piątek, 18 marca 2011

Podkowy i bociany

Rację miał Leopold Staff, gdy w jednym swoim wierszu chciał zacząć budowę domu od dymu z komina. Komin, to najbardziej trwała część każdego budynku. Ten musi pochodzić z okolic Rzęczkowa, wioski między Toruniem i Bydgoszczą, którą w kwietniu 2009 roku odwiedziłem jadąc rowerami z kolegą z tego pierwszego, do tej drugiej. Dla mnie podróż była nieco trudna, ponieważ dzień wcześniej oblewaliśmy pomyślne zmiany w redakcji. No cóż, zapomniałem trochę o żelaznej zasadzie: Primum non miscere... Pomieszałem dużo, nie byłem w tym zresztą odosobniony, jednak niedługo po tym, gdy następnego dnia rano (czyli gdzieś koło godz. 11) się obudziłem, wsiadłem na rower, by kopnąć się nim ładnych kilkadziesiąt kilometrów. Za Skłudzewem doszedłem już w pełni do siebie, zdjęć z podróży zostało mi jednak niewiele...
Sięgnąłem po aparat, by uwiecznić zrujnowane chaty, w ich sąsiedztwie spotkało mnie też wiele symbolicznego szczęścia. Takiego skrzydlatego z rozklekotanym czerwonym dziobem, poza tym jednak, niezbyt wyspany i obolały wewnętrznie, kręcąc kołami, w piasku jednej z bocznych dróg zobaczyłem podkowę. Nie, to nie był wytwór skacowanej wyobraźni, ani żaden szajs sprzedawany dziś na straganach, ale najprawdziwsza końska podkowa! Naturalnie zabrałem ją ze sobą, ale potem oddałem koleżance. Mam nadzieję, że jej służy.

Cholera, ona gdzieś tu powinna być...
A niech to żabie udka kopną, ciężkiego sprzętu przecież nie zamawiałem!

Brak komentarzy: