środa, 20 lutego 2013

Wyzwolenie

Proszę wybaczyć, nie o „Wyzwolenie” Wyspiańskiego tu chodzi... Akcja tego dramatu rozpoczęła się na Pomorzu zimą 1945 roku. Na ogół tuż po tym, gdy do miast regionu wkroczyły oddziały Armii Czerwonej. Wyzwoliciele, wprawieni w swoim rzemiośle, w pierwszych dniach wolności wysłali na katorgę niemal 18 tysięcy polskich mieszkańców tych ziem. Tylko polskich, bo poza nimi, pasażerami bydlęcych wagonów zmierzających ku wschodnim obozom koncentracyjnym, byli również miejscowi Niemcy. Temat, wciąż jeszcze niedostatecznie przebadany, by nie powiedzieć – przemilczany – spróbowałem wziąć na widelec w zeszłym magazynowym wydaniu „Nowości”. Ganiałem wokół niego przez trzy dni, a problem ledwie skubnąłem. Być może jednak kogoś skłoni to do wynurzeń, dzięki czemu do sprawy będzie można jeszcze powrócić. Wspomnienia ofiar wyzwolenia można znaleźć tu: OFIARY SOWIECKICH WYZWOLICIELI. Jako ilustrację podrzucam natomiast niezwykle ciekawy materiał błąkający się po internecie – sowiecką kronikę filmową z wyzwolenia istniejącego w okupowanym Toruniu obozu jenieckiego. Wyzwalający miasto propagandziści nieźle się napracowali, na filmie widać m.in. otwierane bramy obozu, gazownię przy placu Bankowym, później Rapackiego, dzisiejszą siedzibę Archiwum Państwowego w tym samym miejscu, wesoły tłum maszerujący przez starówkę. Tyle tylko, że na początku lutego 1945 roku żaden taki tłum nie kroczył przez Toruń na wschód. Niemcy ewakuowali Stalag, co zresztą wielu jego jeńców przypłaciło życiem. Bramy i ogrodzenia zostały, po wyzwoleniu szybko zapełniając się zresztą okolicznymi Niemcami. To już oddzielna para kaloszy, bo działy się tam wtedy rzeczy straszne, jeszcze bardziej zapomniane i niewyjaśnione. Z gazety pomocą te wieloletnie błędy się jednak częściowo przynajmniej naprawi, i to już niebawem. Tymczasem jednak, niech mi będzie wolno ten wpis zadedykować zmarłemu niedawno Andrzejowi Chmielewskiemu z Chełmna, którego ojciec i siostra w moich gazetowych wypocinach się pojawiają. Wujkowi Chmielowi, który nieco starą pierdołą będąc, zapisał się w mojej pamięci jako wielce oryginalny człowiek. Wstęp tekstu, z archiwalnej kroniki filmowej wzięty, pochodzi stąd: TORUŃ AD 1945.

poniedziałek, 11 lutego 2013

Nieszawa wychodzi spod ziemi

Stąpa człowiek po ziemi od tylu lat, ale to co się pod nią kryje, nadal go zaskakuje. Średniowieczna Nieszawa, która została założona obok zamku dybowskiego, ukryta jest jakieś pół metra pod poziomem gruntu. Dziś można przejść nad nią nieświadomie, podziemnego istnienia jej reliktów nic nie zdradza, dokoła są tylko nabrzeżne pola. Dzięki temu jednak stały się one archeologiczną sensacją, podobnych miejsc, gdzie na gruzach zburzonego setki lat temu nic już nie wyrosło, jest w Europie niewiele. O prowadzonych tam na przełomie lata i jesieni, dość nowatorskich jak na polskie warunki badaniach archeologicznych, już kiedyś pisałem ODKOPYWALIŚMY MIASTO POMPEJĘ, teraz dostałem ich wyniki i z błogosławieństwem badaczy z warszawskiej firmy Prodigi, się nimi dzielę. Niżej można więc zobaczyć, jak zaginione wędrujące miasto prawdopodobnie się prezentowało. Wędrujące, bo pierwotnie Nieszwa powstała w sąsiedztwie zamku w Wielkiej Nieszwce. Stąd Krzyżacy ruszyli na podbój północy, tu również mieli swoją jedyną położoną na lewym brzegu Wisły warownię, którą jednak podczas Wielkiej Wojny w 1410 roku zajęli Polacy. Po traktacie w Mełnie AD 1424 osada została na rozkaz Władysława Jagiełły zburzona, jednak w roku 1425 monarcha lokował ją ponownie, naprzeciw i na przekór krzyżackiemu wtedy Toruniowi. Miasto rozwijało się szybko, konkurując handlowo ze swoim wielkim sąsiadem. Bardzo skutecznie, czego dowodzi choćby najazd torunian i Krzyżaków w 1430 roku, po którym Nieszawa dość szybko się jednak otrząsnęła. Nie dotrzymała jednak pola konkurencji, czy też może raczej w pole się zamieniła, gdy Toruń stał się sercem antykrzyżackiej opozycji w drugiej połowie XV stulecia. Jednym z żądań zbuntowanych mieszczan przedstawionych królowi Kazimierzowi Jagiellończykowi było zburzenie Nieszawy. Słowa ciałem się stały i we wczesnych latach 60. XV wieku miasto zostało przeniesione na swoje obecne miejsce. Archeologom, którzy przyłożyli do ziemi ucho swojej maszynerii, nie udało się w zeszłym roku odnaleźć północnej pierzei nieszawskiego rynku, przeszkodziły temu nabrzeżne krzaki i drzewa. Pod znakiem zapytania znajduje się również istnienie ewentualnych fortyfikacji przygranicznego miasta. Okazji do odpowiedzi jednak nie zabraknie, badania tego niezwykłego miejsca będą w tym roku kontynuowane.
Nieszawa z południowej strony. Miasto istniało raptem jakieś 35 lat, rozrosło się jednak do rozmiarów toruńskiego Starego Miasta. Według jego badaczy, miało jakiś tysiąc mieszkańców. Sporo, jak na XV wiek, więcej niż liczył sobie wtedy Grudziądz. Działki w drugiej Nieszawie posiadało wielu prominentów Królestwa Polskiego, co nie znaczy oczywiście, że kiedykolwiek ją odwiedzili.
Archeolodzy mają lada moment wrzucić do internetu film ze swoich poszukiwań. Gdy już to zrobią, postaram się go podpiąć. Poza tym jednak telewizja Planète bardzo konkretnie przymierza się do nakręcenia filmu o zaginionym mieście. Materiał jeszcze nie powstał, ma już pono jednak zagwarantowanych kilkanaście emisji. Jest jednak mały problem, na jego nakręcenie brakuje pieniędzy, stąd więc apel do wszystkich mecenasów kultury w regionie – pomożecie? Sponsorzy zostaną uhonorowani w napisach, a i gazeta pewnie ciepłych słów i nie poskąpi.
Jeszcze raz miasto z lotu ptaka. Budowlą po prawej stronie jest zamek dybowski.
Widok nabrzeża jest bardzo hipotetyczny, północnej części miasta nie udało się jeszcze przebadać, ze względu na roślinność, która nie pozwala wejść tam z aparaturą.
Tak mógł wyglądać rynek w Nieszawie. Był większy od toruńskich, miał jakieś 140 na 140 metrów, rynek Starego Miasta w Toruniu ma 105 na 109 metrów. W jego centrum stał murowany zapewne ratusz, jedno z najcenniejszych odkryć prowadzonych w ubiegłym roku nieszawskich badań.
Kościół św. Mikołaja w oczach współczesnych archeologów i - nieco dalej - naocznych świadków.
Jeszcze raz, pochodzący z XVIII wieku obrazek zamku dybowskiego z narożnym widokiem rozebranych na początku następnego stulecia ruin kościoła św. Mikołaja.
Ulica tamtej Nieszawy. Badania elektrooporowe nie potwierdziły istnienia bruku, co jednak nie musi oznaczać, że go tam nie było. Cenny kamień mógł zostać podczas burzenia zabrany. Nihil novi, kościół św. Mikołaja, na który trafiła podczas swoich badań pani Lidia Grzeszkiewicz-Kotlewska, został pono rozebrany fundamentalnie, czyli z fundamentami włącznie.
Tak to wszystko wygląda z lotu ptaka, czy też raczej urządzenia do badań magnetycznych, które sunie po ziemi i wyłapuje ukryte pół metra pod jej powierzchnią anomalie. W powiększeniu wyraźnie widać, że od ulicy budowle były okazałe, natomiast z podwórek impulsów przyszło znacznie mniej. Najwyraźniej znajdowały się tam szopy, wychodki i inne mniej solidne konstrukcje.

czwartek, 7 lutego 2013

Historie wyjęte z magla

Ale się wkręciłem... Jeden z czytelników zapytał mnie niedawno o los zapamiętanego z dzieciństwa magla z Szosy Chełmińskiej 64. Puściłem ogłoszenie w gazecie, no i się zaczęło! Ludzie dzwonili i opowiadali, o tym maglu i wielu innych. Wspominali urządzenia i to, jak godzinami stali w kolejkach do magla, czy też magli – jak to rodowici torunianie mówią. Bardzo to było ciekawe, ze względu na maszyny i te kolejkowe życie. Jedno z wydań swojej strony w środowych „Nowościach” poświęciłem więc maglowaniu, nieopatrznie prosząc społeczeństwo o kolejne wspomnienia. Tonąłem w nich później przez tydzień wściekając się, że nie dam rady wszystkich wskazanych miejsc odwiedzić, by wiedzę swoją na ten temat pogłębić. Chyba muszę dorobić się rozdwojenia, bądź jeszcze dalej posuniętego rozmnożenia jaźni, albo jakiegoś zespołu badaczy. Naturalnie jedną z osób, która odpowiedziała na apel była pani Halina Dondalska, właścicielka magla z głównej ulicy „Chełmionki”. Nasze zainteresowanie okazało się niestety, spóźnione. Nieznacznie, zabrakło kilkunastu miesięcy. Magiel został rozebrany, gdy zajmowane przez niego pomieszczenie zburzono, by zrobić miejsce pod budowany na sąsiedniej działce dom. Cholera! Miasto, w którym on powstał, nazywało się jeszcze Thorn, a na fabrycznej wizytówce napisane było Born & Schütze – czytelnikom spoza Torunia tłumaczę, że tak nazywała się fabryka kotłów i maszyn na Mokrem, jeden z największych zakładów w mieście. Taki nasz kawałek Łodzi, gdzieś już tu kiedyś przeze mnie opisany i fotograficznie sportretowany. Jeszcze raz cholera! Maglując te historie, dostałem maila od jednego człowieka, co też miał z tym miejscem związane wspomnienia i gotów był przyjąć nieużywany magiel z Szosy Chełmińskiej pod swoją strzechę. Oj, biedne jest to niemal 800-letnie miasto, które pozwala sobie na takie straty. Cóż, jego gospodarz, do opiekunów zabytków raczej nie należy... Dawnych właścicieli magla oczywiście odwiedziłem i wyniosłem od nich kopię pięknej fotografii domu wykonanej w 1917 roku. Proszę zerknąć. No brylant, no istny cud, prawda? A poza tym miejsce bardzo interesujące, muszę tam jeszcze wrócić.
Tak ten dom prezentuje się obecnie. Bez wieżyczki, ale patrząc na to, co się ostatnio na Chełmińskim Przedmieściu dzieje, i tak ma szczęście, że jeszcze stoi. A jakie skarby kryje wewnątrz! Czarno-białe zdjęcie z końca I wojny światowej nie jest jego cudem jedynym. Czas się tam zatrzymał jakieś sto lat temu. Miłośnikom plastikowych okien, szczególnie tym, co nałogowo szpecą nimi stare domy, chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz. Stojąc tam na ulicy i dobijając się do drzwi, nie słyszeliśmy nie tylko dzwonka, ale również własnych myśli. Hałas dziurawej ulicy był straszny! Tymczasem na pokojach, o biegnącej tuż pod oknami drodze, natychmiast zapomnieliśmy. Widoczne na zdjęciu piękne okiennice nie były zamknięte, wiekowe okna skutecznie wytłumiły wszelkie współczesne odgłosy. Patrząc na to, co się ostatnio na chełmińskim dzieje... Bo trzeba wszystkim wiedzieć, że doskonale zachowane od XIX wieku toruńskie przedmieście pada właśnie pod obuchem przebudowy. Niespecjalnie uzasadnionej, bo budowa trasy, która te wyburzenia usprawiedliwia, jest raczej – delikatnie mówiąc – pod znakiem zapytania. Ten obuch pożyczyłem ze „Złego” Leopolda Tyrmanda. U niego Warszawa padała po wojnie pod obuchem odbudowy. W obu-ch wypadkach, efekt był chyba jednak podobny...
Oj tak, państwa Dondalskich koniecznie będę musiał jeszcze odwiedzić. Ich rodzina mieszka przy Szosie Chełmińskiej od XIX wieku, a tuż przed oknami ich domu znajdowała się słynna knajpa „Eldorado”, przed wojną bastion toruńskiej lewicy. To stąd, w 1936 roku wyszła demonstracja, podczas której zginął Julian Nowicki.
Jak trwoga to do Boga, a gdy trafi się coś interesującego z toruńskiego podwórka, najskuteczniej mądrzeje się w Muzeum Etnograficznym. Tam też więc poleciałem i lepiej trafić nie mogłem. Na zdjęciu poniżej najstarszy magiel w muzealnej kolekcji, pochodzący z podtoruńskiego Zarośla oraz XVIII wieku. A tak przy okazji... Przygodę z maglami zacząłem od weterana z „Chełmionki”, nazbierałem masę opowieści, ostatnio wleciał mi też jednak magiel cały. Jeszcze go nie widziałem, ale mieszkanka Kaszczorka, która chce go sprzedać mówi, że jest niemiecki jakiś. Ktoś reflektuje? Postaram się go zobaczyć, sfotografować i na stronę wrzucić.
Datę widać, inicjały – jak się później od jednego z czytelników dowiedziałem – zostawił budowniczy magla.
Swoją drogą, głupi ma zawsze szczęście. Kiedy zaczęły się do mnie dobijać magle, MET remontowało akurat swój skarbiec przy Rabiańskiej, przez co prawie wszystkie jego eksponaty do prania zastałem pod jednym dachem, a raczej strzechą spichlerza w skansenie staromiejskim.
No Miele się, miele... aż do dziś, bo maszyny tej firmy nadal są dostępne. Poza maglami, toruńskie Muzeum Etnograficzne ma też sporą kolekcję prapralek. Jak wszystko, fajową, bo też pierwsze takie urządzenia pojawiły się na Pomorzu już na przełomie XIX i XX wieku. Niektóre ich elementy były pono wtedy ściągane z Ameryki.
Fajne... Aż chce się zakręcić, prawda?
Kolejna prababcia frani, tym razem na wystawie w etnograficznym arsenale. Wystawie bardzo ciekawej, bo „napranym” eksponatom towarzyszą zdjęcia – co widać – i niewidoczny na tym zdjęciu ekranik z filmem prezentującym to wszystko w praktyce. Filmik, bardzo przekonywujący, został nakręcony nad Kaszownikiem.
Znów obrazek z wystawy w Muzeum Etnograficznym. Tym razem magiel w swojej najwcześniejszej postaci – wałek, na który nawijało się maglowaną tkaninę i deseczka odo jej przyciskania.
W historię z maglem dałem się wkręcić bez mrugnięcia okiem, bo sam dobrze wiem, jakie wspomnienia mogą budzić wałki pod obciążoną kamieniami skrzynią, wprawiane w ruch przy pomocy wielkiego koła i korby. U moich dziadków w Chełmnie stało urządzenie zapewne podobne do tego z Szosy Chełmińskiej w Toruniu. Powstało chyba w tym samym czasie, bo babciny magiel, zamiast międzywojennej tabliczki „Unia Chełmno”, nosił znamię „Maschinen Fabrik R. Peters Culm”. Nadal je nosi (co widać na fotografii), tylko babci i dziadzia już nie ma. Dziś magiel jest gadżetem ozdabiającym podwórko, za moich czasów stał w garażu. Jego korbą kręciłem często, jednak tylko dla własnej fantazji. Wtedy niczego się już tam nie maglowało. Kiedyś tylko jego wałki wykorzystałem w charakterze żaren. Rozgniotłem przy ich pomocy ziarna pszenicy, a biały urobek później pozbierałem i zeżarłem. Dzieckiem w kolebce (kto łeb urwał Hydrze) niemal wtedy byłem. Co wcale nie znaczy, że dziś bym podobnie ziarna nie przemaglował. Zmiażdżona pszenica może smakować jak ambrozja. Wszystko zależy od okoliczności jej spożywania.
Generalnie jednak pluję sobie w brodę, bo nigdy babci o maglowanie nie zapytałem. Z rolltuchem, czyli specjalną tkaniną, w którą zawijało się maglowane pranie, pierwszy raz poznałem się więc w toruńskim Muzeum Etnograficznym. Tymczasem babcia również coś takiego posiadała. Cóż, młody i głupi byłem. A w każdym razie krótkowzroczny.
Magiel jaki jest, każdy widzi.
Od brudów, przez balię i maglowanie, po sznurek, na którym wiatr ciuchy suszy. Rolltuch wszystko o praniu ci powie...

niedziela, 3 lutego 2013

Był sobie port

Fiu, fiu... Ależ niezwykłe zdjęcie niedawno dostałem! Panie Witoldzie, jeszcze raz bardzo dziękuję! Rozbiórka toruńskich magazynów portowych, w pierwszej połowie XX wieku stałego elementu toruńskiej panoramy wiślanej. Po dość gorącej dyskusji na łamach „Nowości” datę wykonania tego zdjęcia udało się ustalić na przełom lat 50. i 60. Jeden z czytelników sprzedał mi przy okazji słodką historię o tym, jak dzieci z starówki, tuż przed rozwałką tych budowli, wyjadały zgromadzony pod magazynowym dachem, spławiany Wisłą cukier. Budynki znikają, na fotografii wciąż jednak widać nietknięte tory. W przedwojennej Księdze Adresowej Torunia, szyny te wymieniane są obok pięciu istniejących wtedy kolejowych stacji pasażerskich.
Toruń – Nabrzeże – przeznaczona dla ruchu towarowego, jest stacją portową.
O tym, jakie miała osiągi, można przeczytać poniżej.
Nie udało mi się ustalić, kiedy te magazyny zostały zbudowane. W latach 70. ubiegłego wieku ukazał się artykuł na temat toruńskiego nabrzeża, uczciwie przyznaję, że jeszcze do niego nie dotarłem. Cóż, zawsze będzie można wrócić do tematu, raz że wdzięczny, a dwa – zdjęć dawnej Wisły cały czas przybywa. Najprawdopodobniej magazyny powstały po przebudowie przystani w pierwszej dekadzie XX stulecia – informowała o tym „Gazeta Toruńska” pisząc o budowie kolei do Czarnowa, przy tej okazji coś już o tym pisałem. Na panoramach wiślanych, z początku ubiegłego wieku, które prezentują się na „Piątej stronie...” kilka wpisów dalej, jeszcze ich nie widać, trudno też doszukać się na nich śladów torów kolejowych, choć musiały one już tam być. Bocznica, prowadząca od dworca Toruń Miasto powstała jeszcze w XIX stuleciu. Informacje o jej narodzinach pozwoliłem sobie gwizdnąć ze strony oToruniu.net. Zdobiący nią widoczek również jest zresztą magazynami okraszony.
Po otwarciu pierwszego toru kolejowego, łączącego Toruń z Bydgoszczą i Warszawą, w dniu 24. października 1861 r. względnie 4. grudnia 1862, przewożono wszelkie towary konno z Dworca Głównego (teraz Toruń-Przedmieście), co już wówczas ruch ten bardzo utrudniało. Wobec tego powstała myśl połączenia miasta koleją żelazną, co nastąpiło 15. sierpnia 1875 r. przez otwarcie ruchu na nowowybudowanym torze kolejowym, łączącym Toruń z Olsztynem i Wystrucią. W r. 1878 zbudowano przystań Toruń-Miasto, którą zamieniono 1. lutego 1889 na stację kolejową. Stary dworzec Mokre oddano do publicznego użytku 1. lipca 1882 r., przy sposobności otwarcia ruchu na torze Toruń-Malborg. Życzenie kupiectwa toruńskiego, by otwarto ruch przeładunkowy na nadbrzeżu i wykorzystano tani transport wodny, przybrało w r. 1879/80 kształty realne. Wreszcie odniósł Magistrat zwycięstwo. Ministerstwo Robót Publicznych upoważniło dyrekcję kolejową w Bydgoszczy do przygotowania prac wstępnych i projektów na koszt miasta Torunia. Natychmiastowe rozpoczęcie budowy przewlekało się, gdyż władza kolejowa sprzeciwiała się wybudowaniu na nadbrzeżu toruńskiem dworca towarowego. Minister robót publicznych jednakowoż zatwierdził plan budowy prywatnej bocznicy miejskiej od stacji Toruń-Miasto do przystani nadbrzeżnej, bez względu na licznie wniesione sprzeciwy. Przez to otrzymało miasto wyraźne prawo budowania bocznicy. Fiskus kolejowy przejął budowę i utrzymanie toru i przetokowanie wagonów. Umowa budowy tej bocznicy zawarta została pomiędzy magistratem a dyrekcją kolejową 26. lipca 1887 r. i 12. sierpnia 1887 r. Budowa bocznicy rozpoczęła się w jesieni tego samego roku a 6-go września 1888 r. nastąpił odbiór gotowej bocznicy. 17. września 1888 r. rozpoczął się pierwszy ruch na naszej bocznicy nadbrzeżnej. Ruch w r. 1888, tj. od 17. 9. 1888 r. do 31. 12. 1888 r. wynosił 943 wagonów, w r. 1889 = 2883 wagonów, w r. 1890 = 4875 wagonów itd. Z 2883 wagonów w r. 1889 wyładowano na berlinki 484 a z berlinek na wagony 433, w r. 1890 wyładowano na berlinki 915 a z berlinek na wagony 1165. Ruch nadbrzeżny. Pewne wyobrażenie o ruchu nadbrzeżnym dać mogą następujące liczby z czasu od 1-go stycznia do 30-go września rb.: Kolej przetransportowała dotychczas ok. 3201 wagonów, w tem z węglem na eksport ok. 2150 wagonów, zawierających ok. 38810 ton węgla, reszta wagonów ładowana była najróżniejszemi towarami dla tut. handlu i przemysłu jak: drzewem, zbożem, nasionami, węglem, koksem, benzyną, tytuniem, cegłą, cementem, wapnem, kredą, melasą, maszynami itp. Ze statków nadeszło do Torunia względnie odeszło stąd ok. 130 holowników, przywożących względnie odwożących berlinki, następnie ok. 150 statków pasażerskich, nie wliczając wycieczkowych, ok. 160 berlinek z węglem na eksport z wyżej podanym tonażem i ok. 90 berlinek z różnemi innemi towarami jak: zbożem, melasą, drzewem, faszynami, wikliną, mąką, piernikami, kamieniami itp. >„Słowo Pomorskie” z października 1926 roku.
Przy okazji spieszę donieść, że gospodarz oToruniu.net, pan Bohdan Orłowski, został tegorocznym laureatem Złotej Karety „Nowości” w kategorii aktywność obywatelska. Przecieranie szlaków wiodących do przedwojennego miasta, które pozwalają nam w pełni świadomie chodzić po tej naszej niezwykle interesującej ziemi, zasługiwało na nagrodę już dawno temu.
Kopalnią wielu ciekawych informacji oraz zdjęć na temat nabrzeżnej bocznicy kolejowej w Toruniu jest forum WARMIŃSKO-MAZURSKIEGO TOWARZYSTWA MIŁOŚNIKÓW KOLEI. Gorąco polecam!
Proszę uważnie rzucić okiem. Poza torami i różnymi jednostkami pływającymi, widać tu maszt wspomnianej wcześniej, a ulokowanej na kujawskim brzegu rzeki Rozgłośni Pomorskiej Polskiego Radia.
Piękny widok, jakże jednak, niestety, archiwalny!
Magazyny nieco nieostre, sfotografowane w latach 30. z Wisły.
Nabrzeże tak samo nieostre, nieco bardziej na wschód.
Tu również widać toruńskie magazyny. Pięknie ośnieżone, bo zdjęcie zostało wykonane zimą 1944 roku.
Większość prezentowanych tu zdjęć pochodzi z fotograficznego archiwum Bogusława Magiery. Skoro już do nich sięgnąłem, to odpłynę nieco od głównego tematu i się zapytam: czy ktoś kojarzy może, co to za miejsce? Z całej bogatej kolekcji tego jednego nie jestem w stanie nigdzie na mapie usadowić.