sobota, 22 grudnia 2012

Toruń swój widzę niezwykły

Niech inni se mówią co mogą, co chcą, ale wiślany widok Torunia nie ma sobie równych! Szkoda tylko, że rzeka jest dziś taka martwa... Pocztówkę dostałem od jednego czytelników „Nowości”, po tym, gdy opublikowałem na łamach gazety prezentowane niżej zdjęcie od pana Andrzeja Kamińskiego. Kiedy ona powstała? Zapewne również na początku XX wieku. Budowle takie same, statków jednak mniej, co pewnie jest śladem ingerencji dawnego Photoshopa. A może nie? Nieważne! Wisła i tak pracowała wtedy 24 godziny na dobę. Proszę zobaczyć, ile nią drewna płynie, cały las! Las Vegas rzekłbym nawet.
Żadne stare zdjęcie, które puściłem w obieg nie wzbudziło takich emocji, jak ta panorama. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze, maile i telefony. Wieżyczka pocztowa, o którą pytałem, dotrwała do 1945 roku. Została rozebrana prawdopodobnie po tym, gdy uszkodził ją podmuch powstały po wysadzeniu przez Niemców mostu drogowego. Ładna była i powinna na pocztę wrócić. Najbardziej interesująca była jednak data wykonania tej fotografii. Początkowo wydawało się, że została ona wykonana między rokiem 1899, gdy skończyła się budowa widocznej na zdjęciu wieży dzisiejszej świątyni jezuitów i 1910 – kiedy zdaje się (nadzieję co do tego opieram na odnalezionych doniesieniach „Gazety Toruńskiej”) zostało obudowane nabrzeże wiślane. Anonim obstawiający w poprzednim wpisie okolice roku 1905 trafił chyba w dziesiątkę. Obramowaną budowlanymi datami dekadę poważnie ograniczyła pani profesor Niedzielska, dzięki pocztówce ze stemplem pochodzącym z kwietnia AD 1905. Proszę porównać oba widoki! Spojrzeć na wieże, mury, statki... A szczególnie na piaskarski bat, płynący najpierw pod czarno-białymi, a później pod kolorowymi żaglami. Fotografia, którą zachwyciło się tyle osób, w pocztówkę się później zamieniła! Pani profesor, która podzieliła się częścią swoich zbiorów, bardzo dziękuję.
Pocztówka ma jeszcze jedną ciekawą stronę, a związana z panoramą historia, kolejną dość niezwykłą historię. Kiedy spojrzałem na dolny obrazek przypomniało mi się, że zdjęcie, któremu zawdzięcza on swoje powstanie, również już gdzieś kiedyś widziałem. Gdzie? Również w zbiorach pana Andrzeja, a jakże! Oto ono. Także zasługuje na wyrazy zachwytu, zatem ich w gazecie nie skąpiłem i teraz także pod tym względem ograniczać się nie zamierzam. W porównaniu z panoramą poprzednią, statków i innych jednostek pływających pojawia się tu mniej, jakże jednak pięknie prezentuje się Wilhelmstadt, w dwudziestoleciu ochrzczony Przedmieściem Świętej Katarzyny. Nazwa ta jest dziś w Toruniu w zasadzie nieznana, podobnie jak i to, co oznacza. Wycieczki tu nie zaglądają, a amatorzy miejskiej historii również są tu rzadkimi gośćmi. Szkoda, bo dużo tracą. Skalę tych strat widać chociażby u sąsiadki, co brzydko się wyraża o bocianach, ale każe im siedzieć na szyldzie swojej strony. SĄSIADKA BEZ PIĄTEJ KLEPKI. Niestety, zdjęcia toruńskie pomieszała z łódzkimi, nie oznacza to naturalnie, że wszystkie te gorsze pochodzą z Pomorza. Przyszłość małego toruńskiego Berlina może się zmienić. Wojewódzki konserwator zabytków ma zamiar wpisać ten obszar do rejestru zabytków TORUŃSKI KAWAŁEK BERLINA. Korzystając z mnogości prezentowanych tu pocztówek, życzę wszystkim wesołych świąt. Co, obrazki nie mają nic wspólnego z Bożym Narodzeniem? Nie szkodzi, kiedyś na kartach grudniowych wypisywałem powinszowania wielkanocne. Z premedytacją, aby było ciekawiej.

wtorek, 11 grudnia 2012

Ależ ten Toruń potrafi być piękny!

Tym razem wrzucam tylko jedno zdjęcie, w które zresztą wpatruję się od kilku dni i za każdym razem znajduję coś nowego. Zaprawdę biedny był Indiana Jones, który skarbów musiał szukać tak daleko od granic swojej ojczyzny... Polował między innymi na zaginioną Arkę. Ciekawe, bo gdy z tą dostaną od pana Andrzeja Kamińskiego fotografią przylazłem do toruńskiego Muzeum Etnograficznego, by z pomocą pracowników tamtejszego Działu Rybołówstwa i Zajęć Wodnych zidentyfikować sfotografowane jednostki pływające usłyszałem, że brakuje tu tylko arki Noego. Arka arce nierówna, ale jednak... Kurka wodna, jakiż ten Toruń potrafi być porywający! Jego wiślana panorama nie ma sobie równych, ta jej wersja przebija jednak inne tradycyjne, w których potężna bryła kościoła świętych Janów dominuje w całym krajobrazie. Te ujęcie zostało wykonane pod innym kątem, dzięki czemu na "zadnim" fragmencie dzisiejszej katedry widać rusztowania, a poza tym można cieszyć się widokiem wielu innych wież normalnie przez ten kościół zasłoniętych. Mnie szczególną radość sprawia wieżyczka na budynku Poczty Głównej. Czy wie ktoś może, kiedy została stamtąd strącona? W dwudziestoleciu międzywojennym, czy może dopiero podczas okupacji? Bez względu na czas, budynek na pewno bardzo na tym stracił. Moim zdaniem dobrze by było tę niedoskonałość naprawić. Ostatecznie, na tym zdjęciu widać również zwalony później i odbudowany po latach szczyt Dworu Artusa... Ogromnie cieszy mnie tu również wieża kościoła świętego Ducha, czy też Ducha Świętego, jak niektórzy wolą. Pozwala osadzić tą niezwykłą fotografię na osi czasu. Zbór zaprojektowany przez Efraima Szregera sięgnął w ten sposób do nieba w 1899 roku. Wtedy przynajmniej budowa wieży została ukończona. Tu nie ma już przy niej rusztowań, nie widać też jednak zdobiącego obecnie szczyt jej hełmu krzyża. Fotografia, tak doskonała, że po powiększeniu, widać sylwetki przechadzających się po murami ludzi, została zatem wykonana najwcześniej w ostatnich latach XIX stulecia. Z drugiej strony, nabrzeże nie jest obudowane, nie ma na nim kolei, a tymczasem „Gazeta Toruńska” w cytowanych już tu przeze mnie doniesieniach pochodzących z ostatnich lat pierwszej dekady XX wieku, a dotyczących budowy toruńskiej przystani i kolei do Czarnowa informowała, że obie inwestycje mają zostać ukończone równocześnie. Wychodzi więc na to, że anonimowy fotograf wykonał swoje czarno-białe arcydzieło jakoś między rokiem 1899 i 1910. Psia krew, czego tu nie ma?! Wspomnianej arki Noego na pewno i może jeszcze statków pasażerskich, choć ich przystań jest najwyraźniej po lewej stronie widoczna. Funkcji tych schodków i pomostu można domniemywać patrząc chociażby na stojącą przy początku tego szlaku budce – pewnie do kontroli biletów. Co kołysze się na rzece poza tym? Flisacka tratwa z budką retmana i szałasami jego podwładnych, różnego rodzaju barki mieszkalne, łodzie duże i małe. Biała barka jest moim zdaniem fragmentem łazienek, choć zdania są pod tym względem podzielone. Dalej widzimy berlinki i barki po szczyt załadowane faszyną do budowy umocnień regulacyjnych – miłośnikom „ostatniej dzikiej rzeki Europy” polecam tu jeden z ostatnich swoich wpisów dotyczący żeglugi na Wiśle. Łódź pod żaglami, która wygląda na doklejoną również jest jak najbardziej oryginalna. Tak z mostu kolejowo-drogowego, gdzie zapewne zasadził się ponad sto lat temu nieznany mistrz szkiełka i oka, prezentował się duży bat piaskarski płynący zapewne ku jakiemuś odległemu żwirowemu "łowisku". Wieże i woda to jednak tylko jedna strona tego przecudnego medalu. Insza inszość to zabudowa nabrzeża. Jak wiele widać na tym zdjęciu budynków, których już nie ma! W ich sprawie polecam jednak środowe wydanie „Nowości” i kolejne historie nietypowej panoramy, które zapewne się tu jeszcze pojawią.

piątek, 7 grudnia 2012

Nawra ocalona, czyli cud nad Wisłą

Nawra to taka mała wieś pod Toruniem. Senna obecnie, ale niezwykła. Jakoś w bardzo wczesnych latach 90., gdy ulica, przy której wtedy mieszkałem zmieniła nazwę z Janka Krasickiego na Michała Sczanieckiego, pokazała mi bezsens komunizmu. W sumie nic nowego, byłem tego świadomy już wcześniej, na moim wyrze w stanie wojennym drukowana była bibuła, jednak ta wizyta w Nawrze okazała się bardzo symboliczna. W szkole ładowano nam wcześniej do głów opowiastki o złych dziedzicach i szczęściu, jakie przyszło, gdy panowie poszli precz. Tymczasem stanąłem w Nawrze, wiele razy oglądanej wcześniej z okien autobusu, którym jechałem do, lub z Chełmna, gdzie mieszkali moi dziadkowie i co zobaczyłem? Rozpieprzony PGR, zdewastowany pałac, a od miejscowej starszej pani usłyszałem, jak tu pięknie było przed wojną. W czasach, kiedy Nawra, wraz z 900-hektarowymi gruntami była jednym z najlepiej zarządzanych majątków w tej części kraju, a Sczanieccy, jej właściciele, jak się później dowiedziałem, połowę swoich dochodów wydawali na cele dobroczynne. W przedwojennej Nawrze nikt więc nie chodził bosy, a co więcej, dzięki wyrzuconym przez komunę obszarnikom, na opiekę mogli też liczyć potrzebujący z niedalekiej Chełmży. Wspomniany Michał Sczaniecki, poza tym, że należał do założycieli działającego do dziś Towarzystwa Naukowego Toruńskiego, w chwili powstania ostoi polskości w Toruniu pod zaborami, był też jednym z twórców cukrowni w Chełmży, w czasie narodzin największej na kontynencie. Do papierowego wydania „Nowości” wrzuciłem wygrzebane niedawno z „Gazety Toruńskiej”, a pochodzące z 80. lat XIX wieku wezwanie do „panów akcyonariuszy” cukrowni, podpisane przez zarząd i radę nadzorczą, w której skład wchodziło tylko dwóch Polaków, Czarliński i Sczaniecki. To jednak tylko jedna strona medalu. Tylko jeden z powodów, dla których ratowanie pałacu w Nawrze jest dziś moralnym obowiązkiem. Rezydencja powstała na przełomie XVIII i XIX wieku dla zasiedziałej tu od wieków rodziny Kruszyńskich. Tu w 1806 roku reprezentanci województwa chełmińskiego pod przewodnictwem Antoniego Kruszyńskiego, uczestnika insurekcji kościuszkowskiej, zdecydowali się przystąpić do powstania antypruskiego. Stąd do powstania listopadowego poszedł polski poseł do Landtagu, Józef Kruszyński. Późniejszy dwukrotnie odznaczony krzyżem Virtuti Militari oficer słynnego powstańczego 4. pułku piechoty, oraz minister powstańczego Rządu Narodowego. W drugiej połowie XIX wieku właścicielem pałacu został Michał Sczaniecki, ożeniony z Bogusławą z Kruszyńskich powstaniec styczniowy, kilkukrotny poseł polski do niemieckiego parlamentu. Nawrę odwiedzali różni wielcy tamtych czasów, chociażby Julian Ursyn Niemcewicz, Józef Wybicki, Oskar Kolberg, Kornel Ujejski czy Józef Haller. Niemcewicz, który zajrzał tu podczas epilogu napoleońskiej epopei, tak opisał swoje wrażenia:
"Zanocowałem w Nawrze u Kruszyńskiego, znakomitego obywatela tutejszego powiatu dozorcy szkoły toruńskiej. Jest on wzorem obywatelstwa i dobrego urządzenia się. Dom piękny i obszerny, biblioteka dobrze wybrana, pełne stodoły zboża, obory trzody, co tym dziwniejsze, że w wojnie 1807 roku i dzisiejszych przechodach wojsk Kruszyński do 80 tys. talarów ma straty".
Ostatni rozdział najnowszej historii Nawry upłynął pod szyldem Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Dziwna to instytucja! Doprowadziła rezydencję do obecnego opłakanego stanu, ponosząc zresztą przy tym spore koszty, choćby płacąc kary, jakie nałożył na nią wojewódzki konserwator zabytków. Mimo tego wściekle broniła swojej niszczonej własności podczas długiej batalii sądowej, jaką wytoczyli jej ubiegający się o zwrot pałacu spadkobiercy Sczanieckich. Dla Nawry przez chwilę zaświeciło słońce, w 2009 roku toruński Urząd Marszałkowski zaproponował, by w pałacu stworzyć nowoczesne muzeum ziemiaństwa. Sejmik zgodził się przekazać na ten cel jakieś pięć milionów złotych, jednak z powodu niewyjaśnionych spraw własnościowych projekt został zamrożony, a pieniądze poszły do innych garnków. Kiedy chyba wszystkim wydawało się, że Nawra jest skończona, 28 listopada Sąd Okręgowy w Toruniu uznał prawa spadkobierców, a ci zapowiedzieli, że odzyskaną rezydencję wraz z parkiem, przekażą Urzędowi Marszałkowskiemu. I tak już jest po ptakach, pomyślałem sobie. Skąd marszałek weźmie teraz na to pieniądze? Kiedy więc, zbierając materiały do gazetowego tekstu wysłałem Urzędowi Marszałkowskiemu pytania i w odpowiedzi usłyszałem, że marszałek proponuje spotkanie, spodziewałem się na nim usłyszeć, że marszałek chętnie się tym zajmie, ale dopiero wtedy, gdy unia znów otworzy swój skarbiec. Czy pałac wytrzyma jednak do 2015 roku? Na spotkaniu miło się jednak rozczarowałem słysząc, że marszałek chce przystąpić do działania natychmiast. Bogu dzięki, bo to już naprawdę ostatnia chwila! Proszę sobie porównać widok pałacu zimą 1937 roku i 75 lat później. Na pierwszym planie historycznego zdjęcia występuje pies Sczanieckich, Floks. Kilkaset innych archiwalnych zdjęć Nawry będzie można zobaczyć w przygotowanym przez pana Feliksa Stolkowskiego albumie „Nawra z tamtych lat”, który ma się ukazać w połowie 2013 roku. Szczegóły naszego listopadowego cudu nad Wisłą znajdują się natomiast TUTAJ.
Portal pałacowy, czyli obecnie „strefa niebezpieczna”.
Kto by, w niebezpiecznej strefie, myślał o wycieraniu obuwia? Zresztą o co je wycierać i po co? Kiedyś może, ale teraz?
Przez rozwalone okno na tyłach pałacu widać pozarywane stropy.
Tak te zdewastowane dziś wnętrza wyglądały przed wojną. Tu akurat widać jadalnię.
Rezydencja dzisiaj, oglądana z boku.
W tym miejscu, podczas manewrów w 1932 roku koncertowała orkiestra słynnego toruńskiego 63. pułku piechoty. W archiwum Sczanieckich zachowało się jej zdjęcie, które wykorzystałem pisząc m.in. o szansach na odzyskanie zaginionych, bądź zrabowanych w czasie wojny pałacowych dzieł sztuki i książek. NAWRZE NA RATUNEK Jest o co walczyć, tuż przed wybuchem wojny Jan Sczaniecki wysłał koleją najcenniejsze dzieła ze swojej kolekcji do rodziny w centralnej Polsce. Niestety, pociąg z bezcennym wagonem odjechał z Nawry bodajże 31 sierpnia 1939 roku i do celu nie dotarł. Część obrazów znajduje się dziś w magazynach muzeum w Łodzi. Jeszcze bardziej skomplikowane są losy biblioteki, którą zachwycał się Niemcewicz. Ta była przez kolejnych właścicieli majątku wzbogacana stając się jedną z największych prywatnych bibliotek w północnej Polsce. Przed wojenną zagładą liczyła osiem tysięcy tytułów, szczycąc się chociażby jednym z pierwszych wydań „De revolutionibus orbium coelestium”. Dzieło, wraz z wieloma innymi, trafiło pod opiekę biblioteki uniwersyteckiej w Toruniu, reszta zbiorów poniewiera się dziś jednak po antykwariatach. Te spisane po niemiecku „przygarnęli” natomiast okupanci, dziś można je znaleźć w Berlinie. Książki z Nawry łatwo można rozpoznać. Zmarły w ubiegłym roku Jan Sczaniecki, najmłodszy syn ostatniego właściciela majątku, na polecenie swojego ojca wszystkie dzieła opieczętował, co na jednym z załączonych do tekstu obrazków widać. Poza tym Sczanieccy sporządzili wtedy również spis swojego księgozbioru, a ten znajduje się w rękach spadkobierców.
Jedna z oficyn pałacowych.
Signum temporis. Kiedyś obok pałacu zatrzymywały się inne pojazdy...
Remont rezydencji to jedno, na przywrócenie dawnej świetności parkowi również będzie trzeba wydać fortunę. A może zajmie się tym Instytut Hodowli i Aklimatyzacji roślin, w ramach pokuty za zniszczenie tego wszystkiego?
Perspektywę parku od strony pałacu malowniczo zamyka odnowiony niedawno kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej.
Groby Sczanieckich przy kościelnym murze.