niedziela, 28 września 2014

A jednak można!

Chciałem jeszcze dorzucić kilka słów i zdań do poprzedniego wpisu na temat spalonego budynku przy Podgórnej. Od lat upominam się o ratunek dla szkieletowej zabudowy toruńskich przedmieść, która – jak już wiele razy podkreślałem – jest taką samą wizytówką miasta, jak sztandarowy gotyk. Wszystkie apele, jak dotąd, pozostały bez skutku. Kiedyś, jeszcze zanim stery miasta przejął prezydent Zaleski, pojawił się pomysł ochrony Torunia „w kratkę”, miała nią zostać objęta zabudowa przy Winnicy i właśnie Podgórnej. Dziś już to nie ma sensu, ponieważ jedna i druga ulica została w ostatnich latach zdemolowana przebudowami.
Awanturuję się na łamach „Nowości” i na blogu, w odpowiedzi słyszę jednak głównie głosy lokatorów budynków z „pruskiego muru”, którzy mówią, że w tych domach nie da się mieszkać, bądź też głosy konserwatorów, którzy rozkładają ręce, bo przecież obiekty te były tylko tymczasowe, a termin ich przydatności już dawno minął. Z tą tymczasowością się nie zgadzam. Niemal wszystkie tego typu budowle były dziełami sztuki, proszę sobie zerknąć chociażby na prezentowane tu już archiwalne zdjęcie domu z Szosy Chełmińskiej 64. Komu by się chciało sto lat temu ozdabiać laubzegami coś, co niebawem i tak by miało być zburzone? A nawet, gdyby to miała być zabudowa tymczasowa, to czy w mieście zabytków można powoływać się na takie usprawiedliwienia?
Mieszkam w starej kamienicy, która co prawda nie jest szkieletowa, jednak powstała w tym samym czasie, co jej drewniano-ceglani sąsiedzi. Wygląd klatki schodowej na pierwszy rzut oka może sprawiać odpychające wrażenie (boleję nad tym i mam nadzieję, że się to zmieni), jednak nigdzie indziej nie mieszkało mi się lepiej. Z „pruskim murem” też miałem do czynienia, przez kilka lat podstawówki uczyłem się w dawnych budynkach urzędu gminy na Mokrem, w klasie był piec, a do kibla trzeba było latać na zewnątrz. Mimo wszystko zdania nie zmieniam.
Malkontenci narzekają na stan szachulcowych budynków, nie zwracają jednak uwagi na jedną istotną rzecz: znakomita większość tych domów od dziesięcioleci nie doczekała się poważnych remontów. Gdyby tak samo potraktowane zostały bloki, życie w nich również by było udręką.
Tego, jak bardzo przeciwnicy „muru pruskiego” się mylą, dowodzi przykład z ulicy Stromej 5. Właściciel znajdującej się tam kamieniczki i oficyny, pan Wojciech Koczorowski, chciał sobie kupić stary dworzec kolejowy. Z tych panów nic nie wyszło, nabył więc wystawioną przez miasto na sprzedaż szkieletową ruinę i ją odremontował. Fragment tego domu widać na zdjęciu po prawej stronie.
Renowację przeprowadził mądrze, dom ocieplił od wewnątrz, a nie od zewnątrz, jak to się na ogół dzieje. Dzięki temu mury pracują zgodnie z założeniami ich twórców. Nic nie przewiewa i nic nie gnije.
Zachował to, co przetrwało do naszych czasów…
Korzystając ze wskazówek miejskiego konserwatora zabytków uzupełnił też braki.
W sumie kosztowało go to tyle, co budowa nowego domu, zyskał jednak lokum znacznie od współczesnego wygodniejsze i tańsze w utrzymaniu, a do tego położone w bardzo atrakcyjnym punkcie miasta, przy malowniczej ulicy, która zresztą nadal nadaje się do tego, aby stworzyć przy niej szachulcowy „rezerwat”. Mam nadzieję, że takowy szybko w tym miejscu powstanie. Gorąco wierzę również, że nie stanie się to dla władz Torunia usprawiedliwieniem rzezi historycznej przedmiejskiej zabudowy dokonywanej gdzie indziej.
Po szczegóły dotyczące domu przy Stromej 5 odsyłam do „Nowości”: Ciepły, wygodny, cichy. Szachulcowy
W kółko piszę o tym, jakie rany zostawia w mieście prowadzona obecnie w Toruniu demolka przedmieść. To, że znajdujące się na nich stare budowle są zrujnowane, nie usprawiedliwia ich rozbiórki. Toruń to nie tylko starówka. Pod oknami mojego domu na Mokrem stoi szkieletowa „stara buda”, w której mieszkała królowa przedwojennego srebrnego ekranu Helena Grossówna. Ile niezwykłych historii o dawnych lokatorach mogliby opowiedzieć pozostałe wiekowe domy? Ile z nich mogłoby się stać atrakcjami turystycznymi miasta? Zresztą, nawet to, że po sąsiedzku przez kilkadziesiąt lat znajdował się zwykły sklep mięsny, również jest skarbem wymagającym ochrony. Aby zdrowo rosnąć, trzeba mieć silne korzenie, tymczasem Toruń jest ich z morderczą systematycznością pozbawiany. Kilka dni temu byłem w Szczecinie, na jednym z budynków na starówce znalazłem tablicę z informacją, że w tym miejscu stał dom, w którym mieszkał wybitny pisarz Alfred Döblin. Czy my też będziemy za kilka lat umieszczać podobne informacje na ekranach dźwiękoszczelnych otaczających wybudowane w środku miasta autostrady, po których nikt nie chce jeździć, że wspomnę oddany niedawno do użytku fragment trasy średnicowej, której budowa doprowadziła do wyburzenia sporej części starej „Chełmiunki”? Czy takie same tablice będziemy musieli montować na ścianach bloków masowo obecnie stawianych przez deweloperów, których niszczycielskich zapędów nikt we władzach miasta nie może powstrzymać. Nie może i nie chce, bo przecież, obok pana Urbańskiego, który masowo burzy stare domy, wycina otaczające je drzewa i buduje nowe klocki niemal na balkonach sąsiadów, prym w niszczycielskim dziele wiedzie Młodzieżowa Spółdzielnia Mieszkaniowa, której były prezes jest obecnie prezydentem, a przewodniczący rady nadzorczej przewodniczącym Rady Miasta.
Kamieniczka przy Stromej 5, główna bohaterka tej historii, również jest dowodem na to, że miejską historię i tradycję trzeba szanować. Jej właściciela zapytałem m.in. o ciekawe rzeczy, jakie udało mu się odnaleźć podczas remontu. Jedną z nich była pochodząca z lat 30. pamiątka pierwszej komunii Witolda Mohna. Zastrzygłem uchem, w Toruniu na Koniuchach mamy ulicę Jana Mohna, bohatera z drugiej wojny światowej. Po powrocie z Bydgoskiego Przedmieścia zacząłem szperać w starych księgach adresowych, patron rzeczywiście mieszkał przy Stromej, ale pod numerem 7. Wszystko opisałem w gazecie i na ciąg dalszy nie musiałem długo czekać. W dniu publikacji artykułu z Wojciechem Koczorowskim skontaktował się Antoni Mohn, syn Jana i brat Witolda. Okazało się, że po wojnie jego matka mieszkała pod piątką. Pan Antoni wrócił z Bydgoskiego z cenną pamiątką rodzinną. No i co, czy te stare, zawilgocone na ogół mury, naprawdę nie są godne naszej szczególnej troski?
Na zdjęciu niżej pan Antoni Mohn siedzi z Wojciechem Koczorowskim (który podzielił się ze mną zdjęciem), na tle odnowionego domu przy Stromej, z komunijną pamiątką po nieżyjącym bracie w ręku.
   

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Drobiazg, w celu oczyszczenia miasta ze śmieci, których miasto nie usuwa....

Liczne miasta w całej Polsce włączyły się w akcję "Nie wstydź się zerwać", która rozpoczęła się w Warszawie. Chodzi o to, by w drodze do sklepu, w trakcie czekania na autobus itp. zerwać z latarni, drzew itp. śmieciowe pseudoreklamy firm oferujących kredyty, chwilówki itp. Reklamy tego rodzaju szybko wyglądają koszmarnie, są podarte, oberwane, szpecą okolicę, a dodatkowo wieszanie ich na latarniach czy drzewach jest nielegalne i zgodnie z prawem traktowane jest jako wykroczenie. Toruń nie jest wolny od tego rodzaju śmieci, więc dołączamy się do akcji. Zerwanie może trwać tylko chwilę, którą i tak spędzimy np. czekając na autobus, a dzięki temu będzie choć trochę ładniej i czyściej.

Można polubić: https://www.facebook.com/page s/Nie-wstydź-się-zerwać-Toruń/ - na stronie więcej info o zasadach akcji.