Znajdę ja słowa, by te wrażenie opisać? Stare młyny mają w sobie coś poruszającego. Wiadomo: wodę, wiatr... Coś w nich jednak siedzi poza tym. Cała masa legend i inne rzeczy, jakie nie pozwalają mi przejść obok obojętnie. Łażę wokół nich od dawna, nigdy chyba jednak nie widziałem i nie słyszałem młyna w ruchu. To tymczasem robi ogromne wrażenie! Trudno się dziwić naszym przodkom, że przysłuchując się tym symfoniom skrzypnięć i trzasków, obciążyli młyny tak bogatym bagażem różnych niesamowitych podań.
Skoro już o opowieściach mowa, wiatrak w Poczdamie należy do najbardziej legendarnych budowli tego typu w Niemczech. Jego sława bierze się z czasów Fryderyka Wielkiego, który wokół młyna rozbudowywał swoją posiadłość i chciał się pozbyć młynarza. Ten nie oddał swej własności bez walki, a naciskany siłą majestatu, miał rzucić słynne zdanie „Są jeszcze sądy w Berlinie!”. Zaufał im i wygrał, wiatrak w każdym razie nadal między pałacowymi zabudowaniami w Poczdamie, stoi.
Piękny wiatrak. O, holender, bardzo piękny! I jakie ma ciekawe żaglowe zapierzenie skrzydeł. Ciekawe, czy nasze holendry też takie miały.
Na zwiedzanie Poczdamu dzień sobie wybraliśmy początkowo pochmurny i na pierwszy rzut oka mało ciekawy. Wiatrak był natomiast kolejnym muzeum na trasie. Wparowaliśmy do niego z ochotą, pokonując kolejne kondygnacje i umieszczone na nich wystawy. Przypomniałem sobie jedno takie młynarskie cudo, które widziałem kilkanaście lat temu, gdy w ogólniaku będąc, pojechałem na wymianę nad Amizę. Podczas wycieczki do Bremy zatrzymaliśmy się wtedy obok młyna, który był wiatrakiem napędzanym jednocześnie kołem młyńskim. W Poczdamie znalazłem jego zdjęcie, ale tak się z tego ucieszyłem, że go nie sfotografowałem. Uwieczniłem za to poczdamski wiatrak z lat 80. Jak widać, władze NRD ludzi pracy, którzy przeciwstawiali się dawniej monarszemu absolutyzmowi, nie darzyły specjalnym szacunkiem.
Ten nieborak miał dużo szczęścia. Wrócił do swoich dawnych kształtów i nadal stoi. Ja krążyłem wokół niego, a po głowie przewalał mi się inny jego kolega z moich rodzinnych stron. Wiatrak w Zielonce Pasłęckiej. Moja mama pamięta go jeszcze ze skrzydłami, ja od dzieciństwa oglądałem tylko wieżę. Ceglaną, kompletną. Aż do pierwszych lat obecnego wieku, gdy zobaczyłem wiatrak mocno nadgryziony zębem czasu. Fotografia jest nieco nieostra, zrobiłem ją jednak z daleka. Sam wlazłem do środka, pod gniazdo mieszkających na ceglanej ścianie bocianów, między rdzewiejące resztki maszyn młyńskich. Zdjęć jednak najwyraźniej nie zrobiłem.
Ciekawe, jak ten wiatrak wygląda dzisiaj? Jeśli w ogóle jeszcze wygląda. Muszę się tam wybrać. Do Pasłęka i okolic. Szczególnie tych. Zimą 1945 roku na stacji w Zielonce doszło do tragedii. Zatrzymał się tam pociąg szpitalny, a na niego wpadł ostatni pociąg ewakuacyjny, jaki wyjechał z Ostródy. Ten szpitalny, mając sprawny parowóz, odjechał, a rannych i pasażerów pociągu ewakuacyjnego, ostrzelały nadjeżdżające sowieckie czołgi. Ja, wychowany w dawnych Prusach Wschodnich pytam się, po co wam Niemcy ta wojna była?
Wracając do Poczdamu. Wspinaliśmy się na kolejne piętra wiatraka, wyleźliśmy nawet na zewnątrz.
Choćby po to, by zobaczyć maszynerię do manewrowania jego głowicą. Hm, moja babcia z Pasłęka miała zawsze zdzierany kalendarz na ścianie. Ma go zresztą w Toruniu nadal i oby jego kartki zdzierała jak najdłużej. Z dzieciństwa pamiętam, że jego podkładkę zdobił podobny wiatraczny, latający na wietrze holender.
Właziliśmy coraz wyżej, a to skrzydlate siedlisko szatana milczało. Szatana, bo każdy szanujący się stary młyn swego czorta posiadać powinien.
Proszę poczytać sobie stare młyńskie podania, lub też sztuki Jana Drdy. Albo też obejrzeć je w Teatrze Telewizji. Bardzo warto. Oto „Igraszki z diabłem”. Czartowska instrukcja obsługi młyna pojawia się w pierwszych minutach.
A tu, jeszcze chyba bardziej cudowny "Zapomniany diabeł". Z Gajosem w roli głównej.
Aż nagle zaczął on śpiewać skubany...
Wydobywając z siebie dźwięki wcześniej mi nieznane. Obrazy zresztą również, proszę doczekać do końca tego filmiku i spojrzeć na migające za oknem śmigi. Morda się sama na ten widok w poziomy półksiężyc rozkłada.
Śmigła się kręcą, koła telepią. Legenda się opowiada.
Tak mnie to wszystko zaskoczyło, że w pierwszej chwili na mlewnik spojrzałem krzywo...
On tymczasem powinien prezentować się tak.
Proszę mi wybaczyć, że zapycham przestrzeń niezbyt udanymi własnymi filmikami, ale to naprawdę było niezwykłe uczucie. Tak bardzo, że gdy wiatrak zaczął się kręcić, pierwszy raz zacząłem grzebać przy aparacie, aby przestawić go na filmowanie.
Cudowne miejsce, ale trzeba iść dalej. Kolejne atrakcje wzwywają.
Maszerujemy zatem. Wiatrakowi machamy na pożegnanie, a on macha nam.
1 komentarz:
W toruńskim muzeum na wolnym powietrzu czasami "włączają" swojego koźlaka, ale nie byłam tego świadkiem, za to widziałam i "mogłam pokręcić" młynem wietrznym w Roznove pod Radhostem na czeskiej Wołoszczyźnie.
Prześlij komentarz