poniedziałek, 5 marca 2012

Imperatyw kategoryczny

Biedny Immanuelu Kancie, coś fundamenty swojego bytu widział tylko w niebie gwieździstym nad sobą i prawie moralnym wewnątrz! Są na świecie niesamowite i uskrzydlające rzeczy, o jakich się wychowanym nad morzem filozofom nie śniło. Czymś takim są góry.
W Karpatach człowiek staje z gwiazdami twarzą w twarz, jeśli zaś chodzi o prawo... Ech, chciałbym znów dać nura na wysokie połoniny przestudiowawszy najpierw „Prawdę starowieku” Vincenza. Jej papierową wersję posiadam, jednak czyta się to nieco ciężko. Fantastycznie jej się jednak słucha, pierwszy raz, z huculskim „Panem Tadeuszem”, zetknąłem się przed laty dzięki pudełkom pełnym kaset wydobytych z biblioteki dla niepełnosprawnych. Trudno znaleźć lepszą opowieść do snu. Zasypiając, ciężko jest jednak robić notatki, a bez nich w pełni świadomie chodzić po tych górach się nie da. Cóż, ja tu jeszcze wrócę, a zanim to zrobię, posłucham, poczytam ponotuję.
Tym razem jednak, zanim wymarzone góry wreszcie otworzyły się przede mną, swoje wdzięki na drodze rozwinął Drohobycz. Bardzo ciekawe i piękne miasto, ale dziś niezwykle trudne...



2 komentarze:

Anek pisze...

Czy się coś Panu nie pomyliło?
„Postępuj zawsze według takiej maksymy, abyś mógł zarazem chcieć, by stała się ona podstawą powszechnego prawodawstwa“. Gwiazdy i insze to z innej rozprawy Kanta (chyba).

góral pisze...

Byłem widziałam. a Pan pisze dobrZe, nawet bardzo dobrze! I zdjęcia świetne.