piątek, 14 listopada 2014

Towarzysze, gospodarze i obłuda wyborcza

Nie ukrywam, że towarzysza Mariana Frąckiewicza (SLD) nie lubię  Między innymi za to, że 14 grudnia 1981 roku, indywiduum, które było wtedy szefem Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej w województwie toruńskim, wyrzuciło moją mamę z pracy. Dając przykład lewicowej wrażliwości, za Solidarność z wilczym biletem wywalił matkę z małym dzieckiem na bruk. Persona taka powinna być dziś non grata, towarzysz jednak nadal płynie na fali. Jest przewodniczącym kończącej właśnie swoją kadencję Rady Miasta, oraz przewodniczącym rady nadzorczej mojej ulubionej Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej. Tej, co wysłała w niebyt pół dawnego Mokrego i Chełmińskiego Przedmieścia. Organizacji, której wieloletnim, obecnie urlopowanym prezesem, był rządzący Toruniem od trzech kadencji prezydent Michał Zaleski. Na marginesie dodam, że Marian Frąckiewicz jest serdecznym druhem Zaleskiego, osobą, z której zdaniem prezydent się liczy. To sporo znaczy, bo gospodarz miasta autorytetów nie uznaje. Wiele razy słyszałem, że ma zwyczaj ingerować w projekty przedstawiane mu przez np. drogowców. Cóż, oni są tylko inżynierami, a ON (a może raczej OFF), z wykształcenia geografem.
Prezydent jest bardzo ciekawą postacią, jednak tym razem w świetle jupitera znalazł się towarzysz przewodniczący. Cztery lata temu trafiłem na przedwyborczą konferencję SLD, na której prezentowali się kandydaci tej partii do Rady Miasta. Startujący  z Bydgoskiego Przedmieścia Marian Frąckiewicz, obiecał m.in., że tej wyjątkowej dzielnicy przywróci dawny blask. I co? Przez te cztery lata Bydgoskie, jedyna obok starówki z listy UNESCO część miasta teoretycznie przynajmniej chroniona wpisem obszarowym, fragment Torunia, na której terenie znajduje się więcej zabytków rejestrowych, niż w gotyckim centrum, zapadła się w otchłań jak nigdy dotąd.
Towarzysz Frąckiewicz, który najwyraźniej ma wyborców za idiotów, podczas obecnej kampanii postanowił jednak ponownie wcielić się w rolę opiekuna zabytków. Reklamuje się dziś m.in. na tle kamienicy przy Bydgoskiej 50/52. Myślałem, że obłuda wyborcza ma jakieś granice. Pomyliłem się. 
Ten budynek jest symbolem Bydgoskiego Przedmieścia. Pod każdym względem. Wizytówką jego dawnej chwały, oraz obecnego upadku. Zabytkowa kamienica, czy też raczej dwa domy w jednym, dziś są własnością miasta. Zbudował je jednak dla siebie w pierwszych latach XX wieku przedsiębiorca budowlany Konrad Schwarz. Wygląda zatem na to, że mamy do czynienia z kolejną murowaną wizytówką toruńskiego budowlańca sprzed ponad stu lat.
Fotografowałem ją wiele razy, przy różnych okazjach. Niestety, nie mogę wśród swoich zdjęć znaleźć jej aktualnej fotki z zewnątrz, dlatego też pozwoliłem sobie skorzystać ze zdjęcia sąsiadów od Muru pruskiego w Toruniu. Swoją drogą towarzysz, promując się, wykorzystuje archiwalną fotografię, zapewne z poprzednich wyborów. Kamienica przy Bydgoskiej 50/52 jest dziś w znacznie gorszym stanie.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób Marian Frąckiewicz ma zamiar uratować ten zabytek od zapomnienia. Chyba nie przy pomocy jednego zdjęcia? Jak dotąd jednak jego aktywność ogranicza się pod tym względem do rozplakatowania wyborczej fetografii.
O kamienicę, miejski wyrzut sumienia, upomina się wiele osób. Magistrat jednak rozkłada ręce – remont całości ma kosztować jakieś 12 milionów. Tych pieniędzy w miejskiej kasie oficjalnie nie ma, kiedy jednak trzeba było dopłacić znacznie większą sumę do budowy hali widowiskowej przy Bema, środki na tamten betonowy cel się znalazły. 12 milionów… Tyle prezydent Zaleski lekką ręką wydał na zadaszenie toru żużlowego nad Motoareną. Można? Pewnie, że można! Wystarczy tylko chcieć.
Kamienica przy Bydgoskiej 50/52 jest symbolem Bydgoskiego. Tak jak inne tego typu budowle powstała, aby być ozdobą najbardziej reprezentacyjnej dzielnicy Torunia. Po 1945 roku ich sytuacja się zmieniła, perła w kratkę miała jednak szczęście przyjęła wtedy pod swój dach pierwszych studentów i wykładowców Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Później było gorzej. Lata komuny odcisnęły na niej swoje piętno, ale to i tak było nic, w porównaniu z apokalipsą, jaka przyszła teraz. Mimo zmian ustrojowych kamienice na Bydgoskiem nadal są miejscem, do którego odsyła się trudnych lokatorów.
Znaczącym przykładem, już zresztą przeze mnie wspominanym, jest pod tym względem dom na rogu Mickiewicza i Konopnickiej. Jedno z mieszkań zajmowało tam starsze małżeństwo świadome wagi zamieszkiwanego miejsca. O swoje lokum dbali, wymieniając okna, postąpili zgodnie ze wskazówkami miejskiego konserwatora zabytków, co w Toruniu jest niestety ewenementem. Kilka lat temu miasto bardzo mocno podniosło jednak czynsze w lokalach, których powierzchnia przekraczała sto metrów kwadratowych, starszych państwa te opłaty przerosły. Przeprowadzili się zatem do bloku, magistrat natomiast zakwaterował w ich mieszkaniu lokatorów socjalnych. Ci czynszu naturalnie nie płacili, za to w ciągu jednej nocy zniszczyli wszystko, o co dbali ich poprzednicy.
Michał Zaleski i jego klakierzy nazywają się gospodarzami miasta. Ja na Bydgoskiem gospodarskiej ręki nie widzę. W Toruniu mówi się, że jego przekleństwem jest mnogość zabytków, władze troszczą się o gotyk, XIX-wiecznych skarbów docenić jednak nie potrafią. Mamy zbyt wiele zabytków? Nic z tych rzeczy! Sporo ostatnio łaziłem po Szczecinie i Gdańsku,  iloma niezwykłymi budynkami mogą się te miasta pochwalić! I to robią, pięknie o nie dbając. A w Toruniu? Kilka lat temu obszar Bydgoskiego Przedmieścia został wpisany do rejestru. Z dużymi problemami, za pierwszym podejściem wpis ten oprotestował m.in. główny gospodarz.
Kamienica przy Bydgoskiej 50 powinna być symbolem miasta. W zasadzie nim jest, w przeciwnym razie przecież towarzysz by się na jej tle nie fotografował. Jak już wspomniałem, nie jest jednak symbolem chwały Torunia, lecz nieudolności jego władz. Zamiast trafić pod klosz, została zasiedlona ludźmi z przypadku, a jej bramę i to, co się za nią znajduje, mógłby opisać Dante.
Kiedy tam zaglądałem zdziwiłem się na przykład, że lokatorzy z parteru trzymają przed wejściem muszlę klozetową. Od innych mieszkańców usłyszałem, że sąsiedzi muszli nie potrzebują. Przez lata trzymali w niej ziemniaki, a kloaczne nieczystości wylewali do kanału, który znajdował się na podwórku. Patrząc na to nie można się raczej dziwić, że starania, by uczynić Toruń europejską stolicą kultury w 2016 roku spaliły na panewce.
Tak wygląda dziś szkieletowy toruński skarb wpisany do rejestru zabytków, co podkreślam z myślą o tych, którzy uważają, że budynki z „pruskiego muru” zabytkami nie są.
Wykwaterowane mieszkania zostały "zabezpieczone".
Kamienicę nadal kolonizują bezdomni, którzy zresztą spowodowali w niej już kilka pożarów. Ostatni wybuchł późną wiosną tego roku. W sumie trudno się dziwić, to, że budynek wciąż jeszcze stoi, można uznać za cud. "Instalacja" elektryczna przecież aż prosi się tam o tragedię.
Szczególnie, że kable sypią iskrami tuż przy rurach gazowych. W takim miejscu wybuchł właśnie ostatni pożar.
Przez cztery lata towarzysz, serdeczny kumpel prezydenta, mógł dla kamienic z Bydgoskiego Przedmieścia zrobić wszystko, ale nie dokonał niczego. Po poprzednich wyborach w Toruniu zawiązała się dość egzotyczna koalicja Prawa i Sprawiedliwości, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i prezydenckiego Czasu Gospodarzy. Miejskie nieruchomości dostały się pod opiekę PiS-owi, ale przecież nie powinno to towarzyszowi  przewodniczącemu przeszkadzać w spełnieniu wyborczych obietnic? 
Bombardowane krytyką władze teoretycznie zabrały się za ratowanie budynku. Zamiast jednak działać błyskawicznie, bo pośpiech jest tu bardzo wskazany, czynią to w ślimaczym tempie. Opracowały dokumentację i czekają na kolejną falę środków z Unii Europejskiej, aby sfinansować renowację. Pieniądze pojawią się jednak dopiero za kilka lat, a kamienica może tego czekania nie wytrzymać. Problemu by pewnie nie było i potrzebne na ten cel fundusze by się znalazły - kasa miejska przecież nie jest pusta, poza tym pieniądze można zdobyć również gdzie indziej - gdyby towarzysz nie zapomniał o tym, ca chciał chronić od zapomnienia. Marian Frąckiewicz jednak swoich słów nie ceni.
Zakład Gospodarki Mieszkaniowej wykwaterował lokatorów z części nr 52. Można to uznać za sukces. Można również przymknąć oko na założone przez ZGM płyty i inne zabezpieczenia przybite do pięknie zdobionych futryn (nie mam tego na zdjęciu, ale widziałem). Są to jednak jedynie półśrodki, a tu trzeba działać natychmiast! Wykwaterowana kamienica nie może kilka lat czekać na remont. Zamieszkana, była przynajmniej w jakimś stopniu chroniona przez lokatorów, którzy czasami dzwonili na policję, czy straż pożarną. Pozbawiona tej osłony, jest demolowana przez wandali.
W Toruniu leje się asfalt i beton. Władze kroją miasto autostradami i ścianami ekranów dźwiękoszczelnych, wydają ciężkie miliony na gigantyczne budowle w stylu hali widowiskowej przy Bema, czy sali koncertowej na Jordankach. Inwestycje te obciążają budżet, Toruń jest jednym z najbardziej zadłużonych miast w Polsce, a na samych budowach inwestycje się przecież nie kończą. Obiekty te będzie trzeba jeszcze utrzymać, a z ich zagospodarowaniem ekipa prezydenta Zaleskiego już ma problemy. Hala przy Bema nie powstała przecież po to, aby koncertowały w niej gwiazdy disco-polo. Prawdziwym dobrodziejstwem tego miasta są jego zabytki, na nie jednak brakuje pieniędzy. Tak rok temu wyglądała klatka schodowa kamienicy przy Bydgoskiej 52. Zaglądam do niej od dawna i zawsze wychodziłem stamtąd z ciężkim sercem. Na zdjęcia sprzed kilku lat patrzę dziś jednak z pewną nostalgią. Bardzo bym chciał widzieć obecnie ten budynek takim, jakim go widziałem za pierwszym razem. Wtedy kamienica był zniszczona, dziś jest już ponurą ruiną.
Resztki witraża na szczęście zostały niedługo po mojej ostatniej wizycie wymontowane i przekazane do konserwacji.
Towarzysz najwyraźniej nie ma pojęcia o tym, co się w mieście dzieje. Mógłby się reklamować na tle każdego budynku, ale nie tego! Świat oglądany z głównego gmachu Urzędu Miasta najwyraźniej jednak wygląda zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości. O Bydgoską 50/52 upominałem się w „Nowościach” wiele razy. W jednym z komentarzy napisałem, że prezydent Zaleski w następnych wyborach nie powinien startować pod szyldem Czasu Gospodarzy, ponieważ z dobrym gospodarowaniem nie ma nic wspólnego. Wkurzył się, ale nie zareagował. Na początku 2014 roku ściąłem się z „gospodarzami” ponownie pisząc o tym, że czekania na unijną mannę kamienica przy Bydgoskiej nie wytrzyma. W odpowiedzi na tekst, w którym pojawiła się wzmianka o prokuratorze, do redakcji trafiło pismo prezydenckich służb prasowych o tym, jak bardzo władze miasta dbają o zabytki, i że wszystko jest super.
Akurat! W chwili, gdy służby prasowe gospodarza uprawiały propagandę sukcesu, na Bydgoską 50/52 jechała policja, która dostała zgłoszenie o tym, że jacyś ludzie wyrzucają z tej kamienicy meble.
Ja się w sumie tym dzieciakom nie dziwię. Władze miasta, zamiast jak obiecywał towarzysz przywrócić dawny blask, stworzyły na Bydgoskiem osiedle socjalne, zupełnie o lokatorów przedmieścia nie dbając. Ci, którzy niszczą zabytkową kamienicę przy Bydgoskiej 50/52 na ogół robią to zwyczajnie z nudów. Jeśli jednak ktoś wyciągnie do nich rękę, to okazuje się, że to naprawdę złoci ludzie. Miałem okazję się o tym przekonać w maju, podczas tegorocznego święta Bydgoskiego Przedmieścia.
Ręki do mieszkańców nie wyciągnął jednak towarzysz, jego w ogóle tu nie było. Organizujący święto społecznicy wystawili na podwórku grilla, a dzielnicowe dzieci zatrudnili przy wypiekaniu i malowaniu piernikowych wersji dachówek, które nadal jeszcze są znakiem rozpoznawczym kamienicy. Na własne uszy słyszałem, jak ci, którzy wcześniej wyrzucali z budynku meble kłócili się o kolory.

Dzieciaki zrobiły też wtedy witraż, który został wstawiony w miejsce wybitego wcześniej przez chuliganów okna.
.
Niestety już go tam nie ma. Po święcie do kamienicy, o którą władze miasta nie chcą zadbać, wrócili ludzie, o których towarzysz i gospodarz nie potrafią się zatroszczyć. Witraż został rozbity. 

13 komentarzy:

Kamil pisze...

Bydgoska 50/52 to paskudnie jaskrawy przykład olewania Bydgoskiego przez UM. Chyba o żaden budynek tak wielu ludzi się nie upominało, a w odpowiedzi prezydent ustami swojej rzeczniczki fundował grę w "pomidora" - na apele odpowiadał tekstami o finansowaniu starówki. Mieszkam niedaleko tego budynku i od czasu pożaru Zofijówki na każdy dźwięk syreny strażackiego wozu podrywam się wypatrywać ze strachem łuny pożaru Bydgoskiej 50/52. Pewnie już niedługo....

Anonimowy pisze...

Te miłe dzieci, które tak ładnie malowały czerwone i niebieskie cętki, terroryzowały okoliczny plac przylegający do terenu należącego do pewnej wspólnoty mieszkaniowej w dawniejszym budynku uniwersyteckim. Kilkunastu miłych młodzieńców uznało, że świat należy do nich, zdemontowało zamki w furtkach, kopało piłką w balkony i okna, grając latem od świtu do zmierzchu, któryś z nich rzucił w mojego tatę kamieniem, gdy ten odważył się zwrócić im uwagę. Pewnego dnia zablokowali wyjeżdzający z garażu w stronę Bydgoskiej samochód, rzucając do tego krzesłem w jego stronę. Były tam liczne interwencje policji. A wiec bez iluzji, że im przecież tak dobrze z oczu patrzy..... I w ogóle bez iluzji co do ludu polskiego. Stan budynku jest prostą pochodną mentalności, kultury, a raczej jej braku, zamieszkujących tam ludzi, i "towarzysz", jak raczy Pan pisać o pewnym kandydacie, nie ma z tym nic wspólnego. Skądinąd brzydko jest tak ostentacyjnie wyciągać prywatę jako źródło swej niechęci politycznej.... W końcu nie został Pan zesłany na Syberię, ani nawet do Suwałk.

Anek pisze...

Gorzka piguła, jak zwykle. Łykamy z przyjemnością. Gorzkie lekarstwo leczy najszybciej.
Zapisałabym, choć pewnie doktorem nigdy nie zostanę - pigułkę z wiary i nadziei w ludzi. Może być dożylny zastrzyk.

Anonimowy pisze...

Pamiętam , po zwolnieniu, posada była w Szkole , tam posadę inny tow. załatwił i praca była .Żal kamienicy . Jakoś inni politycy od lat rządzący w różnych konfiguracjach - Wyrowiński - nie przejawią chęci do pomocy kamienicy na Bydgoskiej ( obłudny efekciarz ) .

Anek pisze...

Anonimowi, co stawia spację przed kropką, jak się nie robi - proponuję nie wypowiadanie się. Jeśli się nie wie co i jak. I odczepkę proponuję od dobrej kobiety, bo to ginący gatunek.
I dziękuję za podsunięcie dobrego pomysłu :>

Anonimowy pisze...

Wolałabym dyskutować z Autorem, a nie jego rzecznikiem prasowym! :)

SzymonS pisze...

Zaraz się proszę Państwa Anonimów odezwę. Wrócę z pracy i zaraz siadam przed laptopem.

Anna Spandowska pisze...

Oj, Panie Anonimie - trochę kiepsko śledzisz Pan moją drogę życiową. Pracę w szkole zaczęłam w październiku 1990, a więc już w Wolnej Polsce i żaden towarzysz, nawet jakby chciał nie mógł mi wtedy pomóc.

Roman Spandowski pisze...

Anonimowo (Pani lub Panie)! Nazywam się Roman Spandowski, ojciec blogera i mąż jego matki, jak się wydaje zastępczo też zaatakowanej. Przedstawiam się, bo nie lubię anonimowości. Mam niejakie podejrzenie, że się jakoś znamy, ale - dalipan - nie będę dociekał szczegółów, bo nie chcę tracić wiary w ludzi.

SzymonS pisze...

Pani Profesor. Młodzieniaszków z Bydgoskiej poznałem w różnych odsłonach, kilka miesięcy przed tym, kiedy spotkałem ich malujących szkiełka i pierniki, o mało tam nie straciłem aparatu i zębów. To co spotkało Pani tatę nie jest więc dla mnie zaskoczeniem. Jak Pani uważa, w jaki sposób ten problem można rozwiązać? Stworzyć getto na granicach miasta, jak to robi gospodarz Zaleski? Bydgoską 50 otoczyć wysokim murem? A może własne domy odgrodzić od tamtych wysokimi płotami? To nic nie da, nakręci tylko spiralę wrogości. Można też wyciągnąć do tych ludzi rękę. Na tym m.in. polega święto Bydgoskiego i dobrze działa – widziałem. Nie tylko na Bydgoskiem, moja mama od ćwierćwiecza pomaga dzieciom z Dębowej Góry i okolic. Wielu dzięki temu udało się wyrwać z matni, a z ich życiorysów można by było stworzyć książkę.
Kamienica przy Bydgoskiej 50/52 wygląda strasznie, jednak nie można całej winy za to zrzucać na barki destruktorów. To właściciel zabytku, czyli miasto, nie wypełnia swoich obowiązków i go nie chroni. Nie potrafi, a nawet nie chce o niego zadbać. Pieniądze na ten cel na pewno by się znalazły, gdyby gospodarze chcieli ich poszukać. Niestety, oni mają inne priorytety. Niech więc Pani nie pisze, że towarzysz - przewodniczący Rady Miasta, reprezentujący w tej radzie Bydgoskie Przedmieście, nie ma z tym nic wspólnego, bo w całym Urzędzie Miasta przez ostatnie cztery lata trudno było znaleźć osobę (przynajmniej teoretycznie) bardziej za ten fragment miasta odpowiedzialną.
CDN

Anonimowy pisze...

Redaktorze Szacowny,

Kilka kwestii.

1/Co do młodzieży - nie znam się na tym, nie wiem, jak socjalizować. Ale mieszkając lat 40 na Bydgoskim Przedmieściu mam pewien ogląd tej dzielnicy, i wiedzę wynikającą z doświadczenia. Gdyby nie płot, choć średnio wysoki, domu wspólnoty na Krasińskiego, owo podwórko byłoby nadal przejazdem dla naszych wspaniałych kierowców, skracających sobie drogę między Krasińskiego a Bydgoską, na rogu garażu naprzeciwko parterowego mieszkania taty robiących ostry wiraż. Gdyby nie płot - nie uchowałby się tam skrawek zieleni, dość przyzwoitej obecnie jak na standardy tej dzielnicy. Płot został zatem wymuszony przez otoczenie; gdyby było inne, płotu by nie było. Owa wspomniana młodzież rycząc, grając, tłukąc, dewastując próbowała wziąć odwet historyczny na tych, którzy mają kilka świerków czy trawnik przed oknami zamiast klepiska. Przypomina to odwet historyczny zniewolonego ludu na siedzibach ziemiaństwa po 1945 r. Młodzież ta uznała za stosowne nie tylko rzucać kamieniami w człowieka, kopać piłką w szyby, ale i paradować po balkonie parterowego mieszkania wypróbowując swoimi butami odporność szyb w drzwiach balkonowych. Nie sądzę, iż Sz.P. redaktor miałby ochotę spotykać się z przemiłymi nastolatkami akurat wizytującymi jego balkon, o ile taki posiada. Więc mamy w tej sprawie różne punkty widzenia wynikające z różnicy doświadczeń.

2/ Co do winy miasta - jest bezsporna. Miasto popełniło błąd historyczny, w swoim czasie umożliwiając sprzedaż kilku mieszkań w tym komunalnym budynku, co niesłychanie utrudniło i przeciągnęło w czasie wykwaterowanie; jeszcze przed kilkoma laty było to główną przeszkodą dla planowanego wówczas podjęcia remontu. Teraz sama nie wiem, czy w ogóle jest on jeszcze realny i ma sens.

3/ Co do lat 80-tych. Przykro jest utracić pracę z powodów, nazwijmy to, ideologicznych, ale ten, kto ma władzę, rości sobie w każdym czasie, także teraz, takie prawo. Przykład? Znana sprawa pewnej katechetki, prowadzącej, zdaniem jej "władzy", niemoralny tryb życia. Skutek - zwolnienie z pracy w szkole, pomimo ciąży.....

4/ To nie tak, że w 1990 zaczęła się wolna Polska. Gdy się ma wewnętrzną wolę bycia wolnym, jest się nim, niezależnie od okoliczności. Reszta jest bez znaczenia... Czy jako redaktor pewnej gazety czuje się Pan całkowicie wolnym?

Maciej Laaser pisze...

Skandaliczne jest to, że starzy komuniści sprawują jakiekolwiek funkcje publiczne.

Anonimowy pisze...

"po najmniejszej linii oporu"
a po jakiemu toto jest?