Jak ja lubię późną zimę, czy też bardzo wczesną wiosnę! Coś
takiego, gdy śnieg leży jeszcze tu i tam, na gałęziach nie ma jeszcze ani
jednego liścia i tylko woda się burzy. Nie wiem, skąd mi się to wzięło. Z kilku
wypadów w góry wczesną wiosną? A może z Pasłęka, gdzie często kiedyś butami
badałem głębokość pozimowego błota?
Ruszając w sobotę na zorganizowaną przez Anię wycieczkę, nie
miałem okazji, aby poszukać odpowiedzi na te pytania. Dałem się zawieźć w
ciemno, zresztą, mając przed sobą miejscowości, które się nazywają Imbirkowo i
Nietrzeba, nie miałem innego wyjścia. Pojechałbym tam nawet wtedy, gdyby czekały
tam na mnie gargamelie. Nasz szlak tymczasem wyznaczały stare młyny… Oj, po
takich drogach, szczególnie jeśli wiodą one przez malowniczą ziemię dobrzyńską,
chętnie bym pieszo chodził!
Stare młyny bardzo lubię, ten w Nietrzebie, który widać na
zdjęciu poniżej i na wielu innych fotografiach końcowych, okazał się na dodatek
miejscem bardzo niezwykłym. Cały czas nie daje mi spokoju.
Wspomnienie gór zapewne dało o sobie znać w Imbirkowie,
które było pierwszym przystankiem naszego wiosennego tryptyku. Ziemia
dobrzyńska jest tak ciekawie pofałdowana, że mogłaby zdezorientować ufoludki.
Spadłby tam taki jeden z drugim przybysz z kosmosu i pewnie by wpadł w
konsternację nie wiedząc, czy przypadkiem nie znalazł się gdzieś na Podkarpaciu,
bądź przynajmniej w górach świętokrzyskich. Mnie przywitał tam głośny szum
spienionej wody.
Szumiała dla Państwa tak wydajnie niewielka rzeczka Ruziec,
nad którą młynów było kiedyś sporo.
Słuchałem jej i rzucałem w głąb spojrzenia ze starego i
nowego mostu. Oba znajdowały się kawałek od młyna. Tego, jak do młyńskiego koła
docierała spiętrzona pod starą przeprawą woda, niestety nie rozgryzłem. Zabrakło
mi na to czasu, bo widoków było zbyt wiele. Bardzo lubię marcowe błoto, słońce
i wszechobecną mgłę.
Młyn, jak wielu innych jego kompanów, jest dziś nieczynny.
Jest jednak wspaniały i piękny, jak wszystkie stare młyny.
No i ta mgła… I widziany przez nią kościół (a może kościuł?) we wsi Ruże.
No i sam młyn. Z tego miejsca prezentuje się najlepiej,
tuman był jednak zbyt duży.
Tryptyku odsłona druga, sanktuarium w Oborach w powiecie
golubsko-dobrzyńskim.
Takie miejsca najlepiej zwiedza się od kuchni, bądź też od
cmentarza. Ten zaś jest bardzo ciekawy i fantastycznie położony. Od klasztoru
można do niego dotrzeć po wchodach. Na dość niepewnie złażące z nich panie
patrzyliśmy z pewnym rozbawieniem, które jednak zniknęło bez śladu, kiedy sami
toczyliśmy się w dół po tych wybojach.
Tak, to bardzo interesujący cmentarz, pełen starych
nagrobków.
Symbol wielokulturowej przeszłości tej pięknej ziemi.
Rozpięty na cmentarnych krzyżach Chrystus, gdyby tylko mógł,
na pewno by nad tym miejscem załamał ręce.
Co za cholera hammeritem, potocznie zwanym hemoroidem, w każdym razie środkiem do konserwacji metalu zapaćkała tu
również kamień?
Kto ciebie chłopczyku…
Wraz z tobą dziewczynko...
I całą kaplicą, tak bardzo zapaskudził farbą?
No, prawie całą. Krzyża na szczycie pacykarz na szczęście
nie ruszył.
No, ale to? Cement się komuś nad nagrobkiem rozlał? Co za partacz
to robił? Na czyje zlecenie i jak dawno temu, skoro "odnawiane" cmentarne zabytki są dziś w takim stanie? Gdzie był wtedy konserwator
zabytków?
O, na boku jest dość pokaźna tabliczka wychwalająca inicjatora,
profesora Mirosława Karajewskiego. „Renowacja” odbyła się w 2013 roku? Nigdy
bym nie uwierzył!
Chciałbym wierzyć, że pacykarz pana profesora oszukał,
jednak ta tablica… Profesor, bohater głośnej niedawno afery plagiatowej, skoro
zgodził się na jej umieszczenie, musiał przecież robotę odebrać. Poza tym,
między okaleczonymi nagrobkami, wystawił swoją rodzinną kamienną landarę. Czy
duchy pochowanych w sąsiedztwie dawnych gospodarzy tej ziemi nie dadzą mu za te
partactwo spokoju?
Mimo wszystko jest to bardzo interesujący cmentarz.
Nawet jeśli wykonane dobrze ponad sto lat temu płyty z
katakumb (ta powstała w Warszawie), są dziś przytwierdzone do ściany nowymi
wkrętami. Stary czy nowy, ważne, że pozwolił płycie się zachować. Ostatecznie,
mały wkręt to nie to, co kubeł z farbą cementem, czy rozchlapywanym na kamieniach
środkiem do konserwacji metalu.
Pięknie położony cmentarz znajduje się nieco na uboczu. Dumą
sanktuarium jest m.in. szopka.
Całkiem niezła szopka… Takiego nagromadzenia kiczu dawno nie
widziałem.
Miś jakby z Berlina wzięty, jest plastikowy.
A jeden z wizytujących to cudo mędrców ma strasznie
skacowaną minę.
Jak ja takie ogłoszenia lubię:-).
Wracając do figurek, tych jest wkoło całe mnóstwo. Archanioł
w tej galerii prezentuje się zdecydowanie najlepiej, reszty nie chciało mi się
fotografować.
Po co i nad czym się tu znęcać? Kiczowata zasłona i tak nie
jest w stanie zakryć ciekawego klasztoru karmelitów.
Szkoda tylko, że braciszkowie najwyraźniej nie są świadomi
wagi posiadanego skarbu. Jak widać, wymienili sobie okna na plastikowe, idąc
przy tym po najmniejszej linii oporu. Jeszcze raz zapytam się zatem, gdzie był
konserwator?
No, dość już tego. Pora dać się ponieść fali pozytywnych
doznań. Ta szykowała się bardzo wysoka, sam się nie spodziewałem, jak bardzo. W
zasadzie nie mogłem, byłem przecież wieziony w nieznane. Piaszczysta droga, tu
i ówdzie obsadzona garbatymi wierzbami. Brakuje tylko Chopina, który przecież w
okolicy bywał i również się tymi krajobrazami zachwycał
Fryderyka nie spotkaliśmy, dość często wpadaliśmy jednak na
spacerujące po zamarzniętych oczkach wodnych łabędzie. Kolejny urok bardzo
wczesnej wiosny.
Telepiąc się taką właśnie trasą dotarliśmy ostatecznie do
bardzo niezwykłego miejsca, w którym czas zatrzymał się dobrze ponad sto lat
temu. Piaszczysty trakt, woda, a nad nią drewniany młyn w Nietrzebie, zbudowany
około 1850 roku i wciąż jeszcze czynny, choć dziś elektryczny.
Jakby tego było mało, młyński weteran w zasadzie mógłby
zrezygnować z pracy, snując opowieści ze swojej przeszłości. Bardzo bogatej!
Podczas powstania styczniowego był świadkiem, a w zasadzie uczestnikiem bitwy.
Została ona opisana na stojącej przy młynie tablicy, na jej
podstawie zatem historię streszczam.
22 kwietnia 1863 roku dotarł tu liczący jakieś sto osób
oddział powstańczy dowodzony przez majora Szermętowskiego. Złożony był z
ochotników z Prus Zachodnich, którzy nieco wcześniej, przekradając się przez
graniczną Drwęcę, zamoczyli broń i w Nietrzebie zatrzymali się, by dojść do
ładu. Tu jednak zostali zaatakowani przez dwukrotnie liczniejszy oddział kozaków.
Schronili się do młyna, odparli kilka szturmów, w końcu
musieli jednak placówkę oddać. W lesie ich kozacy wysiekli, pozbierane przez
okoliczną ludność trupy były podobno tak pokiereszowane, że trudno było ustalić
tożsamość zabitych. Mimo wszystko, wśród sześciu powstańców pochowanych 25
kwietnia na cmentarzu w pobliskim Chrostkowie (ofiar zapewne było więcej),
tylko jeden spoczął w mogile jako całkowicie bezimienny. Pozostałymi byli: Stanisław
Bronisz z Trzebiełucha powiecie chełmińskim, niejaki Cyroch, rzeźnik z Chełmna,
Teofil Chrapkiewicz, terminator malarski z Golubia, A. Osiński z Wielkopolski,
Wiśniewski z Wąbrzeźna i ktoś o nazwisku Romanowicz. Na miejscu powstańców
upamiętnia wystawiony koło młyna 130 lat po bitwie pomnik.
Dziś jest tu bardzo cicho i pięknie.
Urocze uroczysko, prawda?
W zbudowanych z masywnych bali ścianach nie widać
150-letnich dziur po kulach, a jedynie te zostawione przez korniki.
Do lat 30. ubiegłego wieku młyn był pokryty gontem. Teraz na
jego dachu króluje blacha, ale dość świeża, właściciel musi więc o swoje
drewniane cudo bardzo dbać.
Jak już wcześniej wspominałem, młyn jest nadal czynnych,
choć napędzany prądem. Turbina wodna zachowała się jednak do dziś, Ani udało
się jej elementy sfotografować przez szczelinę w deskach. Mi zdjęcie nie
wyszło, podobnie jak inne, gdy przez okno próbowałem zmieścić w kadrze wnętrze młyńskiego
weterana.
No i jeszcze jeden dowód troski właściciela o posiadane
przez niego dobro kultury – przed budynkiem zostały wyeksponowane kamienie
młyńskie.
Jeden z nich został do Kongresówki sprowadzony z Prus…
ale nazywa się kamieniem francuskim.
Podobnych skarbów ziemia dobrzyńska kryje jeszcze wiele i
choć relację swoją kończę w miejscu nazwanym Nietrzeba, to dzięki niemu głównie
zdaję sobie sprawę z tego, że ten szlak zwiedzić trzeba koniecznie. Ja tam więc
jeszcze wrócę, mam nadzieję, że szybko.
W kilka bardzo miłych godzin obskoczyliśmy trzy bardzo
ciekawe miejsca, tytułowy tryptyk jest więc chyba jasny. A skąd się wzięły
urwisy z doliny młynów? Młyny jakie tam są, każdy zobaczył… Kiedyś telewizja
pokazywała serial pod takim tytułem. Zapamiętałem z niego jednak tylko nazwę oraz
to, że w jedną z głównych postaci wcielił się tam Kowalewski.
Przypomniałem to sobie przy okazji naszej eskapady, ponieważ
w jednym z napotkanych i opuszczonych domów Ania znalazła piękne żeliwne okno przygotowane
do wyniesienia na złom. Zostało uratowane i niebawem zapewne zawiśnie na
ścianie, w towarzystwie innych tego typu zdobyczy wyniesionych z gruzowisk na
burzonej toruńskiej „Chełmiunce”.
5 komentarzy:
I Pan i Pani Ania swoje chwalicie i swoje znacie!!!
I jak to zgrabne napisane!
Czemu nie zabraliście mnie na tę wycieczkę? Na takie atrakcje to można bilety sprzedawać ;)
Zdjęcia z nutką mgielnej tajemnicy - czysta poezja. :-)
Co do tego miśka z plastiku przy szopce, to widziałam kiedyś takiego (tylko był biały) reklamował lodziarnię trzymając w łapach loda (też z plastiku) Układ łap wygląda tak samo więc ten pewnikiem przeszedł na zasłużony odpoczynek, a że miał małe składki emerytalne, to trafił do szopki. ;-)
Z Pozdrowieniami.
szkoda ze pisząc o klasztorze nie pokazałeś pieknej piety oborskiej a skupiłeś sie na szopce... piekna miejsca niestety nie pokazałeś - abyło na czym się skupic poza oknami ? Może gdybyś tam chwilke pomieszkał ( co jest mozliwe bo ojcowie są niezwykle gościnni) to zrozumiałbyś wymiane okien :) i kto powiedział ze konserwator na to nie pozwolił ? :) Pozdrawiam Natalia - koleżanka po fachu ;-)
cynamo-nowo@wp.pl. - zostawiam mejla gdybym uraziła swoim wpisem :P
Fantastyczne zdjecia!
Prześlij komentarz