Uff. Właśnie wróciłem z rajdu granicznego po okolicach Aleksandrowa Kujawskiego, zorganizowanego w ramach tegorocznej edycji festiwalu Dwóch Cesarzy. Tyle się cholera dzieje, a ja nadal walczę z wypadem do Niemiec... Cóż, zaległości nadrobię później, będę miał co robić w długie jesienne wieczory. Do końca, czyli początku niemieckich opowieści zostało już na szczęście niewiele.
Przyszedł mi do głowy rajd, bo był rowerowy. Poczdam tymczasem, gdy tam dotarliśmy, powitał nas zabawną reklamą zwiedzania rezydencji królewskiej przy pomocy dwóch kółek.
Poczdam zwiedzaliśmy akurat nie per pedales, lecz per pedes.
Maszerowaliśmy głównie po to, by zobaczyć pałac i park Sanssouci. Miejsce bez troski. Zapewne było ono takim w czasach Fryderyka Wielkiego, później jednak już tak wesoło tu nie było. Szczególnie pod koniec wojny, kiedy spora część miasta nad Hawelą zniknęła z powierzchni ziemi.
Choć nad Poczdamem śmigają budowlane żurawie, nabrzeże nadal wygląda tak, jak to widać poniżej. Unicestwione niemal 70 lat temu relikty przeszłości są obecnie przekopywane przez archeologów, którym w czerwcu, gdy tam się pojawiliśmy, miejsce pracy najwyraźniej nieco zatonęło.
Dziś widać tu jedynie fundamenty, a jak było kiedyś? Niemcy wszystko wyeksponowali, przy pomocy archiwalnych zdjęć, nawet kolorowych zresztą.
Robi wrażenie, prawda?
Beztroskie miejsce zostało zniszczone podczas wojny, po niej natomiast miało pecha i znaleźć się w granicach DDR. Władze komunistycznego państwa o odbudowie symbolu dawnych czasów myśleć nie chciały, w centrum Poczdamu mamy więc dziś takie obrazki, oto stary ratusz...
... przywalony Atlasem.
Nieco upiornym zresztą.
Obok znajduje się też budynek ozdobiony wąsatym Sarmatą...
A temu wszystkiemu towarzyszy architektoniczne dzieło z czasów towarzyszy.
Strasznie się zresztą sypie i czeka na rozbiórkę. W tej chwili mieści się tam biblioteka, co było wcześniej? Nie pamiętam.
No właśnie, nie pamiętam. Czasu uciekło sporo, zatem go nie marnuję i idę dalej, wpadając na coś starego, czego pierwotne przeznaczenie również mi już jednak z mózgownicy uciekło.
Dzieli to jednak dziedziniec z odbudowaną nowinką, która całkiem udanie udaje staroć.
Przez centrum miasta biegnie kanał, ale straszna w nim panuje posucha.
Jak każdy kanał, ma on dwa końce. Nieco mniej...
I ciut bardziej ciekawy.
Tu znów nie pamiętam, co obecnie oglądam. Resztki dawnego odwachu?
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Niemiecka poczta i jej pojazdy.
Uliczkę znam, w mieście Poczdam...
Jej nazwy już dziś nie pomnę, ale prowadzi ona do wzniesionej w 1770 roku poczdamskiej Bramy Brandenburskiej.
Jak to było w „CK dezerterach”? Jeder Schritt, ein Britt!
Dla nas jednak istotniejsze były inne wrota. Te prowadzące do Sanssouci. Za nią rzeczywiście można było zapomnieć o troskach, podpisując pokój z całym pozostawionym za płotem światem. Dziwnie to brzmi? Proszę zatem zajrzeć chociażby do świątyni pokoju, położonej wśród wody, przypominającej kościoły Italii i pełnej ozdób przypominających początki chrześcijaństwa.
Wszystko uwieczniłem, podobnie jak i bardzo protestancki wystrój wnętrza, ale wyszło mi to tak sobie, więc zamiast zdjęcia retuszować, pomijam je milczeniem i zlatuję do krypt, gdzie anioł czuwa przy sarkofagach króla Fryderyka Wilhelma IV (chyba) i jego koronowanej małżonki.
Czyżbym tak się w tych grobowych peregrynacjach zapędził, że sam stanąłem w długim, ciemnym tunelu, na którego końcu widać światło? Nie, to jedno z typowych przejść w parku poza kościołem. Kiedy byłem mały, miałem w Pasłęku szałas o podobnej konstrukcji, naturalnie odpowiednio mniejszy.
Jaka fajna wanna. W Pasłęku mieliśmy podobną. Żeliwną i jeszcze poniemiecką. Można było w niej pływać.
Sanssouci.
Pięknie tu, tylko ludzi strasznie dużo i te wieżowce na horyzoncie...
Pawilon kratowy obok pałacu.
... przywalony Atlasem.
Nieco upiornym zresztą.
Obok znajduje się też budynek ozdobiony wąsatym Sarmatą...
A temu wszystkiemu towarzyszy architektoniczne dzieło z czasów towarzyszy.
Strasznie się zresztą sypie i czeka na rozbiórkę. W tej chwili mieści się tam biblioteka, co było wcześniej? Nie pamiętam.
No właśnie, nie pamiętam. Czasu uciekło sporo, zatem go nie marnuję i idę dalej, wpadając na coś starego, czego pierwotne przeznaczenie również mi już jednak z mózgownicy uciekło.
Dzieli to jednak dziedziniec z odbudowaną nowinką, która całkiem udanie udaje staroć.
Przez centrum miasta biegnie kanał, ale straszna w nim panuje posucha.
Jak każdy kanał, ma on dwa końce. Nieco mniej...
I ciut bardziej ciekawy.
Tu znów nie pamiętam, co obecnie oglądam. Resztki dawnego odwachu?
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Niemiecka poczta i jej pojazdy.
Uliczkę znam, w mieście Poczdam...
Jej nazwy już dziś nie pomnę, ale prowadzi ona do wzniesionej w 1770 roku poczdamskiej Bramy Brandenburskiej.
Jak to było w „CK dezerterach”? Jeder Schritt, ein Britt!
Dla nas jednak istotniejsze były inne wrota. Te prowadzące do Sanssouci. Za nią rzeczywiście można było zapomnieć o troskach, podpisując pokój z całym pozostawionym za płotem światem. Dziwnie to brzmi? Proszę zatem zajrzeć chociażby do świątyni pokoju, położonej wśród wody, przypominającej kościoły Italii i pełnej ozdób przypominających początki chrześcijaństwa.
Wszystko uwieczniłem, podobnie jak i bardzo protestancki wystrój wnętrza, ale wyszło mi to tak sobie, więc zamiast zdjęcia retuszować, pomijam je milczeniem i zlatuję do krypt, gdzie anioł czuwa przy sarkofagach króla Fryderyka Wilhelma IV (chyba) i jego koronowanej małżonki.
Czyżbym tak się w tych grobowych peregrynacjach zapędził, że sam stanąłem w długim, ciemnym tunelu, na którego końcu widać światło? Nie, to jedno z typowych przejść w parku poza kościołem. Kiedy byłem mały, miałem w Pasłęku szałas o podobnej konstrukcji, naturalnie odpowiednio mniejszy.
Jaka fajna wanna. W Pasłęku mieliśmy podobną. Żeliwną i jeszcze poniemiecką. Można było w niej pływać.
Sanssouci.
Pięknie tu, tylko ludzi strasznie dużo i te wieżowce na horyzoncie...
Pawilon kratowy obok pałacu.
Jegomość na postumencie próbuje złapać Słońce. Jak to było w piosence winylowego wydania „Doliny Muminków”?
A Słońce, a Słońce
Ktoś hoduje w dłoniach...
Fryc Wielki kazał się pochować obok pałacu, między swoimi
psami. Gdzieś słyszałem, że jego szczątki stały się w 1945 roku zakładnikiem,
ale już nie pamiętam szczegółów.
Na grobie wdzięczny naród kładzie kartofle, bo oświecony
monarcha wprowadził w Niemczech ich uprawę. Podobno z premedytacją tego zakazał
mając nadzieję, że zakazane warzywo bardziej będzie smakować. Mógłbym w to
uwierzyć. Wszędzie, tylko nie w Niemczech. Jakże tak, wbrew przepisom?!
Ania kilka dni przed moją wizytą zatargała do Poczdamu gromadę swoich
koleżanek. Udało im się sfotografować królewski grób znacznie bardziej atrakcyjnie przyozdobiony..
Tu natomiast widać ruiny osłaniające
zbiornik zasilający parkowe fontanny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz