czwartek, 12 maja 2016

Z drugiej strony pocztówki

Dorzucę jeszcze trzy słowa (no, może trochę więcej) do tego, co napisałem w poprzednim poście.
Każde stare zdjęcie ma dwie strony - awers i rewers. Retro-kłusownicy znają jednak tylko jedną stronę medalu, ponieważ ściągają wyłącznie obrazki. Tymczasem słowa umieszczone na odwrocie pocztówek, bardzo często bywają dużo ciekawsze od ilustracji. Ale, żeby je odczytać, trzeba mieć w ręku oryginał...
Niedawno zrobiłem większe zakupy. Znalazłem kilka ciekawych obrazków wystawionych na sprzedaż przez ludzi z Niemiec, Francji, Szwajcarii, Chorwacji, czy Bułgarii. Bardzo mnie fascynuje, jakimi drogami chodziły toruńskie pocztówki i zdjęcia, że zawędrowały tak daleko? 
Tak się akurat zdarzyło, że większość moich zakupów opuściło miasto podczas pierwszej wojny światowej. Zdjęcia wracały zatem do domu po stu latach...
Wśród nich była fotka imponującego brodacza stojącego na tle ściany z pruskiego muru. Nie mogłem jej nie kupić:-). Przesyłkę z dalekiego kraju listonosz dostarczył 29 marca 2016 roku. Otworzyłem kopertę, spojrzałem na zdjęcie, a później razem z Anią pochyliliśmy się nad treścią.
 
Proszę spojrzeć na datę. Pocztówka została wysłana z Torunia 29 marca A. D. 1916. Wróciła zatem równo sto lat później! Muszę przyznać, że to było mocno poruszające...
Na wypisane przed laty słowa dybię z wielkim zapałem od pewnej przygody, jaką pewnego razu przeżyliśmy we własnej kuchni. To takie "babcine" miejsce, z kredensem, stołem, szragankiem, makatkami, oknem w dachu i różnymi starociami. Miło się tam siedzi, więc dość często kuchnia jest sercem domu. W takiej właśnie scenerii nasz serdeczny kolega zademonstrował nam skarby ze swojego archiwum. Miał w nim niepozorną pocztówkę składającą się z dwóch obrazków. Jedno przedstawiało wnętrze cementowni, w której powstają jakieś elementy, na drugim widać było ich montaż w toruńskiej rzeźni miejskiej. Pocztówka dokumentowała narodziny pierwszego betonowego stropu w regionie. O tego.
Z tego powodu zresztą kolega pocztówkę kupił. Górny obrazek pokazujący pracę w cementowni wyglądał tak:

Przyglądaliśmy się tej pocztówce, aż Anię olśniło, że patrzymy na kartkę reklamową firmy Reinharda Uebricka, toruńskiego przedsiębiorcy budowlanego z końca XIX i początków XX wieku, a poza tym również radnego miejskiego i autora pierwszego profesjonalnego przewodnika turystycznego po Toruniu. 
Można powiedzieć, że Uebrick jest naszym dobrym znajomym, pojawia się przy okazji niemal każdej naszej wyprawy w przeszłość. Pod koniec lat 70. XIX stulecia zbudował dla siebie szkieletową kamienicę przy Bydgoskiej 35, która "spaliła się" na początku 2006 roku. Później wzniósł sobie nową siedzibę, piękną kamienicę na rogu ul. Rybaki i Kujota (przed 1920 rokiem Uebricka). Kierował pracami przy budowie siedziby TNT, zaprojektował i wzniósł budynek fabryki pierników Weesego przy ul. Strumykowej, miał swój udział w powstaniu teatru, Dworu Artusa, zbudował kamienicę przy ul. Św. Katarzyny 4... Kilka słów i zdjęć na temat jego osiągnięć znajduje się tutaj. Na początku XX wieku zbudował również cementownię Pod Dębową Górą, to z jej wnętrza pochodzi właśnie prezentowany wyżej obrazek. 
Jak się okazuje, on również był konstruktorem pierwszego betonowego stropu w regionie, który na początku ubiegłego stulecia powstał w toruńskiej rzeźni.
Pochodząca z lat 80. XIX wieku rzeźnia, kawał bardzo ciekawej architektury przemysłowej, również już nie istnieje. Jej budynki były kamieniami milowymi na szlaku, jakim zmierza obecny gospodarz miasta uwalniając Toruń od ciężaru zabytków. Pardon, rzeźnia nigdy nie trafiła do rejestru!
Wracając jednak do Reinharda Uebricka... Dowiedzieliśmy się o człowieku bardzo dużo, nie udało nam się jednak ustalić, gdzie dokładnie został pochowany. Grób tego zasłużonego człowieka nie istnieje, nie ma więc, gdzie postawić znicza. 
Wiele razy czytaliśmy o Uebricku w różnych dokumentach z epoki, nie trafiliśmy jednak na żadne jego zdjęcie. W pewnym sensie się zaprzyjaźniliśmy, ale zawsze dzieliła nas przepaść - Toruń XIX-wieczny bywa dziś bardziej obcy niż miasto Kopernika. Nasz dobry znajomy Reinhard Uebrick, o którym staramy się dzisiejszemu Toruniowi przypomnieć, zawsze był postacią wspominaną jedynie w gazetach i oficjalnych dokumentach sprzed lat.
Siedząc w kuchni wpatrywaliśmy się w obrazki z pocztówki Piotra. W pewnym momencie Ania odwróciła obrazek i spojrzała na adresata. 
O cholera, Helene Uebrick!
Rzut oka na podpis nadawcy. Reinhard Uebrick!
Później było równie ciekawie. Nasz architekt zapraszał swoją krewną na święta do Torunia. Wcześniej wysłał jej zgodę na przyjazd do miasta. 
Zaraz, po co komu taki dokument? 
A kiedy została pocztówka wysłana? 
15 grudnia 1914 roku!
Tuż przed pierwszym Bożym Narodzeniem wielkiej wojny. Miasto było wtedy jeszcze uważane za twierdzę na linii frontu, wjazd do niej był mocno utrudniony. A korespondencja, podobnie jak w kolejnych latach wojny, była cenzurowana, czego dowodem jest stosowna pieczątka.
W ten oto sposób udało nam się dotknąć bardzo nas interesującej historii. Stało się tak jednak tylko dlatego, że mieliśmy do czynienia z oryginalną pocztówką i poza obrazkiem, mogliśmy również zerknąć na znajdującą się na jej odwrocie treść.

środa, 11 maja 2016

Most z dedykacją

Niedawno sypnęło mostowymi rocznicami. 9 marca minęły 163 lata odkąd ruszające lody na Wiśle zniszczyły drewnianą toruńską przeprawę, zabierając nie tylko most, ale również pracujących na nim robotników. Więcej na ten temat tutaj.
Kilkanaście dni później stuknęło 145 lat odkąd toruńska Rada Miasta podjęła decyzję o budowie kolejnego drewnianego mostu, który okazał się ostatnim. O tym też napisałem w cotygodniowej porcji gazetowych staroci.

Mostowe wątki wrzucam również tutaj, ze specjalną dedykacją dla pana Marka Gotlibowskiego, który lubi mi z Piątej Strony wybierać stare zdjęcia, wykazując jednak dużo mniej zaangażowania w podpisywaniu źródeł. Nigdy też nie zapytał się o zgodę na ich ponowne wykorzystanie. Tak przy okazji - na zdjęciu widać ostatni drewniany most toruński z drugiej połowy XIX wieku, a nie fragment wojennej przeprawy, jak raczył pan na swojej stronie napisać.
Podobni kłusownicy niestety mnożą się w internecie jak króliki. Na Facebooku powstają kolejne strony, których autorzy żonglują kradzionymi zdjęciami nie oglądając się na nic. Pół biedy, jeśli te fotografie służą im jako ilustracje jakichś własnych odkryć. Na ogół jednak chodzi tylko o to - Łoł, mamy fajne stare zdjęcie - klikajcie! 
Jeden z takich ekspertów wrzucił raz zdjęcie bazyliki w Chełmży i ogłosił konkurs. Zapytał, co to jest? Internauci zaczęli więc odpowiadać - to jest bazylika w Chełmży, zostali jednak szybko skorygowani, ponieważ zdaniem gospodarza, zdjęcie przedstawiało... kościół na Podgórzu.
Inny specjalista ozdobił swoją stronę fotografią przedstawiającą kilku facetów kąpiących się w Wiśle, na tle zniszczonego podczas wojny toruńskiego mostu drogowego. Pod zdjęciem umieścił apel do czytelników, aby odezwali się ci, którzy rozpoznają swoich dziadków. Problem w tym, że kąpieli zażywali żołnierze niemieccy. Wątpię, aby nieszczęśnikowi chodziło o dziadków z Wehrmachtu. Po prostu zdjęcie zwinął, właściciela nie zapytał o szczegóły.
Smutny do bólu jest przypadek kolejnego kłusownika, który wrzucił na swoją stronę film Bogusława Magiery. Skopiował go z płyty dołączonej do książki Katarzyny Kluczwajd "Toruń między wojnami". Skontaktował się z nim wnuk pana Bogusława, odbił się jednak od ściany głupoty i arogancji. Kłusownik, zamiast posypać głowę popiołem, ruszył do ataku. Bo skąd on może wiedzieć, że ma do czynienia z potomkiem autora?! (Nazwisko ofiarodawców pojawia się na początku skradzionego filmu, jest też w książce) I kiedy autor zmarł, bo może prawa autorskie już nie obowiązują?! (autor został zamordowany przez Niemców w obozie koncentracyjnym, nie trzeba się wysilać, żeby się tego dowiedzieć. Poza tym, skoro żyją spadkobiercy, ich prawa do filmu nie przemijają).
To tylko jedna strona medalu. Jeśli chcecie chwalić się archiwalnymi zdobyczami, proszę bardzo, róbcie to jednak tak, żebyście nikogo nie okradali. Kupowane na aukcjach stare zdjęcia, które z takim zapałem podbieracie kosztują i to często sporo. 
Gdybym przyszedł do restauracji, nażarł się tam za 200 złotych, wyszedł i nie zapłacił, to właściciel tej knajpy pewnie by się bardzo wkurzył. I słusznie. A co ma zrobić kolekcjoner, kiedy ktoś kradnie mu zdjęcie kupione za 200 złotych?
Jak by zareagował właściciel sklepu z odzieżą, gdybym mu zwinął marynarkę? Zdjęcia potrafią kosztować więcej niż marynarki, a przerzucane z jednej złodziejskiej strony na drugą, bardzo tracą na wartości.
A co z podkradanymi i puszczanymi dalej bez podpisu zdjęciami żyjących fotografów? Czym te zdjęcia różnią się od krawatów czy obiadów?
Lubicie państwo stare zdjęcia? To uszanujcie źródła, z których je bierzecie, bo inaczej te źródełka wyschną. 
Mój kolega kupił kiedyś w antykwariacie album ze zdjęciami niemieckiego sapera, który na początku I wojny służył w Toruniu. Wchodził z aparatem wszędzie, więc niemal każda fotografia jest bezcennym skarbem. Są tam zdjęcia przygotowanego do wojny jednego z toruńskich fortów, obrazki z przejścia granicznego w Pieczeni oraz fotografia mostu, jaki podczas wojny zbudowali w Toruniu saperzy. Tego, o którym krążyły legendy, że podobno istniał i jeździła po nim kolejka wąskotorowa. O tej przeprawie się mówiło, nikt jej jednak nie widział. Aż do teraz. Zdjęcie sapera jest jedynym, jakie do tej pory wypłynęło. Poprosiłem kolegę, żeby się swoim skarbem podzielił. Napisałem o moście w gazecie, dołączyłem zdjęcie. Wyraźnie podpisałem, skąd je mam, jednak ci, którzy puścili je dalej, już sobie tego trudu nie zadali. Do dziś mam z tego powodu wyrzuty sumienia i o rzadkie zdjęcia nikogo nie proszę. Zresztą prawdziwi zbieracze coraz częściej na publikacje zdjęć się nie godzą. Bo po co, przecież zaraz ktoś zdjęcia ukradnie...

środa, 4 maja 2016

Szczecińskie krokusy

Gdzie jest tak ładnie? Niestety, nie w Toruniu. To krokusowa aleja na Jasnych Błoniach, przed oknami Urzędu Miasta w Szczecinie.
Pracownicy tamtejszego Zakładu Usług Komunalnych sadzą kwiaty pod okiem ogrodnika miejskiego, którego Szczecin posiada, od ponad 10 lat.
Pod wiekowymi platanami rośnie już kilkaset tysięcy krokusów. Od kilku lat kwiaty mają swoje święto, pojawiają się też w innych częściach bardzo zielonego miasta.
Aż chce się tam wracać. Tym bardziej, że szczecińskie zieleńce naprawdę tętnią życiem.