środa, 17 lipca 2013

Schalom...

Współczesny Berlin doczekał się kilku pomników, które mi się bardzo podobają. Przynajmniej, jeśli chodzi o formę. Jednen z nich został wystawiony na pamiątkę Żydów pomordowanych podczas II wojny w Europie.
Niemal trzy tysiące betonowych bloków symbolizujących macewy zajęło przestrzeń oddaloną o rzut beretem od Bramy Brandenburskiej, na trasie do placu Poczdamskiego.
Z zewnątrz wydają się one niskie i mniej więcej równe.
Stoją na dodatek w nieco absurdalnym otoczeniu dźwigów i ich dzieła – bardzo współczesnej zabudowy.
Tuż przy amerykańskiej ambasadzie...
... z odpowiednio stylizowanym godłem Berlina na witrynie.
Wewnątrz kompozycji teren się jednak bardzo obniża, przez co elementy pomnika – wyrzuty sumienia? – stają się bardziej przytłaczające. Ania zrobiła tu lepsze zdjęcia.

Wnętrza tego labiryntu kryją wejście do muzeum poświęconego ofiarom. Ludzie pono wychodzą z niego płacząc, ale je zdjęć wewnątrz nie robiłem. Kontrola, jak wszędzie w Berlinie, jeśli chodzi o miejsca z Żydami związane, była bardziej drobiazgowa niż na lotnisku. Mnie, przy wejściowej bramce z wykrywaczem metalu zabrzęczały guziki od spodni i schowany w kieszeni bilet komunikacji miejskiej – z metalowym paskiem. Na pocieszenie, pan bramkarz w pewnym momencie odezwał się nieco łamaną polszczyzną.
Muzeum było ciekawe, ale co nowego mógłbym z niego wynieść? Sala z ostatnimi listami ludzi wysłanych na Zagładę. Kolejna, poświęcona unicestwionym podczas wojny rodzinom z różnych zakątków kontynentu... Ozdobiona ich szczęśliwymi zdjęciami sprzed nazistowskiej apokalipsy, czasami nawet filmami, jeśli familia była dostatecznie dostatnia, aby pozwolić sobie na zakup kamery. Fotografie zawsze ostatecznie prezentowały się w różnych odcieniach. Zacienieni zostali zamordowani, garstka wyjaśnionych przetrwała. Opowieści o ich śmierci i ocaleniu płynęły ze słuchawek, wyciskając ze słuchaczy łzy.
Też mógłbym się do głośnika podłączyć. Opowieści, które usłyszałem podczas badań, jakie latem 2006 roku prowadziliśmy dla Fundacji Ochrony Dziedzictwa Żydowskiego na Lubelszczyźnie, z powodzeniem by wystarczyły do tego, aby berlińskie muzeum podpisało stały kontrakt z hurtowym dostawcą chusteczek. A podobnych historyjek z innych części Polski mam pełne rękawy...
Większość odwiedzającej te niezwykłe miejsce publiczności, wagę zgromadzonych symboli ma jednak najwyraźniej głęboko w nosie.
 Pomnik ofiar traktując niczym plac zabaw.

Bądź wypoczynku.
 Cóż na to powie wybitna badaczka źródeł antysemityzmu, której korzenie wrosły w biegnącą obok ulicę?
Wiem, co Hanna Arendt mówiła na ten temat w innych sytuacjach. Wobec tego jednak zostaję bezradny. Oddam zatem głos mojej ulubionej pieśniarce ze Szczecina, która w Izraelu wciąż przypomina o pięknym języku jidysz i wszystkim, co wokół niego na wschód od Renu kiedyś wyrosło, a przez debilizm, jak się później okazało, niewinnych kretynów – zostało zgładzone.
Opowieść została pięknie zaśpiewana kiedyś na koncercie w Berlinie.

Brak komentarzy: