piątek, 31 października 2014

Czas popiołów

Po Toruniu szaleje groźny wirus. Atakuje oczy, paraliżuje mózgi, wykręca ludziom języki. Zainfekowani, myśląc o budynkach szkieletowych, plotą jak potłuczeni o starych ruderach, które trzeba rozwalić w imię rzekomego postępu. Tyle się napisałem o tym, że jest inaczej, ale wciąż odzywają się ludzie, którzy nakarmieni propagandą, nie chcą tego zauważyć. Niedawno jeden z czytelników gazety skomentował kolejny tekst o wyburzanej „Chełmiance” pisząc, że redaktor znów ubolewa nad zabytkami, które przecież nimi nie są. Na ogół nie udzielam się na forum, ale tym razem odpowiedziałem, że to nie wpis do rejestru czyni budowlę zabytkiem, lecz jej historia. Idąc tym tropem, przywołuję kolejną „ruderę”, jedną z ofiar tajemniczych toruńskich pożarów.
Kamienica przy Bydgoskiej 35 „spaliła się” w 2006 roku. Dziś w jej miejscu straszy wyrwa w zabudowie. Pusta działka, którą miasto próbuje sprzedać, jak dotąd, bez powodzenia. Być może dlatego, że zgodnie z wytycznymi konserwatora zabytków, w miejscu kamienicy należy wybudować coś, co będzie wyglądało, jak stojący tam kiedyś oryginał. Swoją drogą takich atrap będziemy mieli na Bydgoskiem więcej, podobny los czeka kamienicę przy Bydgoskiej 56, oraz słynną „Zofiówkę”.
Pusta parcela z Bydgoskiej 35 znalazła się na szlaku naszej wycieczki śladem Bydgoskiego, którego już nie ma, jaką wspólnie z Anią zrobiliśmy przy okazji tegorocznego święta Bydgoskiego Przedmieścia. Szykując się na nią przekopaliśmy teczki w archiwum, przez co, po dawniej najbardziej reprezentacyjnej dzielnicy Torunia, maszerowaliśmy przygarbieni. Okazało się, że niemal wszystkie spalone i tak bardzo dziś pogardzane obiekty postawili przed laty toruńscy przedsiębiorcy budowlani, jako swoje rezydencje. To byli bardzo poważni ludzie, kamienice miały więc być ich wizytówkami, a nie ruderami. 
Pod koniec istnienia, ich stan z pewnością był opłakany, jednak przecież nie były one remontowane od kilku dziesięcioleci! W takiej sytuacji nawet żelbetonowe bunkry mogły doznać uszczerbku. Dom przy Bydgoskiej 35, nawet po pożarze wyglądał okazale. Proszę spojrzeć chociażby na te drewniane ganki.
Nic dziwnego, w drugiej połowie XIX wieku, dom ten postawił dla siebie Reinhard Uebrick, w tamtych czasach jeden z głównych budowniczych miasta. Poza tym radny miejski i autor jednego z pierwszych przewodników po mieście. Człowiek-niespodzianka, bo gdy oprowadzaliśmy naszą wycieczkę wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z rezydencją przedsiębiorcy budowlanego. Później jednak przyszło nam walnąć się w czoła, bo przecież nie był to zwykły budowlaniec, ale m.in. autor pierwszego projektu obecnego teatru Wilama Horzycy!
W sprawie budowy teatru donosi budowniczy p. Uebrick, że zamiar budowy istotnie istnieje i prawdą też jest, że w kwotach sięgających tysiące marek, zadeklarowano się złożyć około trzydzieści tysięcy marek – pisała „Gazeta Toruńska” w sobotę, 21 grudnia 1895 roku. – Pan Uebrick zaznacza z uznaniem, że nawet żydowscy współobywatele przyczyniają się do dopięcia celu, a datki te uważa jako ofiarę, gdyż na oprocentowanie udziałów nie można – zdaniem jego – liczyć. Dla tego (pisownia, jak zawsze, oryginalna – Sz.S) nie podziela nadziei, iż wkrótce uda się zebrać sto tysięcy na budowę teatru. Publicznie sprawy tej nie rozgłaszano, ażeby nie wywołać fałszywego alarmu w razie trudności zebrania dostatecznego funduszu.
Wyścig o teatralny kontrakt Uebrick ostatecznie przegrał. Poległ jednak w boju z wielkimi konkurentami, wiedeńskimi budowniczymi europejskich teatrów, biurem projektowym Fellner & Helmer. Nie zaglądałem do teatralnych teczek, przekopem jednak gazety z epoki. 13 marca 1902 roku polski dziennik w Toruniu obwieścił, że:
Miejski teatr niemiecki podług projektu budowniczego Uebricka zostanie pobudowany. Rada miejska uchwaliła na budowę 300.000 marek. Koszta budowy wyniosą, jak ocenili rzeczoznawcy, coś 370 czy 380 tysięcy marek. Sumę ponad 300 tysięcy pokryje rząd w „interesie uciśnionej niemczyzny w Toruniu”. Budowę powierzono firmie Fellner & Helmer.
No i co, proszę szkodliwym wirusem zainfekowanych, czy ktoś taki mógł zbudować dla siebie na Bydgoskiem ruderę? Dom Uebricka powstał na przełomie 70. i 80. lat XIX wieku. W 1891 roku został gruntownie przebudowany. Urósł o jedną kondygnację, doczekał się też bogato zdobionego reprezentacyjnego wejścia prowadzącego do mieszkania właściciela. Pozostałe cztery, jakie posiadała ta kamienica, także przykuwały wzrok pięknymi drewnianymi werandami.
Na każdym piętrze pojawiły się wtedy dwuizbowe łazienki. Jak wynika z archiwalnych dokumentów, kilka lat później w takie luksusy zaopatrzone zostały już wszystkie znajdujące się w kamienicy mieszkania. Pod koniec XIX wieku coś takiego wciąż było rzeczą niezwykłą, dla starych ruder zdecydowanie niedostępną.
Dla starych ruder na pewno, ale nie dla budynków na toruńskich przedmieściach. W archiwum Ania znalazła sporo śladów powstałych wtedy łazienek na Chełmińskim Przedmieściu, a ja, przeglądając pożółkłe plany, mogłem się przekonać, że na początku XX stulecia każde mieszkanie w zburzonej niedawno kamienicy przy Bydgoskiej 56 miało kibelek i sporą wannę. Dalej będziecie mi więc ludzie i deweloperzy nawijać o ruderach?!
Nasz architekt z Bydgoskiej 35 zaangażował się w budowę niemieckiego teatru, nieco wcześniej zadbał jednak o wystrój bastionu polskości w pruskim Toruniu, czyli gmachu Muzeum przy Wysokiej.
Budowa rozpoczęła się z wiosną roku 1881, a lubo napotkała trudności techniczne, gorliwością zarządu towarzystwa, kierującego budowniczego R. Uebricka z Torunia i przedsiębiorcy p. Kobielskiego doprowadzoną została dość wcześnie za pory suchej pod dach, a teraz już ukończona zupełnie wewnątrz - informowało popularne w tamtych czasach polskie pismo „Przyjaciel” z 1 lutego 1882 roku. - (...) Na szczególną uwagę zasługuje sala do zebrań i zabaw, sięgająca przez dwa piętra, z galeryą bardzo obszerną w koło. Wszystko to budowane i dekorowane według planów i pod ciągłem a pilnem kierownictwem p. Uebricka w stylu renesansowym. Szkoda tylko, że sala nie większa, bo przedstawia się zresztą jako prawdziwe świecidełko. 
 No i co? Nadal będziecie biedni zarażeni chcieli Toruń zaorać?
Na początku XX wieku Uebrick zbudował na Dębowej Górze fabrykę.
Budowniczy p. Uebrick założy na wiosnę na Mokrem fabrykę sztucznego kamienia piaskowego - donosiła „Gazeta Toruńska” w grudniu 1903 roku. - Budynki fabryczne są już gotowe w pobliżu zakładów gazowych i wodociągowych.
Zmarł w październiku 1917 roku. Zapewne został pochowany na cmentarzu św. Jerzego, jednak konia z rzędem temu, kto na najstarszej toruńskiej nekropolii znajdzie jego nagrobek. Dom Uebricka w 1920 roku stał się własnością firmy Lenartowicz i Szymański, która na podwór­ku posiadała garaż. W 1923 roku wszystko wydzierżawiła policja. Okazuje się więc, że znajdujący się wtedy vis-à-vis konsulat nie­miecki był jednak pod obserwa­cją od chwili swojego powstania, a nie tylko pod koniec lat 30., kie­dy to policjanci wprowadzili się do sąsiedniej kamienicy na rogu Bydgoskiej i Kujota. W toruńskim Archiwum Państwowym zacho­wał się ciekawy dokument na temat zawartości policyjnego ga­rażu. W pierwszej połowie lat 20. przy Bydgoskiej 35 przechowywa­ne były dwa samochody, motocykl i cztery... konie.
Toruńskie archiwum (na zdjęciu niżej pochodzący stamtąd projekt jednej z werand z 1891 roku) przechowuje również bogatą korespondencję między magistratem i właścicielką miesz­kań w oficynie domu przy Byd­goskiej 35. Kiedy się przegląda te pisma z międzywojnia, żal chwyta za serce. Pani Klimkowa, do której od 1924 roku należały oficyny, nie chciała swoim lokatorom napra­wić uszkodzonego... wychodka. Pisma w tej sprawie nie odnosiły skutku, do akcji wkroczyła więc policja budowlana. Zagroziła, że remont zostanie wykonany na koszt miasta, które sobie później należność ściągnie poprzez ko­mornika. Pani Klimkowa nadal udawała głuchą, więc groźba zo­stała wykonana. Ubikację napra­wiono, a komornik zajął wpływy z czynszów, czym oporną wła­ścicielkę natychmiast skłonił do współpracy. Dziś podobno tak trudno jest wyegzekwować zale­gły remont czy usunąć bezpraw­nie powieszoną reklamę.
Uff, to była długa opowieść. Dotyczy ona jednak tylko jednego z wielu spalonych toruńskich zabytków. Ile jeszcze miejskich korzeni strawiły płomienie? Ile podobnych historii pogrzebały buldożery grasujące po mieście rządzonym od kilkunastu lat przez prezydenta Michała Zaleskiego? Jeśli już o gospodarzu mowa… Zarażonym szkodliwym wirusem się nie dziwię. Przykład idzie z góry.

 

wtorek, 7 października 2014

A mury mówią. I padają

W Toruniu trwa rzeź oryginalnej historycznej zabudowy, ale to jeszcze nic – będzie gorzej. 
W przypadku inwestycji miejskich „stare budy” idą całkowicie w diabły. Zostaje po nich tylko biała karta w archiwum i biała plama na planie miasta. Z prywatnymi inwestorami jest nieco inaczej. Tu konserwatorzy, o ile naturalnie inwestor nie ma zbyt dużych pleców w magistracie (vide sprawa przybudówki przy ulicy Podmurnej, czy tarasu przy pierogarni „Stary Toruń”), stawiają ograniczenia. Ok, staroć się spalił, czy też w inny sposób został doprowadzony do beznadziejnego stanu usprawiedliwiającego rozbiórkę, jednak jego następcę trzeba zbudować na wzór. Przynajmniej z zewnątrz ma przypominać oryginał. Takich wydmuszek ma powstać całkiem sporo, wśród nich jest również słynna „Zofijówka”. Cóż, po zburzeniu i odbudowie być może będzie podobna do pierwowzoru, ale na pewno nie będzie już słynna i nie będzie „Zofijówką”.
Zanim te skorupki nasiąkną historią, miną dziesięciolecia. Cóż zresztą, nawet wtedy, będą one mogły powiedzieć następnym pokoleniom? Chyba tylko tyle, że przyszły na świat w dziwnych i głupich czasach, kiedy to władze Torunia nie potrafiły uszanować i wykorzystać tego, co w tym mieście najcenniejsze.
Tyle tylko i nic więcej. Nie będą potrafiły zaskakiwać tak, jak to robią kamienice dobrze w Toruniu zakotwiczone. Wiele razy już się tu zachwycałem różnymi niespodziankami, jakie serwują teoretycznie dobrze znane mury. Zrobię to jeszcze raz, bo przeszedłem się dziś ulicą Sukienniczą, którą już tyle razy przemierzyłem wzdłuż i wszerz, lustrując przy okazji stojące przy niej kamienice. Jak to się stało, że przy tej numer 4 nie zauważyłem wcześniej tych trzech literek? Może tynk niedawno odpadł i je odsłonił? Z prawdziwymi starymi budynkami tak często bywa…

LSR to skrót od niemieckiego Luftschutz Räume, w ten sposób, w czasie okupacji, oznaczane były schrony przeciwlotnicze. Podobny napis i cienie wskazujących na piwnice strzałek zachowały się m.in. na murach kamieniczki u zbiegu ul. Podgórnej i Kościuszki na Mokrem. Ktoś zapewne zapyta, po jaką cholerę na to zwracać uwagę? Po co się nad tym pochylać? A po to, że to świadectwo naszej historii, która składa się również z bolesnych akcentów. Nie możemy przed nimi zamykać oczu.
Nieco niżej również coś tak jakby zresztą wychodzi. Chociaż sam już nie wiem, może mi wbite w ścianę oczy płatają figla?
Przy Sukienniczej, tak jak w całym mieście, mury mówią i padają. Kilka dni temu zniknęła na przykład brama przy kamienicy nr 13. Był to dość fantazyjnie powyginany kawałek muru, który na pewno kilka razy omiotłem migawką aparatu, ale niestety, nie mogę w tej chwili dokopać się zdjęć.
Dorota Kędzierzawska, w udzielonym przed laty „Nowościom” wywiadzie opowiadała o tym, jakim wspaniałym materiałem dla filmowca była dawna toruńska starówka. Wyremontowana straciła urok. Dobrze pamiętam, jak wyglądała, zanim jeszcze rozpoczęły się remonty, więc ich mimo wszystko nie żałuję. Zresztą niesamowitych i malowniczych zakątków nadal jest tam dużo. Jednym z nich była właśnie ta brama. Została rozebrana, ponieważ groziła zawaleniem, jednak jeszcze w tym roku ma zostać odbudowana. Cegły jak dotąd nie zostały rozkradzione, jest zatem szansa, że naprawdę tak się stanie.
Nowa brama, nawet jeśli powstanie ze starych cegieł, będzie mimo wszystko atrapą. Nie można było zająć się nią wcześniej, kiedy jeszcze nie chyliła się tak bardzo ku upadkowi? Mur, podobnie jak stojąca za nim kamienica, należą do miasta. Zabrakło świadomego znaczenia starych murów gospodarza?
Niżej widok z podwórka na cegły luzem i w komplecie. Te ostatnie składają się na kamienice stojące po drugiej stronie ulicy.
Podwórko jest długie, kilkuczęściowe. Na końcu stoi fajna pompa. Takie rzeczy też jednak można spotkać tylko w oryginałach, a nie podróbkach.

niedziela, 5 października 2014

Brawo!

Byłem w Pasłęku. Pełną relację wrzucę później, muszę wycieczkę przetrawić i zebrać informacje do podpisu zdjęć, w tej chwili spieszę jednak z radosnym doniesieniem. Kilka razy pisałem tu już o znajdującym się pod miastem cmentarzu ponad tysiąca jeńców wojennych z pierwszej wojny światowej: Ciemna strona ludzkości, Kriegerdenkmal. Byłem na nim pod koniec lat 80., gdy był jeszcze wyraźnie widoczny, chociażby dzięki posadzonym przez Niemców drzewom. Między nimi nadal stał wtedy ceglany pomnik z tablicą informacyjną. Na kamiennej płycie znajdował się tekst po rosyjsku i niemiecku, w porastającym nekropolię gąszczu znaleźliśmy wtedy również dwie płyty. Jedna z nich zawierała bodajże 10 nazwisk pochowanych tam ludzi, m.in. Polaków, druga była już nieczytelna.
Dotarłem tam również kilka lat później. Zastałem pomnik bez tablicy, która trafiła do muzeum i nie znalazłem płyt nagrobnych. Mimo wszystko tamtą wizytę wspominam bardzo miło, bo gdy pojawiłem się na cmentarzu podczas ostatniej wizyty w Pasłęku trzy lata temu, pomnikowych cegieł musiałem szukać w krzakach. Na samo miejsce spoczynku pierwszowojennych aliantów, o które w dwudziestoleciu zadbali ich wrogowie, a po 1945 roku zniszczyli potomkowie sojuszników, również trafiłem z trudem. Cmentarne drzewa zostały wycięte.
Jeszcze niedawno wszystko wskazywało na to, że cmentarz pod Pasłękiem stanie się dla obecnych gospodarzy tych ziem wielkim powodem hańby. Właściciel sąsiedniego młyna w Krośnie zamierzał postawić na tym terenie kurniki. Na szczęście planom tym sprzeciwili się ludzie skupieni m.in. wokół strony Zabytkowy Pasłęk. Tupnęli nogą i wygrali, w poniedziałek, 22 września, na cmentarzu został odsłonięty nowy pomnik. My pojawiliśmy się tam dwa dni później.
Z moim Pasłękiem rozstałem się 17 lat temu. Wcześniej spędziłem tam pół życia. Teraz, za każdym razem, gdy do miasteczka zaglądam, muszę swoje stare kąty odnajdować od nowa. Wszystko się zmienia.
Dla nas cmentarz jeniecki znajdował się pod Pólkiem, osadą na końcu wąwozów. Wystarczyło tylko do niej dojść i przekroczyć szosę. Tym razem jednak trzeba było bardziej wyciągnąć nogi, za Pólkiem zderzyliśmy się ze ścianą dźwiękoszczelnych ekranów nowej drogi ekspresowej. Aby znaleźć przez nią przejście, musieliśmy drałować do Krosna. Dalej już jednak było łatwo.
Nowy pomnik wieńczy prawosławny krzyż.
Pojawił się on tam po mojej ostatniej wizycie, ale zanim jeszcze na kopcu wylądował głaz. Wspaniale, jednak wydaje mi się, że powinien doczekać się również towarzysza bez dolej poprzeczki. Zgodnie z napisem na tablicy, pieczętować się nim powinno niemal tysiąc z 1054 pochowanych tam osób. W czasie pierwszej wojny prawosławie dominowało wszak w dwóch krajach, z których pochodziło najwięcej ofiar – w Rosji i Rumunii. Mimo wszystko jednak, wielu z tych, którzy pod Krosnem spoczęli w rosyjskich mundurach, było Polakami. Sam się o tym przekonałem, czytając ćwierć wieku temu nazwiska na znalezionej płycie.
Po zakończeniu pierwszej wojny o cmentarz zadbali Niemcy, nekropolia została jednak zbezczeszczona po 1945 roku. Może podkreślenie polskiego akcentu zmieniłoby sposób postrzegania tego miejsca?
Ceglane fundamenty pierwotnego pomnika?
Cmentarz został oczyszczony tylko w części, ale bardzo profesjonalnie. Spod warstwy zieleni wyjrzały fragmenty nagrobków. Ile ich kryje wciąż zarośnięta krzewami ziemia?
Cmentarz zasługiwał na ochronę jako miejsce poświęcone i historyczne. Doczekał się nowego pomnika pamięci...
Na jego terenie można jednak znaleźć również co najmniej kilka pomników przyrody. Głóg, który stał się drzewem musi pamiętać ceremonię otwarcia nekropolii w 1916 roku.
Jak już wspomniałem, oryginalna cmentarna zieleń została zdemolowana tak samo, jak groby. Tak miejsce to wygląda dziś. Jeszcze 25 lat temu stały tu równe szpalery drzew.
Pola pod Krosnem, z młynami daleko w tle. Nie wiem, gdzie dokładnie miejscu znajdował się obóz - jego archiwalne zdjęcia można zobaczyć na Zabytkowym Pasłęku. Na pewno wiele o tym miejscu można by się było dowiedzieć, gdyby zostały tam przeprowadzone badania. W lewobrzeżnej części Torunia podczas II wojny światowej hitlerowcy zorganizowali wielki Stalag. Tu i tam ziemia cały czas oddaje różnego rodzaju pamiątki. Ta pod Krosnem zapewne zachowuje się podobnie, ale nikt nie zwraca na nią należytej uwagi.
PS
Nie wiedziałem, w którym miejscu znajdował się obóz, ale się dokształciłem. Lepiej późno, niż wcale. Baraki stały m.in. na sfotografowanej przestrzeni. 
W jednym ze swoich wcześniejszych wpisów na temat cmentarza przytoczyłem wyjęty z niemal stuletniej gazety opis ceremonii jego otwarcia. Dołączyłem również wykonane przy tej okazji zdjęcie, które znalazłem w internecie. Doczepiam je ponownie, tym razem już jako jego właściciel. Do wykorzystania.