czwartek, 8 sierpnia 2013

Oblicza zwycięstwa

Siegessäule. Kolumna Zwycięstwa i jej otoczenie robi wrażenie, choć chyba niezupełnie takie, jak sobie zamierzyli jej twórcy, oraz później hitlerowscy kontynuatorzy militarystycznych niemieckich tradycji spod znaku powyginanego krzyża. Ja się zapatrzyłem na postrzelane podczas wojny pomniki. Tak bardzo, że nie zrobiłem ani jednego zdjęcia całej kolumny. Szkoda, ale cieszę się, że przynajmniej spojrzałem przez obiektyw w oczy wieńczącej konstrukcję Nike i zerknąłem na miejsce, w którym przesiadywały anioły w filmie „Niebo nad Berlinem”.
Niemieckie zwycięstwo z drugiej połowy XIX wieku ma wiele twarzy. Ta złota wieńczy kolumnę, reszta została wystawiona dookoła niej. Oto na przykład fizjonomia feldmarszałka Helmuta von Moltkego, twórcy pruskiej machiny wojennej, która pozwoliła rozdeptać najpierw Austriaków, a potem Francuzów.
Być może zabrzmi to dziwnie, ale nie lubię zaglądać do starych gazet. Zawsze, gdy to robię okazuje się, że każdy brany pod lupę numer powinienem przepisać w całości. Szukam czegoś konkretnego, ale przy okazji, coś mi wpadnie w oko i później wychodzi na to, że przypadkowo dostrzeżony kawałek jest mi bardziej potrzebny od tego wcześniej poszukiwanego. Ponieważ sterty przeglądanej makulatury są spore, do właściwego źródła dotrzeć jest mi trudno. Gryzę się więc teraz, bo nie mogę znaleźć widzianego wcześniej tekstu z „Gazety Toruńskiej” na temat posłów niemieckiego parlamentu. Von Moltke – to pamiętam - pojawił się w nim jako parlamentarzysta najstarszy. W którym to było roku?
A oto Żelazny Kanclerz, nieco przez współczesne ptactwo osrany i cyba przez drugowojenne kule postrzelany.
 Otton von Bismarck pełniejszym majestacie...
 ... z Atlasem u stóp, który to Atlas....
... zdaje się żywić mordercze zapędy wobec zwiedzających.
Tak pomnik kanclerza prezentuje się w całości.

Kolumna Zwycięstwa, wraz z otaczającymi ją monumentami, została na obecne miejsce przeniesiona na rozkaz Hitlera. On też kazał podwyższyć kolumnę o kolejną kondygnację, na cześć swoich zwycięstw. Nieco się z tym pospieszył, bo w 1945 roku  Siegessäule stała się szturmowanym przez Polaków punktem oporu. Dość trudno dostępnym, bo dostać się do niej można jedynie przez podziemne przejście. Dziś jednak do ludzi, którzy się w nim zagłębiają nikt nie strzela, a poza tym na oświetlających podziemia lampach osiedlają się jaskółki.
Tuż przed końcem wojny kolumnę zdobyli Polacy i wywiesili na niej swoje flagi. Mimo wszystko sporo mogliby się od berlińczyków nauczyć. Dziś, przynajmniej w Toruniu, jaskółcze gniazda są masowo zrzucane, a w stolicy Niemiec najwyraźniej nikomu nie przeszkadzają. Proszę wybaczyć, zdjęcie kiepskie, ale ze względu na oświetlenie, trudno się było do niego przymierzyć.
Koledzy Janka Kosa zostawili tu wiele śladów swojej wojennej aktywności. Widać je na podstawie kolumny...
 ... i na otaczających ją płaskorzeźbach sławiących dzieło niemieckiego, a więc pewnie i polskiego oręża, bo wyeksponowane są tu osiągnięcia militarne z czasów wojen z Danią, Austrią i Francją.
Łoj, chyba ktoś w tym zamieszaniu stracił twarz.
Zorganizowani do granic wytrzymałości Niemcy recepty na zagospodarowanie wnętrza kolumny najwyraźniej znaleźć nie mogą. Na kolejnych kondygnacjach można zobaczyć ekspozycje poświęcone podobnym tego typu pomnikom, rozwojowi przestrzennemu niemieckiego imperium (co widać poniżej, mapa nie jest jednak zbyt mocno wierna historycznym realiom), oraz mydło i powidło. W jednej z gablot stoi na przykład figurka przedstawiająca Chrystusa z Rio. Wyszła mi jednak nieco nieostra, więc nie będę nią zaśmiecał przestrzeni wirtualnej.
 
Nieszczęścia, które nawiedziły Niemcy w XIX wieku. Głód, zaraza, wojna... Wszystkie pod francuskim sztandarem, niektóre mają nawet dziwnie znajome rysy twarzy. Nic więc dziwnego, że co prawda po zdobyciu pomnika w 1945 roku, pierwsze zawisły na nim flagi polskie (czerwony sztandar pojawił się tam dopiero po awanturze), to później nad Wiktorią odlaną pono z dział zdobytych przez Prusaków pod Sedanem, przez kilka lat powiewał nad nią Tricolore.
Podobne mozaiki na tego typu pomnikach musiały być czymś powszednim. Widać je chociażby na zdjęciach naszego toruńskiego Kriegerdenkmal umieszczonych w książce Joanny Kucharzewskiej „Architektura i urbanistyka Torunia w latach 1871-1920”. Podobno zresztą, zdobiące toruński monument mozaiki były dość niedbale wykonane, bo polska "Gazeta Toruńska" pisała, że się rozpadają. Co do berlińskiego wizerunku Napoleona jako źródła nieszczęść, lepiej ode mnie ujęła go Ania.
Nienawidzę kręcących się w nieskończoność schodów, ale na szczyt wlazłem. Warto było. Tonący w zieleni budynek na drugim planie jest niemieckim pałacem prezydenckim.
Tiergarten i droga ku Bramie Brandenburskiej. Cholera, u nas się wycina domy i drzewa, by robić w środku miasta autostrady, a tu proszę. Jest droga i jest zielono.
Tej zieleni to ja berlińczykom naprawdę zazdroszczę. Mnogości drzew i wody... Niby wielka europejska metropolia, która jednak jakoś tak wielkością swą nie przytłacza. Naprawdę daje się tu żyć. A na naszym bruku co? W rzyć tylko co jakiś czas ktoś kopie...
 Wspomniałem na początku Janka Kosa, co w popularnym serialu przy pomocy pepeszy nadawał swoje dane personalne alfabetem Morse`a. Nie wiem, jak się nazywa ten przedstawiciel familii kosów. Być może ma na imię Hans, a nawet nazywa się K(l)oss. Na pewno wiem jednak, że mógłby wykopać z piedestału niedźwiedzia, który jest w herbie Berlina. Bo to jest przede wszystkim miasto Niemców skrzydlatych, jeśli oczywiście ptaki widzą granice i są do nich przywiązane. Kosy w pełnym drzew Berlinie śpiewają tak samo, jak te w Polsce, ale robią to znacznie głośniej. Nie dziwię się temu, że Niemcom tyle udało się osiągnąć. Muszą bardzo rano wstawać, bo przy takiej ptasiej muzyce spać się po prostu nie da.
W Toruniu drzewa się wycina, zatem pod tym względem jest zupełnie inaczej. Kiedyś jednak wracałem nocą z koncertu w „Od Nowie” i pomaszerowałem przez masakrowaną obecnie Chełmionkę. Rzut beretem od centrum miasta nadziałem się na słowika, który darł się tak głośno, że zrozumiałem króla Władysława Jagiełłę. Usłyszeć słowika i umrzeć.
A tak na poważnie... Berlin, przez to, że jest rajem dla zwierząt, jest również bardzo przyjazny ludziom. Proszę mi wierzyć.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Berlin nie Toruń i Szymona S. nie ma . Może i tam jest lepiej ale MÓWIĄ PO NIEMIECKU .

SzymonS pisze...

Jak to nie ma? Przecież jestem. To jakiś przytyk jest? Jeśli miałbym gdzieś za granicą zniknąć, to raczej za tą wschodnią. Wycieczka na zachód zajęła mi cztery dni z kawałkiem. Cóż mam poradzić na to, że przywiozłem z niej ponad 1200 zdjęć i kilka filmów? Ciekawe to było, więc pominąć nie mogę, ale spokojnie, większą połowę wrażeń już na stronę wrzuciłem. Niebawem zatem do Torunia wrócę. Z przyjemnością, bo też ciekawostek z rodzinnej ziemi nazbierała mi się jak dotąd kolekcja spora.