środa, 23 lutego 2011

Modernizm démodé?

Ech, ładny byłby ten Toruń, gdyby Niemcy pozwolili mu się w pierwszej połowie XX wieku rozwinąć! Oto np. pochodzący z końca lat 20. budynek Kasy Chorych zaprojektowany przez Kazimierza Ulatowskiego. Dziś nikt tej perle modernizmu nie pozwoli zginąć, jednak po drugiej stronie ulicy i skweru przy niej, do 2008 roku stał jeszcze gmach starego toruńskiego Dworca Autobusowego. Dzieło Zbigniewa Wahla może nie było tak efektowne, jednak przed wojną był to najnowocześniejszy dworzec autobusowy w kraju. Dziś nie ma po nim śladu, został zburzony, ustąpił miejsca architektonicznemu koszmarkowi kryjącemu tani market sieci Netto. Bardzo sobie pluję w brodę, ale demolki dworca nie sfotografowałem. Jeśli jednak wykopię zdjęcie archiwalne, postaram się je wrzucić, łącząc je z wizerunkiem dzisiejszej świątyni konsumpcji.
Dworzec został zniszczony całkowicie, wiele innych budynków modernistycznych nadal w Toruniu stoi, ale już siebie nie przypomina. Małe ocieplenie jest w stanie oskubać z cech charakterystycznych każdy gmach. Wystarczy popatrzeć dziś chociażby na osiedle ZUS-u na Bydgoskim, czy kamienicę przy Grudziądzkiej, w której dawniej kwaterowali oficerowie Armii Czerwonej. Wystarczy popatrzeć... Chyba muszę je sfotografować. Generalnie jednak wychodzi na to, że w perle gotyku modernizm stał się niemodny, skoro można go wydać na zmarnowanie...

Ten sam Kazimierz Ulatowski zaprojektował też m.in. toruńską Salę Wystaw, przed wojną najnowocześniejszy taki obiekt w Polsce, sfilmowany później przez Bogusława Magierę.
Hm, kiedy zima już sobie pójdzie, będzie się trzeba znów przejść celuloidowym szlakiem. Przedwojenne zdjęcie, które zeskanowałem z książki „Toruń na starej fotografii” mocno różni się od tego, co dziś można zobaczyć na obrzeżach Parku Miejskiego

Rzeźbami ten budynek ozdobił Ignacy Zelek. Poza jego dziełem nad wejściem, bardzo efektownie prezentuje się również fontanna wewnątrz budynku. W bardzo wczesnej młodości przychodziłem tu (gmach był już wszak przychodnią) jako pacjent. Fontanna utkwiła mi w pamięci, bo akurat wtedy w telewizji leciał serial „Załoga G”, a pysk – wodotrysk bardzo przypominał pochodzący stamtąd animowany czarny charakter. Czy ktoś może pamięta, jak on – ten charakter – się nazywał? Przy okazji wskoczę do przychodni i zrobię zdjęcie, będzie więc łatwiej skojarzyć.

Ten sam budynek oczerniony nocą.
Budynek przedwojennego dworca autobusowego jest już wspomnieniem, wiele innych, jemu podobnych, z powodu ocieplenia, nie przypomina już oryginałów. Następny w kolejce do zniszczenia jest gmach przy placu Artylerzystów. Najbardziej efektowny budynek w tej okolicy toruński Marbud ma zamiar przerobić na biurowiec. Jego projekt widać już na szmacie rozpiętej na elewacji. Jest tam napisane, że firma ma zamiar zmienić budowlę na piękniejszą, ja jednak jej entuzjazmu nie podzielam. Klamka zapadła, szkoda.
Ten kawałek „Piątej strony świata” dedykuję więc pani Mirosławie Romaniszyn, naszemu miejskiemu konserwatorowi zabytków. Ten budynek nie jest rejestrowy? Nie szkodzi.

Małą Grudziądzką, czyli jej fragmentem między Szosą Chełmińską i skrzyżowaniem z Warneńczyka oraz Bażyńskich, jeździł kiedyś tramwaj. Pod tym zabudowanym dziś fragmentem budynku był przystanek. Torów „dwójki” już nie pamiętam, przystanek w jego dawnej postaci – jak najbardziej. Tramwajowe ślady są tu jednak nadal widoczne, nad sygnalizatorem alarmu zachował się jeszcze kawałek wysięgnika trakcji. Zdjęcie nie jest najlepsze, jednak w miejscu dawnych torów jest teraz trawnik. Przestrzeń, którą wczesną wiosną nie da się przejść. W „Wilku stepowym” Hessego piesi chodzili z bronią i polowali na automobilistów. Ja też chciałbym czasami mieć karabin, by strzelać z niego do posiadaczy psów. Ludzie, zrzucajcie lepiej swoją przyjaźń na koty! Są bardziej przytulne, nie drą tak ryjów (no dobra, od tej zasady trafiają się głośne wyjątki), a przede wszystkim same sprzątają po sobie. Skoro wy nie potraficie wyczyścić terenu po swoich szczekających pupilach, zacznijcie hodować stworzenia mniej uciążliwe. Świat i tak ma przesrane, po jaką cholerę więc dodatkowo zarzucać go gównem?
Tędy chodziłem do przedszkola, ale już o tym kiedyś pisałem.
Lubię takie drzwi...

piątek, 11 lutego 2011

Śladami ludzi... Wisły

Płynie rzeka wąwozem jak dnem koleiny, która sama siebie żłobiła,
Rosną ściany wąwozu, z obu stron coraz wyżej...

Nad rzeką przysiedli również ludzie. Z czasem zbudowali na nim miasto, a później zaczęli nawet kręcić filmy. Te filmy się postarzały, miasto zmieniło, a ludzie odeszli. Wziąłem więc aparat i poszedłem poszukać – śladów miasta i tych, którzy przede mną chodzili jego ulicami.
Piach spod nurtu ucieka, nurt po piachu się wije, własna w czeluść ciągnie go siła.
Ale jest ciągle rzeka na dnie tej rozpadliny, jest i będzie, będzie jak była...

Rzeka była, jest i będzie, ale ona również mocno się przez tych kilkadziesiąt lat zmieniła. Kiedyś odbijała się w niej panorama Torunia, odbijały się również pływające po Wiśle statki, dziś Toruń przegląda się w rzecznym lustrze samotnie.
A na ścianach wysokich pasy barw i wyżłobień, tej rzeki historia, tych brzegów -
Cienie drzew powalonych, ślady głazów rozmytych, muł zgarnięty pod siebie - wbrew sobie...

Historia jednego z jej brzegów prezentuje się poniżej. Zaczynamy od bramy Klasztornej, przez którą na „Ludziach Wisły”, nakręconym w 1938 roku filmie Aleksandra Forda, przechodzi Ina Benita, wracająca właśnie z koszykiem ze sklepu ciotki Kufki.

To samo miejsce, już w kolorze i bez Iny Benity. Nie tylko jej jednak tu brakuje. Na kadrze widać po prawej stronie solidny budynek, który zniknął i został zastąpiony czymś nowoczesnym.
Tak to teraz wygląda. Pamiętam, jak ten nowy budynek powstawał, ale nie mogę sobie przypomnieć, co tam było przedtem. A swoją drogą, kto pozwolił postawić takie gówno tuż przy murach?
Bulwar (czyli po angielsku bycza wojna – Bull war)
Betonowa cywilizacja nie dotarła nad Wisłę na początku lat 70., gdy wybudowano bulwar. Wcześniej też ten teren był obudowany, na schodach prowadzących do rzeki również przysiadali ludzie. A jeśli już o schodach mowa, na pierwszej fotografii widać, że były one całkiem ładne, znacznie ładniejsze od obecnych.






Wyżej widać brzeg rzeki z 1938 roku, fotografia poniżej jest młodsza o 30 lat – utrwaliła się na niej budowa bulwaru. Zdjęcie pochodzi ze zbiorów pana Romana Kuźnickiego.
Ładnie to wygląda, choć chyba wolę widoki dawnego nabrzeża – bez bulwaru, ale z pełnym zgiełku portem. Wisła również pięknie się dziś przelewa i cudnie się w niej Toruń przegląda. Kiedyś jednak lustro wody burzyły pływające statki i mam wrażenie, że wyrosłe dzięki nim miasto, lepiej się wtedy czuło.
Scena otwierania toruńskich bram. Fantastyczna! Te widoki, ta muzyka! Niżej brama Klasztorna, przez którą wcześniej wyszła Ina Benita, oraz ta sama brama wiele lat po tym, gdy po aktorce ślad w warszawskich kanałach zaginął.

Patrzę na to i mówię sobie – jak daleko stąd, jak blisko. Mimo ponad 70 lat widoki tu są takie same, pokazują jednak tak inne miasto!

To punkt główny sceny z otwieranymi bramami. Muzyka temu towarzysząca wspina się na wyżyny pięciolinii, rosną też wrażenia wizualne. Bo też, choć Trakt Królewski wiódł bramą i ulicą Mostową, od strony rzeki najlepiej jest wchodzić od strony Żeglarskiej. Archiwalny obrazek filmowy z roku 1938 jest tu tym cenniejszy, że za pałacem Dombskich widać dwie kamienice, które w czasie wojny zostały zbombardowane. W pozostałych po nich dziurach wyrósł później „Zajazd staropolski”, przez socjalistyczne lata jeden z najlepszych hoteli Torunia, z kuchnią, której sława znacznie przekraczała granice miasta. Sam pamiętam z lat dziecinnych godzinne oczekiwanie na kelnera, który, po następnej półgodzinie, postawi na stole kotlet staropolski z frytkami i surówką z białej kapusty.


Toruń oglądany zza rogu.
Bardzo lubię filmy nakręcone na naszym bruku. Choćby za to, że ich bohaterowie spoglądają na miasto zza węgła – ja wiem, co powinni zobaczyć – ale im przed obiektywem kamery defilują obrazki zupełnie inne. Niech film będzie nawet gniotem (takie jednak chyba Toruń ominęły), ale za to jednak właśnie będę go lubił...

Jerzy Pichelski na Podmurnej. W sumie niewiele się tu zmieniło. Ubył Pichelski, przybyła – niestety - „Zamkowa”. I rynna się nieco wykrzywiła.

Powinien zobaczyć zastawioną samochodami Mostową....
Ale widzi Inę Benitę.
Oto największa toruńska zagadka tego filmu. Każdy, kto zobaczy ten fragment mówi – wiem, gdzie to jest! Ja też tak powiedziałem. Byłem pewien, że to jedna z ulic prowadzących do Wisły. Nic z tego. Podobnych bram piwnicznych na starówce jest wiele, ta jednak odbiega od ogółu. Wiem, bo w poszukiwaniu zdeptałem już w zasadzie wszystkie ulice (została mi tylko bliższa rzeki część Nowego Miasta). Na ogół takie zejścia znajdują się pod ostatnim oknem kamienicy, tu jednak mamy do czynienia z oknem przedostatnim. Myślałem, że centrum Torunia znam na pamięć, więc strasznie mnie te drzwi bolą.
Być może już ich nie ma, od 1938 roku na toruńskiej starówce zniknęło kilka domów, wiele podobnych wejść zostało rozkutych, dając początek zejściom do knajp. Mimo tego chciałbym wiedzieć, gzie to było! Nie wiem dlaczego, ale na pierwszy rzut oka pomyślałem, że to prawa strona Żeglarskiej, ale jednak nie. Patrząc na film, sklep ciotki Kufki, trzeba umieścić na ulicy Ducha Świętego (amen), bo Ina Benita, wracając stamtąd, wychodzi przecież bramą Klasztorną. Tam podobne zejścia są dwa, oba jednak nie pasują do obrazka sprzed lat. Daszki mają trójkątne, nie płaskie. Z drugiej strony jednak, one, jako jedne zachowane w mieście, nie są oknami pod skrajnym oknem. Niezaspokojona ciekawość potrafi być męcząca!


Być może mój głód odkrywczy uda się zaspokoić, gdy Kujawsko-Pomorska Biblioteka Cyfrowa doda do swoich zbiorów numery „Słowa Pomorskiego” z 1938 roku (jak dotąd dotarła do początku lat 30.). Tam pewnie na temat filmu napisano wiele. A jeśli nie, to o to, gdzie był sklep ciotki Kufki będę musiał zapytać staromiejskie koty. Podobno są nieśmiertelne, więc kolejne wcielenie tego czarnucha, którego trzyma Ina Benita, wreszcie mi na to pytanie odpowie.

czwartek, 10 lutego 2011

Tu byłem. Tubylec.

Zawsze marzyłem, żeby się na tą wieżę wspiąć, właściwie przecież w jej cieniu się wychowałem. Najpierw jednak był tu młyn, a ja jeszcze nie miałem białej brody, by udawać młynarza, a potem, od końca lat 80. była tu postępująca ruina. Kiedy więc kilka dni temu zobaczyłem krążącego nad młynem budowlanego żurawia, od razu pomyślałem, że trzeba będzie zapukać gazetą do młyna bram. Fotograficznie wizyta wyszła jednak tak sobie. Odpowiadam przede wszystkim za wydobywanie informacji, a nie rejestrowanie widoków. Aby więc sprostać zadaniu, wspinać się po wąskich schodach z aparatem w jednej i notesem oraz piórem w drugiej łapie, rozmawiać, notować i spoglądać przez wizjer Canona (jestem kanonierem...) musiałbym mieć ręce Shivy i łeb Światowida. Nie jestem wielolicowy.
Wyższa część się już zaczęła cywilizować, w niższej w przyszłości powstanie Centrum Spotkań Młodzieży. Tylko ta najnowsza nadal woła o zmiłowanie wielkim napisem „Nieruchomość miejska na sprzedaż”. Może ktoś się zlituje? Bardzo dobry punkt, na pociąg można stąd bez problemów dotrzeć pieszo, niedaleko jest przystanek tramwajowy i księgarnia – kiedyś całkiem nieźle zaopatrzona, dziś nieco podupadła.
Zdjęcia trochę nieostre, ale całą ostrość zarezerwowały pewnie dla siebie urządzenia tnące. Iskry za to bardzo malownicze.

Drzwi percepcji?
Bardzo lubię drzwi, które wymykają się ciasnym futrynom swojego codziennego przeznaczenia. Jak to było w „Wilku stepowym”? Wstęp tylko dla obłąkanych?;)

Przez ponad 20 lat opuszczony młyn był ruiną. Przetrwał najazdy złomiarzy i bezdomnych, ale mimo tego wewnątrz ocalało kilka pamiątek z jego młynarskiego wyposażenia. Nie mówię tu o sześciu ogromnych żelbetowych silosach, bo ich by nikt nie ruszył – właśnie mocuje się z nimi ekipa rozbiórkowa. Na jednym z pięter trafiłem na jakieś pasy transmisyjne. Gdzie indziej na podłodze leżały pożółkłe kartki Protokołów urzędowego pobrania. Bardzo ciekawa rzecz! Np. taki dopisek do punktu 8: Przy kwestionowaniu towaru na obecność wołka podać czy był ciepły – chłodny, wagon stał na słońcu – w cieniu, wołki żywe – martwe, wołki zauważono na ścianie wagonu, barki, magazynu, na powierzchni albo wewnątrz towaru. Ile sztuk wołków znaleziono w przeciągu 10 minut.;)
Inny punkt widzenia.
Jak na młyn zawsze trzeba było patrzeć z zewnątrz. Od dawna gryzła mnie więc myśl, by tak z wysokości młyna zerknąć na Mokre. Kiedy w najwyższej jego części powstanie Centrum Nowoczesnych Technologii i Inkubator Przedsiębiorczości, popatrzeć będzie mógł każdy. Mi się jednak udało, że przez okno wyjrzałem jako jeden z pierwszych.

wtorek, 8 lutego 2011

Jak wydobyć słowa...

Archeolodzy, przynajmniej ci, którzy nie stracili ciekawości świata, starają się zmusić kamienie, by opowiedziały im swoją historię. Tymczasem wystarczy do starych przedmiotów przytknąć np. gazetę, by usłyszeć przez nią wiele ciekawych rzeczy opowiedzianych głosem jej czytelników. My tak zrobiliśmy i dzięki dwóm przedwojennym zdjęciom z toruńskiego teatru, dowiedzieliśmy się bardzo wiele. Oj, bardzo! Wszystkie te zdobycze dedykuję więc toruńskiej scenie, która teraz świętuje akurat swoje 90. urodziny pod polskimi rządami. Na zdjęciu poniżej pani Maria Zielińska, od 1937 roku Sokołowska, teatralna intendentka, przygotowuje na jakiejś stacji herbatę. Jak widać, jest zima, a pociąg, którym podróżował teatralny zespół, miał nawet swoją tabliczkę.
Znów w pociągu. Wygląda na to, że przed wojną teatr często podróżował...
Nasza historia bardzo fajnie się splotła. Zdjęcia teatralne dostaliśmy od Barbary Zacharek, której babcia i jej siostra pracowały przed wojną w toruńskim teatrze. Mama pani Bernadety, która teraz podzieliła się swoimi wspomnieniami i zdjęciami, a przyszła do redakcji z połową fotografii całego zespołu, powiedziała, że jej najlepszą przyjaciółką w pracy była... No właśnie, wskazała na jedną z krewnych naszej fotograficznej dobrodziejki. Nie wiem tylko, która to.
Mama mówiła, że przed wojną w teatrze wszyscy żyli w zgodzie. Nie było podziału na artystów i pracowników technicznych. Na zdjęciu życzenia, które pani Marii w 1937 roku spisali aktorzy, gdy jesienią 1937 roku wychodziła za mąż.

niedziela, 6 lutego 2011

Liga rządzi, liga radzi, liga...

Ale się uśmiałem, gdy oglądając pierwszy raz toruński film Bogusława Magiery, zobaczyłem armaty nad wejściem budynku ówczesnej Dyrekcji Kolei. Miałem nadzieję, że dzięki temu śladowi działalności Ligi Morskiej i Kolonialnej uda się dość precyzyjnie ustalić datę powstania tego filmu. Liga, organizacja, która wielu naszym przodkom pozwoliła rozwinąć żagle, była z dzisiejszego punktu widzenia organizacją dość pretensjonalną, organizowała wielkie demonstracje, w których szli m.in. ludzie przebrani za tubylców z krajów, w których LMK chciała utworzyć polskie kolonie. Jak dotąd jednak nikt, kto by pamiętał tamtą toruńską fetę, się nie zgłosił. No nic, cały czas czekam.
Liga zbierała pieniądze, dzięki którym narodził się ORP „Orzeł”, żal mi jednak wszystkich tych, którzy wierzyli wtedy w morską potęgę II RP i byli gotowi ciemiężyć dalekie ludy, by poszerzyć Polsce horyzonty. Wrzesień 1939 roku musiał ich zaboleć szczególnie mocno. Wielka Liga światowa okazała się jedynie słabą ligą okręgową.
Bogusław Magiera uwiecznił toruńskie armaty prawdopodobnie w 1938 roku, imperialna czkawka odbijała się jednak w kraju znacznie wcześniej. Sięgnąłem do rodzinnego archiwum po zdjęcie ze wczesnych lat 30., w gąbińskiej szkole jedną z fal przed palmami i tym najeżonym artylerią okrętem, jest moja babcia – widać ją akurat na linii fotograficznego załamania.

Nowy Ciechocinek, ale stary cmentarz

Na cmentarz ewangelicki w Nowym Ciechocinku trafił wuj mój i mnie nań podrzucił. Nekropolia znajduje się niedaleko miejscowej stadniny, w błocie otaczających ją ścieżek, znalazłem mnóstwo odcisków końskich kopyt.
Po starych cmentarzach łażę od lat, ale dawno nie widziałem miejsca równie zarośniętego. Gorąco więc polecam Nowy Ciechocinek wszystkim wrażliwym na pośmiertną niedolę.


Ktoś o tym miejscu pamięta, bo buszując w wybujałej roślinności, znalazłem sporo wypalonych zniczy. O cmentarzu pamiętały jednak również okoliczne hieny, bo to one pewnie zostawiły po sobie rozkopane grobowce...



Tutejsi Niemcy musieli być bogaci skoro rocznemu dziecku wystawili nagrobek z trzeciej fotografii. Niemcy tu nie przetrwali, pomnik okazał się bardziej odporny.


Welcome to the jungle. Po tak zarośniętym terenie trudno się w ogóle poruszać, nie mówiąc już o fotografowaniu...




Na transformator mi to nie wygląda, zatem pewnie miałem do czynienia z dawną dzwonnicą.
Nekropolia miała bramę, musiała też być ogrodzona parkanem na podmurówce, bo jej resztki też tu i tam wystawały z podłoża.