sobota, 9 czerwca 2012

Wyścig z czasem

Strona robi mi się nieco monotematyczna. Widać na niej Włęcz latem, wczesną wiosną, wiosną przechodzącą w lato... Spacerek po stronach sąsiadów może jeszcze bardziej to poczucie monotematyczności zwiększyć. Tylko pozornie! „Wszyscy mówią: kocham cię” Allena opiera się na obrazach pokazujących Nowy Jork w różnych porach roku, każdemu ujęciu towarzyszy komentarz: Nowy Jork jest najpiękniejszy wiosną, latem, jesienią, zimą. Włęcz jest pod tym względem Nowemu Jorkowi podobny. Nawet zabłocone przedwiośnie, chyba najmniej atrakcyjny moment w polskim krajobrazie, w tym miejscu robi wrażenie. Jak długo jeszcze? To zależy w dużej mierze od tego, jak bardzo okoliczny krajobraz zmieni się podczas budowy progu na Wiśle, oraz od tego, czy zapaleńcom z Osieka i Czernikowa uda się uratować drewnianą, pochodzącą z końca XVIII wieku chatę przy cmentarzu. Wyścig z czasem jest bardzo trudny, bo ten na opuszczony dom wpływa bardzo destrukcyjnie, a poza tym, biegnie bardzo szybko. Szybciej, niż koła biurokratycznej machiny wypluwającej czasami jakieś pieniądze, które można przeznaczyć na remont. Remont, bądź odbudowę, bo spora część konstrukcji chałupy nadaje się wyłącznie do wymiany. Na szczęście chata ma sporą grupę obrońców, a tych przepełnia zapał i determinacja. To pozwala mieć nadzieję na przyszłość, bo przy takim zestawie można nawet przecież motyką zaorać Słońce.
Takie operacje zapewne najlepiej przeprowadza się nocą, gdy Słońce nie świeci, my wybraliśmy się do Włęcza nad ranem, gdzie i tak początkowo sprzątanie chałupy trzeba było prowadzić w mroku. Mocno zawilgoconym i tak strasznie zasyfionym, że początkowo rozglądaliśmy się szukając tu jakichś dzikich lokatorów. Teraźniejszych żadnych jednak nie było, bałagan zostawili po sobie poprzedni, którzy mieszkali tu przez wiele lat i progi chaty opuścili dopiero na początku tego roku.
Na zdjęciu scenka z odguzowywania.

Ja tu widzę niezły burdel...
... i bardzo fajny piec. W Pasłęku były znacznie większe, ale jestem pewien, że frajda z rozpalenia tu ognia będzie porównywalna, jeśli nie większa, bo też szanse na rozpałkę są nadal dość niepewne.
Po kilku godzinach pracy śladu po burdelu już nie było. Ciekawe, na jak długo...?
Schody. Może nie do nieba, ale na poddasze. A jeśli jednak do nieba? W takim razie droga do raju musi być stroma i, ze względu na spróchniałe stopnie, niebezpieczna.
Na poddaszu natomiast jest ładny butelkowy komin, oraz obraz nędzy i rozpaczy. Co ja tu będę dużo pisał, jest tam mocno przewiewnie. Jaskółki sobie latają, jedna z nich dociera nawet tędy do swojego gniazda na parterze.
Coś z Gierymskiego. W rzeczywistości są to resztki czegoś do obróbki świniaka, ale tak ustawione, kojarzyły się z „Trumną chłopską”.
Na sąsiadującym z chatą cmentarzu wszystko po staremu. Dąb się majestatycznie rozpościera, pomniki stoją, a mój ulubiony żeliwny wskaźnik zakrzywienia świata (szczegółów proszę szukać TUTAJ) nie odchylił go nadmiernie od normy.
Wierzby. Nie mogłem się powstrzymać.
Co najmniej od momentu otwarcia granic Unii Europejskiej, czy może raczej od chwili, gdy przed rodakami otworzyły się niektóre zachodnie rynki pracy, Polacy czują wielki pociąg do kolonizowania Zielonej Wyspy. Nas też on ogarnął, choć na Zieloną Kępę, największą w okolicy wyspę wiślaną, udaliśmy się nie pociągiem, ale pieszo. Mimo bardzo niskiego stanu wody, i tak w pewnym momencie trzeba było zrzucić buty i zacząć brodzić. Czasy, w których Wisła była jedną z najbrudniejszych rzek kontynentu na szczęście już minęły, więc nikomu z nas od tego broda (bądź brodawki) chyba nie wyrosły. Na ewentualne zanieczyszczenia nikt zresztą nie zwracał uwagi. Kto by się przejmował takimi przyziemnymi rzeczami w tak niezwykłym miejscu?
„U nas dość głowę podnieść: ileż to widoków!
Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków!”

O, muszla. I to wcale nie klozetowa.
Kępa, jak sama nazwa wskazuje, jest zielona. Po wybudowaniu spiętrzenia na Wiśle, będzie jednak częściowo zalana.
A to widok z Kępy na brzeg, z którego przyszliśmy.
Pięknie wszędzie, ciepło wszędzie... Tymczasem kogoś najwyraźniej rozpiera buta.
Dobra, przyznaję – te wszystkie ładne słowa i próby fotograficznego zapisania niezwykle malowniczego krajobrazu, były tylko zasłoną mającą ładnie ukryć zwykły ludzki pęd do koryta. Pokonawszy odnogę wiślaną, popędziliśmy zatem do koryta Strugi, w którym jednak brodziło się już mniej wygodnie, ze względu na różne przeszkody terenowe. Zapewne przyjemne dla oka, ale dla bosych stóp, już nieco mniej.

To lubię, rzekłem, to lubię...
Włęckie piaski są bardzo żyzne. Rośnie tu wielka lipa, posadzona ponad 300 lat temu przez pierwszych osadników z zachodu, której jakoś nie mam okazji sfotografować. Chyba poczekam do jesieni, bo teraz zbyt mocno tonie w zieleni. Przepraszam za rym, ale to drzewo przyciąga poetów. Michał Kokot powiedział kiedyś o niej, że w tych gałęziach słychać szum dziejów. Inna sprawa, że gospodarzowi Osieckiej Izby Regionalnej wszystko szumi i opowiada różne niesamowite historie. Lokalne nadwiślańskie grunty malowniczo obfitują też w wierzby, które bardzo lubię, oraz fundamenty domów. Pisałem już kiedyś, że pierwsza wizyta we Włęczu uderzyła mnie mnogością opuszczonych budynków, przez te cztery lata, niemal wszystkie takie chaty zeszły już do parteru, albo nawet do piwnicy.
Mądrość ludowa na koniec.

7 komentarzy:

Obserwator Toruński pisze...

Ten motyw z Gierymskiego wpisał Wajda do swojego "Wesela". Scena jest na początku, gdy idzie jeszcze rozbiegówka. - A tak w ogóle to A.W. często stosuje ten zabieg, aby widz odnosił wrażenie jeszcze większej autentyczności opowiadanej historii.
- To zdjęcie przekonująco odnosi się do obrazu Aleksandra G.

Anek pisze...

Po lewej stronie na schodkach siedzieli ludzie :P ale niezbyt smutni...

SzymonS pisze...

Ktoś powiedział kiedyś, że "Wesele" Wyspiańskiego składa się z samych cytatów. Z dziełem Wajdy na szczęście jest podobnie, malarskich wariacji jest ono pełne. I m.in. dlatego często je oglądam:).

No siedzieli, a później sobie poszli. Miejsce natomiast, co widać na obrazku, pozostało raczej smutne.

Anonimowy pisze...

Życzę szczerze powodzenia, ale czarno widzę. Macie chętnego do poświęcenia roku bądź dwóch lat życia na pilnowanie spraw remontowych? Że o pieniądzach, majstrach, słomie na strzechę i pełnej wiedzy o stanie konstrukcji, która ujawni się w pełni dopiero po zerwaniu osłon ścian i podłóg, nie wspomnę.....

Night pisze...

Jutro przez Włęcz będzie przechodzić wycieczka zdążająca do Nieszawy i rzuci okiem na chatę.

RUDA pisze...

Toruń z każdej perspektywy wygląda inaczej. dla poszukiwaczy przygód i ciekawej historii z każdą wyprawą Toruń jest piękniejszy

Obserwator Toruński pisze...

> Że o pieniądzach, majstrach, słomie na strzechę i pełnej wiedzy o stanie konstrukcji
Nie jedna chata strzechą pokryta. W takich Stanisławkach koło Wąbrzeźna pani Szymion (prawdziwa siłaczka!) swoją rodzinną chatę dała radę pokryć strzechą to pewnie domowe sposoby i patenciki na to działanie ma ;-) No a poza tym są jeszcze ludzie w Muzeum Etnograficznym, na których zawsze (przynajmniej w jakimś stopniu!) mam nadzieję, że można liczyć.