środa, 5 września 2012

Odkopywaliśmy miasto Pompeję...

... jak się odkrywa spodziewane lądy
Gdy okiem ludzkim nie widziane dzieje
Jutro ujrzane potwierdzą poglądy...

Ale mi się ostatnio Kaczmarski na stronie rozgościł. Z korzyścią dla niej, bo wszak co poeta, to poeta. „Pompeja”, której słuchałem w kółko (i krzyżyk;) po powrocie spod Wezuwiusza, a jeszcze bardziej, kiedy zaczytywałem się - naście razy – w „Naszej Pani Radosnej” Władysława Zambrzyckiego, do tej historii pasuje jednak jak ulał. Mógłbym do niej dodać jeszcze jakieś fanfary, bo podobne tematy dmuchają w żagle ciekawości i pozwalają względnie gładko przelecieć nad rafami nudnych na ogół tematów zleconych.
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze miałem telewizor, na Discovery oglądałem program o archeologach, którzy w kilka dni rozwiązywali różne zagadki przeszłości. Dość ekspresowo, ale też jaki oni mieli sprzęt! Obserwacja z powietrza? Proszę bardzo! Samolot już przeleciał? Zatem czas na prześwietlenie ziemi. Tu poszukiwaczom z pomocą przychodziła geofizyka i jej sondujące urządzenia. No tak, a ja kiedyś na wykopaliskach szalałem z łopatą... Ta u Brytyjczyków dochodziła do głosu ostatnia.
Wreszcie przyszedł czas, bym swój ulubiony program zobaczył na polskiej ziemi. Bardzo szczególnej, na pustym polu niedaleko zamku dybowskiego. Niecały metr nad drugą Nieszawą. W miejscu niezwykle wyjątkowym!
Dzieje wędrującego miasta już tu opisywałem, ale chętnie przypomnę. Najpierw wyrosło ono w okolicy obecnej Wielkiej Nieszawki, obok pierwszego zamku krzyżackiego, z którego bracia zakonni ruszyli na podbój północy. Po pokoju melneńskim z 1422 roku Nieszawa znalazła się w granicach Korony, została zburzona i jakiś czas później ponownie lokowana nieco dalej, u stóp królewskiego zamku dybowskiego. Co do tego zburzenia oraz przeniesienia opinie naukowców są jednak różne, kiedyś pewnie będzie można do tej sprawy wrócić. Nowa Nieszawa, czyli ta właśnie odkrywana, narodziła się, by konkurować z krzyżackim wtedy Toruniem. Obdarzona królewskimi przywilejami (z tego co wiem rzeczywiście wyjątkowymi), rozwijała się błyskawicznie i szybko została poważnym handlowym zagrożeniem dla giganta zza drugiej strony wiślanej granicy. Nie mam pod ręką „Historii Torunia”, ale jeśli dobrze pamiętam, to przynajmniej pod względem odprawianych transportów z pszenicą, prymat mu odebrała. O tym, jak wielkie te zagrożenie było świadczy chociażby wypad Krzyżaków i torunian, którzy w 1431 roku najechali Nieszawę i częściowo ją spalili. Wtedy zresztą narodziła się bajka o przejściu pod rzeką prowadzącym od kościoła Świętych Janów na Kępę Bazarową. Reszta - tym razem archeologicznych ciekawostek z tym najazdem związanych, do poczytania poniżej.
Nieszawa w tym miejscu trwała przez niecałe 40 lat. Mimo wszystko rozrosła się niemal do rozmiarów toruńskiego Starego Miasta, a więc części starówki zamkniętej ulicą Podmurną. Jej wygląd i granice są dopiero odkrywane, ale choć w chwili gdy to piszę, badania trwają raptem tydzień, wyniki już są imponujące. Jeszcze o nich wspomnę, a wracając do historii... Podczas wojny trzynastoletniej sytuacja polityczna się zmieniła, Toruń, swoim antykrzyżackim powstaniem te krwawe zmagania rozpoczął, a później, ogromnymi sumami, wspierał działania zbrojne przeciw Zakonowi. Przez ten czas wnosząc tyle pieniędzy, ile przez rok wpływało do kasy królewskiej na Wawelu. Mógł domagać się niemal wszystkiego. Zażądał m.in. likwidacji Nieszawy, na co król Kazimierz Jagiellończyk dekretem z 5 sierpnia 1460 roku się zgodził. Wcześniej jednak w tej właśnie Nieszawie, a konkretnie na sąsiadującym z nią zamku, wydał przełomowy dokument dla rozwoju polskiej demokracji, czyli statuty nieszawskie (AD 1454). Na zamku, jednak już po likwidacji miasta i jego przeniesieniu na obecne miejsce, urodziła się jego córka – Anna, która pono została ochrzczona w kościele Świętego Mikołaja. Główna świątynia drugiej Nieszawy przetrwała ją o kilkaset lat i została rozebrana dopiero na początku XIX wieku. Na niższej ilustracji pochodzącej z końca XVIII stulecia, widać jeszcze fragment jej ściany. Resztę zajmują mury zamku.
Wielka historia to jedno, a odkrywanie jej... To już zupełnie insza, znacznie bardziej pasjonująca inoszość. Tym, którzy do tej pory nie zasnęli, proponuję więc, by zmienili obrazek.

Fenomen tej Nieszawy polega m.in. na tym, że jest to jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie na ruinach zburzonego w średniowieczu miasta już nigdy nic się nie odrodziło. Dziś wygląda ono tak... Szczere pole.
Relikty drugiej Nieszawy poszukiwane były bardzo długo, wreszcie wyłoniły się w trakcje trwających przez trzy lata badań ekipy kierowanej przez Lidię Grzeszkiewicz-Kotlewską. Dopiero w trzynastym wykopie! Zdobycze były jednak imponujące, archeolodzy trafili na resztki rozebranego do cna kościoła św. Mikołaja i na dom spalony podczas toruńskiego najazdu w Roku Pańskim 1431. Te ostatnie odkrycie okazało się o tyle cenna, że dom został bardzo szybko odbudowany, jednak ktoś, kto tego dokonał, nie zawracał sobie już głowy piwnicą dawnej budowli. Zasypał ją ze wszystkim, co w chwili ataku się tam znajdowało: stołem, skrzynią, na której ustawiono garnki, rynienką do zbierania tłuszczu na palenisku i pojemnikiem z tkaniną, na jakiej najprawdopodobniej akurat obciekał ser. To co? Chyba przyszedł czas na kolejną zwrotkę piosenki...

W miarę kopania miejski cień narastał
Jakbyśmy wszyscy wracali do domu
Wjeżdżając wolno w świt wielkiego miasta
Cicho, by snu nie przerywać nikomu...

Tym razem jednak odkrywanie nie polega na kopaniu. Puste pole przemierza człowiek z urządzeniem, które robi PING (kto lubi Monty Pythona, ten wie o co chodzi). Sygnały pomagające utrzymać właściwe tempo marszu słychać zresztą już na wale przeciwpowodziowym. Maszynka wygląda może niepozornie, jednak przekazuje do komputera obraz zapierający dech w piersiach. Tak się mówi, ale w tym przypadku nie jest to chyba najwłaściwsza część ciała. Widoki powinny raczej powodować mrowienie w stopach, bo na monitorze pojawia się obraz tego, co jest pod nimi ukryte.
Wygląda to jak zdjęcie satelitarne istniejącej osady – kreski ulic, kwadraty domów... A przecież na powierzchni tego nie ma! Patrzę na te obrazki i co mi przychodzi do głowy? To...

Podniosłem oczy i objąłem wzrokiem
Ulice, stragany, stadiony sklepienia...


No dobrze, jest to dość daleko posunięta przenośnia. Ta Nieszawa, zwana także Nową, istniała zbyt krótko, by dorobić się stadionów i marmurów. Była pono w większości drewniana, jednak doczekała się kilku murowanych budowli, na niestety, oranym dziś polu, widać gotyckie cegły. Jednym z tych gmachów był wspomniany już kościół, innym zapewne stojący na środku rynku ratusz. Kiedy kilka dni temu pojawiłem się na polu pierwszy raz, odkrywający Nieszawę badacze z warszawskiej firmy Prodigi wiedzieli już, że ten rynek miał sto na osiemdziesiąt metrów długości – jego toruński staromiejski odpowiednik jest niewiele większy, ma 105 na 109 metrów. To daje do myślenia i pozwala wyobrazić sobie rozmiary zburzonego miasta. Gdy w środę zajrzałem tam ponownie, poszukiwacze opowiedzieli mi o anomaliach na środku tego placu, które mogą świadczyć o tym, że znajdowała się tu murowana budowla. Odnalezienie nieszawskiego ratusza byłoby sensacją, a co jak nie ratusz, innego i murowanego, mogło stać w sercu głównego placu w mieście? Znaków zapytania wokół tej toruńskiej Troi, kłębi się jednak znacznie więcej, choćby port, którego ślady nad Wisłą wciąż chyba widać... Wiele z nich, podczas tych poszukiwań, na pewno zostanie wyjaśnionych. To dopiero początek badań, niebawem nad terenem dawnego miasta ma się wzbić uzbrojony w kamerę latawiec, lub balon – środek transportu zależy od siły wiatru. Cóż może dać taka obserwacja z góry? Może być ogromnie ważne, bo cholera wie, ale być może wędrująca Nieszawa stanie się symbolem tak bardzo niechcianej nad Brdą kujawsko-pomorskiej metropolii. W każdym razie, powietrzne zdobycze od początku miały tu kluczowe znaczenie. Archeolodzy dofinansowanie badań z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego dostali chociażby ze względu na bardzo obiecujące widoki, jakie z samolotu uwiecznił od lat szukający z powietrza śladów Nieszawy, archeolog Wiesław Stępień. Fotografując okolice w różnych porach roku stworzył mapę, która dziś służy krążącej po powierzchni ziemi ekipie. To, co zobaczył z samolotu, jest widoczne poniżej i na wszelki wypadek, zostało przez potomków Indiany Jonesa ze Stowarzyszenia Naukowego Archeologów Polskich podkreślone.
Na pierwszy rzut oka zaskakujące, prawda? Tak na chłopski rozum można sądzić, że tam, gdzie, pod ziemią kryją się fundamenty, roślinność powinna być uboższa, tymczasem tu kępy zieleni pokrywają się z obrysem budynków. Ano rośnie sobie zieloność wysoko, jak średniowieczne, zaśmiecone organicznymi odpadkami, oraz same resztki drewnianych, zatem także użyźniających ziemi szmat budynków, leżą głęboko.
No i co, nie przypomina to wszystko wędrówki po Pompejach?

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dla takiego jak ja to FASCYNUJĄCE .Samo odkrycie to pikuś , opis to COŚ .Lilie rosną wysoko jak pan leży głęboko ....A.Mickiewicz . Być może trawa i chwasty rosną podobnie .

restauracja Toruń pisze...

nie tylko dla ciebie to fascynujące, dla mnie również, naprawdę odnajduje się w tym zupełnie

SzymonS pisze...

Opisać można tylko rzeczy wcześniej odkryte. W tym przypadku, poszukiwania trwały długo, a udział w nich brało wiele osób. Chylę przed nimi czoła, bo dzięki nim, znów mogłem cholernie cieszyć się swoją pracą.

Anonimowy pisze...

tylko zeby jeszcze to oznaczone porzadnie bylo...panowie archeolodzy zapomnieli widac, ze zamek dybowski, a tak naprawde nieszawski (bo to krzyzacy nadali miastu nazwe Dybow a zamkowi Dybowski) w tamtym okresie znajdowal sie tuz nad Wisla i w dodatku na cyplu, a na wirtualnej mapce wisla przeplywa jak za czasow wspolczesnych...