Mistrz fotografii prowincjonalnej pokazał na swojej stronie Lubraniec. Ja też już dawno powinienem to zrobić, lepiej jednak późno, niż wcale – zanim więc zanurzę się w ukraińskich wspomnieniach - na moment udam się w kujawską podróż do przeszłości.
Jakoś w 2008 roku do Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego w Warszawie trafił sygnał, że podczas przebudowy drogi w Lubrańcu, robotnicy zaczęli wyciągać krawężniki, które okazały się być macewami. Pojechałem zrobić rekonesans, wybudowana podczas okupacji droga nadal była w remoncie, nagrobki jednak zostały wywiezione. Cmentarz żydowski musiał być tu spory, bo ziemia odzywała się hebrajskimi literami także poza trefną ulicą.
Każdy, kto do Lubrańca zagląda, podziwia piękną XVIII-wieczną synagogę, na której budowę – jak gdzieś kiedyś przeczytałem – gmina wzięła kredyt u miejscowych franciszkanów. Żydowskich pamiątek w tym mieście jest jednak więcej. Można je znaleźć chociażby w podjazdach do garaży, które na pewno zostały zbudowane po wojnie.
Oto lubraniecki kirkut. Wszystkie jego macewy stały się materiałem budowlanym, jednak wbrew temu co często mówią nasi rodacy, to wcale nie jest były cmentarz. Żydzi nie patrzą na nagrobki, dla nich najważniejsze jest to, co kryje ziemia. Jeśli nad kimś się zamknęła, musi taką pozostać do momentu nadejścia Mesjasza. Ciało w swojej mogile do tego czasu powinno spać spokojnie. Mimo zniszczeń, czas przeszły, jeśli nie było ekshumacji, nie jest i nie może być dokonany.
Jak niemal każde miasteczko w okolicy, Lubraniec wewnątrz wydaje się nieco zapyziały. Z oddali natomiast – szczególnie latem – czaruje sielankowymi krajobrazami. Mami nimi, bo sumienie ma brudne. Wcale nie chodzi mi tu o żydowskie nagrobki przed garażami, zwiedzając miasteczko, nasłuchaliśmy się wielu opowieści o tym, co w tej spokojnej i błogiej scenerii działo się tuż po wojnie. W Lubrańcu powstał wtedy obóz dla Niemców. Za jego druty nie trafili żadni zbrodniarze, bo ci uciekli razem z armią niemiecką. Uwięziono tam zwykłych Niemców, mieszkających w okolicach od wielu pokoleń. Zapuścili korzenie w tej ziemi często kilkaset lat przed tym, gdy świat usłyszał o Hitlerze, dlaczego więc mieli się stąd wynosić, gdy hitlerowskie chmury wreszcie przestały przesłaniać słońce nad ich ojcowizną? No cóż, powinni ją opuścić choćby dlatego, by uratować życie. Bo, gdy przez Lubraniec przeszła linia frontu, rozpoczęło się polowanie. Wojna się skończyła, wojenny teatr działał jednak dalej, tylko role się zmieniły. Historie, jakich się tu nałykaliśmy, przypominały te z opowiadań Borowskiego. Tyle tylko, że rzecz nie działa się w Auschwitz i ofiarom po tchawicach nie skakali hitlerowcy, ale Polacy. Dziś jednak głośno się o tym nie mówi. Pomnika, choćby takiego jak ten w Nieszawie, nie ma.
Lubraniec, miłe senne miasteczko... Miasteczko z grzechem na sercu. Podobnie zbrukane sumienie ma wiele innych wsi i miasteczek w okolicy. Oj, Polsko miła! Ty, pierwsza do walki! Mój Wilkenriedzie narodów! Walnij się w pierś, bo tylko szczera skrucha i rachunek sumienia może Ci zapewnić zbawienie. Posyp sobie głowę popiołem ze spalonej stodoły w Jedwabnem, Starczy go dla całego wielomilionowego narodu, bo przecież takie stodoły – mniejsze lub większe – kryją się pod maską milczenia w wielu miejscach.
Ty jednak nadal będziesz chodzić do komunii chowając skrwawione ręce za sobą. Niemcy przeprowadzili swój rachunek sumienia ponad 40 lat temu. My na to nie mogliśmy sobie wtedy pozwolić, bo zniewoleni, aby przetrwać, potrzebowaliśmy samych bohaterskich przykładów. Dziś już większość widzów mrocznych wydarzeń nie żyje, a bez ich świadectwa, rachunek sumienia nie jest możliwy. Ludziom badającym oficjalne źródła o stosunkach polsko-żydowskich, pełne relacji o Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata, być może, jak nam, gdy przed laty przemierzaliśmy Lubelszczyznę, przyjdzie do głów refleksja: skoro wszystko było takie piękne, to dlaczego ci wszyscy ludzie podczas wojny zginęli? Niektórzy z nich, jak my na Lubelszczyźnie, być może w jakiejś wsi usłyszą od miejscowych, że najbliższy autobus do Auschwitz już pojechał, a ten do Majdanka dopiero przybędzie. Grzebiąc w zachowanych resztkach starych dokumentów,badacze być może odkryją, skąd się w tubylcach taki idiotyzm bierze. Zawartością archiwów nie da się jednak udokumentować żalu za grzechy...
6 komentarzy:
Historie z Nieszawy usłyszałam dość wcześnie z racji uczęszczania na pewien wykład za czasów studenckich - jeszcze przed pomnikiem i uroczystościami. O Lubrańcu nie słyszałam nigdy, choć bywałam tam nie raz...
Oj.., Szymonie drogi, mistrzu słowa pisanego, jeśli o mnie chodzi, to jestem dopiero czeladnikiem :))
Świetnie, że poruszyłeś ten temat. Takich miast i miasteczek jest w Polsce dużo. Wiele z nich, kryje do dziś,jakieś mroczne tajemnice a czarna chmura nad nimi wisi i wisi - nie chce opaść na ziemie deszczem. Taką skazę na szkle - ma także Aleksandrów, który próbuje robić rozliczenie z historią, ale to nie wszystko. Cały kraj jest umoczony w tym bagienku. Najbardziej wkurwiające jest to, że niektórzy trzymają usta zaciśnięte do cna, aby niechcący tej brudnej wody nie wypluć - można się niechcący ochlapać. Cóż.., nadal króluje mit, że wszyscy naokoło są be a my, jako jedyni - cacy. GOTT MIT UNS i do przodu.
Szymonie, świetny tekst (zdjęcia też) mistrzu, pozdrowionka śle :)
Ło jej, aleś mi Grzegorzu posłodził;). Bardzo dziękuję.
Narodowy rachunek sumienia bardzo by nam się przydał, nie oszukujmy się jednak, nigdy do niego nie dojdzie. Dlatego, że jak wyżej napisałem, jest już na to za późno, a poza tym, Jedwabne, zamiast w tym pomóc, całej sprawie wbiło jedynie gwóźdź do trumny. Przed historykami do akcji powinni wtedy wkroczyć psychologowie, by ludziom, na których ojców i dziadów nagle padło złe światło, pomóc dojść z tym do ładu. Taki psycholog pod postacią lokalnego księdza pojawił się w Nieszawie, w Jedwabnem go jednak zabrakło, a na domiar złego, w wojennych ranach zaczęli grzebać politycy. Mieszkańcy Jedwabnego zostali więc zaszczuci a ich przykład podziałał na całą Polskę. Sam na Lubelszczyźnie spotkałem w jednej wiosce pana, który mieszkał niedaleko cmentarza żydowskiego, sporo podczas okupacji widział i mocno mu to ciążyło na sercu. Dotarliśmy do niego, zaczęliśmy rozmawiać i on już się prawie przełamał, w ostatniej chwili stwierdził jednak, że nie chce, by u nich stało się to samo, co było w Jedwabnem. Zamilkł, a mi zostały tylko nędzne ochłapy zachowane w archiwum IPN...
Panie Szymonie,
to wszystko prawda...W sensie - i my mamy krew na rękach. Jeśli oczywiśce "my" to nasi dziadowie. Przyjęło się przyjmować - bezrefleksyjnie do dna, że istnieje pewna ciągłość duchowo - emocjonalna, międzypokoleniowa. Że to "my" budowaliśmy Wawel, że to "my" walczyliśmy z Ruskim w 1863. W takim układzie to i "my" paliliśmy stodoły. Dobrze, że Pan o tym pisze, bo generalnie - tyle tylko może zrobić człowiek.
Naród - przeciwnie do tego, co chcieliby myśleć niektórzy, nie jest olbrzymem czyniącym raz dobrze, raz żle. Nie posiada tak rozumianego sumienia. Nie posiada tak rozumianej pamięci i duszy.
Ale żeby sprawa była jasna - skoro szczycimy się Walecznymi i Sprawiedliwymi, to wstydźmy się za morderców. Hmm...przyjmując oczywiście, że historia jest nauczycielką życia. A pewnie nie jest. Rzeczy toczą się. A każda próba spojrzenia na przeszłość, czy to w pełni naukowa, "warsztatowa", czy tylko legendarno - gawędziarska, jest niczym innym, jak heroiczna próbą uporządkowania chaosu. Żeby było zabawniej - potrzebną tylko na tu i teraz, po to tylko, żeby to "tu i teraz" zaraz samo stało sie przedmotem dociekań, z których i tak nie da się wyciagnąć sensownych wniosków.
a tak konkretniej:) - zarówno kwestia zbrodni, jakich Polacy dokonali na Żydach, jak i Niemcach, jest profesjonalnie badana także (jeśli nie głównie) przez polskich badaczy. Profesjonaliści siedzą w temacie od ładnych 20 lat. Więc w tym sensie - uderzyliśmy się juz w piersi.Żeby jednak to uderzenie odbiło się szerszym echem, trzeba popularyzacji. Nie czarujmy się - litereturę specjalistyczną czytaja przeważnie...specjaliści:)może wtedy prace Grossa nie byłyby wydawane w klimacie skandalu, a stanowiłyby jedynie lekko skomercjalizowane ujęcie tego, o czym wszyscy wiemy.
dzięki za popularyzację
pozdrawiam
Problem polega na tym, że kiedy piszemy "my" o trudnych sprawach, to zawsze odezwie się ktoś, kto powie, to nie "my", to "komuniści, Żydzi, masoni, obcy, przywiezieni w teczce, naziści, piąta kolumna" itp. Może czasem lepiej pisać w pierwszej osobie liczby mnogiej.
Pisząc lekko na wyrost, nie akceptuję "wykluczania" kolejnych grup... Gdyby się zgadzać na kolejne "to nie my, to ONI", niedługo okazałoby się, że "Naród" ograniczyłby się uznanych za sprawiedliwych wśród narodów i powstańców. I nikogo więcej, niestety.
Ostatnio ktoś się oburzył, że napisałam, że to "my" pozwoliliśmy na zniszczenie cmentarza żydowskiego w Toruniu. Zaraz odezwał się głos, to nie "my" to "komuniści". Śmieszne i smutne, oczyszczanie się cudzym kosztem.
Dla zainteresowanych tematem jest książka
Kubiak Władysław, Po wojnie w Lubrańcu. Obóz dla niemieckiej ludności cywilnej w 1945 r., Włocławek: Expol, 2009.
Prześlij komentarz