niedziela, 11 sierpnia 2013

Europa w miniaturze


Poczdam wieczorową porą, który oglądałem trawiąc powoli currywurst, lokalną potrawę. Trawiłem ją naprawdę wolno, bo poza przyprawą, składała się głównie z plastiku. Dawne pokolenia niemieckich masarzy muszą się w grobach przewracać widząc, czym ich następcy zastępują mięso.
Pasłem się tym przy Neuener Tor, pierwszej budowli na tej ziemi wzniesionej w neogotyku. Brama wygląda, jakby jej budowniczowie zdobywali szlify w koncernie Lego.

Przed nią rozkwitła dzielnica holenderska, a za nią powstała rosyjska Aleksandrowka. Krążąc po okolicy wpadliśmy też na cmentarz żydowski, a później rzuciło nas w krajobraz z Italii rodem.
Berlin jest w większości zlepkiem wielu wsi, Poczdam natomiast... Co, jako monarsza rezydencja pełen jest wielkomiejskiego zadęcia? Nic z tych rzeczy. To bardzo przyjemne miejsce. Przynajmniej takie wyniosłem stamtąd wrażenie, bo przecież widziałem tylko kawałek stolicy Brandenburgii. Głównie dzielnicę holenderską, zatem czułem się, jakby coś latającego, wyniosło mnie jeszcze bardziej na zachód.
?! Są rzeczy, które się filozofom nie śniły...
 Misia?
Miałem kiedyś rosyjską kotkę błękitną, która tak miała na imię. Rany, ależ to było mądre zwierzę! Książkę można by było o niej napisać...

Tu, jako już starsza pani, mocno dotknięta życiem, prezentuje się ze swoim synkiem Słonikiem, który co prawda odziedziczył po niej barwę i urodę, ale był straszną trąbą. Kiedyś musiałem go przez płot przenosić. W niedzielę, 24 listopada 1997 roku zginął pod kołami samochodu na ulicy Kwiatowej.
A misia niemal dwa lata później, ostatniego września, wyszła z domu i już nigdy nie wróciła. Chyba ktoś ją ukradł, bo gdyby miała umierać, na pewno by się pożegnała. Poza tym bym ją mimo to znalazł, przekopałem każdy centymetr w okolicy, zajrzałem pod każdy krzak. Nie tylko ja zresztą. Miszka, którą do Torunia przywieźli najprawdopodobniej przybysze ze wschodu (została znaleziona koło targowiska, ledwie żywa, ze złamanym ogonem i niemal łysa. Do tego jeszcze z urazem do samochodów, który jej pozostał), bardzo nie lubiła psów. Nieważne, czy akurat miała dzieci, czy nie. Nie liczyło się też to, czy nieszczęście postawiło na jej drodze zwykłego kundla, czy też jakieś bydlę z wielkimi kłami. Dała w pieprz każdemu, całkowicie na naszym osiedlu rozwiązując problem bezpańskich psów. Mama kiedyś była świadkiem sceny, gdy kot obił pysk buldogowi jakiegoś Niemca, który przyjechał w gości. Nie wiedziała co robić, ratować psa, czy też śmiać się z miny, jaką zrobił jego właściciel. Misia za psami generalnie nie przepadała, wyjątkiem był tylko kundelek sąsiadki, z którym się bawiła. On też jej później podobno szukał. Bez skutku.
Stary napis!
Ładnie tu, w tej pruskiej Holandii. Ale przecież nie może być inaczej. Wiem coś o tym, bo wychowałem się na resztkach Preußisch Holland.
Masło, a nad nim coś słodkiego. Dość apetyczne powiązanie.
Straż pożarna z tradycjami.
Poczdam to Europa w miniaturze. Obok dzielnicy holenderskiej, za neogotycką bramą w stylu Lego, znajduje się Aleksandrowka, wioska zbudowana w 1827 roku na rozkaz króla Fryderyka Wilhelma III dla ostatnich 12 żyjących w Poczdamie rosyjskich weteranów wojny z Napoleonem. Układ drogowy osady tworzy symbol nieskończoności, co widać na kamieniu pamiątkowym wystawionym w 2003 roku przez doktora Aleksandra Fialkowskiego z Berlina.
Wiejsko tu jest i sielsko, a do tego domy pięknie pachną drewnem, które jest jednak tylko okładziną pruskiego muru.
Kolonia miała swoją cerkiew wzniesioną w latach 20. XIX wieku na Kapellenbergu. Czynną zresztą do dziś.
Niedaleko cerkwi stoi dom ozdobiony masońskimi znakami. Nie pamiętam już, które państwo otworzyło w nim swój poczdamski konsulat. Jakieś małe – San Marino?
Rzut oka przez mur otaczający cmentarz żydowski w Poczdamie. Dosłownie rzut, bo komary nie pozwoliły zerkać przez obiektyw dłużej.
Oto, zaprojektowany przez Schinkla poczdamski belweder.
A to cóż znowu. Jakiś kawałek Toskanii?

Nie, to budynek dawnej kwatery armii radzieckiej.
Obok którego znajduje się gmach owianego ponurą sławą więzienia NKWD. Dziś jest w nim muzeum.
W oknach widać jeszcze ślady po kratach.
 
Dalej mieliśmy zobaczyć Cecilienhof, gdzie w 1945 roku na konferencji poczdamskiej  spotkała się wielka trójka (a w zasadzie czwórka, bo Winston Churchill końca nie dotrwał), by później przejść przez Glienicker Brücke, most położony podczas zimnej wojny na granicy między Berlinem Zachodnim i otaczającym go zniewolonym światem,  na którym obie strony konfliktu wymieniały szpiegów. Nie dotarliśmy tam jednak, ponieważ w otaczającym konferencyjny dwór parku odbywała się impreza zamknięta. Pani z bardzo polskim nazwiskiem na identyfikatorze wyraziła po niemiecku swoje ubolewanie, ale skoro nie mieliśmy zaproszeń...
Cóż, ciemno się robiło, więc pewnie, zanim byśmy dotarli na graniczny most, trudno by pewnie było rozróżnić, kto swój, a kto obcy. Wycofaliśmy się więc, a na pocieszenie sfotografowałem bramę przy przystanku autobusu, który miał nas zawieźć do centrum Poczdamu. Taka fajnie zaniedbana była, kryjąc za sobą jakąś instytucję kościelną.
 

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

To wspomnienie o kici łapie za serce . Wiem sam swego czasu dokarmiałem 11-18 kotów . Był pośród nich jeden wyjątkowy - Kiciun zwany , w obronie młodszych kotków gonił psy i nie patrzył na wielkość psa urodzony zwycięzca .
Proponuję małe dochodzenie - gdzie jest łabędź z nad Wisły ze słomy ( pomnik ptasiej grypy ).Z.W