poniedziałek, 27 czerwca 2011

Axis mundi

Mieli starożytni Hellenowie swoje Słupy Herkulesa, Toruń również, jeśli dobrze poszukać, swoje słupy mógłby odnaleźć. Nie mają własnej mitologii, ale to tylko nasza wina, bo były świadkami tylu rzeczy, że bez trudu można by je było opleść gęstą pajęczyną opowieści. XIX-wiecznych słupów ogłoszeniowych, które dawniej stały pewnie na każdym rogu, do dziś przetrwało w mieście tylko kilka. Łatwo je rozpoznać, bo w odróżnieniu od tych międzywojennych z płaskim daszkiem, i tych współczesnych (generalnie gównianych), posiadają rozbudowane szczyciki.
Niedawno pojawiłem się na debacie poświęconej agresywnej mizerii dzisiejszej reklamy, gdzie te słupy wypłynęły. Dwa z nich oglądam niemal każdego dnia, postanowiłem więc dotrzeć do pozostałych. Pierwszy z nich ozdabia róg ulic Bydgoskiej i Sienkiewicza.

Najsłynniejszym z toruńskich ogłoszeniowych strażników historii jest oczywiście słup na Rynku Nowomiejskim. Głównie dzięki fotografii ze stycznia 1920 roku, gdy przedefilowały przed nim polskie wojska wkraczające do miasta.
Miałem szczęście robiąc to zdjęcie, bo akurat z rynku zwinął się jarmark. Dzień wcześniej, słup ledwo wystawał zza straganów. Rynek Nowomiejski ma pecha, bo miasto za wszelką cenę chce go ożywić, ale robi to w taki sposób, że topi wszelkie jego atrakcje. Wózek dyrektora Szmaka, wystawiony na pamiątkę filmu „Prawo i pięść”, często znika wśród zaparkowanych samochodów. Świeżej rzeźby przekupki, której zaraz po odsłonięciu jakiś idiota skradł jaja z koszyka (powoli zaczynam się do niej przyzwyczajać, choć nadal postać nie pasuje mi do ławki, jaką zajmuje), również trzeba się naszukać.
Na moje, ten słup jest najbardziej wyjątkowym miejscem na rynku. Skromnie ukrywa jednak swoją przeszłość i cały czas pracuje dźwigając plakaty. Tymczasem... Nie było nas, był słup. Nie będzie nas, a on cały czas pewnie będzie pilnował swojego miejsca.

Zdjęcie archiwalne pochodzi z książki „Toruń na starej fotografii”, dokąd trafiło z kolekcji Tadeusza Zakrzewskiego. A zrobione zostało z okna apteki, która pamięta jeszcze odwiedzających Toruń monarchów I RP.
Najciemniej bywa pod latarnią. Wiedziałem, że w Toruniu zachowały się cztery XIX-wieczne słupy, ale tego nie mogłem odnaleźć. A tymczasem tkwi on przy I Liceum Ogólnokształcącym, pod oknem sali, z której przez cztery lata edukacji, spoglądałem na niego z góry...
Oś świata łączy to co znajduje się pod ziemią z tym, co żyje na niej i błądzi w przestworzach. W tym wypadku, taka ogłoszeniowa axis mundi, również kryje pod swoim ozdobnym szczytem odrobinę metafizyki. Co by to było, gdyby te słupy przemówiły nagle językiem wszystkich obwieszczeń, jakie na ich ścianach pojawiły się przez tych ponad sto lat?

Ostatni z tych historycznych słupów stoi u wylotu ulicy Dobrzyńskiej, obok ronda Pokoju Toruńskiego. Niedaleko mojego domu, o ile więc ta droga mi się nie nudzi, mijam go niemal codziennie idąc do pracy:)

Ninel Kameraz-Kos. Pro memoria

Wspominałem niedawno o pogrzebie Pani Ninel i o jej mieszkaniu przy Jagiellońskiej w Warszawie, do którego nie udało mi się dotrzeć na czas. O tym, na którego progu, wspólnie z aparatem, oniemiałem. Wnętrze jest wyjątkowe, korzystam zatem z materiału Pana Jana Rytalskiego. Niechaj patrzy, kto ciekawy. A kto nieciekawy... Niech patrzy tym bardziej!

niedziela, 26 czerwca 2011

Bliżej nieba

Kolejny raz się tu zwierzę, że uwielbiam ten kościół i jego wieżę. Tym razem wdrapałem się niemal na sam szczyt świętego Jakuba (wieża ma 40 metrów) nie po to, by tropić sekrety jej wnętrza. Razem z fotoreporterem wlazłem na nią, bo remontujący budowlę konserwatorzy odmalowywali właśnie odkryte wcześniej w jej blendach freski. Kolega spoglądał na pracujących artystów, a ja zabrałem się za pożeranie rozległych widoków. Trochę dlatego, że te były fantastyczne, ale również dlatego, że gdy wylazłem z okna na rusztowania, moje sandałki poczuły się na nich nieco niepewnie;). Cóż, najwyraźniej nie było to obuwie Hermesa.
Nie latałem po drabinkach, jednak z przyokiennej platformy udało mi się uwiecznić m.in. panoramę Wilhelmstadt.

Most kolejowy i komin, który należy do pochodzącej z końca XIX wieku pralni garnizonowej. Ją samą widać poniżej.
Ta kamienica zawsze bardzo mi się podobała. Teraz spojrzałem na nią z góry.

Niech no tylko znikną rusztowania, a będzie pięknie! Kolorowa wieża ratuszowa i malowana baszta Gołębnik doczekają się równie barwnej koleżanki.

Renowacja - dewastacja?

No kurwa! Bardzo przepraszam, ale inaczej się tego wpisu zacząć nie dało. Przy ulicy Browarnej ktoś się zabrał za remont kamienicy. Brawo, tak trzymać! Dlaczego jednak, do kurwy nędzy, przy okazji zaczął również znikać wymalowany na ścianie domu przedwojenny szyld firmy braci Schillerów? Po tym, gdy w takich samych okolicznościach, szlag trafił podobną reklamę przy Piekarach, ten był jednym z najlepiej zachowanych w Toruniu. Kiedyś reklamami pomazane były niemal wszystkie ściany w mieście, dziś tych pamiątek została tylko nędzna garstka. Fajnie jest mieszkać w domu z odmalowaną elewacją, ile ciekawiej jednak jest móc się pochwalić, że kamienica ma ciekawą przeszłość, a w tym wypadku – jak widać – sięga ona XIX wieku. Takie „pierdoły” można jednak u nas niszczyć bez kary... W Pompejach każdy bazgroł na murze tkwi teraz pod szkłem. Toruniowi do Pompejów daleko, jednak raczej prędzej niż później zacznie się u nas lament, nad tym, co przez bezmyślność, bezpowrotnie tracimy. A żegnamy się z nimi w ten sposób na zawsze. Przypomina mi się tu pewna kamienica przy ulicy Goldhammera w Tarnowie, w której mieściła się żydowska kawiarnia. Jeszcze pod koniec lat 90. na murze można było znaleźć jej reklamę zapisaną alfabetem łacińskim i hebrajskim. Był to jeden z niewielu takich świeckich napisów zachowanych w Polsce, jego zdjęcie można było znaleźć w wielu książkach o polskich Żydach. Niestety, jakiś jełop, postanowił dom odnowić, napis więc zapaćkał. Zresztą robotę sfuszerował, bo nowa, pyszna elewacja, szybko zaczęła się sypać. Ówczesny tarnowski konserwator nie powinien spać spokojnie. A co zrobi nasz?
Cóż za idiotyzm! Reklama malarzy została zamalowana!
Tak zamalowana końcówka wyglądała jakiś rok temu. Fotografowałem akurat wyjeżdżający z Torunia carillion, ale widzę, że teraz fotka stała się cenna z innego powodu.

czwartek, 23 czerwca 2011

Toruń za zamkniętymi drzwiami

Kiedyś redakcja „Nowości” zorganizowała swoim Czytelnikom wycieczki do różnych miejsc w Toruniu, które są interesujące, ale na ogół nie można się o tym przekonać, ponieważ nie można się tam dostać. Obsługa prasowa tej imprezy spadła na mnie, co zresztą mnie bardzo ucieszyło. Całą akcję ozdobiłem nawet zaczerpniętym z wieszcza hasłem: Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga. To był strzał w dziesiątkę, ludzi przychodziło wielu, a i ja się cieszyłem, bo dzięki temu poszerzyłem nieco swoje toruńskie horyzonty. Szukając przygód i ciekawych tematów, postanowiłem w te wakacje wyprawy reaktywować. Nie wiem, czy firma w pełni zaakceptuje formułę wycieczek – mam nadzieję, że tak - przygotowałem już jednak pierwsze atrakcje. Przewozy Regionalne zgodziły się oprowadzić nas po dawnej parowozowni na Kluczykach, gdzie teraz naprawiany jest tabor kolejowy. Agencja Mienia Wojskowego wpuści nas do Fortu V, najlepiej zachowanego ze wszystkich takich budowli w Toruniu (na ścianach podobno zachowały się tam nawet bazgroły zostawione przez załogę z 1920 roku). Na celownik wziąłem też Most Pauliński (Jerzy, interesował Cię most pod toruńską ulicą – zapraszam), wraz z okolicznymi podziemiami. Wstępnie dogadałem też wyprawę za kulisy teatru Wilama Horzycy, a poza tym, zapowiadając akcję, zaapelowałem do ludzi, by zaproponowali coś od siebie. No i pomysłów sypnęło się sporo. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu uda mi się skomponować listę z terminami, już teraz wszystkich zapraszam (jeśli tylko firma pozwoli). Organizujemy klucze, przewodników, gwarantujemy niecodzienne wrażenia.
Nie czekając na firmową decyzję, postanowiłem zrobić mały rekonesans. Zwiedziliśmy budynki uniwersyteckie: Collegium Maius (niesamowite!), bankowe sejfy Harmonijki (przereklamowane) i Collegium Maximum (mocno przereklamowane). Całość jednak była fantastyczna, bardzo więc dziękuję Marcinowi Czyżniewskiemu, rzecznikowi UMK, który nam ją zorganizował i na całym szlaku dotrzymał towarzystwa. Dzięki też naszemu fotoreporterowi, Grzegorzowi Olkowskiemu, że podzielił się ze mną swoimi zdjęciami z podziemi. Nadal mam problemy z lampą, więc mój niezbyt błyskotliwy aparat, w mrokach, skapitulował.

Collegium Maius, w którym dziś światło się leje ludziom do głów, przeszłość ma bardzo mroczną. Podczas wojny budynek zajęła niemiecka policja, a w jego podziemiach znajdowało się jedno z najcięższych więzień w regionie. Podobno niewielu z tych, za którymi zamknęły się jego drzwi, doczekało końca wojny. Hitlerowcy katowali ludzi w budynku, więzili ich w sąsiednim areszcie, natomiast po drugiej stronie ulicy, na Jordankach postawili baraki dla więźniów obozów koncentracyjnych. Historia tego obozu wróciła, gdy miasto przygotowywało się do budowy Centrum Sztuki Współczesnej i w związku z tym postanowiło przenieść pomnik ofiar II wojny światowej. Wtedy wielu – szczególnie tych młodszych mieszkańców Torunia – dowiedziało się, że ten kamień wcale nie pojawił się w tym miejscu przypadkiem.
Pomyślałem sobie, że nasza przyszła wycieczka, poza podziemiami, powinna zwiedzić też salę prof. Ludwika Kolankowskiego - pierwsze miejsce posiedzeń uniwersyteckiego senatu. W 2008 roku zrobiło się o niej głośno, gdy podczas prac konserwatorskich, spod tynku wylazły malowidła pamiętające czasy okupacji: ogromna hitlerowska gapa, która została później zakryta pomorskimi orłami i kilka innych drobiazgów. Fragment jednej ze swastyk został tu zachowany na pamiątkę.
Poza freskami faszystowskimi, udało się wtedy odkryć również malowidła przedwojenne z czasów, gdy w obecnym Collegium Maius mieścił się Pomorski Urząd Wojewódzki.
Hm, a ja mam w domu takie zwykłe żeberka...
Przyszliśmy tu jednak przede wszystkim zwabieni historią tego, co można znaleźć pod maiusową piwnicą. Przybyłem tam, zobaczyłem i piszę, że podziemne plenery robią jeszcze większe wrażenie od krążących po mieście opowieści na ich temat. Zlewik i rozbite lustro, które sfotografował nasz mistrz szkiełka i oka, są na szczęście powojenne. Inaczej pewnie, w tym ślepym szkle, można by było zobaczyć cienie świadków ciemnej przeszłości.
Loch pod Maiusem jest w zasadzie długim, wąskim i bardzo zawilgoconym korytarzem. Wilgoć jest pewnie większa niż w innych podziemiach starówki, budynek Collegium stanął wszak w miejscu dawnej fosy, gdzieś obok niego płynie też pod ziemią jedna z odnóg toruńskiej Strugi. Trudno dziś wyobrazić sobie te mroczne i wąskiej przestrzenie zapełnione więźniami. Tymczasem, z więziennych czasów, zachowało się tu całkiem sporo pamiątek. Są drzwi z wizjerami dla strażników, ocalało kilka zaczepów prycz (jeszcze w latach 70. można tu było podobno znaleźć również deski, z których były zbudowane). Lata okupacji pamięta też pompa wentylacyjna.
W podziemiach są dwie takie pompy. Powietrze, przy pomocy jednej z nich, próbował wpuścić tu Marcin Czyżniewski, jednak mimo tego, korytarz i tak składał się głównie z wilgoci. Fragment lochów jest nawet lekko podtopiony, a w każdym razie podłoga tonie w błocie, zwiedzanie w większej grupie jest więc w tej chwili niemożliwe. Szkoda, ale poczekamy – może obeschnie. Oba zdjęcia zrobił Grzegorz Olkowski

Zwiedziliśmy Collegium Maius, nie mogliśmy też więc pominąć Collegium Minus. Popularna Harmonijka, w której dziś kwateruje Wydział Humanistyczny, powstała w połowie lat 30. ubiegłego wieku. Była wtedy siedzibą banku. Klimat tamtych czasów do dziś można chłonąć na korytarzach, szelest wielkich pieniędzy, które wtedy po tym budynku krążyły, słychać również w podziemiach, gdzie do dziś zachował się bankowy skarbiec.
Jeśli chodzi o samą bryłę budynku, początek lata nie jest najlepszym momentem do fotografowania, gmach kryje się za zasłoną zieleni. Bardzo lubię toruński modernizm, podobają mi się więc harmonijkowe wnętrza, do tego co widać z zewnątrz, jakoś jednak nie mogę się przyzwyczaić. Szczególnie, gdy patrzę na Harmonijkę w jej nowych barwach.



Tyle o tych harmonijkowych sejfach słyszałem, wreszcie zszedłem więc do podziemi, by je obejrzeć i co zobaczyłem? Dwoje wielkich drzwi, w zasadzie nic poza tym – skarbce są dziś uniwersyteckimi graciarniami. Pancerne wrota są ciekawe, jednak nie nadają się chyba do roli magnesu, który przyciągnie tu całą wycieczkę.
Na zdjęciach Grzegorza Olkowskiego pochyla się nad nimi pani Elżbieta Brukarzewicz, kierownik administracyjny Harmonijki.


Wielkie drzwi otwiera się odpowiednio wielkim kluczem. Fot. Grzegorz Olkowski
Made in II RP - zdjęcie Grzegorza Olkowskiego.
Collegium Maximum UMK, dawna toruńska siedziba Narodowego Banku Polskiego przy placu Rapackiego (który wcześniej był placem Bankowym), a na samym początku – budynek powstał w 1903 roku – Banku Rzeszy. Tu chciałem zajrzeć przede wszystkim, o miejscu tym krążą bowiem po Toruniu legendy. Opowieści o schronie przeciwlotniczym, a przede wszystkim, o ogromnym skarbcu, który w razie czego mógł zostać zatopiony. Pikanterii dodała budynkowi historia skarbu toruńskiego Bractwa Kurkowego, jaką niedawno usłyszałem. Według inwentaryzacji z 1938 roku same dobra ruchome warte były dwa i pół miliona ówczesnych złotych! Dla porównania – nauczyciel zarabiał wtedy niecałe 200 złotych miesięcznie, motocykl Sokół, jak podaje Wikipedia, kosztował 2300 zł. Była to bezcenna kolekcja dzieł sztuki sięgająca czasów krzyżackich, gdy bractwo powstało, wzbogacana później przez monarchów Rzeczypospolitej – każdy był w Toruniu witany przez Bractwo Kurkowe, każdy też zostawiał mu jakiś dar. Gdy nad II RP zawisły chmury wojny, majątek ten został zdeponowany w tym banku, był tam, podczas inwentaryzacji przeprowadzonej w czasie okupacji przez Niemców, wyparował jednak w 1945 roku. Co się z nim stało? Nie wiadomo. Być może zabrali go hitlerowcy, być może wpadł w ręce Rosjan, być może wreszcie Milicja Obywatelska zabezpieczyła go tak skutecznie, że do dziś nic nie można znaleźć. W zasadzie nie wiadomo, czego szukać, bo wszystkie inwentaryzacje były na tyle niedokładne, że nie da się na ich podstawie tego skarbu tropić.
Przygotowując więc dla naszych Czytelników wycieczki do miejsc niewidocznych dla oka, tu właśnie miałem zamiar skierować pierwsze kroki. Dowiedziałem się jednak, że zwiedzanie jest wykluczone, bo w dawnym bankowym skarbcu kryją się teraz największe skarby uniwersytetu. Zrobiło mi się strasznie żal i zagroziłem, że włamię się tam, by wszystko zobaczyć nawet jeśli miałbym się dzięki temu stać pierwszym włamywaczem, który pokona zabezpieczenia tylko po to, by dotrzeć do sejfu i na niego popatrzeć. Zobowiązany zatem jestem Marcinowi Czyżniewskiemu, rzecznikowi naszej Alma Mater, który zorganizował rekonesans uniwersyteckich obiektów, jakie miałem zamiar umieścić na liście atrakcji i przy okazji załatwił też zwiedzanie Collegium Maximum. Byłem, zobaczyłem i, choć żadnych zdjęć z serca tego gmachu nie wyniosłem (zakazano), się z tego cieszę. Zderzenie z legendą było jednak nieco bolesne. Rzeczywiście, w podziemiach banku znajduje się schron przeciwlotniczy, sam skarbiec jest jednak wielkim, zagraconym pomieszczeniem schowanym za ogromnymi stalowymi drzwiami. W sumie, z tego, że właśnie dotarłem do pomieszczenia, które tak chciałem zobaczyć, zdałem sobie sprawę dopiero wtedy, gdy z niego wychodziłem.

Szczyt dawnego NBP-u wieńczy figura złośliwie nazywana w mieście ostatnią dziewicą. Prawdopodobnie stała wcześniej na gmachu miejskiego odwachu, w każdym razie jest bardzo podobna do tej, jaką widać na starych rycinach. Pan Bohdan Orłowski, właściciel strony oToruniu.net, który się tam kiedyś wspiął, opowiadał, że posąg jest postrzelany. Czyżby była to pamiątka z bojów, jakie w 1939 roku toruński 4 Pułk Lotniczy toczył o toruńskie mosty?
Budynek banku od strony Harmonijki.
Głównego sejfu nie można było fotografować, z bankowej przeszłości tego budynku zachował się jednak całkiem fajny sejf gabinetowy.

Na kurkę

Tak sobie – z kolegą Kluniem – przycupnęliśmy.

czwartek, 16 czerwca 2011

Tajemnica

To najbardziej tajemniczy pomnik w Toruniu. Stoi w dość nietypowym, jak na pomniki, miejscu, w lesie tuż przy Forcie VII. Pochodzi na pewno sprzed 1920 roku, kolumnę otacza niemiecki napis: Rühmen Steine. Skąd się wzięły te Kamienie Chwały? Nie wiadomo, jak dotąd nikomu nie udało się dotrzeć do jakichkolwiek dokumentów dotyczących jego powstania. Nie ma źródeł, wokół pomnika krążą więc domysły i legendy. Jedna jest całkiem niedorzeczna i mówi, że powstał on na cześć francuskich jeńców z wojny 1870-1871, którzy budowali twierdzę, a później, by nie wydali jej tajemnic, zostali przez Niemców wykończeni syfilisem. Autor tej koncepcji, zresztą twórca wielu toruńskich „legend” zwraca uwagę na falliczny kształt monumentu, zapomina jednak, że forty, choć wybudowane za pieniądze z kontrybucji, jaką Francuzi musieli po przegranej wojnie zapłacić, wznoszone były kilka lat po tym, gdy wszyscy jeńcy (fakt, niektórzy byli przetrzymywani w Toruniu, część z nich nawet z obozu jenieckiego uciekła, a barwny opis tej eskapady można znaleźć na mojej ulubionej stronie oToruniu.net) dawno już wrócili do domów. Poza tym toruńska twierdza była dość typowa, nie trzeba więc było sięgać po choroby weneryczne, by bronić jej sekretów. Zresztą, forty budowali głównie polscy robotnicy, dzięki którym zresztą pod koniec XIX wieku w mieście bardzo podniósł się procent ludności polskiej.
Inne teorie są bardziej prawdopodobne. Jedna mówi, że jest to pomnik budowniczych twierdzy, inna wskazuje na któryś z pułków garnizonu – budowanie pomników ku chwale było podobno wtedy dość powszechnym zajęciem żołnierzy. Jeszcze inna opowiada, że obelisk wystawił ojciec pilota, który rozbił się tu w 1912 roku (tuż obok blisko było już wtedy lotnisko). Cholera wie, jak to było, ja bym teraz jednak zajął się teraźniejszością i przyszłością tej budowli. Panie i panowie urzędnicy miejscy – pomnik i jego otoczenie wymaga pilnej renowacji!

Na pomniku widać jeszcze ślady po zaczepach tablic, a obok niego fundament muru, który go kiedyś częściowo otaczał. Dziś ten mur można zobaczyć tylko na bardzo nielicznych starych zdjęciach.

Tak pomnik prezentował się w 1928 roku, zdjęcie pochodzi z archiwum Czytelnika „Nowości”. Na monumencie widać tabliczkę z herbem Torunia, był tam też wtedy napis: „Zarząd (lub „Zakład”) Dóbr Miejskich Toruń. Leśnictwo Barbarka” . Obelisk był wtedy punktem, z którego często ruszały podmiejskie wycieczki. Jak na naszych łamach wspominał inny Czytelnik, ludzie umawiali się wtedy pod pomnikiem leśników.
Jeszcze jedno zdjęcie przedwojenne. Był murek, nawet ławeczki przy nim były...

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Miejsca pamięci zaniedbanej

Forty VIII i VII leżą blisko obecnej zachodniej granicy Torunia. Jak wszystkie toruńskie warownie, powstały po 1871 roku i do roku 1939 niczym się w zasadzie z pozostałej piętnastki nie wyróżniały. Pierwszej drugowojennej jesieni, w obu Gestapo urządziło jednak więzienia, w których zamknęło ponad półtora tysiąca Polaków, głównie przedstawicieli pomorskich elit. Większość więźniów zginęła – w lasach Barbarki, lub w obozach koncentracyjnych. To takie nasze najważniejsze wojenne miejsca pamięci narodowej. Jak one powinny wyglądać? Na pewno nie tak, jak wyglądają. Oba forty są dziś zdewastowane, VIII bardziej od VII. Wewnątrz tego pierwszego ostatni raz byłem... niemal dwadzieścia lat temu. Urwę się na sekundę, by rachunek sumienia zrobić jeszcze raz, bo trudno uwierzyć, by to było tak dawno. Zgadza się jednak! Wyczynu z początku lat 90., gdy łaziliśmy po podziemiach zaopatrzeni w tylko jedną NRD-owską latarkę z bateriami tak słabymi, że prędzej na przeciwległą ścianę wpadała wyciągnięta ręka, niż promień światła, chyba bym już nie powtórzył. Nie dlatego, że się postarzałem, fort jednak przez ten czas zarósł straszliwie, co widać na zdjęciach poniżej.
Jeśli już mowa o tym co widać, pierwsze zdjęcie pokazuje wjazd Fortu VIII. Gdy byłem tu za młodu, nad resztkami fosy był przerzucony drewniany most, brama zamknięta była kratą, jednak tą barierę łatwo było obejść. Łatwo też było dojść do głównej bramy, prowadził do niej korytarz w forcie częściowo zasypany piaskiem. Mostu i kraty już nie ma, a piasek kryje się pod wodą.
Te mury utrzymały się przez niemal półtora wieku. Wystarczyło jednak niecałe 20 lat, by obiekt wpisany do rejestru zabytków zatonął w wodzie i zieleni. Cóż, podobno jeszcze trzy lata temu wyglądał znacznie gorzej...

Koszary (poniżej), nad nimi schrony dla dział . Poprzednio, kiedy tu byłem, w forcie rosła głównie trawa. Teraz zieleń strawiła niemal wszystko.
Fort VII ma swoją kaponierę, która przez socjalistyczne lata była w Toruniu czczona jako ściana straceń. Niesłusznie, więźniowie stamtąd byli mordowani w Barbarce. Podobnie jak więźniowie Fortu VIII, tu jednak hitlerowcy część swoich ofiar ukatrupili na miejscu. Choć więc przeszłość Fortu VIII jest bardziej mroczna niż ta większego sąsiada, to Fort VII jest w Toruniu symbolem i miejscem pamięci narodowej. „Ósemka” takiego statusu nie posiada, o jej wojennych dziejach przypomina tylko krzyż, dwa miecze (te, które kiedyś stały przy zamku krzyżackim?) oraz, jak widać, jakiś zardzewiały orzeł w koronie. Dowodów pamięci jest więc całkiem sporo, problem jednak w tym, że w zasadzie ich nie widać. Po pierwsze, nikt tu nie przychodzi – wygląda na to, że fort omijają nawet złodziej złomu. Po drugie, dowody pamięci zakryła zieleń i pewnie dlatego właśnie nikt niczego nie ukradł.

Pamiętam, że przed niemal dwoma dekadami, w forcie można było znaleźć podstawy stanowisk obserwacyjnych. Dawniej z pewnością przykrytych metalowymi kopułami, jakie można oglądać na znacznie lepiej zachowanym Forcie IV. Teraz jednak nieźle się musiałem nachodzić, by do którejś dotrzeć.
Można sobie zajrzeć do środka... A nawet wpaść i złamać kark. Tym razem na ten krater patrzyłem tylko z góry, ale przed laty dotarłem również do miejsc, w których ta mroczna czeluść się kończy. Wysoko i do tego sporo żelastwa wystającego ze ścian.
Kolejny schron ukryty w zieleni.
Fort VIII zawsze krył się w cieniu Fortu VII. To tu, jesienią 1939 roku, powstało główne więzienie Gestapo dla Polaków, których okupanci mieli zamiar zlikwidować. Taki nasz Paiwak, takie toruńskie Palmiry, przez które w pierwszych miesiącach okupacji przewinęły się setki osób. Dla niemal wszystkich, czerwień tych ceglanych murów, była jednym z ostatnich kolorów, jakie widzieli. Większość skończyła w lasach Barbarki, reszta – w tym np. nasz filmowy dobroczyńca – Bogusław Magiera – została wysłana w drogę krzyżową naznaczoną stacjami kolejnych obozów koncentracyjnych. Za bramę wyjść udało się tylko nielicznym.
Ten pomorski Pawiak jest dziś zupełnie zaniedbany i opuszczony – prawie nikt tu nie przychodzi. Fort ma swojego prywatnego właściciela i miasto nie może wymóc na nim, by się jakoś tym szczególnym miejscem zajął.
Przed laty, w okolicach 11 listopada, podróżowałem przez Wielką Brytanię. Kraj ten nie ma tak tragicznej historii jak nasza, w niemal każdej miejscowości stoją jednak pomniki brytyjskich ofiar I i II wojny światowej. Wszystkie są zadbane, wszędzie też, w rocznicę zakończenia tej pierwszej, ludzie chodzą z makami wpiętymi w klapy. Nie rozdrapują ran, nie histeryzują, ale pamiętają. 11 listopada byłem w Londynie, widziałem ogromny trawnik przed katedrą westminsterską podzielony na kwatery poświęcone wszystkim brytyjskim jednostkom wojskowym. Widziałem tam też jakiegoś spieszącego do pracy urzędasa, który się nad jedną z nich pochylił. Patrzę więc teraz na te zapuszczone okolice obu toruńskich fortów, które w 1939 i 1940 roku były więzieniami dla polskich elit, przypominam sobie również niedawną narodową histerię spod krzyża na warszawskim Krakowskim Przedmieściu i myślę o nas źle. Nie mam wyboru, inaczej myśleć nie mogę.

Słynna kaponiera barkowa, przez całą komunę czczona, jako ściana śmierci. Nikt tu jednak nikogo nie rozstrzeliwał, więźniowie Fortu VII ginęli w Barbarce. Tu była strzelnica, co widać choćby po tym, że ślady po kulach rozkładają się w kilku miejscach – tam, gdzie wisiały tarcze.
Kiedyś w Forcie VII mieścił się skład win. Jego gospodarze odpierali tu szturmy amatorów trunków. Chyba z różnym szczęściem, bo kiedy byłem mały, po mieście krążyła opowieść o jakimś amatorze napoju bogów, który, gdy dotarł do winnego raju, w morzu czerwonym (a może morzu białym, tego opowieść nie precyzowała) się utopił. Rany, ale musiał mieć kaca, gdy się obudził na tamtym świecie!
Dziś na teren fortu można się dostać bez problemu. Obok kaponiery czołowej, która tu się wyłania z zieleni, znajduje się wejście prowadzące na główny dziedziniec. Dotrzeć do niego można również przez nasyp. Ja jednak przeszedłem akurat pieszo z Podgórza via Bydgoskie Przedmieście, zdobywałem stoki sąsiedniej „ósemki”, więc nogi miałem już mocno w dupie i z kolejnej wspinaczki zrezygnowałem. Do serca fortu dotarłem jednak wiosną 2009 roku i wydawało mi się, że wyniosłem stamtąd zdjęcia. Przejrzałem jednak archiwum i widzę, że się pomyliłem. Cóż, teraz tam nie polazłem – przynajmniej żaden duch dawnych więźniów tego miejsca mnie nie porwał. Następnego dnia mogłem więc napisać o tym, że miejsce to woła o pomstę do nieba.