środa, 29 grudnia 2010

Toruński most drogowy

Udało mi się zreanimować aparat, pomyślałem więc sobie, że pójdę nad Wisłę, porobię kilka zdjęć i wrzucę je, by nie było tak filmowo monotematycznie. Rzeka prezentuje się wspaniale, przykuwa oko i ucho sykiem ścierającego się lodu. Gdyby nie było tak zimno, pewnie bym nad nią posiedział dłużej. Tak się jednak jakoś złożyło, że celowałem obiektywem głównie w stary most drogowy. Cholera, kiedyś przez dwa dni płynąłem holownikiem z Płocka do Fordonu, napatrzyłem się na różne rozwieszone nad rzeką przeprawy i doszedłem do wniosku, że najlepiej wygląda ta u wrót dzisiejszej Bydgoszczy. Teraz jednak zmieniam zdanie. Miałem się od starych filmów trzymać z daleka, ale w „Ludziach Wisły” Aleksandra Forda jest taka scena, gdy Ina Benita i Jerzy Pichelski siedzą na tratwie poniżej toruńskiego mostu, a ten fantastycznie wyłania się z mgły. To było latem 1938 roku, był on więc w tym miejscu od niedawna, ale wyglądał super. Pod koniec grudnia 72 lata później, mgły nie było, ale przeprawa i tak prezentuje się - mam nadzieję - ciekawie.

Te zdjęcie mam w dwóch egzemplarzach, różnie jednak datowanych. Raz jest to rok 1944, innym razem 1945. Myślę, że bardziej prawdziwa jest ta pierwsza data. Na fotografii widzimy tymczasowy most drogowy, który został zbudowany po tym, gdy właściwy został rankiem 7 września 1939 roku wysadzony przez Polaków (zdjęcie wykonane tuż po tym również posiadam, ale nie jest moje, więc się nim nie mogę podzielić). Dalej jednak wciąż jeszcze stoi most kolejowy. Ten także został we wrześniu wysadzony przez Polaków, podobno nawet wcześniej został obciążony dwiema lokomotywami, by się ładniej zawalił, jednak w tym wypadku Niemcy nie bawili się w prowizorki i odbudowali go w całości, by później, pod koniec stycznia 1945 roku znów wysadzić. Zdjęcie pochodzi więc na pewno z czasów okupacji, choć mogło też być wykonane w styczniu, tuż przed tym, gdy wojska niemieckie opuściły miasto.
Ta przeprawa również została szybko odbudowana przez zdobywców. Pan Roman Such, miłościwie nam panujący na „Albumie rodzinnym” ma fotografię, na której widać prowadzoną po moście kolumnę niemieckich jeńców.

Ta sama przeprawa, ale widziana z bliska.
Tymczasowy most drogowy, najprawdopodobniej w czasie rozbiórki.
Te czarno-białe fotografie są jedną z moich pierwszych wielkich gazetowych przygód z historią. Kiedyś w Porcie Zimowym dostałem kopertę pełną starych fotografii, którą obecni gospodarze odkryli porządkując stare biurko. Jedne zostały zrobione przez Niemców w czasie okupacji i były bardzo pedantycznie opisane – data, autor i opis obrazu... Poszukiwaczu dawnych opowieści, żyj nie umieraj! Pozostałe, pochodzące z pierwszych lat powojennych, już na ogół takich wyczerpujących informacji nie posiadały (choć niektóre były opisane piórem, dzięki czemu udało się ustalić, że ich autor uczył się pisać jeszcze w niemieckiej szkole). Mimo wszystko okazało się, że najwięcej opowiedziała o sobie fotografia bez podpisu, całkowicie anonimowa. Właśnie ta. W pierwszej chwili chciałem nawet dać do gazety inne zdjęcie, ale wrzuciłem te podpisując, że nic o nim nie wiemy. Zgłosili się jednak dawni wodniacy, którzy rozpoznali na nim swoich znajomych, napisała nawet do mnie jedna pani z Holandii, która akurat była wtedy w Polsce i przypadkiem wpadły jej w rękę właśnie te „Nowości”. Ile ja już takich fantastycznych zbiegów okoliczności miałem przyjemność doświadczyć? Rozpoznała na fotce swojego ojca, Antoniego Pudiga.
Córka pana Antoniego Pudiga przysłała też zdjęcia swojego ojca, w tym to na pokładzie „Tygrysa”, lodołamacza, który jest jednym z bohaterów posta poniżej.

wtorek, 28 grudnia 2010

Wisło moja, Wisło szara...

„Pantera” i „Tygrys” łamią lód pod mostem kolejowym w Toruniu. To bardzo ciekawe zdjęcie. Musiało zostać zrobione w połowie lat 50., gdy most już został odbudowany po tym, gdy wysadzili go w powietrze opuszczający miasto Niemcy. Za nim widać jednak jeszcze filary tymczasowej przeprawy, która służyła przez pierwsze powojenne lata. Pociągi jeździły po niej w tempie żółwia obciążonego dużym plecakiem, kiedyś na tym moście doszło nawet do tragedii, zaczął się walić, a w wypadku zginęło nawet kilku żołnierzy, którzy próbowali temu zapobiec.
Co ciekawe, lodołamacze dziedziczą nazwy po swoich przodkach. „Pantera” i „Tygrys” nadal więc zajmują się łamaniem lodu na Wiśle...

Ta sama sesja, lodołamacze w akcji. To jedna z moich ulubionych fotografii. Fajnie jest na nią patrzeć, ale jeszcze milej by było spojrzeć na to własnymi oczami i do tego jeszcze posłuchać... Trzask łamanego lodu, komponujący się z sykiem maszyn parowych. Udało mi się pozbierać wspomnienia od kilku ludzi Wisły, słowo daję, że na całym świecie trudno jest szukać wspanialszych gawędziarzy! Jeden z nich opowiadał mi m.in. o tym, jak pływał na statku motorowym, o jego maszynowni, która przypominała wrota piekieł. Ryk spalinowych silników przeciwstawił maszynom pływającym wtedy jeszcze (w drugiej połowie lat 70.) parowcom. To podobno była muzyka, której partyturę wypełniały ciche syknięcia.
Lodołamacz „Pantera” ciągnie węglarkę.
Znów lodołamacze pod toruńskim mostem kolejowym, tym razem zdjęcie robione z pokładu.
A to jest lodołamacz „nawiany” na brzeg Zatoki Puckiej. Fotografia powojenna.
To nie jest pocztówka z Karkonoszy, to jest góra lodowa, a konkretnie, zator na Wiśle. Podobno wcale nie największy, słyszałem opowieść o zdjęciu przedstawiającym zator, który powstał na wysokości młyna u wylotu Winnicy. Góra lodu przewyższała wtedy budynek.

Ceglane serce ziemi chełmińskiej

Chełmińska fara, jedna z najwspanialszych krzyżackich świątyń. Różne jej panoramki umieściłem latem, przede wszystkim jednak pamiętać trzeba, że z jej wieży prezentuje się najpiękniejszy widok na Świecie (położone po drugiej stronie Wisły), oraz jeden z najpiękniejszych widoków na świecie – Chełmno oglądane z wysoka. Cóż jednak z tych wizualnych atrakcji, skoro taras a wieży został ogrodzony wysokim płotem? Byłem tam tyle razy, napatrzyłem się wcześniej niemal na każdy kawałek miasta, a teraz muszę je podziwiać przez oczka w siatce zabezpieczającej. Co gorsza jednak, widzowie pochłaniający piękno fary bezpośrednio spod jej stóp, również widzą te ogrodzenie na szczycie.
Trochę krzywo, ale ja przecież na ogół krzywo patrzę... Fara chełmińska stała się pierwowzorem katedry w Królewcu, poza tym kryje w swoich wnętrzach całą masę niepowtarzalnych skarbów. Poza relikwią głowy św. Walentego, który stał się opiekunem tych, którzy razem z głowami potracili również serca, jest tu słynna Pieta chełmińska, oraz głowa jelenia św. Huberta (na pierwszym planie), która od stuleci pełni rolę barometru. Resztę ciekawostek zostawię sobie na później, gdy z kościoła znikną już rusztowania i będzie można wszystkie opisywane cuda pofotografować.
Hmmm, jak ja lubię gotyckie malowidła! A przez okienko, które widać ponad freskiem, mszy słuchał krzyżacki komtur.
Uwielbiam ten kościół, ale chodząc do niego w dzieciństwie na msze, makabrycznie się nudziłem! Bo o ile w Toruniu księża wyrabiali się ze wszystkim w godzinę, a w Pasłęku nawet w trzy kwadranse, w Chełmnie proboszcz celebrował nawet przez półtorej godziny. On gadał, a ja stałem zawsze w tym miejscu, w prawej nawie. Przez lata poznałem więc każdy szczegół stojącego w kącie pięknego XVII-wiecznego zegara i tablicy nagrobnej zmarłego w XIII stuleciu rycerza, w którą wpatrywałem się dla zabicia czasu. Jest tu też ołtarz boczny znany mi w każdym szczególe na pamięć, a nad nim fantastyczne malowidło. W zasadzie dwa, bo na fresk gotycki nałożyło się tu dzieło późniejsze, ale ja tego na początku nie zauważyłem. Widziałem na ścianie różne dziwne fantastyczne stwory i dopiero później zdałem sobie sprawę, że poza wyobraźnią, mieszają się tu również malarskie epoki.
Chciałem te wyjątkowe miejsce sfotografować, ale co w nim zastałem? Rusztowania! Pewnie pracujący na nich konserwatorzy poprawią kreski kontemplowanego przeze mnie przez tyle lat fresku, przez co straci on całą swoją magię. Dobrze będzie, jeśli w ogóle coś spod tych rusztowań uda się w przyszłości zauważyć. Jak widać na zdjęciu, postawiła je firma z Bydgoszczy, która mieści się przy ul. Smoleńskiej. Czy w tych czasach, gdy sama wzmianka o Smoleńsku pozbawia ludzi rozsądku, stawianie takich rusztowań jest odpowiedzialne? Mam nadzieję, że w imię Smoleńska, nikt nie będzie protestował przeciw ich demontażowi...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Chełmiński anioł z Milo

Ten aniołek stroi na chełmińskim starym cmentarzu tuż pod gotyckim murem obronnym miasta, po sąsiedzku z grobem moich dziadków. Nie ma rąk, ale i tak chyba mu zazdroszczę, bo w takiej wybornej kompanii słucha zapewne niesamowitych opowieści, jakich ja się nałykałem w dzieciństwie, ale od lat już nie słyszę. Tadeusz Spandowski miał dar opowiadania, a poza tym kochał swoje miasto i wiedział o nim nieskończenie wiele. Zwykłą historię o ułanie i dupie Maryni potrafił przekazać tak, że audytorium siedziało z rozdziawionymi paszczami, robiąc sobie częste przerwy na kulanie się pod stołem ze śmiechu. A historii niesamowitych miał w swoim repertuarze tysiące! I to nie tylko takich z Chełmna. Kiedyś goniły mnie one w zasadzie wszędzie, gdzie zaglądałem. Wlazłem na Turbacz i niebawem usłyszałem o tym, że dziadek był tam przed wojną. Usłyszałem i zobaczyłem zdjęcia. Dotarłem do Lwowa, a on odpowiedział na to, że było to piękne miasto. Opowiadał też niesamowite rzeczy o tym, jak u schyłku II RP budował na kresach fortyfikacje między Sarnami i Krechowem. Tam jeszcze nie byłem, ale muszę być!

To był kiedyś taki piękny cmentarz! Zaplanowany i rozłożony na tarasach, 1 listopada wyglądał po prostu czarująco! Jego chełmińska cmentarna konkurencja wyrosła niestety pod miastem, nowe elity miasta uznały więc że nie wypada im po śmierci spoczywać tak daleko. Położyły się zatem pod murami, z ogromną szkodą dla całości. Z dzieciństwa pamiętam równe alejki, kaplice i rząd pomników, w którego centrum znajdował się ten z 1863 roku. Mówiło się o nim, że to grób powstańca. Pamiętam piękny cmentarz, który został zapieprzony przez nowobogackich, bo przed kaplicami dawnych najważniejszych obywateli, wokół mogiły z 1863 roku, wyrosło przez 10 ostatnich lat morze lastrykowych gówien.

środa, 22 grudnia 2010

Skarby! Skarby!

Wygląda na to, że czarno-biały film Bogusława Magiery stał się niezwykła gratką dla kronikarzy toruńskiego sportu. Niedawno, dzięki panu Andrzejowi Kamińskiemu, niemy obraz przemówił przedstawiając nam Grzegorza Duneckiego, który na sfilmowanych przez Magierę zawodach niesie sztandar Pomorzanina Toruń. W kobiecie idącej przed naszym mistrzem, pan Andrzej rozpoznał Barbarę Książkiewicz-Jałowiec (1913-2001), wicemistrzynię Europy w sztafecie 4x100 metrów z Wiednia z 1938 roku, siedmiokrotną rekordzistkę Polski w biegach sztafetowych, oraz pięciokrotną mistrzynię kraju w biegach na 60 i 100 metrów, a wtedy zawodniczkę Pomorzanina.
Pan Andrzej podzielił się też fotograficznym skarbem ze swojej kolekcji – oto pochodzące z 1939 roku zdjęcie ze ślubowania naszych olimpijczyków, którzy mieli wystąpić rok później w Helsinkach. Z lewej strony jako pierwszy stoi Grzegorz Dunecki (Pomorzanin), dalej jest Orsztynowicz, lekkoatleta z Bydgoszczy, obok którego prezentuje się Barbara Książkiewicz, a za nią stoi czwórka wioślarzy ze sternikiem z BTW Bydgoszcz i trójka toruńskich kajakarzy KPW Pomorzanin.


Trochę mi się ten blog zrobił monotematyczny. Cóż mam jednak poradzić, skoro ciągle pojawiają się nowe skarby z przeszłości? Chyba nawet zawisło nade mną jakieś fatum, bo we wtorek rano krążyłem po placu budowy nowego toruńskiego mostu, jednak na to ciekawe wydarzenie nie mogłem spojrzeć przez obiektyw, bo mi się rozwalił aparat. Chodziliśmy jednak z Adamem Zakrzewskim, który cały czas mrugał migawką po tym co było budowane i tym, co było burzone, by zrobić miejsce pod budowę. Obok ruin jednego z domów nasz fotoreporter przystanął zdziwiony, spojrzał na przysypany śniegiem kolorowy zwitek wyłaniający się z koleiny i zapytał, czy to przypadkiem nie jest „Świat młodych”? Wzrok redakcyjnego mistrza szkiełka i oka nie zmylił, to był „Świat Młodych”, wydanie sobotnie z 14 czerwca 1986 roku, na ostatniej stronie ozdobione komiksem z przygodami Kleksa, Jonki i Jonka. Poza częścią obsypaną śniegiem, w stanie doskonałym, a tych gazet w koleinie leżało więcej. Żal mi ludzi, którzy żyją w biedzie, ale trzymają w swoich domach skarby, których wartości nie są świadomi. Gdyby mieszkańcy tej altany wystawili gazety na Allegro, pewnie by trochę grosza zgarnęli.
Cóż, los mi rzuca pod nogi ciekawostki i bardzo jestem mu za to wdzięczny.

Kolejne antyczne zdobycze

Tu widać kolejne zdobycze z pokazów organizowanych w kinie toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej (współczesnej, choć w tym wypadku dotyczą one spraw dość antycznych). Tym razem Basia Zacharek z toruńskiego radia Sfera podzieliła się zdjęciami swoich przodków pracujących przed wojną w toruńskim Teatrze Miejskim. Dzięki nim mamy więc fotkę stadionu, który filmował Bogusław Magiera, zdjęcie całego teatralnego zespołu sprzed wojny (pewnie się tu jeszcze pojawi, bo jego kopię wysłałem do rozpoznania), oraz obrazek, na którego odwrocie możemy odczytać pieczątkę „Foto Rubens” Szeroka 12, i dość współcześnie wykonany napis ołówkiem, że widać tu ludzi z toruńskiego teatru pozujących do fotografii razem z Eugeniuszem Bodo (który mi jednak raczej przypomina Aleksandra Żabczyńskiego), oraz inną wielką aktorkę. To ta dziewoja w stroju ludowym. Kto to jest? Loda „Ada! To nie wypada” Niemirzanka? Tego tylko możemy się domyślać... Może ktoś ją rozpozna?

sobota, 18 grudnia 2010

1938 - Warsaw before the war saw

Mróz. Cholerny mróz, śnieg i wiatr. Stacja Toruń Główny w grudniowy poranek, a w zasadzie jeszcze noc. Przejechałem się do Warszawy z Joy Division i Têtes Raides w słuchawkach oraz plecakiem obłąkanym (czyli takim, w którym coś się błąka) książką i płytą zapisaną kolorową Warszawą z 1938 roku.
Dworzec Centralny był w remoncie, przez co wyglądał jeszcze gorzej niż zwykle. No, może z jednym wyjątkiem – nie było na nim gołębi, którymi przedtem był zalatany. Gołębie z Dworca Centralnego, jak chyba wszystko z tym budynkiem związane, na ogół były kalekie, nie miały nóg.
Na Stare Miasto przeważnie łaziłem pieszo, więc i teraz nie obciążałem sobą miejskiej komunikacji. Najpierw wybrałem się na Rynek Staromiejski, czy może raczej zaśnieżone podwórko, bo tak on się prezentował. Podróżowałem jednak do krainy przedwojennych filmów, więc nie powinienem mrużyć przy nim oka, tu przecież Aleksander Ford nakręcił jedną ze scen z „Ludzi Wisły” – dzieła, które mnie rozczarowało, może poza scenami toruńskimi, szczególnie tą z otwieranymi bramami (czy znajdzie się ktoś wychowany w „Perle gotyku”, kto spojrzy na to obojętnie? Mi iskry skaczą po kościach, szczególnie przy Bramie Żeglarskiej z widokiem na świętych Janów). Tu też przechadzała się Ina Benita, Józef Orwid i Zbigniew Rakowiecki w „Ja tu rządzę”, jednym z ostatnich dzieł polskiego srebrnego ekranu z czasów, gdy był on jeszcze srebrny. Ostatni z tej aktorskiej trójki został rozstrzelany w 1944 roku na Woli, Orwid zginął w eksplozji czołgu na Starówce, a szyperską córkę z „Ludzi Wisły” ostatni raz widziano, gdy z dzieckiem weszła do kanału. Ina Benita pewnie cały czas krąży po tym królestwie Lindleya, wciąż w z pewnością nieskalanym makijażu. To wszystko jednak wydarzyło się w najgorętszym sierpniu Warszawy, a teraz był zimny grudzień.
Najpierw miałem spotkanie w Muzeum Miasta Stołecznego, które tymi kolorowymi obrazkami się zachwyciło. Później punkt widzenia historyków starł się z wizją filmowców w siedzibie Filmoteki Narodowej przy Puławskiej. Ci pierwsi byli zainteresowani, drudzy przede wszystkim widzieli zbędne zdjęcia roślinności i kiepski techniczny stan materiału. Ja na to patrzyłem z boku, bo byłem tylko kurierem, ale bardziej rozumiałem amatorów historii. Sam jestem gotów wbić oczy w każdy obraz, nawet taki składający się głównie z barwnych plam, przypominający paletę jakiegoś impresjonisty. Mogę wpatrzeć się w każdą, nawet najbardziej niewyraźną twarz z przeszłości w nadziei, że opowie mi ona swój życiorys. Będę patrzył na każdy, nawet najbardziej zamazany kamień i będę się starał wycisnąć z niego całą historię.
W tym wypadku dotyczy ona jednak innego miasta, ja się wychowałem nad Wisłą, ale jestem wpatrzony w miasto położone nieco bardziej na północ. Oczy wbijałem więc przede wszystkim w katalog toruńskich zbiorów Filmoteki, który dostałem od jej wicedyrektora. Jezus Maria, ile tam jest skarbów! 35 minut z wizyty Rydza-Śmigłego na toruńskim moście, masę przedwojennych widoków miasta z hejnalistą włącznie, filmowy zapis szturmu zimą 1945 roku... Ja nie potrzebowałem pociągu, by wrócić do domu, wystarczyły mi skrzydła zbudowane z tych kilkunastu otrzymanych w Filmotece kartek. W drogę powrotną ruszyłem nocą, więc nie musiałem się martwić, że jakieś słońce mi te skrzydła rozpieprzy. Teraz jednak, gdy już bezpiecznie wylądowałem, szukam źródła energii, szukam sponsorów, by te materiały sprowadzić na Pomorze i tu, w ramach filmowej spółki archeologicznej „Nowości” oraz Tofifestu, pokazać na dużym ekranie. Pokazać, dać ludziom rozpoznać, posłuchać ich opowieści, dowiedzieć się, a później to opisać! Takie moje małe Credo. W tym wypadku owinięte starą taśmą filmową.
Warszawiacy, szczególnie redaktor Tomasz Urzykowski ze stołecznej „Wyborczej” dodali kilka ciekawych informacji na temat sfilmowanych obiektów. Dowiedziałem się czegoś nowego, więc się tym dzielę.
Ale Ujazdowskie, za tramwajem (oryginalnie jednak czerwonym), widać budynek dzisiejszego Ministerstwa Sprawiedliwości. W 1938 roku była to jedna z najnowocześniejszych i najbardziej luksusowych kamienic Warszawy. W czasie okupacji wprowadziła się tu niemiecka policja, a po 1945 roku ubecja. Tu był wtedy przetrzymywany Władysław Bartoszewski, stąd też podczas przesłuchania, wyskoczył przez okno na IV piętrze, lub został z niego wyrzucony, Jan Rodowicz „Anoda” – żołnierz batalionu „Zośka”.
Dzieciarnia tańczy w Parku Ujazdowskim.
Pani Jadwiga mówi, że to wcale nie ona przegania tu psa pomarańczowym balonem.
Polski fiacik był jednym z przebojów pokazu w Filmotece. Najlepiej prezentował się jednak na łamach „Życia Warszawy”, bo nad klatką popracowali graficy.

środa, 8 grudnia 2010

Marwin-Film, nowości sprzed wielu lat

Ale głupi jest ten blogspot, przynajmniej, jeśli chodzi o układ. Nie, nie zostałem tropicielem układu, nadal pasjonuję się raczej zagadkami z przeszłości. Chodzi mi tu o rozmieszczenie informacji – o to, że te najnowsze pojawiają się na pierwszym miejscu. Przez to więc, najpierw będzie można przeczytać o tym, jak zakończyła swoją działalność wytwórnia Marwin-Film i co dalej działo się z Bernardem Marwińskim, by dalej trafić na opis narodzin toruńskiej spółki filmowej.
Cóż, z układem nie wygram, a tymczasem Jarek Jaworski odnalazł w „Słowie Pomorskim” z 5 marca 1931 roku bardzo ciekawą informację o śmierci toruńskiego Hollywood. Postanowiłem wrzucić do internetu wszystkie materiały na temat celuloidowej przeszłości Torunia, a więc... Festiwal Tofifest, oraz toruńskie „Nowości”, czyli spółka trudniąca się odkopywaniem filmowych tradycji jednego z najpiękniejszych miast Europy, dzięki uprzejmości jej części festiwalowej, zapraszają do lektury tekstu, który od dawna jest już w wieku emerytalnym i za kilka miesięcy będzie obchodził 80 urodziny...

Żałosny koniec toruńskiego Hollywood
Mierzyć siły na zamiary nie zamiar podług sił
W r. 1930 powstała w Toruniu wytwórnia filmowa p. f. Marwin-Film. Założycielem jej a zarazem głównym dyrektorem, reżyserem, operatorem, etc, był p. Bernard Marwiński, młody człowiek, zresztą najlepszych chęci zresztą najlepszych chęci i dużego zapału, posiadający ponadto sporą dozę znajomości rzeczy, którą zdobył przy pracy w zagranicznych, wielkich wytwórniach filmowych (m.in. w „Ufie”). Dopomagali mu niemniej chętni do pracy bracia jego Alfons i Roman.
Sam zapał do pracy jednak nie wystarczył a pieniędzy nie było, wciągnięto więc do spółki kilka osób, które włożyły do interesu różne kwoty 8.000 do 20.000 zł.
Operując temi nieznacznemi środkami wytwórni udało się nakręcić jeden film p.t. „Panienka z chmur”. Film ten jednak zawiódł pokładane w nim nadzieje i spodziewanych dochodów nie przyniósł, tak, że na dalsze prace spodziewanych środków nie było. Wynikła wobec tego potrzeba zlikwidowania przedsiębiorstwa. Sprzedane na licytacji przez nadzorcę masy upadłościowej przyrządy i rekwizyty dały zaledwo 2100 zł.
Zawiedzeni w swoich nadziejach na znaczne zyski udziałowcy, stanąwszy w obliczu utraty włożonych kapitałów zaskarżyli braci Marwińskich o oszustwo i wyłudzenie. Prokurator wytoczył sprawę sądową. Na ławie oskarżonych zasiedli bracia Marwińscy: Bernard i Roman i protektujący spółce ojciec ich p. Artur Marwiński. Rozprawa przed sądem okręgowym w Toruniu zakończyła się we wtorek 3 bm., przyczem sąd po przesłuchaniu poszkodowanych, jako świadków oraz sądowego likwidatora spółki p. Mazura, wydał wyrok uniewinniający wszystkich oskarżonych. Sąd stanął na stanowisku, że poszkodowani byli wspólnikami a więc mogli mieć dostateczny wpływ na tok pracy spółki a ponadto przewód sądowy nie dostarczył dostatecznych dowodów dla powzięcia orzeczenia, że oskarżeni popełnili oszustwo.

Zdjęcie ekipy Marwin-Filmu publikuję już tu chyba trzeci raz. Z całą pewnością widać gdzieś na nim Bernarda Marwińskiego, primus motor toruńskiego przedsięwzięcia filmowego nadal jednak pozostaje nierozpoznany. Tymczasem dowiedziałem się, że po upadku swojej pomorskiej wytwórni Marwiński przeniósł się do Warszawy, gdzie dalej kręcił filmy, tym razem jednak jako operator. Uwiecznił w ten sposób m.in. „Przeora Kordeckiego – obrońcę Częstochowy” z 1934 roku (chodzi naturalnie o datę powstania filmu, nie obronę), oraz „Kościuszkę pod Racławicami”, film o cztery lata starszy. Oba przed laty widziałem nieświadomy, że spoglądam na plan oczami, które tak bardzo były z Toruniem związane. „Przeora...” oglądałem chyba w telewizji, „Kościuszkę...” z całą pewnością w kinie „Grunwald”, czyli przedwojennym „Marsie”. Cóż mogę o nich powiedzieć... Polskie kino ze scenami batalistycznymi musiało poczekać na Jerzego Hoffmana, to on dopiero pokazał, jak należy bronić Częstochowy. Przedwojenne próby, ze swoimi salwami z korkowców, wypadają dość mizernie. Z drugiej jednak strony, Hoffman kręcił wojnę tylko na planie filmowym, Marwiński stanął z nią oko w oko i jej obraz uwiecznił. Niech będzie pochwalone Pomorskie Archiwum Armii Krajowej, bo tam udało się zdobyć informację o tym, że w czasie okupacji były właściciel toruńskiego Marwin-Filmu był członkiem Biura Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej. W odróżnieniu od swojego toruńskiego aktora, Bogusława Magiery, nie posiadał jednak kamery, zatem tylko wspierał zespół filmujący Powstanie Warszawskie, miał jednak aparat fotograficzny, zostawił więc po sobie zdjęcia.
Ostatnie ślady Marwińskiego, do których udało się dotrzeć, pochodzą z sierpnia 1944 roku. Napisałem w tej sprawie maila do Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie, którego jednak ta placówka olała. W sumie się nie dziwię, bo kiedy później w ich internetowej bazie na temat powstańców dotarłem do Bernarda Marwińskiego, to okazało się, że odnotowali oni tylko jego istnienie. Wygląda więc na to, że to my moglibyśmy im służyć informacją, a nie oni nam.
Cóż, nie wyświetlamy jeszcze napisów końcowych tej historii. Nadal będziemy szukać jej ciągu dalszego – w Warszawie i w Toruniu. Wciąż przecież nie wiemy, kim byli odtwórcy głównych ról „Panienki z chmur”, jedynego dzieła jedynej toruńskiej wytwórni filmowej.

niedziela, 5 grudnia 2010

Filmowy sezam Bogusława Magiery - kolorowa Warszawa z 1938 roku

Co ja będę robił, gdy złoża w filmowej kopalni już się wyczerpią? Indiana Jones latał po starych grobowcach i pewnie nie odkrywał w nich takich przygód i emocji, jakie mi się czasami dostają, gdy siedzę nad tymi przedwojennymi kliszami. Miejsca, budynki, ludzie... Bogusław Magiera przepuszczał przez soczewkę swojej kamery obrazy z 1938 i 1939 roku, widać w niej więc - niczym w szklanej kuli - zupełnie inny, tamten świat. Szklana kula pokazuje przyszłość? W takim razie to my w niej siedzimy – dzisiejsi widzowie i wiemy, co się stanie za kilka miesięcy, a tamten nieświadomy tego świat odbija się od jej ścianek.
W tym wypadku odbija się kolorowo. Nie mamy pojęcia, skąd pan Magiera zdobył kolorowy film, skoro jednak kamerę kupił w 1938, a na filmie z Warszawy widzimy jesień, musiał to być pewnie ostatni październik II Rzeczypospolitej. W Parku Łazienkowskim jest ładnie, trwa sielanka, z drzew spadają liście. Niecały rok później spadną tu bomby, a pan Bogusław zostanie 17 października aresztowany przez Niemców i wysłany do różnych obozów koncentracyjnych, z których już nigdy nie wróci. My to wiemy, ale on jeszcze tego nie jest świadom, może więc swojej córce, dzięki której dziś cieszymy się tymi wyjątkowymi obrazami, kupić kolorowego balona, a my? Cóż, dajmy się obsypać barwnymi liśćmi i patrzmy! Ile razy się jeszcze uśmiechnie do człowieka takie szczęście, które pozwoli mu odkryć i spojrzeć na kolorowy film sprzed ponad 70 lat?

Chyba największe wrażenie na tym filmie robią na mnie obłoki balonów. Nie wiem, dlaczego – może ze względu na te dziwne zachowane na kliszy barwy?

Kolorowe plakaty na słupie i autobus – jeszcze nie czerwony.
Chopin pod wierzbą, zanim się wzbije w powietrze... Wysadzony.
Cieszcie się ludzie. Macie jeszcze czas.

W Polsce jesień na ogół bywa piękna. Jak widać, była taką wtedy i w roku następnym...

Belweder Anno Domini 1938?
Niech pan maluje. Niech pan zatrzyma to, co jeszcze pan może na zatrzymać na papierze. Może ten papier okaże się bardziej trwały od malowanych budowli i od pana samego?
Pałac na wodzie, teatr na wodzie i ludzie na ziemi, której nikt jeszcze im nie zabiera.

Na filmie nie widać wszechobecnych dziś w Łazienkach pawi, gdzieś jednak przez ułamek sekundy przemyka się wiewiórka. Są także łabędzie.

Kolory wody...

Warszawskie przedwojenne tramwaje. Pomarańczowo-niebieskie? W Toruniu w tym czasie były niebiesko-żółte i teraz do tych barw wracają.

Te chmury balonów!
Na przedwojennej kliszy Agfy (widziałem pudełko) najlepiej czuł się kolor pomarańczowy. Pani Jadwiga wyszła więc niewyraźna, ale za to balon...
Drobiazgi u wodopoju.
Te samochody zawsze widziałem w czerni i bieli, tak wyglądały w kolorowej rzeczywistości?

Ale mi się fajnie klatka zrzuciła...
W parku opadają liście i bawią się dzieci. Które przeżyje wojnę?