wtorek, 30 czerwca 2015

Chata rozśpiewana

Zanim damy się oczarować nocy świętojańskiej proponuję nieco potrenować gardło. Trzy, cztery:
Wiła wianki, rzucała je do falującej wody.
Wiła wianki, rzucała je do wody
Chyba już tak kiedyś jakiś wpis zaczynałem. O ile się jednak nie mylę, ten post jest sześćsetnym na stronie, trudno to wszystko spamiętać. Z tej okazji postanowiłem napisać o czymś miłym i pięknym. O Włęczu, a konkretnie zorganizowanej tam Nocy Świętojańskiej. 
Włęcz znajduje się na końcu świata, a ten koniec jest bardzo malowniczo oblewany przez Wisłę. Jeszcze przed wojną był dużą wsią liczącą ponad 50 domów, z ładnym starym cmentarzem i murowaną szkołą. Pierwszy raz trafiłem tu w 2008 roku. Trochę trudno było mi już kontemplować widoki, bo jechaliśmy wtedy rowerami z Torunia, przez Ciechocinek i Nieszawę, gdzie przeskoczyliśmy promem Wisłę. We Włęczu  nieco dawało więc już znać o sobie zmęczenie materiału, a na dodatek trzeba było się spieszyć, bo w powietrzu wisiała burza. Miejsce jednak zapamiętałem, dzięki mnogości opuszczonych ceglanych domów. Dwa lata później wróciłem tu, bo okazało się, że wokół dawnego menonickiego osiedla kręci się sporo bardzo ciekawych ludzi.
Dzięki nim Włęcz, gdzie – jak mówił śp. pan Michał Kokot – w koronach drzew słychać szum dziejów, stał się miejscem prawdziwie magicznym.
Opuszczone domy, na które zwróciłem uwagę w 2008 roku już w większości nie istnieją. Mamy tam jednak drewnianą chatę, którą się staramy uratować.
Kantorówka pochodzi z końca XVIII wieku.
Stoi przy cmentarzu, który został kilka lat temu uporządkowany przez wolontariuszy grupy Tak Trzeba. Relacji z tej akcji proszę szukać w archiwum „Piątej strony”. Na zdjęciu poniżej widać cmentarną dzwonnicę.
Na pierwszy rzut oka chata nie wygląda dziś może najlepiej. Resztki strzechy zniknęły pod plandeką, część ścian nadaje się do wymiany. Ogromnym sukcesem jest jednak to, że dom w ogóle stoi. Ratowany jest przez społeczników, którzy nie mogą pod tym względem w pełni rozwinąć skrzydeł. Dom formalnie należy do koncernu Energa, chociaż energetyczny gigant do niedawna nie był świadom, że go posiada. Na elektryzujących planach widniała tylko działka.
Po długich negocjacjach udało się osiągnąć porozumienie. Energa użyczyła wiekową nieruchomość toruńskiej parafii ewangelicko-augsburskiej, do której należy sąsiedni cmentarz i związana z nim kantorówka teoretycznie również powinna. Jesienią  koncern ma podjąć decyzję, czy przekaże chatę parafii na własność.
Ten stan zawieszenia powoduje jednak, że nie można się starać o poważniejsze fundusze na remont. Wokół chaty toczy się więc walka o jej przetrwanie. Jak widać, skuteczna. Dom został posprzątany i zabezpieczony. Pod koniec ubiegłego roku doczekał się też nowej ściany zbudowanej w miejscu starej, która się zawaliła. Swoją drogą, z tym również było sporo kłopotów, bo przygotowane na ten cel belki, zdobyte dzięki pomocy Nadleśnictwa Dobrzejewice, ktoś ukradł.
Mimo wszystko Matka Boska Skępska, razem z Michałem Kokotem, który rozpoczął akcję ratowania chaty, najwyraźniej tam z góry patrzą na Włęcz i czuwają.
Skoro już odwołuję się do sił nadprzyrodzonych… Bóg musiał mieć wyjątkowy nastrój, kiedy stworzył Włęcz, a natura i człowiek dodatkowo jeszcze jego dzieło wzbogacili. Robią to do dziś. Chata, choć ledwo trzyma się ziemi, została zamieniona przez zaangażowanych w jej ratowanie ludzi w prawdziwą chatę rozśpiewaną. Miejsce, w którym odradza się tradycja. Społecznicy z Czernikowa i Osieka obchodzą tu wszystkie święta. Zorganizowali m.in. Dziady,  jakich by się nie powstydził Mickiewicz. Spod tej strzechy wyszedł również orszak kolędników, który doprowadził do przywrócenia tego zwyczaju w Czernikowie. Między innymi za to Dariusz Chrobak, regionalista i dyrektor czernikowskiej Szkoły Podstawowej, oraz włęcki mistrz ceremonii, został uhonorowany w 2015 roku Złotą Karetą „Nowości”, z czego jestem dumny.
Na zdjęciu ściana chaty ozdobiona pamiątką z powitania wiosny.
Jeżdżę do Włęcza często. W kółko fotografuję te same krajobrazy i nie mogę przestać się nimi zachwycać. Tu nawet wyłażące spod śniegu błoto wygląda tak, że można o nim opowiadać wierszem. A gdy się do tego doda jeszcze chatę i te wierzby, tak bardzo polskie, choć o olęderskich korzeniach, to w głowie zaczyna się rodzić poemat.
Noc Świętojańska w takim miejscu i towarzystwie musiała być więc wyjątkowym przeżyciem…
Paliło się ognisko…
A przy nim się tańczyło…
I śpiewało.
A przed chatą, zamiast pleść trzy po trzy, można było zająć się pleceniem koszyków.
Albo kapeluszy.
Koszyki bardzo polecam, w domu mamy ich już kilka. W razie czego służę namiarami na panią koszykarkę.
Włęcz leży na ziemi dobrzyńskiej. Stroje regionalne, jak zawsze podczas wszystkich organizowanych tu uroczystości, były bardzo mile widziane.
Ktoś się za mną włóczy wciąż ... Któż? To Marzanna!
Dobra, dość gadania. Już czas.
Wiła wianki, rzucała je do falującej wody
Wiła wianki, rzucała je do wody
Woda zbyt falująca tym razem nie była. Chata we Włęczu nie stoi nad głównym nurtem Wisły, ale nad odnogą rzeki oddzielającą od lądu Zieloną Kępę, największą wyspę wiślaną w okolicy. Swoją drogą Kępa zasługuje na osobne opracowanie.
Normalnie niski stan wody może tylko cieszyć. Korzystając z okazji można wtedy, brodząc w wodzie, dotrzeć na wyspę pieszo, przy okazji odciskając w mokrym piasku swoje ślady obok zostawionych wcześniej stempli łosich kopyt. Tym razem jednak bardzo by się przydało, gdyby w korycie płynął wartki potok, zamiast niego niestety jednak była kałuża.
Była to druga noc świętojańska zorganizowana przy chacie we Włęczu. W środku tygodnia, zatem w nieco ograniczonym gronie stałych bywalców, ale za to w bardzo miłej rodzinnej atmosferze. Nieco inaczej, niż rok temu. Wtedy też oczywiście było miło, ale wyszła z tego duża impreza, a na koniec zaczęło strasznie lać.

Tu jest filmik z włęckiej nocy świętojańskiej A. D. 2014.
I już tak zupełnie na koniec, skoro jest on filmowy – kolęda w chacie i jej okolicach. Polecam i zapraszam pod strzechę.