Przejechaliśmy most w Fordonie, którym rok wcześniej zachwycałem się patrząc nań z rzeki. W zasadzie byliśmy już w Bydgoszczy, jednak do jej centrum było jeszcze bardzo daleko. Na Wiśle uwijały się piaskarki. Gdyby nie one, królowa polskich rzek byłaby całkiem martwa, a przecież jeszcze niedawno, bo czym dla Wisły jest 70 lat, w pobliskim Brdyujściu był port, w którym w 1939 roku stacjonowały jednostki wojenne Oddziału Wydzielonego Wisła.
Kościół przysłonięty więzieniem...
W 2009 roku Fordon witał podróżnych między innymi widokiem rozgrzebanej synagogi. Jedyny taki obiekt zachowany w regionie, bardzo ciekawy zresztą, bo pochodzący z XVIII wieku, remontowany był bardzo długo (nadal zresztą jest) i wyglądało na to, że Fundacja Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego, która oddała świątynię bydgoskiej fundacji Yakiza za symboliczną złotówkę, zrobiła na tym fatalny interes. W sumie nie dziwię się, bo też miałem (nie)przyjemność z Yakizą współpracować. Mam nadzieję, że wykonawca prac miał, rozliczając się z bydgoszczanami, więcej szczęścia ode mnie.
W tym miejscu pękłem ze śmiechu!
Zajechaliśmy rowerami pod bydgoski Dworzec Główny, rzut beretem od niego znajduje się obecna centrala naszej firmy. Bardzo ciekawy przedwojenny budynek w interesującym otoczeniu. Wiem, bo pojechałem zobaczyć go w 2009 roku, niedawno natomiast zwiedziłem jego wnętrze przy okazji szkolenia. Szkolenie było długie - sobota i niedziela, w teorii przynajmniej, za każdym razem po osiem godzin. Przez okno napatrzyłem się więc na położony po drugiej stronie ulicy neogotycki kościół, obecnie protestancki, a dawniej pewnie garnizonowy, bo położony na terenie jednostki wojskowej. Jego wieża była porypana przez pociski, czyżby pamiątka z września 1939 roku? Na tym jednak ciekawostki się kończą, bo poza tym... Gniliśmy tam przez cały weekend, kształcąc się wspólnie z bydgoskim koleżeństwem – całkiem przecież fajnym. Tyle czasu o suchym i pustym pysku, koleżeństwo nie pomyślało nawet, by poczęstować kawą. Nie czepiam się, tylko dziwię, mi się coś takiego we łbie nie mieści, a przecież miejsca jest w nim sporo, bo do małych nie należy. Cóż, następnym razem kształcić się będę nad Brdą z własnymi kanapkami i z termosem...
2 komentarze:
Typowa bydgoska gościnność. Bydgoszcz na Madagaskar!
Nowościowy szowinista;)
Prześlij komentarz