Naciskam guzik, stało się, już stewardesa do mnie mknie.Tempelhof!Mam tutaj granat, widzisz mnie, więc każ im lecieć tam, gdzie chcę.Tempelhof!
No i tak, na koniec niezwykle owocnych berlińskich peregrynacji, spełniłem swoje głęboko zakorzenione marzenie podsycone jednym z pierwszych widoków zarejestrowanych podczas ostatniej wizyty nad Szprewą. Wylądowałem na Tempelhof, legendarnym lotnisku Berlina Zachodniego, dokąd w latach 80. ubiegłego wieku trafiały porywane przez naszych rodaków samoloty. Okęcie, główny port polskiego LOT-u zdobyło sobie nawet wtedy miano Lotniska Obsługującego Tempelhof, a porwania doczekały się słynnej piosenki Macieja Zembatego.
Lotnisko powstało w międzywojniu na terenach przed wiekami należących do Templariuszy – stąd nazwa. Ostatni samolot wystartował stąd jesienią 2008 roku, później port, jako położony w centrum miasta i przez to zbyteczny, został zamknięty. Teoretycznie przynajmniej, bo zamiast ptaków stalowych, masowo latają nad nim ptaki naturalne, a na pasie startowym panuje ruch zapewne bardziej ożywiony niż dawniej.
Cholera, chyba nigdy jeszcze nie widziałem równie pozytywnego miejsca. Budynki lotniska (od strony pasa startowego wyglądają na znacznie mniejsze, niż są w rzeczywistości – okrągły pas startowy leży w zagłębieniu) podobno można zwiedzać. Na to jednak się nie zdecydowaliśmy. Nieco późno było, a mi nogi odpadały. Gdy zobaczyłem więc to wszystko, a szczególnie trawę, na której można było się walnąć i z niej kontemplować niezwykłe otoczenie...
Stopy w takich okolicznościach odpoczęły, ale zmęczyły się oczy. Przyzwyczajone do wyłapywania starych napisów, znalazły żer.
Zaniedbałem zwiedzanie, bo odpoczywałem. Wychodziło mi to wspaniale! Na pasie startowym pędzili w kółko biegacze, rowerzyści i amatorzy różnych innych form aktywności na świeżym powietrzu.
W duszy jednak z nimi. Działające w sercu Berlina niezwykłe lotnisko uciechy i rozrywki, podzielone jest na strefy wpływów. Budynki, sportowy pas startowy, miejsce do grillowania, przestrzeń dla ludzi i ich czworonogów... Proszę sobie wyobrazić, że po ogromnej przestrzeni dawnego lotniska można było chodzić bez obaw! Nie zauważyłem tam ani jednego psiego gówna. Cóż, jakie miasto, takie obyczaje. Gospodarz Torunia swego czasu, płacąc za to spore pieniądze, kazał zmęczonym osranymi chodnikami mieszkańcom podziwiać psie kupy również na bilbordach...
Wracając jednak na Tempelhof – ludzie poniewierają się tam tylko na obrzeżach. Wstęp do środka pozostaje wzbroniony, ze względu na schowaną w wysokiej trawie przestrzeń życiową ptaków i motyli.
Cóż ja mogę w tym miejscu powiedzieć? Usta milczą, dusza śpiewa! Chociażby przy pomocy niewielkiego skowronka, który tam przekraczał chyba wszelkie dopuszczalne decybelowe normy. Nihil novi jednak sub gorące zachodzące Sole. Jak już wspominałem, jedna z największych europejskich metropolii, jest w gruncie rzeczy miastem zieleni i ptaków.
Nad Wisłą ptasia przestrzeń życiowa w zasadzie została zdominowana przez sroki i wrony. W Berlinie sroki nie widziałem i nie słyszałem chyba ani jednej. Gapy owszem się trafiały, ale jakoś tak na marginesie, bądź na wyznaczającym granice rezerwatu słupku.
Ten skrzydlaty mieszkaniec stolicy Niemiec wyglądał jednak na dość zagubionego. Miny czynił, jakby wroną będąc, miał zamiar pawia puścić (wypluwki wydają z siebie chyba głównie sowy?).
Hmmm. Patrzę na to i jakiś „Kruk” mi się po głowie kołacze. Edgar Allan Poe-zdrowy? Zapewne, bo ta gapa, choć nieco zakręcona, ostatecznie była całkiem sprawna.
Proszę bardzo, całkiem okazałe kraczydło.
Ptactwo stalowe również się tam prezentowało.
Niektóre samoloty wyglądały jednak na trwale uziemione.
Wieżę, do której zapewne spływały informacje o porwanych maszynach umieściłem wyżej. Wokół jednak widać było masę innych. Choćby taką z radarem. Obok niej wystaje jej sakralna koleżanka, należąca zdaje się do kościoła polskiego. Nie jestem pewien, bo z tej strony wyglądały ponad drzewa dwa kościoły. Nie pamiętam, który z nich akurat sfotografowałem.
Ta sama wieża ledwo widoczna na tle bardzo w tym miejscu symbolicznym – wieży telewizyjnej z Berlina Wschodniego. Fotka taka sobie, ale dość późno dotarło do mnie, że zamiast leżeć brzuchem do góry i zasadzać się z obiektywem na ptactwo, powinienem dupę oraz obiektyw brać w troki i rejestrować wszystko, co widzę dokoła. Lotniskowy raj będzie bowiem w tej formie istniał tylko do końca tego roku. Później władze miasta mają podjąć decyzję co do jego przeszłości, a myślą o przekazaniu tych terenów deweloperom.
A tu znak nowszych berlińskich czasów – wieże meczetu.
Jeszcze raz to samo, tym razem w pełnej, niemal nocnej okazałości, widziane z przystanku autobusowego.
Szklane ściany niektórych berlińskich przystanków każą w siebie przywalić, a tu proszę – Berek. Zobaczyłem, uwieczniłem, ale nie przykucnąłem.
Budynki lotniska oraz wszystkie w okolicy, powstały w czasach nazistowskich i są monumentalne. Bardzo też przypominają obiekty stalinowskie. Na zdjęciach może tego tak nie widać, bo robiłem je już pewnie po godz. 22, a do tego w dużym pośpiechu, przez co nie mogłem szukać miejsc, w których ten budowlany ogrom nie byłby przesłonięty równie imponująco wybujałą zielenią.
Kolejny ptak...
Te hitlerowskie budynki stoją dziś przy placu Mostu Powietrznego. Most uratował Berlin Zachodni od śmierci głodowej podczas sowieckiej blokady, która rozpoczęła się w czerwcu 1948, a zakończyła w połowie 1949 roku. Całe zaopatrzenie do odciętej części miasta było wtedy przewożone drogą powietrzną, za co życiem zapłaciło 70 lotników, którzy zginęli w katastrofach.
Na stacji metra pod placem pamięci uwieczniono jednak również jej dawną nazwę, Kreuzberg. Cóż jednak patronowało jej pod 1937 roku i co znajdowało się w tych wszystkich wydrapanych medalionach? Czyżby ptaszysko podobne do tego zdobiącego budynek przy wejściu, z rozwiniętymi skrzydłami i dźwigające w szponach znak – jak to ostatnio białostocki sąd nazwał swastykę? Symbol szczęścia i pomyślności?
Niektóre samoloty wyglądały jednak na trwale uziemione.
Wieżę, do której zapewne spływały informacje o porwanych maszynach umieściłem wyżej. Wokół jednak widać było masę innych. Choćby taką z radarem. Obok niej wystaje jej sakralna koleżanka, należąca zdaje się do kościoła polskiego. Nie jestem pewien, bo z tej strony wyglądały ponad drzewa dwa kościoły. Nie pamiętam, który z nich akurat sfotografowałem.
Ta sama wieża ledwo widoczna na tle bardzo w tym miejscu symbolicznym – wieży telewizyjnej z Berlina Wschodniego. Fotka taka sobie, ale dość późno dotarło do mnie, że zamiast leżeć brzuchem do góry i zasadzać się z obiektywem na ptactwo, powinienem dupę oraz obiektyw brać w troki i rejestrować wszystko, co widzę dokoła. Lotniskowy raj będzie bowiem w tej formie istniał tylko do końca tego roku. Później władze miasta mają podjąć decyzję co do jego przeszłości, a myślą o przekazaniu tych terenów deweloperom.
A tu znak nowszych berlińskich czasów – wieże meczetu.
Jeszcze raz to samo, tym razem w pełnej, niemal nocnej okazałości, widziane z przystanku autobusowego.
Szklane ściany niektórych berlińskich przystanków każą w siebie przywalić, a tu proszę – Berek. Zobaczyłem, uwieczniłem, ale nie przykucnąłem.
Budynki lotniska oraz wszystkie w okolicy, powstały w czasach nazistowskich i są monumentalne. Bardzo też przypominają obiekty stalinowskie. Na zdjęciach może tego tak nie widać, bo robiłem je już pewnie po godz. 22, a do tego w dużym pośpiechu, przez co nie mogłem szukać miejsc, w których ten budowlany ogrom nie byłby przesłonięty równie imponująco wybujałą zielenią.
Te hitlerowskie budynki stoją dziś przy placu Mostu Powietrznego. Most uratował Berlin Zachodni od śmierci głodowej podczas sowieckiej blokady, która rozpoczęła się w czerwcu 1948, a zakończyła w połowie 1949 roku. Całe zaopatrzenie do odciętej części miasta było wtedy przewożone drogą powietrzną, za co życiem zapłaciło 70 lotników, którzy zginęli w katastrofach.
Na stacji metra pod placem pamięci uwieczniono jednak również jej dawną nazwę, Kreuzberg. Cóż jednak patronowało jej pod 1937 roku i co znajdowało się w tych wszystkich wydrapanych medalionach? Czyżby ptaszysko podobne do tego zdobiącego budynek przy wejściu, z rozwiniętymi skrzydłami i dźwigające w szponach znak – jak to ostatnio białostocki sąd nazwał swastykę? Symbol szczęścia i pomyślności?
2 komentarze:
o, byłeś w Berlinie! Berlin jest fajny. Bardzo fajny.
wspaniałe zdjęcia,a ich opisy jeszcze wspanialsze.
i królików nie żal!!1
Prześlij komentarz