czwartek, 26 czerwca 2014

Święty Jerzy nie chciał czekać

Oj, dawno na Piątej Stronie nie byłem. Bardzo dawno…
No bez przesady, aż tak bardzo się przez ten czas nie zmieniłem. Zresztą to czaszka kobiety i to zmarłej przed 1414 rokiem, a zarazem jeden z epizodów bardzo interesującej historii.
Przez ostatnie miesiące wiele się w Toruniu zdarzyło. Umocniło mnie to jednak w przeświadczeniu, że żyję w dziwnym i smutnym mieście, którego władze mają oczy zalane asfaltem i betonem. Budowa dróg jest u nas absolutnym priorytetem trącącym szaleństwem. Tylko to w zasadzie się liczy.
W rejonie skrzyżowania ul Odrodzenia, Czerwonej Drogi, alei Solidarności i Szosy Chełmińskiej trwała właśnie budowa linii tramwajowej. Jedno z najbardziej ruchliwych skrzyżowań w mieście na którym zwykłe załatanie dziury w asfalcie było problemem, ponieważ grodziło to paraliżem komunikacyjnym, zostało rozgrzebane. Trafiła się zatem niepowtarzalna okazja, aby poszukać schowanych zapewne pod asfaltem pozostałości kościoła św. Jerzego, średniowiecznej świątyni szpitalnej rozebranej w 1811 roku. Ten kościół stał się w mieście legendą – był całkiem okazały, do tego otoczony cmentarzem, na którym pochowano wielu najświetniejszych obywateli dawnego Torunia. Poza tym był też nurtującą zagadką, nikt nie wiedział, w którym konkretnie miejscu się znajdował.
Rozpoczynają się roboty budowlane, cóż więc powinno się wydarzyć w mieście, którego władze są świadome jego wyjątkowych tradycji? Przed koparkami teren przyszłych prac powinni przekopać archeolodzy. Pomijając relikty kościoła, tory tramwajowe przecinają teren najbogatszego przedmieścia średniowiecznego Torunia. Przecież każdego trzeźwo myślącego człowieka ciekawość powinna ciągnąć do tego, by zajrzeć pod powierzchnię ziemi.
Trudno to wytłumaczyć i pisać o tym bez zażenowania, ale u nas władze miasta wykopalisk nie zleciły, ograniczając się jedynie do obowiązkowego nadzoru archeologicznego. Co to oznacza? Archeolog-nadzorca może tylko patrzeć w cudze wykopy powstałe przy okazji inwestycji. Sam nie może ruszyć łopatą ani kawałek w bok.
Obłęd! Wkurzyłem się i w połowie lutego napisałem o tym do magazynu "Święty Jerzy nie chce czekać". Jest tam m.in. przesłanie Reinholda Heuera, wybitnego badacza dziejów miasta, który w 1914 roku asystował przy odkryciu fragmentu fundamentów świątyni. Średniowieczne mury, fragmenty witraży i płyty nagrobne pojawiły się przy okazji budowy instalacji gazowej. Współcześni docenili wagę znaleziska, niestety akurat wybuchła pierwsza wojna światowa i na porządne badania nie można było sobie pozwolić. Heuer jednak to co zobaczył opisał, zrobił plan, wszystko spisał i opublikował w 1915 roku w 23. tomie „Mitteilungen des Coppernicus-Vereins für Wissenschaft und Kunst zu Thorn”. Relację zakończył nadzieją, że po wojnie wykopaliska będą kontynuowane. Niestety, na kolejną okazję św. Jerzy, widoczny niżej na rysunku Steinera, musiał poczekać sto lat. Poczekał po to tylko, by się przekonać, że w 2014 roku w zasadzie nikt z decydentów widzieć go nie chce. Władcy miasta, jak już wspomniałem, mają oczy zalane asfaltem. W sprawie św. Jerzego głośno powinni się jednak odezwać członkowie Towarzystwa Miłośników Torunia, z prawa (obowiązku?!!) głosu, niestety nie skorzystali.
Magistrackiego betonu tekst nie skruszył, na szczęście jednak do głosu doszedł sam św. Jerzy. Nie chciał czekać na zmiłowanie Boże, skoro na ludzkie liczyć nie mógł i pojawił się sam. Poszukiwane od tylu lat mury znajdowały się nieco dalej niż się można było spodziewać, tuż pod wysepką tramwajową przy Czerwonej Drodze. Trafiły na nie najpierw ekipy przygotowujące nowe torowisko, po nich teren ten na chwilę objęli w posiadanie archeolodzy z Muzeum Okręgowego, którzy sprawowali nadzór nad robotami.
Jak widać, fundamenty kościoła znajdują się naprawdę tuż pod powierzchnią ziemi.
Archeolodzy pod wodzą pani Romy Uziembłowej dotarli tu po raz pierwszy, przed nimi jednak teren zryli robotnicy pracujący w tym miejscu m.in. w latach 80. ubiegłego stulecia. Wtedy roboty były prowadzone bez nadzoru.
Co było dalej? Roboty oczywiście zostały wstrzymane, na plac weszli badacze i odsłonili całość fundamentów świątyni. Starannie wszystko udokumentowali, dowiadując się przy tym wielu ciekawych rzeczy o najbardziej tajemniczym toruńskim kościele, oraz samym mieście. Hasło promocyjne „Gotyk na dotyk” do czegoś przecież zobowiązuje…
Akurat! Guzik, by nie rzucić innym słowem na „g”. Archeolodzy dostali tylko kilka dni, by rozejrzeć się w powstałych podczas budowy wykopach. Niemal cały kościół nadal znajduje się pod ziemią.
O gruntownych badaniach, o których sto lat temu pisał Heuer można sobie pomarzyć, współczesny Toruń ma inne priorytety. Władza buduje drogi, bo przybywa samochodów. Robi to zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego, że pakuje się w błędne koło, bo przecież im warunki dla rozwoju motoryzacji są lepsze, tym pojazdów na ulicach robi się więcej. Paradoksalnie być może jednak dzięki temu pędowi święty Jerzy raz jeszcze wróci na powierzchnię ziemi. W przyszłości do remontu ma trafić druga nitka Czerwonej Drogi. Gdyby tak przy okazji sięgnąć dalej i wejść na chodnik… Znów szykuje się wyjątkowa szansa, tylko czy zostanie wykorzystana? Może znów, zamiast pełnych wykopalisk, władze miasta gotyku ograniczą się do wymuszonego i mało skutecznego nadzoru archeologicznego?
Święty Jerzy ma jeszcze dużo do powiedzenia o sobie. Fragmenty, do których udało się dotrzeć w 2014 roku widać zaznaczone na zdjęciu poniżej. Kawałki kościoła odkryte w roku 1914 zostały natomiast podkreślone na grafice dołączonej do tekstu gazetowego, o którym wcześniej wspominałem.
Podczas kilku deszczowych dni, kiedy to ekipy budowlane zajęły się czymś innym, zostawiając badaczy w wykopach, archeologom udało się znaleźć m.in. ceglane kształtki oraz podstawę ambony.
Trafili również na ślad wnęki okiennej, przejście z nawy do prezbiterium, liczne pozostałości tynku, co oznacza, że pochodząca z XIV stulecia świątynia wcale nie musiała świecić cegłami tak bardzo, jak gotyckie kolosy w obrębie murów obronnych. Archeolodzy znaleźli także fragmenty kamiennej posadzki.
Poza ruchomymi skarbami, które trafiły do muzeum, wszystko zostało ponownie zasypane. Specjalnym piaskiem, aby nic się nie zniszczyło, ale zawsze. Dziś w tym miejscu znów jest wysepka tramwajowa, która wraz z otoczeniem jest kolejnym dowodem ignorancji i braku wyczucia gospodarzy miasta. Oto mamy pozostałości gotyckiego kościoła szpitalnego, przy którym w średniowieczu działało leprozorium. Bardzo poważane, bo o miejsce w nim zabiegali notable z innych miast, w archiwum widziałem stosowną prośbę wystawioną przez gdańską Radę Miasta. Mamy pozostałości kościoła, który choć położony za murami, odgrywał do początków XIX wieku bardzo istotną rolę w życiu miasta. Został zburzony w 1811 roku podczas robót fortyfikacyjnych. Dziś nie ma po nim śladu, nawet gównianej tabliczki.
Wydaje mi się, że uniwersyteckie miasto z tradycjami powinno się czymś takim chwalić. Nie jestem w tym odosobniony, stosunkowo niedawno magistrat zabrał się za poszukiwanie nazwy dla placu, pod którym część kościoła się znajduje. Wśród propozycji znalazł się św. Jerzy, decydentom bardziej się jednak spodobała Naczelna Organizacja Techniczna. Ręce opadają. Tym bardziej, że nazwy ulic itp. opiniuje przecież Towarzystwo Miłośników Torunia. Gdzie jesteście zrzeszone w nim naukowe autorytety i co Wy do diabła robicie?
Po odkryciu fragmentu kościoła usłyszałem w magistracie, że przy przystanku tramwajowym pojawi się tablica informacyjna ozdobiona ilustracją z epoki. Przystanek już jest, tablicy nie widać. Chyba będzie się trzeba o nią upomnieć.
Wspomniałem o cmentarzu, na którym spoczęło wiele wybitnych osobistości Torunia sprzed czasów napoleońskich. Pochowano tam m.in. burmistrza Roesnera, który stracił głowę w wyniku tumultu toruńskiego w 1724 roku. Z tej nekropolii zachowało się kilka płyt, można je zobaczyć na dziedzińcu ratusza, przy ulicy Łaziennej, przy siedzibie wojewódzkiego konserwatora zabytków. Kolejna, z grobu historyka i profesora toruńskiego gimnazjum Johanna Stranskiego, znajduje się w kościele św. Jerzego i Matki Boskiej Zwycięskiej przy ulicy Podgórnej na Mokrem.
Dawne Chełmińskie Przedmieście, czyli przestrzeń między Wałami generała Sikorskiego (tuż pod oknami głównego budynku magistratu), Czerwoną Drogą, ul. Odrodzenia, Dąbrowskiego i aleją Jana Pawła, w ogóle zasługuje na większą uwagę we współczesnym Toruniu. Jak wspominałem, było to największe i najbogatsze przedmieście, z trzema ceglanymi kościołami, niektórymi brukowanymi ulicami oraz murowanymi domami. Dobrze dziś wiadomo, że skwer obok Muzeum Etnograficznego jest jednym wielkim cmentarzem, ale na tym koniec.
Wiosną 2014 roku teren ten był jednym wielkim placem budowy. Podczas prac przy linii tramwajowej odnaleziono fragmenty kościoła św. Jerzego, zastanawiam się czego nie udało się odnaleźć w wykopach pod halę koncertową stawianą na byłych Jordankach. W cieniu tych wielomilionowych inwestycji zniknął stary szalet, na jego miejscu ma stanąć kawiarnia. Większa od wychodka, zatem jego otoczenie również trzeba było przekopać – bez wykopalisk, ale przynajmniej pod archeologicznym nadzorem.
W takim miejscu łopatę wbija się w ziemię niczym nóż w tort. To nie była podróż w nieznane, jak w przypadku św. Jerzego, bo już w latach 80. XX wieku podczas prac niedaleko szaletu natrafiono na mury świątyni, o której wcześniej prawie nikt w Toruniu nie wiedział. Później okazało się, że to relikty kościoła św. Krzyża, rozebranego na polecenie Krzyżaków w 1414 roku. Skoro 30 lat temu z wykopu niedaleko przejścia dla pieszych wyłoniły się ceglane fundamenty, to koło szaletu również powinno coś być. No i było.
Budowlańcy najpierw, a po nich archeolodzy trafili na kilka fragmentów różnego rodzaju murów. Część fundamentów należała zapewne do jakiejś kościelnej przybudówki – kaplicy, bądź zakrystii. Tu badacze znaleźli także szkielet pochowanej razem z dzieckiem kobiety. Aż trudno uwierzyć, że te doskonale zachowane kości mają co najmniej 600 lat.
Fundamentów kościoła spodziewała się pani Lidia Grzeszkiewicz-Kotlewska, pod której nadzorem szalet zaczął się zmieniać w kawiarnię. Dla najwyższych w tym mieście odkrycie musiało być zaskoczeniem. Wokół wszystko było rozkopane, „tramwajarze” dopiero zaczynali układać chodniki. Zaproponowałem więc, aby skorzystać z okazji i oznaczyć w gruncie kontury rozebranej w średniowieczu świątyni, a poza tym, już po zakończeniu wykopów, postawić na skwerze tablicę informacyjną. Odniosłem wrażenie, jakbym się z tym zwracał w jakimś zupełnie dla gospodarzy niezrozumiałym języku…