Chciałem jeszcze dorzucić kilka słów i zdań do poprzedniego
wpisu na temat spalonego budynku przy Podgórnej. Od lat upominam się o ratunek
dla szkieletowej zabudowy toruńskich przedmieść, która – jak już wiele razy
podkreślałem – jest taką samą wizytówką miasta, jak sztandarowy gotyk. Wszystkie
apele, jak dotąd, pozostały bez skutku. Kiedyś, jeszcze zanim stery miasta
przejął prezydent Zaleski, pojawił się pomysł ochrony Torunia „w kratkę”, miała
nią zostać objęta zabudowa przy Winnicy i właśnie Podgórnej. Dziś już to nie ma
sensu, ponieważ jedna i druga ulica została w ostatnich latach zdemolowana
przebudowami.
Awanturuję się na łamach „Nowości” i na blogu, w odpowiedzi
słyszę jednak głównie głosy lokatorów budynków z „pruskiego muru”, którzy
mówią, że w tych domach nie da się mieszkać, bądź też głosy konserwatorów,
którzy rozkładają ręce, bo przecież obiekty te były tylko tymczasowe, a termin
ich przydatności już dawno minął. Z tą tymczasowością się nie zgadzam. Niemal
wszystkie tego typu budowle były dziełami sztuki, proszę sobie zerknąć
chociażby na prezentowane tu już archiwalne zdjęcie domu z Szosy Chełmińskiej
64. Komu by się chciało sto lat temu ozdabiać laubzegami coś, co niebawem i tak
by miało być zburzone? A nawet, gdyby to miała być zabudowa tymczasowa, to czy
w mieście zabytków można powoływać się na takie usprawiedliwienia?
Mieszkam w starej kamienicy, która co prawda nie jest
szkieletowa, jednak powstała w tym samym czasie, co jej drewniano-ceglani
sąsiedzi. Wygląd klatki schodowej na pierwszy rzut oka może sprawiać
odpychające wrażenie (boleję nad tym i mam nadzieję, że się to zmieni), jednak
nigdzie indziej nie mieszkało mi się lepiej. Z „pruskim murem” też miałem do
czynienia, przez kilka lat podstawówki uczyłem się w dawnych budynkach urzędu
gminy na Mokrem, w klasie był piec, a do kibla trzeba było latać na zewnątrz. Mimo
wszystko zdania nie zmieniam.
Malkontenci narzekają na stan szachulcowych budynków, nie
zwracają jednak uwagi na jedną istotną rzecz: znakomita większość tych domów od
dziesięcioleci nie doczekała się poważnych remontów. Gdyby tak samo
potraktowane zostały bloki, życie w nich również by było udręką.
Tego, jak bardzo przeciwnicy „muru pruskiego” się mylą, dowodzi
przykład z ulicy Stromej 5. Właściciel znajdującej się tam kamieniczki i
oficyny, pan Wojciech Koczorowski, chciał sobie kupić stary dworzec kolejowy. Z
tych panów nic nie wyszło, nabył więc wystawioną przez miasto na sprzedaż
szkieletową ruinę i ją odremontował. Fragment tego domu widać na zdjęciu po
prawej stronie.
Renowację przeprowadził mądrze, dom ocieplił od wewnątrz, a
nie od zewnątrz, jak to się na ogół dzieje. Dzięki temu mury pracują zgodnie z
założeniami ich twórców. Nic nie przewiewa i nic nie gnije.
Zachował to, co przetrwało do naszych czasów…
Korzystając ze wskazówek miejskiego konserwatora zabytków
uzupełnił też braki.
W sumie kosztowało go to tyle, co budowa nowego domu, zyskał
jednak lokum znacznie od współczesnego wygodniejsze i tańsze w utrzymaniu, a do
tego położone w bardzo atrakcyjnym punkcie miasta, przy malowniczej ulicy,
która zresztą nadal nadaje się do tego, aby stworzyć przy niej szachulcowy „rezerwat”.
Mam nadzieję, że takowy szybko w tym miejscu powstanie. Gorąco wierzę również,
że nie stanie się to dla władz Torunia usprawiedliwieniem rzezi historycznej
przedmiejskiej zabudowy dokonywanej gdzie indziej.
Po szczegóły dotyczące domu przy Stromej 5 odsyłam do „Nowości”: Ciepły, wygodny, cichy. Szachulcowy.
W kółko piszę o tym, jakie rany zostawia w mieście
prowadzona obecnie w Toruniu demolka przedmieść. To, że znajdujące się na nich
stare budowle są zrujnowane, nie usprawiedliwia ich rozbiórki. Toruń to nie
tylko starówka. Pod oknami mojego domu na Mokrem stoi szkieletowa „stara buda”,
w której mieszkała królowa przedwojennego srebrnego ekranu Helena Grossówna.
Ile niezwykłych historii o dawnych lokatorach mogliby opowiedzieć pozostałe
wiekowe domy? Ile z nich mogłoby się stać atrakcjami turystycznymi miasta?
Zresztą, nawet to, że po sąsiedzku przez kilkadziesiąt lat znajdował się zwykły
sklep mięsny, również jest skarbem wymagającym ochrony. Aby zdrowo rosnąć,
trzeba mieć silne korzenie, tymczasem Toruń jest ich z morderczą
systematycznością pozbawiany. Kilka dni temu byłem w Szczecinie, na jednym z
budynków na starówce znalazłem tablicę z informacją, że w tym miejscu stał dom,
w którym mieszkał wybitny pisarz Alfred
Döblin. Czy my też będziemy za kilka lat umieszczać podobne informacje
na ekranach dźwiękoszczelnych otaczających wybudowane w środku miasta
autostrady, po których nikt nie chce jeździć, że wspomnę oddany niedawno do
użytku fragment trasy średnicowej, której budowa doprowadziła do wyburzenia
sporej części starej „Chełmiunki”? Czy takie same tablice będziemy musieli
montować na ścianach bloków masowo obecnie stawianych przez deweloperów,
których niszczycielskich zapędów nikt we władzach miasta nie może powstrzymać.
Nie może i nie chce, bo przecież, obok pana Urbańskiego, który masowo burzy
stare domy, wycina otaczające je drzewa i buduje nowe klocki niemal na
balkonach sąsiadów, prym w niszczycielskim dziele wiedzie Młodzieżowa
Spółdzielnia Mieszkaniowa, której były prezes jest obecnie prezydentem, a
przewodniczący rady nadzorczej przewodniczącym Rady Miasta.
Kamieniczka przy Stromej 5, główna bohaterka tej historii,
również jest dowodem na to, że miejską historię i tradycję trzeba szanować. Jej
właściciela zapytałem m.in. o ciekawe rzeczy, jakie udało mu się odnaleźć
podczas remontu. Jedną z nich była pochodząca z lat 30. pamiątka pierwszej
komunii Witolda Mohna. Zastrzygłem uchem, w Toruniu na Koniuchach mamy ulicę
Jana Mohna, bohatera z drugiej wojny światowej. Po powrocie z Bydgoskiego
Przedmieścia zacząłem szperać w starych księgach adresowych, patron
rzeczywiście mieszkał przy Stromej, ale pod numerem 7. Wszystko opisałem w
gazecie i na ciąg dalszy nie musiałem długo czekać. W dniu publikacji artykułu
z Wojciechem Koczorowskim skontaktował się Antoni Mohn, syn Jana i brat
Witolda. Okazało się, że po wojnie jego matka mieszkała pod piątką. Pan Antoni
wrócił z Bydgoskiego z cenną pamiątką rodzinną. No i co, czy te stare,
zawilgocone na ogół mury, naprawdę nie są godne naszej szczególnej troski?
Na zdjęciu niżej pan Antoni Mohn siedzi z Wojciechem Koczorowskim (który podzielił się ze mną zdjęciem), na tle odnowionego domu przy Stromej, z komunijną pamiątką po nieżyjącym bracie w ręku.