Już tyle lat kręcę się po Ukrainie i wszędzie spotykam samych przyjaciół, z którymi zresztą przyjaźnią się dzielę. Wszędzie, poza Drohobyczem.
Nie chcę rewizji granic, chciałbym, żeby Ukraina była Ukrainą. Chciałbym jednak również podróżować po niej odnajdując ślady ludzi, którzy stworzyli niepowtarzalny krajobraz tej ziemi: Ukraińców, Polaków, Żydów, Niemców, Austriaków, Ormian... Tak samo, jak w Polsce chcę widzieć dowody świadomości tego, że mój kraj znaczną część swojej niepowtarzalności zawdzięcza swojemu dawnemu wielokulturowemu bogactwu. Chcę, by był świadomy Rzeczypospolitej wielu narodów i żeby pamiętał o grzechach, których symbolem stało się Jedwabne, czy akcja „Wisła”. Nacjonalizm dotknął Europę Środkową tak boleśnie, że teraz nie ma tu dla niego miejsca. Trzeba budować mosty, bo z nich wynikają same korzyści. Dowód? Niemcy przyjeżdżają do Polski szukać dawnych domów swoich rodziców. Polacy dzięki temu zarabiają na turystyce i często dowiadują się czegoś o przeszłości progów, które dziś do nich należą. To bywa bardzo ważne. Wiem, bo sam się przecież za takim progiem wychowałem.
Na Ukrainie spotkałem wiele podobnych przypadków. Wszędzie gdzie byłem, poza Drohobyczem, bo tu niemal każda ściana pielęgnowała kult UPA. Nie neguję jego sensu, bo pod czarno-czerwonym sztandarem miały się spełnić ukraińskie sny o niepodległości. To ważne, jednak marzenia stały się ciałem, ale władze Drohobycza zdają się tego nie zauważać. Tu wciąż, to co polskie, czy żydowskie, w zasadzie nie ma wstępu. Tu ważny jest odpowiedzialny m.in. za rzeź wołyńską Roman Szuchewycz. Nasze ręce są po łokcie ubabrane w ukraińskiej krwi, tak samo jak ukraińskie w naszej. Z wzajemnego mordowania nigdy jednak nic dobrego nie wyszło. Czy nie lepiej więc zakopać wreszcie topór wojenny i zająć się budową mostów? W wielu miejscach tak się już stało. W wielu, poza Drohobyczem.
Ten napis znalazłem tuż przed „polskim” kościołem.
Biedny jest ten dzisiejszy Drohobycz. Jego władze wpatrzone są w gierojów ukraińskiego nacjonalizmu, mieszkający tu Polacy okopali się natomiast, jak w oblężonej twierdzy. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie słuchając tych, co modlą się w kościele Św. Bartłomieja, gotyckiej świątyni noszącej podobno na swych starych murach pamiątki czasów sprzed chrystianizacji. Te fragmenty anatomiczne, będące lokalnym tłumaczeniem powiedzenia „Ręka, noga, mózg na ścianie”, są bowiem podobno resztkami jakiegoś pogańskiego bóstwa.
Bez względu na hasła, jakie widać przed świątynią i to, co można usłyszeć wewnątrz, kościół warto zwiedzić. Chociażby ze względu na jego...
Orła...
XVIII-wieczne freski...
Oraz słynny, XVI-wieczny renesansowy nagrobek Katarzyny Ramułtowej.
Nowością na drohobyckim szlaku była XV-XVI-wieczna cerkiew Świętego Jerzego, podobno ukraiński kandydat na listę cudów UNESCO. Tyle razy widziałem ją gdzieś z daleka, jednak tego, co zza ściany jest niewidoczne dla oka, doświadczyłem dopiero teraz. Jak dużo w przeszłości traciłem spoglądając tylko na kopułki i zewnętrzne ściany...
Dzwonnica jest młodsza od cerkwi, ma raptem 334 lata.
Chyba nigdy jeszcze nie trafiłem do świątyni, której wnętrza byłyby równie pięknie pomalowane. Za fotografowanie należało jednak zapłacić, a ja akurat pieniądze zostawiłem w plecaku, który był w aucie. Jeśli jednak ktoś trafi do Drohobycza, to niech mi wierzy na słowo, że nie należy tego miasta opuszczać, jeśli się nie zajrzało do Świętego Jerzego.
Ojej, jak ja dawno tu nie byłem! Drohobycką, pochodzącą z połowy XIX wieku synagogę, zwiedzałem poprzednio jakieś 10 lat temu. Mylą się ci, którzy mówią, że tempus fugit. W tym miejscu czas się zatrzymał, bo we wrześniu 2011 roku zastałem ten budynek tak samo zaniedbany, jak przed dekadą. A może jednak zwolennicy uciekającego czasu mają rację? Na początku wieku, do bożnicy dało się jeszcze wejść, bez wielkiego ryzyka, że strop się zawali na łeb. Dziś bym już na ten sufit równie pewnie nie zerkał...
Kiedyś modliła się tu rodzina Schulza, dziś jednak człowiek o tym miejscu zapomniał. I Bóg najwyraźniej również.
Skoro już o mieszkańcach tego miasta pochodzących z Narodu Wybranego mowa... Ta ściana jest jednym z miejsc, w których podczas okupacji, historia דראָהאָביטש się skończyła.
Dom przy dawnej ulicy Floriańskiej, ostatnie miejsce zameldowania Schulza. Przypomina o tym tablica, której tekst mówi głównie o artyście żydowskim...
Schulz nie jest jednak jedynym wielkim z tą uliczką związanym. Na jednym z domów kawałek dalej, można znaleźć tablicę poświęconą Georgijowi Gongadze, ukraińskiemu dziennikarzowi zamordowanemu w 2000 roku. Niestety, wpadłem na nią prawie cztery lata temu, nie zrobiłem zdjęcia i nie pamiętam dziś, co łączyło sumienie Ukrainy z Drohobyczem. Mam zatem poważny pretekst, aby tu wrócić i to spraedzić.
Tu, przy tym murku, tuż przed swoją planowaną ucieczką z drohobyckiego getta, Bruno Schulz został zastrzelony w „czarny czwartek”, 19 listopada 1942 roku, najprawdopodobniej przez gestapowca Karla Günthera. Kiedyś była tu podobno tablica pamiątkowa, jednak władze miasta ją usunęły.
Na początku pojawił się tu Bandera, na końcu niech więc wystąpi bandura. Tego muzyka sfotografowałem w 2008 roku w Truskawcu.
4 komentarze:
O, zdaje sie że o tym dyskutowaliśmy bodajże w autobusie podczas Trialogu. Jak to mówią mądre głowy: Ukraina kluczy w poszukiwaniu swojej tożsamości.... I ma o wiele trudniej niż Polska. Holocaust na Ukrainie to nie to samo, co holocaust w Polsce. Rezulatat co prawda był ten sam lecz metody zgoła bardziej barbarzyńskie - jeśli w ogóle można stopniować to barbarzyństwo.
Zagmatwane stosunki polsko-ukraińskie tłumaczy Pochówek dla rezuna Pawła Smoleńskiego - świetna książka, w tamtym roku doczekała sie powtórnego wydania.
Wszystkie kraje Europy mają swoje Jedwabno. Są to tematy drażliwe dla mądrych i odważnych .Aby w Polsce ich nie zabrakło (a na to się nie zanosi ).
Bardzo ciekawy reportaż. Smutne, szkoda, że prawdziwe. Pozdrawiam serdecznie!
Tak, bardzo ciekawy. Wszędzie tyle pogmatwanego. Ale to nie pocieszające, że nie tylko u nas.
Prześlij komentarz