Zdobywszy Kolumnę Zwycięstwa, ruszyliśmy przez Tiergarten ku Reichstagowi. Towarzyszył nam łomot dzwonów – w zadrzewionym sercu Berlina stoi wieża z dzwonami, które akurat dały koncert. Trwał on tak długo i był tak dokuczliwy, że po jakiejś trzydziestej minucie jego trwania, po głowie zaczął mi jeździć Rudy 102, któremu również kiedyś twórcy „Czterech pancernych” kazali przemierzać te okolice. On mi jeździł po głowie, a w uszach dzwoniły trzy zdania: Odłamkowym! Jest odłamkowym. Pal!
Mając tuż za plecami koncertującą wieżę, stanęliśmy najpierw w miejscu, w którym znajdowała się opera Krolla. Po tym, gdy faszyści spalili właściwy budynek parlamentu Rzeszy, ten gmach przejął jego funkcje, stając się miejscem nazistowskich masówek. Tu Hitler poinformował wiwatujące tłumy m.in. o ataku na Polskę i wojnie ze Stanami Zjednoczonymi.
Jedynym śladem po zniszczonym podczas wojny obiekcie są dziś tylko tablice informacyjne. Kamieni w miejscu tego budynku leży sporo, ale wszystkie zostały, wielkim na ogół kosztem, sprowadzone z daleka, by dzięki nim mogli się wyżyć rzeźbiarze.
Znowu Szprewa i plątanina mostów nad nią.
A cóż tam widać na przeciwnym brzegu? Nowy berliński Dworzec Główny z reklamą Deutsche Bahn. W tym drugim przypadku jest to całkiem nieskromny dowód na to, że kolej może być dochodowa. Może też pozwalać na podbój zagranicznych rynków, o czym sami mogliśmy się niedawno przekonać na własnym podwórku pod tym, gdy w połowie maja grupa DB przejęła znaną na naszych regionalnych trasach autobusową Veolię.
Jak wszędzie w okolicy podzielonej kiedyś murem, stoją tutaj wyłącznie nowe budynki. Na pierwszym planie prezentuje się nieco dziwaczny na pierwszy rzut oka most.
No, prawie wszystkie budowle są nowe. Trafiliśmy również na jednego architektonicznego weterana i to zdaje się całkiem słynnego, ale już niestety nie pamiętam, dlaczego.
Miejsce pamięci ofiar muru. Historię nieudanej ucieczki pierwszego z lewej Güntera Litfina czytałem dwa dni wcześniej w Muzeum Terroru. Były tam też zdjęcia z wydobywania ciała pokazujące to samo miejsce w patach 60., ale nie przyszło mi wtedy do głowy, by je sfotografować.
Reichstag, odbudowana siedziba parlamentu nowych Niemiec. Kiedyś, gdy jeszcze miałem telewizor, oglądałem program o radzieckim fotografie wojennym, który zrobił słynne zdjęcie sowieckiego żołnierza zatykającego na spalonym budynku czerwony sztandar. Przepraszam, zapomniałem jak się fotoreporter nazywał, ale był to taki wschodni odpowiednik Roberta Capy. Opowiadał o kulisach powstania zdjęcia, co stało się symbolem zakończenia II wojny. Było inscenizowane, a gdy już powstało, pojawił się problem, ponieważ wieszająca flagę ręka okazała się być zdobioną kilkoma zegarkami. Później ich nadmiar trzeba było usuwać. Tak mi się to przypomniało. Obejrzałem sobie właśnie dwa ostatnie odcinki „Czterech pancernych” i bijące z nich braterstwo, radość oraz spokój, zderzyły się z realiami dni gwałtów, jakie nastąpiły w Berlinie po zdobyciu miasta...
Portal z napisem ku czci obywateli tego kraju. Wyrytym podczas pierwszej ze spowodowanych przez miejscowych wodzów światowej rzeźni.
A teraz coś z zupełnie innej bajki – odpowiedź na pytanie, skąd na ulicach tego do znudzenia uporządkowanego świata biorą się śmieci. Na szczęście, na gorącym uczynku nie złapałem kosa, którego trele tak mnie w Berlinie urzekły, lecz zwykłą gapę.
Ambasada Szwajcarii, jeden z niewielu budynków dawnej dzielnicy rządowej, który przetrwał wojenne bombardowania.
I to by było na tyle, bo widać już symbol Berlina, co stał się bohaterem kolejnego rozdziału relacji z wyprawy na Zachód.
No, prawie wszystkie budowle są nowe. Trafiliśmy również na jednego architektonicznego weterana i to zdaje się całkiem słynnego, ale już niestety nie pamiętam, dlaczego.
Miejsce pamięci ofiar muru. Historię nieudanej ucieczki pierwszego z lewej Güntera Litfina czytałem dwa dni wcześniej w Muzeum Terroru. Były tam też zdjęcia z wydobywania ciała pokazujące to samo miejsce w patach 60., ale nie przyszło mi wtedy do głowy, by je sfotografować.
Reichstag, odbudowana siedziba parlamentu nowych Niemiec. Kiedyś, gdy jeszcze miałem telewizor, oglądałem program o radzieckim fotografie wojennym, który zrobił słynne zdjęcie sowieckiego żołnierza zatykającego na spalonym budynku czerwony sztandar. Przepraszam, zapomniałem jak się fotoreporter nazywał, ale był to taki wschodni odpowiednik Roberta Capy. Opowiadał o kulisach powstania zdjęcia, co stało się symbolem zakończenia II wojny. Było inscenizowane, a gdy już powstało, pojawił się problem, ponieważ wieszająca flagę ręka okazała się być zdobioną kilkoma zegarkami. Później ich nadmiar trzeba było usuwać. Tak mi się to przypomniało. Obejrzałem sobie właśnie dwa ostatnie odcinki „Czterech pancernych” i bijące z nich braterstwo, radość oraz spokój, zderzyły się z realiami dni gwałtów, jakie nastąpiły w Berlinie po zdobyciu miasta...
Portal z napisem ku czci obywateli tego kraju. Wyrytym podczas pierwszej ze spowodowanych przez miejscowych wodzów światowej rzeźni.
A teraz coś z zupełnie innej bajki – odpowiedź na pytanie, skąd na ulicach tego do znudzenia uporządkowanego świata biorą się śmieci. Na szczęście, na gorącym uczynku nie złapałem kosa, którego trele tak mnie w Berlinie urzekły, lecz zwykłą gapę.
Ambasada Szwajcarii, jeden z niewielu budynków dawnej dzielnicy rządowej, który przetrwał wojenne bombardowania.
I to by było na tyle, bo widać już symbol Berlina, co stał się bohaterem kolejnego rozdziału relacji z wyprawy na Zachód.
2 komentarze:
Gapa godło Niemiec :)
Ja tam cenię sobie "do znudzenia uporządkowany świat" :)
(nota bene - im bardziej uniwersyteckie miasto w Niemczech, tym więcej chwastów w ogrodach! ;)
A jako osoba leciwa pomnę nawet, jak to ze Staatsbibliothek Haus 2 biegałam przez pole (obecnie Potsdamer Platz) do przyjaciół mieszkających wówczas przy Gendsarmenmarkt (zresztą w samej hugenockiej/francuskiej katedrze). A potem był monstrualny wykop na tymże przyszłym Potsdamer Platzu, wreszcie stanęło to, co stoi. To było fascynujące, móc obserwować stawanie się Berlina....
No i przeżycie pierwszego przejścia pod Brama Brandenburską, do której w czasach NRD, choć znajdowała się po wschodniej stronie, nie można było się zbliżyć, a po drugiej stronie muru widać było platformę widokową, z której wolny świat się nam przyglądał przez lornetki...
Więc by przejść przez Bramę Brandenburską, choć mieszkałam w dawnym Berlinie Zachodnim, specjalnie przejechałam U-Bahną na drugą stronę, by od wschodu przekroczyć ten Rubikon.....
Cytując Tuwima: "Wielki, wielki jest Berlin". Spędziłam w nim w sumie jakieś półtora roku, więc czytam zachwyty Redaktora z przyjemnością! :)
Prześlij komentarz