piątek, 11 marca 2011

Bizancjum i konie na konie-c

W połowie lutego pojechałem z fotoreporterem na zjazd ogierów do Grabowca. Hm, to dość dziwnie brzmi - pojawiliśmy się tam naturalnie jako publiczność rejestrująca wrażenia na papierze i kartach pamięci aparatów. W sumie jednak mieliśmy niewielkie pole do popisu, bo z powodu imprez miejskich, do stadniny dotarliśmy na konie-c imprezy. Było jednak ciekawie, ale i nieco smutno. Polak podobno rodzi się na koniu, ale tu próżno było szukać Gniadych, Karych, nie było żadnego Deresza, po którym kiedyś płakał wierszem Jan Chryzostom Pasek... Nie było ani jednego wielce aleksandryjskiego Bucefała... Wystąpił natomiast Mariot, Rafael, Lord Liberator (dobrze, że nie Vader, choć ten w Grabowcu byłby jak najbardziej na miejscu, tu wszak zjeżdżają się fani „Gwiezdnych wojen”).
W sumie jednak nie ma się czemu dziwić. Bohaterowie sienkiewiczowskiej trylogii, bodajże na kartach „Ogniem i mieczem” dumali skąd wziął się fenomen polskiej kawalerii i niemieckiej piechoty. Doszli do wniosku, że Bóg stworzył konia i różnym narodom kazał go nazwać. Polak powiedział – koń, a Niemiec – Pferd. Na to Stwórca miał się wkurzyć i Germańcowi naurągać, że na jego dzieło mówi „pfe”. Dziś prawda jest jednak taka, że Niemcy są końską potęgą, a Polacy mozolnie gonią końskie ogony swoich sąsiadów. Cóż z tego, że Charlie Watts, perkusista Stonesów kupuje konie w Polsce, o czasach olimpijskich sukcesów majora Dobrzańskiego możemy sobie tylko powspominać, a rzeczywistość, zamiast rżeć, skrzeczy.
Skoro już jednak o ogierach mowa, to przypomniała mi się pyszna historyjka. Ogier de Busbecq, Flamand w służbie króla Francji był w XVI stuleciu jego posłem na dworze tureckim. Wizytując Stambuł, zahaczył oczywiście o bazar, gdzie spotkał ludzi, którzy co prawda nosili się po turecku, ale byli jednak od pozostałych mieszkańców Osmańskiego Imperium mocno wyżsi, a poza tym byli blondynami i między sobą rozmawiali językiem, który Busbecq był w stanie zrozumieć. Okazało się, że byli to ostatni potomkowie Wizygotów, którzy tysiąc lat wcześniej przelali się przez wschodnie granice Imperium Romanum. Poseł pojawił się w Stambule za pięć dwunasta, to było ostatnie pokolenie... Dzięki temu jednak, że Ogier nie przeszedł obok tego zjawiska obojętnie, do naszych czasów dotrwał jedyny słownik wizygocki. Chwała Ogierowi!

1 komentarz:

Dario T. W. pisze...

Salve,
bardzo przyjemna gaweda Acana o koniach a sprawa polska, o slynnym XVI wiecznym pamietnikarzu i dyplomacie Ogierze ... plus fotki koni zawsze mile widziane...
pozdrawiam