Razem z nowym mieszkaniem kupiłem sobie ładny widok. A ten ostatnio stał się niezwykle atrakcyjny, burza goni burzę, pioruny szaleją po horyzoncie... Zawsze uwielbiałem burze, a tu, psia krew, stary statyw od Zeissa z lat 20. nie pasuje do współczesnego mego aparatu... Błyskawice jednak latały nadal, a mnie szlag trafiał i grom z jasnego nieba zapewne by trafiał również, lecz niebo było akurat ciemne. Potrzeba jest jednak matką wynalazku! Przy pomocy stojaka na płyty, puszki po farbie i podstawki pod świeczkę o woni kawowej, udało się statyw zbudować. Niestety, nim on stanął, burza przeniosła się za dom. Tam dokazywała na całego, takiej kanonady nie słyszałem chyba ze 12 lat. Widać było jednak niewiele, głównie chmury... Nawet nie mogłem potrenować. Cóż, burza jeszcze wróci. A budując ten statyw, przypomniałem sobie czechosłowacką bajkę „Sąsiedzi”. W złą godzinę, bo popchnięte wiatrem okno, przewróciło moją konstrukcję. Łomot rozsypujących się płyt tuż po północy...
1 komentarz:
ale przynajmniej są ładne zdjęcia nocne... łomot płyt? ja ostatnio po całonocnej podróży wpadłam na stacji benzynowej w piramidę energy drinków;)
Prześlij komentarz