sobota, 14 kwietnia 2012

Pomorskie echa tragedii "Titanica"

Wspominałem, że lubię podróże. Zapewne dlatego mam wielki sentyment do kolei i z przyjemnością patrzę na przepływającą przez Toruń Wisłę, bo przecież, przez stulecia, jej prąd gnał wielu odkrywców ciekawych tego, co znajduje się za kolejnym jej zakrętem. Tym razem częściowo porzucam jednak pomorskie podwórko, by wypłynąć na dalekie morze i... na nim zatonąć. Nie jestem wyjątkiem, tragedia „Titanica” fascynowała mnie od bardzo wczesnego dzieciństwa. Pierwsze szczegóły katastrofy, do której doszło w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku, poznałem dzięki książeczce wydanej dawno temu w ramach serii Miniatury Morskie, którą czytał mi mój tato, bo sam jeszcze ze składaniem zdań sobie nie radziłem.
Dziś idzie mi to już znacznie lepiej, zacząłem więc szukać ewentualnych lokalnych śladów tragedii sprzed wieku. Lista pasażerów transatlantyku mnie nieco zaskoczyła, ponieważ, wbrew wcześniejszym przypuszczeniom, polsko brzmiących nazwisk znalazłem na niej bardzo niewiele. Wśród emigrantów dominowali Skandynawowie, właściciele nazwisk słowiańskich pochodzili główne z ogarniętych wtedy wojną Bałkanów.
No dobrze, jak jednak na te morskie wydarzenia zareagowała toruńska prasa? „Słowo Pomorskie”, które na ogół opowiada mi o dawnym Toruniu jest w tym wypadku w zasadzie bezużyteczne, powstało w 1920 roku, nie było więc bezpośrednim świadkiem katastrofy. Czas zatem sięgnąć do zasobów „Gazety Toruńskiej”. Dziennik ten ukazywał się od 1867, do 1921 roku, czyli jak długo, 54 lata? To czyni go rekordzistą, mam jednak nadzieję, że mojej gazecie uda się go wyprzedzić. Za dekadę, bo w tej chwili „Nowości” liczą sobie wiosen czterdzieści i cztery. Co ciekawe, „Gazeta Toruńska”, w roku katastrofy „Titanica” ukazująca się przeważnie w czterostronicowych wydaniach, miała swoją siedzibę przy ulicy Mostowej (tel. 333), a zatem tej samej, przy której 55 lat później usadowiły się „Nowości”.
Pierwsza informacja o katastrofie „Titanica” pojawiła się w „Gazecie Toruńskiej” w środę, 17 kwietnia 1912 roku. Dziś, ta krótka notka z trzeciej, przedostatniej strony dziennika, brzmi zdumiewająco.

Angielski parowiec pasażerski „Titanic”, po starciu z górą lodową, utonął kilka mil od Nowego Jorku. Całą załogę, składającą się z 903 ludzi i 1380 podróżnych uratowały okręty, wezwane na pomoc telegrafem bez drutu. „Titanic” był jednym z największych okrętów na świecie i należał do linii White Star.

Następnego dnia gazeta, tym razem już na pierwszej stronie, serwuje smutne sprostowanie. Podaję je, zachowując naturalnie oryginalną pisownię, choć o dziwo, archaizmów językowych widać tu znacznie mniej, niż w „Słowie Pomorskim”.

Strasznaktastrofa morska.
1300 zatopionych! Miliardy w morzu!
Wczorajszy telegram o uratowaniu wszystkich pasażerów okrętu „Titanic” niestety nie potwierdza się. Przeciwnie większa część podróżnych, w liczbie 1300, utonęła, a tylko około 870 osób, przeważnie kobiet i dzieci, uratowano. Towarzystwo „White Star, do którego parowiec należał, puściło rozmyślnie w świat mylną wiadomość o uratowaniu wszystkich pasażerów. Dopiero we wtorek wieczorem wyszła na jaw cała prawda.
„Titanic”, który odbywał pierwszą swoją podróż morską, był największym okrętem pasażerskim na świecie i zasługiwał istotnie na nazwę olbrzymiego. Budowa jego kosztowała przeszło 50 milionów marek. Mierzył on 280 metrów długości, 30 szerokości i 45 tys. ton pojemności. Oprócz załogi mógł pomieścić 5 tys. podróżnych. Było to więc pływające miasto. W krytycznej chwili znajdowało się na pokładzie 1385 podróżnych i 900 ludzi załogi.
Telegramy z dnia 16 b. m. podają następujące szczegóły katastrofy:
Starcie z górą lodową nastąpiło w niedzielę w nocy na wysokości Nowej Fundlandyi. Uderzenie było tak gwałtowne, że w boku parowca, na linii wodnej, powstał ogromny otwór, przez który wtargnęły fale morskie i „Titanic” pogrążył się znacznie w morzu. Śród podróżnych, pomiędzy którymi znajdowało się wielu bogaczy amerykańskich (miliarder Astor i apostoł rozbrojenia William Stead) powstał zrozumiały popłoch. Wkrótce jednak nastąpiło uspokojenie, skoro dowiedziano się, że dzięki podziałowi okrętu na komory hermetyczne, niedopuszczające wody, zdoła on się jeszcze dłuższy czas utrzymać na powierzchni morza.
Mimo to spuszczono natychmiast wszystkie łodzie ratunkowe, do których siadały najpierw kobiety i dzieci następnie ojcowie rodzin, a później dopiero reszta podróżnych. Równocześnie aparatem do telegrafii bez drutu wezwano na pomoc kilka innych parowców, znajdujących się niedaleko miejsca katastrofy. Depeszę odebrały parowce „Carpathia”, „Olympic” i „Virginian”, które odtelegrafowały natychmiast, że ruszają z pomocą. Widocznie jednak nie zdążyły, gdyż o godz. 12 w nocy wysłano z „Titanica” ostatni telegram brzmiący „Toniewmy!” Jakim sposobem fałszywe telegramy o uratowaniu całej załogo mogły utrzymać się od poniedziałku pozostaje zagadką na razie niewyjaśnioną.
Obecnie towarzystwo White Star samo przyznaje, że przeszło 1300 osób utonęło, a tylko 870 uratowano. Ocalałych zabrały na pokład parowce „Carpathia” i „Virginian”, które nadpłynęły już po katastrofie. Jest to największa katastrofa, jaka dotychczas wydarzyła się w dziejach żeglugi morskiej.

Ta relacja, choć już bliższa prawdzie, nadal zawiera sporo przekłamań. Co to za „Virginian” np. się w niej przewija? Jedynym ratunkiem dla rozbitków okazała się przecież „Carpathia” (niech mi więc ktoś powie, że Karpaty nie zasługują na to, by je uwielbiać), która do miejsca katastrofy dotarła w niedzielę o 4 rano. Chwilę po tym, gdy Jack Philips, pierwszy radiooperator „Titanica” osunął się w otchłań morską, wyczerpany dryfowaniem na przewróconej łodzi ratunkowej. W relacjach „Gazety Toruńskiej” nazw statków, których dziś już nikt z tamtą akcją ratunkową nie kojarzy, pojawia się jednak więcej. W piątek, 19 kwietnia, na łamach polskojęzycznego toruńskiego dziennika ukazały się kolejne doniesienia dotyczące katastrofy.

Jak tonął „Titanic.
Parowiec „Bruce”, płynący z Sydney, otrzymał od okrętów przebywających w bezpośredniej bliskości parowca „Titanic” następujące szczegóły katastrofy:
W krytycznej chwili płynął „Titanic” z szybkością 18 węzłów. Starcie z górą lodową było tak silne, że pokłady wierzchnie uległy całkowitemu zdruzgotaniu. Cała przednia część statku przedstawiała bezkształtną masę połamanego żelazstwa. Równocześnie najechał okręt całą siłą pary na lód podwodny, który rozpruł całe dno. Woda wdzierała się ze wszystkich stron tak silnie, że o wypompowaniu jej nie mogło być mowy. Na pokład runęło nadto kilkadziesiąt cetnarów brył lodowych. Siła zderzenia była tak kolosalną, że całe urządzenie wewnętrzne zbytkownych kabin zmieniło się w jednej chwili w kupę gruzów.
Kapitan wydał natychmiast przez tubę rozkazy ratunkowe, które wykonano z jak najściślejszą karnością. Łodzie, o ile nie pogruchotał ich spadający lód, spuszczono natychmiast na wodę. Najpierw usiłowano zataić przed pasażerami całą grozę położenia. Tajemnica nie mogła trwać długo, gdyż wszyscy wiedzieli, na co się zanosi. Rozdzierające sceny rozgrywały się przy pożegnaniu mężczyzn z kobietami i dziećmi, które umieszczano najpierw w łodziach ratunkowych.
Pod potężnym wpływem napierającej wody okręt rozkołysał się gwałtownie i nagle przechylił się na bok. Przerażeni pasażerowie w dzikim popłochu rzucili się do mniejszych łódek, które prawdopodobnie poszły na dno skutkiem przeciążenia. W godzinę po starciu zalała woda maszyny parowe i uszkodziła aparat do telegrafii bez drutu. W tej samej chwili zgasły lampy elektryczne. Dopóki nie zapalono latarń i pochodni, zaległa pokład i cały statek nieprzenikniona ciemność, powiększając grozę położenia i utrudniając spuszczanie łodzi ratunkowych.
Mimo to w chwili tonięcia okrętu wszystkie łodzie z rozbitkami znajdowały się poza niebezpieczeństwem i dobiły szczęśliwie do parowca „Carpathia”, który przypłynął na ratunek. W miejscu katastrofy panowały w dniu tym nawałnice połączone z mrozem, grożące niechybną śmiercią wszystkim tym, którzy możliwie uczepili się jakiej części rozbitego parowca.
W Nowym Jorku panuje niesłychane wzburzenie, gdyż do środy rana nie można było jeszcze otrzymać dokładnych spisów osób zatopionych. Winę olbrzymich strat w ludziach i materyałach przypisują wszyscy przesadnej szybkości, z jaką płynął „Titanic”, chcąc dla swojego Towarzystwa zdobyć rekord światowy.
Dalsze telegramy zawierają jeszcze następujące szczegóły: Większa część pasażerów w chwili starcia z lodowcem leżała w łóżkach i po okrpnem wstrząśnieniu wybiegła w niedostatecznem ubraniu nocnem na pokład. W takim stanie pakowano wszystkich do łodzi ratunkowych, gdyż na ubieranie nie było czasu. Kobiety i dzieci strasznie cierpiały skutkiem mrozu. Łodzie błąkały się 8 godzin wśród skał lodowych, zanim dotarły do parowca „Carpathia”. Parowiec ten prawdopodobnie dopiero w piątek rano dopłynie do Nowego Jorku.
„Titanic” miał na pokładzie 3500 worków pocztowych z 7 milionami listów. Straty Towarzystw ubezpieczeniowych, powstałe skutkiem zatonięcia okrętu i ubezpieczonych pasażerów, obliczają na pół miliarda marek. Liczba uratowanych wynosi według ostatecznych obliczeń 860 osób, przeważnie kobiet i dzieci. Uratowano 204 pasażerów I klasy, 115 drugiej, a 541 trzeciej. Śmierć w nurtach Oceanu znalazło przeszło 1500 osób, których grób znajduje się w głębokości trzech kilometrów pomiędzy Sable Island i Przylądkiem Race. „Carpathia” z uratowanymi płynęła 20 mil przez pola lodowe, wśród których znajdowały się ogromne skały pływające.
Kapitan „Titanica” wiedział o grożącem mu niebezpieczeństwie, gdyż około godziny 10 wieczorem otrzymał z parowca „America” depeszę bez drutu, według której dwie wielkie góry lodowe przepłynęły w kierunku przyjętego przez niego kursu.


Ta wersja wydarzeń zawiera już więcej konkretów, ale nadal w wielu miejscach różni się od tego, co dziś wiemy.
Następnego dnia, czyli w sobotę 20 kwietnia, katastroficzne doniesienia spadły ze strony pierwszej pojawiając się pod postacią krótkiej notki na stronie trzeciej.

Katastrofa parowca „Titanic”.
Do czwartku jeszcze nie było dokładniejszych wiadomości o szczegółach katastrofy parowca „Titanic”, bo wiadomości przesyłane telegrafem bez drutu z różnych okrętów, są po części bardzo sprzeczne. Parowiec „Carpathia”, wiozący 760 rozbitków „Titanica” musiał już stanąć w Nowym Jorku i niebawem świat dowie się szczegółów tej strasznej katastrofy. Jedna z dalszych wiadomości donosi, że parowiec „Baltic” znalazł na morzu 250 rozbitków z parowca „Titanic” i zdołał ich uratować. Jeśliby wiadomość ta się sprawdziła, to liczba uratowanych wyniosłaby 1100. Podobno wśród uratowanych znajduje się 100 Polaków.

„Baltic”, to brzmi znajomo... Jak jednak dziś każdy wie, rewelacje te okazały się plotką, co zresztą potwierdza tekst „Gazety Toruńskiej” opublikowany w niedzielę 21 kwietnia, znów na pierwszej stronie.

Rozbitki z „Titanica”.
Parowiec „Carpathia” przybył nareszczie w czwartek wieczorem o 8 min. 37 (czyli w piątek o godz. 2 min. 37 rano według czasu berlińskiego) do Nowego Jorku z 710 uratowanymi, z których wielu jest ciężko chorych. Jeden z uratowanych opowiada, iż zderzenie się „Titanica” z górą lodową nastąpiło o pół do 11 w nocy, a godz. 2 min. 20 okręt utonął. Kilku pasażerów opowiada, iż po zderzeniu się z górą lodową wybuchły na okręcie wszystkie kotły parowe, według innych opowiadań eksplodował tylko jeden kocioł. Gdy kapitan Smith spostrzegł grozę położenia, dobył rewolweru i wystrzałem w usta pozbawił się życia; to samo uczynił główny inżynier.
Gdy spuszczano łodzie ratunkowe, wszyscy rzucili się do nich i powstał nieopisany krzyk i hałas. Oficerowie dobyli rewolwerów i zastrzelili kilkunastu tych, którzy zachowaniem się swem najwięcej utrudniali akcyę ratunkową. Ze strony pasażerów również padły strzały i jeden z nich zabił adjutanta prezydenta Stanów Zjednoczonych, majora Butt, który poprzednio sam był zastrzelił 12 najniesforniejszych pasażerów. Dla pozostałych na okręcie blisko 1500 pasażerów zabrakło już łodzi ratunkowych i okręt zwolna zaczął tonąć. Wszyscy pozostali ponieśli śmierć na dnie morza w głębokości około 3000 metrów.
Błąkające się przez 4 godziny po morzu łodzie „Titanica” znalazła wreszcie „Carpathia”, która na pierwsze wezwanie „Titanica” pospieszyła z pomocą i wszystkich z łodzi ratunkowych wzięła na swój pokład. Było ich razem 210 pasażerów 1. klasy, 125 pasażerów 2. klasy, 200 pasażerów międzypokładu (3. klasy), 43 oficerów i majtków „Titanica”, 96 stewardów (kelnerów) i 71 palaczy i maszynistów – razem 710 ludzi.
Gdy „Carpathia” przybyła nareszcie do Nowego Jorku, oczekiwała ją wielotysięczna rzesza ludu. Lekarze i urzędnicy sanitarni natychmiast udali się na pokład, aby chorym przyjść z pomocą. Wylądowanie postępowało bardzo powoli. W całej Ameryce panuje bardzo wielkie oburzenie na Tow. okrętowe White Star Line, do którego „Titanic” należał i na Tow. Cunard Line, do którego należy „Carpathia”, ponieważ „Carpathia”, w porozumieniu z White Star Line, nie odpowiadała z morza na żadne telegraficzne zapytania, nawet ze strony rządu amerykańskiego i samego prezydenta Tafta.
Ze wszystkich opowiadań naocznych świadków katastrofy „Titanica” wynika, że winę nieszczęścia ponosi Towarzystwo okrętowe White Star, które karygodną wprost lekkomyślnością igrało z życiem tysięcy pasażerów. Na 2 tysiące pasażerów znajdowało się tylko tyle łodzi ratunkowych, że bodaj połowa pomieścić się w nich mogła. Towarzystwo tłumaczy się, że na wystarczającą ilość łodzi nie było na pokładzie miejsca. Ale za to było miejsce na place tenisowe, restauracyę ogródkową, tor wyścigowy dla kołowników i inne urządzenia zbytkowne. Nadto okręt mimo trzykrotnego ostrzeżenia telegraficznego o nadpływających górach lodowych pędził z szybkością 23 węzłów na godzinę. Cóż znaczyło życie tysiąca ludzi, byle Towarzystwo zdobyło nowy rekord szybkości!


No dobra, nadaję już tą historię od ładnych kilku godzin. Jeśli ktoś jest ciekawy, co jeszcze o katastrofie pisała prasa sprzed wieku, niech sobie przeszuka zasoby Kujawsko-Pomorskiej
Biblioteki Cyfrowej. Ja już dalej ciągnął tego wątku nie będę, bo minęła pierwsza godzina 15 kwietnia 2012 roku. Od zderzenia „Titanica” z jego przeznaczeniem minęło więc sto lat i prawie półtorej godziny. Za jakieś 50 minut (w okolicach godziny 2) stulecie odgrodzi moment, w którym swoje stanowisko opuścili radiotelegrafiści. Oni przestali wysyłać sygnały, a co z orkiestrą? Czy nadal jeszcze grała? Chyba już nie, jakoś o 2.20 statek ostatecznie pogrążył się w głębinach.
Kolorowy i pognieciony obrazek tonącego statku jest okładką kwietniowego „Morza” z 1987 roku, które kiedyś było dla mnie poniekąd relikwią, ze względu na publikowane tam zdjęcia wraku odkrytego dwa lata wcześniej przez ekspedycję Roberta Ballarda. Trzymam ją do dziś, bo fotografie te nadal robią wrażenie.
Archiwalne zdjęcia „Titanica” ściągnąłem w internetu. Mam nadzieję, że sieć mi to wybaczy.

3 komentarze:

torunianka pisze...

i znowu wspaniały tekst!!!!!!!!!!!!gratuluję!!!!!!!!!!!

Anonimowy pisze...

Panie Redaktorze - ma Pan dużo wiedzy i bardzo dobre pióro.

SzymonS pisze...

"Pan redaktor" się zarumienił, chociaż rumu raczej nie tyka.
Hm, specjalistą od tykania jest zegar, a co do rumu? Tu, z pewnością, ekspertem byłby Długi John Silver. Oraz Rumburak, czarodziej drugiej kategorii...