Pod Kotwicę przy ulicy Łaziennej łaziłem na wagary przez prawie cały ogólniak. Wtedy lokal był otwierany o godzinie 10, więc urywaliśmy się z lekcji dość wcześnie. Żebym ja jednak w tych czasach wiedział, w jakich goszczę progach! O Antonim Dittmannie, największym armatorze przedwojennego Torunia i o jego restauracji pod Złotą Kotwicą przy Łaziennej 2, jeszcze wtedy nie słyszałem. Nie wiedziałem też, że to miejsce, w czasach II RP, odwiedzane było przez najznakomitszych ludzi Wisły, którzy zresztą mieli tu specjalną szafkę, do której trafiała kierowana do nich korespondencja.
Kilka lat temu poszerzyłem swoje rzeczne horyzonty w toruńskim Muzeum Etnograficznym, gdzie o Dittmannach sporo się nasłuchałem. Niedługo później do naszej redakcji trafił jakiś człowiek z kserokopią przedwojennego dokumentu ozdobionego nagłówkiem firmy pana Antoniego. Poleciałem więc z tym papierkiem pod Kotwicę, bo przecież w lokalu pielęgnującym rzeczne tradycje, coś takiego musiało wzbudzić ciekawość. Położyłem swój skarb na ladzie, z której wcześniej tyle razy odbierałem trunki, szefowi obwieściłem, z czym przychodzę, a on mi wskazał ścianę, na której pod szkłem prezentowała się masa papierów podobnych, ale w znakomitej większości oryginalnych. Zdębiałem. Skąd to się wzięło?! A, niedawno, przy okazji porządków w piwnicy, znalazło się kilka worków dokumentów – odparł pan Zdzisław Florczak, obecny kapitan karczmy.
Opowieścią o tym ozdobiłem więc ostatnie wtorkowe wydanie swojej strony. W gazecie napisałem jednak, że z podziemi kamienicy udało się wydobyć dwa worki dokumentów, gdy tymczasem było ich... osiem! Dzień po publikacji tekstu, wróciłem na Łazienną, by pofotografować przechowywane tam zdobycze. Przy okazji spotkałem też człowieka, który kiedyś nie pozwolił tego wszystkiego wywieźć na makulaturę. Pogadaliśmy na tyle długo, bym się przekonał, co w tym skarbcu jest. Wygląda na to, że przed laty ktoś spakował całe życie Antoniego Dittmanna, bo te worki pełne są listów, dokumentów, gazet, które czytał. Jest tam nawet mosiężna tabliczka z drzwi jego mieszkania! Ta historia najwyraźniej będzie miała swój ciąg dalszy, tym bardziej, że po ukazaniu się mojego tekstu, zadzwoniła do mnie wnuczka państwa Dittmannów. Od niej właśnie dowiedziałem się o znajdującej się w lokalu skrzynce na listy.
Z dziką przyjemnością mogę więc już teraz zanucić „Wisło moja, Wisło szara...”, bo na pewno przyjdzie mi się jeszcze w jej falach zanurzyć, słuchając i czytając... A w każdym razie, czerpiąc z najbardziej znakomitych źródeł rzecznej chwały.
Zdjęcie tytułowe naturalnie nie przedstawia miejsca, w którym zakotwiczyła się wiślana tradycja. Pochodzi z kamienicy na rogu ulicy Ciasnej, która jako jedyna dźwiga łazienne tradycje tego miejskiego traktu prowadzącego ku rzece. Jest też chyba najciekawszą kopalnią zachowanych jeszcze dawnych staromiejskich napisów reklamowych. Reszta jej widoków, oraz opis, znajduje się poniżej.
Dzień dobry, panie Antoni.
Wśród dokumentów jakie znalazły się „Pod Kotwicą” jest m.in. kopia dowodu Dittmanna. To podobno jedyne zdjęcie wydobyte z tych ośmiu worków pełnych papierów. Dzięki niemu można spojrzeć w twarz jednego z największych przedwojennych toruńskich ludzi Wisły. No i przeczytać, że urodził się 1 sierpnia 1879 roku w świeckim powiecie...
Dowody z restauracyi, kwiecień 1935 roku. Papier z nagłówkiem...
Dowody przychodowe z marca 1933 roku.
Kserokopia wizytówki przewoźnika.
Nogi, nogi, nogi roztańczone... Albo może raczej wieprzowe? Stanowiły kulinarny fundament każdej zabawy w przedwojennej toruńskiej knajpie.
Stare reklamy są kopalnią wiedzy o mieście, a przedwojenny Toruń reklamuje się wspaniale!
Oto słynna toruńska, należąca do Dittmannów, „Victoria” i jej przygoda smakowicie podana na stronie oToruniu.net WESOŁY PRZEWÓZ PRZEZ WISŁĘ
Toruń magiczny... Brzmi to banalnie, jednak budynek na rogu ulic Łaziennej i Ciasnej jest jednym z miejsc, które jestem gotów tak podpisać. Zawsze chciałem tu mieszkać. Pożerałem go wzrokiem kiedyś, gdy wracałem z „Kotwicy” uskrzydlony kilkoma głębszymi... Drugiej takiej Krwawej Mary próżno szukać po świecie... Teraz także, sącząc przez słuchawki muzykę z „Amelii” (pasuje do tych ciemności, świateł i budynków, prawda?), nie mogłem przejść obok niego obojętnie. Tym bardziej, że tylko na nim przetrwały do dziś łazienne ślady przeszłości ulicy Łaziennej.
Tu też, jak opowiada miejska legenda, miała się mieścić żydowska mykwa. Opowieść ta jest fałszywa, ale gdybym tego nie wiedział, to bez wspomagania, byłbym gotów w to uwierzyć.
Bade Anstalt...
Obok nazwy niemieckiej, sąsiadowała również polska. Zakład jest widoczny, prawda?
Napisy reklamowe pokrywały kiedyś większość budynków na toruńskiej starówce. Dziś, patrząc uważnie, można czasami trafić na ich cienie, bądź pozostałości wystające spod tynku.
9 komentarzy:
Ile spośród tych 8 worków się zachowało?
Jak to ile? Wszystkie! Tylko dzięki temu, że właściwy człowiek znazł się o odpowiedniej porze we właściwym miejscu i zapłacił ekipie czyszczącej piwnicę za "makulaturę", która miała trafić do skupu.
Aż ciężko uwierzyć. Ale była taka akcja na Żuławach - kilka worków kwitów handlowych, umów, glejtów i reklam znaleziono w suficie domu podcieniowego. Ładnie to wyglądało.
A w jaki sposób są teraz przechowywane te materiały?
Te materiały powinny w gruncie rzeczy trafić do Archiwum Państwowego. Bo tak to cieszyć będą wprawdzie ich znalazcę, ale pożytek ogólny (czyli dla historyków, zwłaszcza niepijących ;)) z tego niewielki!
Gratuluje nosa . To wprost niebywałe , oby te papiery były dobrze wykorzystane .Kotwica, dawno tam nie byłem - wpadnę na rumka .
Wyślą zagadkę 1 może 2 fotki .
Człowiek, który uratował te dokumenty jest świadom wagi znaleziska. Opowiadał, że był z nimi w Archiwum, w tym głównym skierowano go jednak na Podgórz, gdzie - jak mówi - nikt nie był papierami specjalnie zainteresowany.
Bo na Podgórzu tak jest... niestety.
W niedoszłym komentarzu (który mi się był skasował) wyłuszczyłam dlaczemu Archiwum Państwowe może nie docenić wagi znaleziska: kat. B, ponieważ: powtarzalna, masowa (rachunki wszelkie z góry są uznawane za kat. B) gazety-publikowane, osoba i przedsiębiorstwo szerzej nie znane... Jakby to były listy Hallera albo innego Piłsudskiego to może.
Ale przede wszystkim: bez ewidencji, spisu, nieuporządkowana po archiwalnemu. I tyle wystarczy.
Jakby właściciel chciał to jeszcze przekazać to jest na to sposób, aby włączyć to w całości- jako spuściznę. Z nimi się nie dyskutuje, przejmuje się w całości, nawet jak zawiera duplikaty, puste karty itp.
Bo na Podgórzu czas płynie wooolno... bardzo wooolno... Zespoły przejęte lata temu po różnych zlikwidowanych instytucjach leżakują niezinwentaryzowane (jak np. dokumentacja fotograficzna po Pracowniach Konserwacji Zabytków -PKZ, czy np. akta przejęte od sądów). Jak nie ma odpowiedniego pana/pani, co to trochę się wyznają, nie ma szans na odnalezienie czegokolwiek. Marazm. Studenci często odprawiani są "na jutro", bo komu by się chciało przejmować studentem. No i komu by się chciało przejmować jakimiś papierzyskami.... ;)
I kto by się chciał przejmować doktorantem ;)
Dla mnie najlepsze są jednak betonowe korytka na kwiaty, których przy przerabianiu budynku na archiwum nikt nie usunął. I w salce, w której można prowadzić zajęcia za biurkiem i tablicą można nieszlachetną częścią ciała w ziemię wpaść (a raczej pył zeschnięty na wiór). I pomyśleć, że archiwum mogło być w centrum... Za to mamy teraz "Pod Arsenałem" wizytowane przez Magdę Gessler :D
Prześlij komentarz