lotników na drugi koniec kraju, zamierzali.
„Toruński balon wojskowy w Rosyi. We wtorek wieczorem wzbił się w powietrze wojskowy balon bez sterowania „Gronau” pod kierownictwem nadporucznika Böhnera z dwoma jeszcze pasażerami, porucznikami Afheldtem i Schmidtem – donosiła „Gazeta Toruńska” w sobotę, 21 czerwca. - Balon zaginął bez śladu i dopiero wczoraj nadeszła wiadomość, że wylądował po stronie granicy rosyjskiej. Po załatwieniu zwykłych w tym przypadku formalności, władza rosyjska balon wydała i aeronautom wojskowym zezwolono wrócić do Prus”.
Bardzo jestem ciekaw, co to były za zwykłe w tym przypadku procedury. Uczestnicy zorganizowanej przez „Nowości” wakacyjnej wycieczki szlakiem dawnej granicy między zaborami po Lubiczu, przekonali się o tym, że w 1913 roku rosyjscy pogranicznicy witali nadlatujące od pruskiej strony balony ołowiem. To, jakie sławy siedziały w ostrzeliwanym koszu, nie miało znaczenia. Relacja z wyprawy znajduje się tutaj, a burzliwy, lecz zupełnie dziś nieznany obraz życia na granicy pięknie i ciekawie niebawem odmaluje Ania, jeśli nie na swojej stronie, to na pewno w wydanym doktoracie.
Sto lat temu nad Toruniem ruch panował duży. Ludzie witali samodzielnie szybujące aeroplany okrzykami, balony naruszały granicę... W tym stadzie nie zabrakło również sterowca.
„Zeppelin nad Toruniem. Wczoraj w południe około godz. 1 szybował nad miastem naszem statek napowietrzny Z1, który przybył z Królewca i bez wylądowania wrócił z powrotem na miejsce swojego pobytu”.
W ten sposób obecność Zeppelina nad Toruniem odnotowała polska prasa w piątek, 25 lipca. Hmm, znów Królewiec pojawił się na horyzoncie? Niebawem będę więc musiał znów rozstać się z Toruniem, by podzielić się wrażeniami z jesiennej wizyty stolicy Prus Wschodnich. Na to przyjdzie czas, teraz zaś wrzucam zdjęcie, którego podpis mówi o sterowcu nad Barbarką. Czy to jest wspomniany Z1? Nie wiem i zapewne nigdy się tego nie dowiem.
No proszę, wydawało mi się, że nie starczy mi ilustracji do zobrazowania tej historii, powyciągałem więc swoje niezbyt udane fotografie toruńskiego lotniska sprzed dwóch lat. Tymczasem podzieliłem się już w zasadzie wszystkimi swoimi odkryciami z przeszłości. Z czasów, kiedy nasze lotnisko było jednym z trzech założonych na wschodniej granicy Prus, a później, choć służyło wojsku, było jednym z najważniejszych w przedwojennej Polsce.
Dziś po dawnej chwale zostało tylko wspomnienie. Pas startowy służy głównie aeroklubowi, lub strażackim dromaderom. Obok, jak widać na załączonym obrazku, pasą się potomkowie Pegaza. Aeroklub Pomorski kronikę swych dziejów również ma jednak bardzo opasłą i ciekawie zapisaną.
Zanim się ostatecznie pożegnam, dorzucę jeszcze jednak kolejne lotnicze wspomnienie manewrów z 1913 roku. Interesujący opis samolotowej podróży znad Szprewy nad Wisłę.
„We wtorek o godz. 4 min. 20 wyruszył z Berlina na samolocie lotnik Ladewik z pasażerem, synem ministra wojny Falkenhagena do Torunia, gdzie wylądował o godz. 7 minut 32. Przestrzeń, wynoszącą między Berlinem a Toruniem 320 kilometrów, odbył on w przeciągu trzech godzin i 12 minut”.
Imponujący wynik! Z czerwca 1913 roku wzięty. Dziś w zasadzie z Torunia do Berlina szybciej by się dało dotrzeć autostradą, jednak wcześniej trzeba by było ją na tym dystansie zbudować...
Za pruskich czasów, kiedy już toruńskie lotnisko okrzepło, wylądowała na nim szkoła obserwatorów lotniczych. Dziś w mieście zapomniana. Niesłusznie, bo to jej właśnie bielańskie piaski zawdzięczają wizytę słoni w 1917 roku, a zdjęcia jej wychowanków i samolotów krążą też cały czas po aukcjach internetowych. Toruńska Flieger Beobachter Schule pozwalała ludziom rozwinąć skrzydła. Jeden z nich, 8 stycznia 1920 roku, a więc 10 dni przed przejęciem miasta przez Polaków, na pożegnanie przeleciał pod obecnym toruńskim mostem kolejowym. Dzięki pomocy jednego z miłośników dawnego Torunia, dostałem fotograficzną relację z tego wyczynu, wraz ze zgodą na jej gazetową publikację. Do zobaczenia w środowym wydaniu „Nowości” 11 grudnia A.D. 2013.
Pruskie dzieje lotniska toną dość mocno w mrokach, jego międzywojenna historia obrosła jednak legendą. Nie ma się czemu dziwić, słynny 4 pułk lotniczy, Stanisław Skalski, a przede wszystkim, mieszkający wciąż w mieście potomkowie toruńskich lotników, z którymi udało mi się pogadać.
Dzieje lotniska opisał major Marian Rochniński, toruński przewodnik i badacz militarnej przeszłości miasta na stronie lotniczapolska.pl. Ja tymczasem w 2011 roku, zamiast grzebać w archiwach, łaziłem po okolicach lotniska i robiłem zdjęcia. Przed starym pruskim schronem położonym obok drogi dojazdowej znalazłem taką dziwną betonową konstrukcję. Co to jest, podstawa przeciwlotniczego reflektora?
Na zakończenie miało być o słoniach. Ich występ na lotnisku spowodowany był potężnym, pięciotonowym głazem, którego ludzie sami nie byli w stanie z ziemi wydobyć. Wspólnymi siłami to się udało i kamień stanął przed kantyną, jako pomnik poległych lotników. Co się z nim później stało? Trudno sobie wyobrazić, by ktoś później coś takiego gdzieś wyniósł. Kamlot musiał więc zostać i wszystko wskazuje na to, że nadal pełni on pomnikową rolę. Zdaje się nawet przypominać to, z czym zmagały się słonie. Zdjęcie wydobywanego niemal sto lat temu głazu, wraz z opisem zaczerpniętym z niemieckiej prasy, dostałem od profesor Niedzielskiej. Wrzuciłem je do gazety, proszę sobie porównać. Aby tego dokonać trzeba odszukać na tej stronie wpis o nalocie słoni na toruńskie lotnisko (można na skróty, przez umieszczony w tej opowiastce link), a później odnaleźć odsyłacz na gazetową stronę i ewentualnie założyć na niej konto, by się do archiwum dobrać. Droga usłana jest nieco sznurkami, proszę się więc nie poplątać. W razie ewentualnych kłopotów, polecam wspomnieć Aleksandra Wielkiego.

Obszerną relację z akcji słoni na toruńskim lotnisku zamieściła prasa niemiecka. Porzuciłem na jakiś czas przekopywany rok 1913 i przeniosłem się do lata roku 1917, aby sprawdzić, czy wspomniała o tym również gazeta polska. Ta zbliżającą się atrakcję anonsowała często i entuzjastycznie, o słoniach jednak się nie zająknęła. Podała relację z pierwszych przedstawień, odnotowała wypadek, do którego doszło podczas pobytu menażerii Hagenbecka w Toruniu – tygrys poranił trzyletnią indiańską dziewczynkę, wspomniała także o zniknięciu dwóch młodych Arabów, których później odnaleziono gdzieś pod Bydgoszczą. Uciekli, bo byli źle traktowani i chcieli dostać się do Berlina, by tam szukać pomocy w tureckiej ambasadzie. W czasie, kiedy słonie wyciągały kamień, „Gazeta Toruńska” skupiała się na wojennych problemach z żywnością. Brakowało chleba, marmolady, a nawet miało zabraknąć cytryn. Pomyśleć tylko, że kilkadziesiąt lat później, gdy ktoś zobaczył w leżące w sklepie cytryny, rozglądał się wokół w poszukiwaniu kamery, bo skoro one są, to pewnie właśnie film kręcą...
Cyrkami nigdy się nie interesowałem, ale kiedyś warto by było poświęcić im nieco miejsca i uwagi – niestety nie mam zdjęć. Witane były z większym entuzjazmem niż cesarz i różniły się też od cyrków dzisiejszych. W „moim” 1913 roku znalazłem np. relację z wizyty na Mokrem „przedsiębiorstwa” Sarrasaniego. Menażeria przybyła do miasta dwoma specjalnymi pociągami i ulokowała się bodajże przy Wełnianym Rynku. Dziś w tym miejscu stoją bloki.
Hagenbeck, który pojawia się na kartach książek Alfreda Szklarskiego – ojciec Tomka Wilmowskiego łapał dla cyrkowego przedsiębiorcy dzikie zwierzęta – rozłożył się w Toruniu przed Lubicką Bramą. O specjalnych pociągach wiozących jego zapowiedź egzotycznej przygody (ci Indianie i Arabowie), „Gazeta Toruńska” nie wspominała, w widocznym niżej ogłoszeniu wspomniała jednak o nadzwyczajnych wozach kolei elektrycznej podstawianych na początek i koniec przedstawień.
Przy Lubickiej Bramie, czyli gdzie? Spragnione wrażeń społeczeństwo musiał urządzić sobie mały spacerek, by dotrzeć od znajdującego się przy obecnym placu Świętej Katarzyny przystanku kolei elektrycznej do cyrkowego namiotu. Brama Lubicka stała u wylotu dzisiejszej ulicy Dobrzyńskiej, w rejonie współczesnego ronda Pokoju Toruńskiego. Cyrk musiał się więc rozłożyć gdzieś w miejscu obecnego sklepu Tesco, lub też nieco dalej, na zastawionym obecnie blokami placu przy dawnej Osie. Pierwsze miejsce można zobaczyć na zdjęciu lotniczym z lat 20. Bramy już tu nie ma, jest natomiast bunkier radiostacji twierdzy Toruń.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

1/ Karl Hagenbeck zasłynął także tym, iż "wystawiał" w specjalnej wiosce Nubijczyków, pokazywał też Samoańczykow, Lapończyków, Inuitów...
2/ Pruski minister wojny to nie Falkenhagen, lecz Erich von Falkenhayn, nota bene urodzony w Białochowie w gminie Rogóźno pod Grudziądzem....
3/ Hmmm, "niebawem"......

...byłem i widziałem... jerzy-foto.blogspot.com pisze...

ciekawe

Anek pisze...

Niech Pani Profesor nie wierzy w określenia czasu stosowane, przez kogoś kto najczęściej ma głowę w wieku XIX i początkach XX... ;)

Anonimowy pisze...

By znaleźć to "niebawem" Sz.P. Redaktor był zmuszony przeczytać własny tekst, co zapewne czyni rzadko! ;) Stosowanie przymusu nie leży jednak w mym charakterze (no, może poza styczniowym terminem!)...

Wolę nie myśleć, w jakich stuleciach tkwią położone niżej części P. Redaktora. ;) :)

Ale już serio - zawsze z przyjemnością czytam blog, i czekam na kolejne wpisy!