niedziela, 15 lutego 2015

Wykorzenianie

Trochę się ostatnio zatkałem. Generalnie trochę mi się jednak odechciało. W zasadzie wszystkiego. Wiele razy pisałem tu i w „Nowościach” o tym, że prowadzone obecnie na wielką skalę demolowanie starego Torunia podcina korzenie miasta. Sam odczułem tego skutki.
Pod koniec 2014 roku rozpoczął się drugi etap zarzynania „Chełmiunki”. Gospodarze miasta zabrali się za budowę kolejnego odcinka śródmiejskiej autostrady. Dwa pasy asfaltu mają połączyć na linii Szosy Chełmińskiej obstawione ekranami dźwiękoszczelnymi rondo przy Pustostradzie, czyli trasie średnicowej, oraz skrzyżowanie z ul. Podgórną i Bema. Inwestycja naturalnie wiązała się z nową falą wyburzeń, razem z XIX-wiecznymi domami, pod nóż poszły również wszystkie drzewa. Niektóre z nich znaleźliśmy pozaznaczane na planach sprzed stu lat.
Śledziłem wszystkie etapy tej zagłady. No i przedawkowałem wrażenia, ponieważ  na koniec, kiedy w rejonie skrzyżowania Szosy Chełmińskiej z Bema zostało już tylko puste pole, pierwszy raz w życiu poczułem się we własnym mieście obco. Niezbyt miło jest stanąć w miejscu doskonale sobie znanym i nie zobaczyć w nim niczego znajomego.
Pisząc o tym, że mi się odechciało, mijam się nieco z prawdą. Nie ogarnęła mnie apatia, wręcz przeciwnie – w związku z rozbiórkami postanowiliśmy prześwietlić przeszłość każdego unicestwianego budynku. Te wykopki wcale jednak nie dodawały skrzydeł, ponieważ im więcej się dowiadywaliśmy, tym bardziej stawaliśmy się świadomi ciężaru popełnianej na naszych oczach zbrodni.
Nie chciałem zamieniać Piątej strony w Ciemną stronę, a że wobec tego wszystkiego trudno było pisać o czymś innym, na jakiś czas musiałem zawiesić działalność. Nieco odparowałem i zabieram się za przewodnik po nieistniejącym mieście.
Zaczynamy od domu przy Szosie Chełmińskiej 69, który legł w gruzach w styczniu 2015 roku. Pod koniec swojego istnienia przez wielu był zapewne uważany za typową zrujnowaną ruderę z pruskiego muru. Typowe w jego przypadku było jednak tylko to, że po wojnie został doprowadzony do upadku, wcześniej zaś wyglądał całkiem efektownie. Posiadał bogato zdobiony drewniany ganek, a jego otoczenie, składające się w ostatnich dekadach głównie z klepiska, pierwotnie było ogrodem. W Archiwum, wśród dokumentów projektowych, znaleźliśmy bardzo ładny rysunek tego domu. Zamówię kopię i się nią podzielę, gdy tylko ją dostanę.
Dwupiętrowa kamienica została zbudowana w 1882 roku z inicjatywy Augusta Liedkego, właściciela położonej w sąsiedztwie rakarni. Jak się okazało, familia Liedke miała w tym miejscu bardzo rozgałęzione korzenie. August był właścicielem rozległych terenów między Szosą Chełmińską, a obecnymi ulicami Bema, Św. Józefa i Grunwaldzką. On zbudował dom nr 69, jego syn Julius, wzniósł natomiast sąsiedni dom nr 71, oraz kuźnię. Wszystkie budynki powstały jeszcze w XIX wieku. Dwie kamienice widać niżej na historycznej już fotografii z 2011 roku.
Bardzo historyczne zdjęcie tych budynków posiadam niestety tylko jedno. Pochodzi ono z lat 60. ubiegłego wieku, widać na nim domy od strony podwórka.
W pierwszym dniu 2015 roku miejsce to wyglądało tak. Dom nr 71 zniknął trzy lata wcześniej, w tle widać jednak kuźnię, do której postaram się niebawem wrócić, bo była miejscem niezwykle ciekawym.
Wracając jednak pod 69… Dom stanął ponad 130 lat temu, w miejscu murowanego jednopiętrowego budynku z dwuspadowym dachem. Obok niego Liedke miał parking. Specjalne miejsce, w którym osoby przybywające do Torunia mogły zostawić swoje wierzchowce i nie wpychać się z nimi do centrum. O to samo zabiegają dziś zwolennicy zrównoważonego rozwoju miasta. Odnieśli już jakiś sukces, w tym roku ma powstać projekt pierwszego takiego parkingu. Nasi władcy nadal jednak pławią się w asfalcie oraz betonie i szatkują miasto kolejnymi autostradami, ponieważ – jak powiedział prezydent Zaleski – dróg musi być coraz więcej, ponieważ coraz więcej będzie samochodów. Myśl o tym, aby wyprowadzać samochody z centrum, budując w zamian sprawny system komunikacji miejskiej, jeszcze do dyrygującej miastem centrali nie dotarła. Smutne tego efekty można oglądać na załączonych obrazkach.
W pierwszych latach XX wieku Liedke sprzedał dom. W 1911 roku jego właścicielem był rzeźnik Gottlieb Ballo, sąsiad z rogu Szosy Chełmińskiej i obecnej ul. Bema. W latach 20. nieruchomość należała m.in. do Stanisława Jundziłła, który miał problemy finansowe i w 1930 roku sprzedał ją niejakiemu Gołębiewskiemu. Po nim właścicielem kamienicy został znany piekarz z ulicy Mickiewicza Feliks Psuty, który przebudował jeden z budynków gospodarczych w podwórzu na obiekt mieszkalny.
W 1923 roku dom należał do Zofii Jasińskiej z Sierpca. Mieszkali w nim, według danych z wydanej wtedy księgi adresowej:
Duliński Wawrzyniec – robotnik
Dulińska Salomea – służąca
Gajewski Tomasz – robotnik
Kowalski Bolesław – ślusarz
Kowalski Leon – ślusarz
Kowalska Marta – robotn.
Kowalkowski Stanisław – robotn.
Peltann Julia – wdowa
Reszkowski Wład – robotn.
Sławski Antoni – cieśla
Śmigaj Ignacy – ślusarz
Smolak Adela – biuralistka
Smolak Paulina – wdowa
Wiśniewski Bronisław – robotnik
Wiśniewska Marta – wdowa
Wudke Adolf – fryzjer
Bardzo lubię stare domy na przedmieściach. Lokatorzy zmieniali się tu rzadziej niż w centrum, często więc, rzucając kilka nazwisk sprzed wielu lat, można zostać zalanym potokiem opowieści. W tym przypadku trafiłem na prawdziwą Niagarę, w postaci pana Ryszarda Kowalskiego. Jego dziadek i ojciec widnieją na liście lokatorów jako ślusarze. W 1923 roku, w zburzonym właśnie budynku po drugiej stronie ulicy, prowadzili jeden z najstarszych w Toruniu sklepów rowerowych. Pan Ryszard to chodząca encyklopedia „Chełmiunki”. Wystarczy mu podać adres i zamienić się w słuch… Czerpię z tej skarbnicy pełnymi garściami, czy też może raczej – pamięcią dyktafonu. Kilka jego barwnych historii z przedmieścia już tu kiedyś podałem, po kolejne sięgnę w kolejnych odcinkach.
Długa pamięć przedmieścia… Jakoś w sierpniu 2014 roku gruchnęła wieść, że walec rozbudowy rusza w stronę domów przy skrzyżowaniu Szosy Chełmińskiej z Podgórną. Poleciałem tam wtedy, zrobiłem kolejną serię zdjęć i zajrzałem do fotografa, który od ponad 20 lat urzędował w kamienicy nr 69. Władysław Kościuch przejął zakład państwa Dobrzenieckich, oni zaś robili w tym miejscu zdjęcia przez 17 lat. Wcześniej na parterze po lewej stronie urzędował fryzjer – Jan Stuczyński. Działał już przed wojną, ale do mnie nadal dzwonią ludzie, którzy go wspominają.
Tej ciągłości przedmiejskich historii nie zniszczyła wojna, nici zostały przerwane dopiero teraz. Poszły precz razem z burzonymi domami. Ja miałem okazję poznać ten świat, a co z mieszkańcami ogrodzonych bloków, które powstają w miejscu rozwalanych starych kamienic? Dla nich ziemia, po której stąpają jest i będzie obca. Ja się z nią czuję mocno związany i nie zamierzam jej porzucić, ale moi sąsiedzi zza płota? Ilu z nich za kilka lat będzie miało domki w okolicznych gminach?
Poza fryzjerem, w czasach II Rzeczypospolitej przy Szosie Chełmińskiej 69 działała także drogeria Kazimierza Nowakowskiego. Istniała podczas okupacji, musiała również przez jakiś czas funkcjonować po niej, w jednym z sąsiednich budynków znajomi znaleźli sporo faktur drogeryjnych z 1947 roku.
Reklama pochodzi z wydanego tuż przed wojną „Kalendarza drogerzystów”.
Przyglądanie się demolce historycznych przedmieść jest dołujące nie tylko z powodu ścieranej historii. Rozbiórki starych domów są dziś w Toruniu prowadzone głównie przy pomocy buldożerów. Szczególne pole do popisu mają one w przypadku domów stojących na przeszkodzie realizacji magistrackich planów drogowych. Te budynki są po prostu rozjeżdżane. Weszliśmy do kilku, zanim jeszcze zjawili się burzymurkowie. Mi znów ręce opadły. Nie wiedziałem, że jesteśmy aż tak bogatym społeczeństwem, aby wywalić na śmietnik taką masę cegieł i wszystkiego, co się podczas naszej wizyty mieściło jeszcze pod dachem.
Kolega podzielił się kiedyś wrażeniami z obserwowanej rozbiórki domu szkieletowego na Jakubskim Przedmieściu. Działo się to jakoś 20 lat temu z haczykiem. Ekipa rozbiórkowa najpierw wyniosła wszystko ze środka, później zabrała się za ściany, a gdy już odzyskała całą cegłę, przyjechał ciężki sprzęt i połamał drewniany szkielet. Teraz jest inaczej, podczas rozbiórek marnuje się wiele rzeczy. Toruniem od kilkunastu lat rządzi człowiek, który kreuje się na gospodarza. Ja gospodarności w prowadzonej obecnie demolce nie widzę.
Na zdjęciu fragment boazerii w jednym z pomieszczeń opuszczonego domu przy Szosie Chełmińskiej 69. Nie znam się na tym, ale na moje te deski mogą pamiętać jeszcze czasy cesarza.
Stare drzwi miasto by mogło całkiem korzystnie sprzedać. Jest to towar przez osoby remontujące stare kamienice poszukiwany.
My jednak jesteśmy bogaci i takimi rzeczami nie musimy się przejmować. Z drogocennych drzwi można zrobić (no właśnie, co to jest, bo przecież nie zabezpieczenie okien?), a później wszystko w dwa dni ciężkim sprzętem rozpieprzyć.
Podobnie jak stare okna. Oryginalnych klamek i okuć poszukuje zresztą toruńskie Muzeum Etnograficzne. Potrzebne są do budowanego w Nieszawce skansenu olenderskiego. Muzeum straciło doskonałą okazję, bo w zburzonym budynku było tego sporo.
Zakład Gospodarki Mieszkaniowej mógłby zrobić użytek z doskonale w tym miejscu zachowanych poręczy i tralek. W wielu kamienicach ZGM społeczeństwo porąbało te elementy schodów na opał.
Z tej okazji naturalnie nikt w ZGM nie skorzystał. Drewniane elementy zostały w kamienicy do końca. Nie usunęli ich nawet członkowie społecznego komitetu rozbiórkowego, którzy przetoczyli się jak tornado przez pomieszczenia gospodarcze.
W piwnicy natknęliśmy się na kolejne drzwi…
Oraz fragment jakiejś niemieckiej tablicy z czasów okupacji, który wzmacniał ściankę działową. Wszystko to kilka dni później rozjechały buldożery.
Tabliczkami informującymi o wszelkich usługach rzemieślniczych, jakich gotów był się podjąć Adam Wiśniewski, być może zainteresowali się chociaż złomiarze.
Laubzegowymi ozdobami, to wiem, interesuje się wiele osób. Ratowanie tych skarbów wymaga jednak sporych poświęceń i szczęścia. W tym przypadku z rumowiska niczego już się wydobyć nie udało.
Czy ktoś wie może, czemu służyć miała ta tabliczka? Krojem przypomina nieco oznaczenie obiektów zabytkowych, dom jednak w rejestrze nie figurował. W sumie szkoda, bo będąc elementem zespołu domów zbudowanych w tym miejscu przez jedną rodzinę, na dodatek związaną z miejscem, które było rakarnią, w jeszcze wcześniej… katownią, na miejsce w rejestrze zasługiwał.
Tu jeszcze jedna ciekawostka. Nad głównym wejściem do budynku była plomba zrobiona z cegieł, na których zachowały się fragmenty napisów.
I to by było na tyle. Przynajmniej na razie, bo do opisania został jeszcze dom nr 71, który posiadał jeden z najpiękniejszych drewnianych ganków w Toruniu. W dość wczesnych latach powojennych w tej kamienicy mieszkała wróżka, która przy pomocy książeczki do nabożeństwa, starego klucza i różańca należącego do nieboszczyka, wytropiła złodzieja. Została też kuźnia, przy której zatrzymywały się cygańskie tabory…
Miejsc do opisania zostało sporo, bo z budynków, z którymi związane były te wszystkie historie, nie zostało już nic.
Do zobaczenia w kolejnym wydaniu przewodnika po nieistniejącym mieście.

piątek, 14 listopada 2014

16 listopada

Wicemarszałek Senatu Jan Wyrowiński będzie głosował na Czas Mieszkańców, ja również.
Rok Później
Czas Mieszkańców niestety przestał być czasem mieszkańców. Stał się czasem rodziny Wielgusów - ich trampoliną polityczną. W zasadzie się rozpadł. Rok po wyborach samorządowych Joanna Scheuring-Wielgus startuje w wyborach parlamentarnych. Tego typu praktyki, bez względu na to, kto się nimi brudzi, uważam za nieuczciwe.
Nie wierzę karierowiczom, nadal jednak wierzę w ideały Czasu Mieszkańców i o nie walczę.
Sz.S.

Towarzysze, gospodarze i obłuda wyborcza

Nie ukrywam, że towarzysza Mariana Frąckiewicza (SLD) nie lubię  Między innymi za to, że 14 grudnia 1981 roku, indywiduum, które było wtedy szefem Związku Socjalistycznej Młodzieży Polskiej w województwie toruńskim, wyrzuciło moją mamę z pracy. Dając przykład lewicowej wrażliwości, za Solidarność z wilczym biletem wywalił matkę z małym dzieckiem na bruk. Persona taka powinna być dziś non grata, towarzysz jednak nadal płynie na fali. Jest przewodniczącym kończącej właśnie swoją kadencję Rady Miasta, oraz przewodniczącym rady nadzorczej mojej ulubionej Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej. Tej, co wysłała w niebyt pół dawnego Mokrego i Chełmińskiego Przedmieścia. Organizacji, której wieloletnim, obecnie urlopowanym prezesem, był rządzący Toruniem od trzech kadencji prezydent Michał Zaleski. Na marginesie dodam, że Marian Frąckiewicz jest serdecznym druhem Zaleskiego, osobą, z której zdaniem prezydent się liczy. To sporo znaczy, bo gospodarz miasta autorytetów nie uznaje. Wiele razy słyszałem, że ma zwyczaj ingerować w projekty przedstawiane mu przez np. drogowców. Cóż, oni są tylko inżynierami, a ON (a może raczej OFF), z wykształcenia geografem.
Prezydent jest bardzo ciekawą postacią, jednak tym razem w świetle jupitera znalazł się towarzysz przewodniczący. Cztery lata temu trafiłem na przedwyborczą konferencję SLD, na której prezentowali się kandydaci tej partii do Rady Miasta. Startujący  z Bydgoskiego Przedmieścia Marian Frąckiewicz, obiecał m.in., że tej wyjątkowej dzielnicy przywróci dawny blask. I co? Przez te cztery lata Bydgoskie, jedyna obok starówki z listy UNESCO część miasta teoretycznie przynajmniej chroniona wpisem obszarowym, fragment Torunia, na której terenie znajduje się więcej zabytków rejestrowych, niż w gotyckim centrum, zapadła się w otchłań jak nigdy dotąd.
Towarzysz Frąckiewicz, który najwyraźniej ma wyborców za idiotów, podczas obecnej kampanii postanowił jednak ponownie wcielić się w rolę opiekuna zabytków. Reklamuje się dziś m.in. na tle kamienicy przy Bydgoskiej 50/52. Myślałem, że obłuda wyborcza ma jakieś granice. Pomyliłem się. 
Ten budynek jest symbolem Bydgoskiego Przedmieścia. Pod każdym względem. Wizytówką jego dawnej chwały, oraz obecnego upadku. Zabytkowa kamienica, czy też raczej dwa domy w jednym, dziś są własnością miasta. Zbudował je jednak dla siebie w pierwszych latach XX wieku przedsiębiorca budowlany Konrad Schwarz. Wygląda zatem na to, że mamy do czynienia z kolejną murowaną wizytówką toruńskiego budowlańca sprzed ponad stu lat.
Fotografowałem ją wiele razy, przy różnych okazjach. Niestety, nie mogę wśród swoich zdjęć znaleźć jej aktualnej fotki z zewnątrz, dlatego też pozwoliłem sobie skorzystać ze zdjęcia sąsiadów od Muru pruskiego w Toruniu. Swoją drogą towarzysz, promując się, wykorzystuje archiwalną fotografię, zapewne z poprzednich wyborów. Kamienica przy Bydgoskiej 50/52 jest dziś w znacznie gorszym stanie.
Nie mam pojęcia, w jaki sposób Marian Frąckiewicz ma zamiar uratować ten zabytek od zapomnienia. Chyba nie przy pomocy jednego zdjęcia? Jak dotąd jednak jego aktywność ogranicza się pod tym względem do rozplakatowania wyborczej fetografii.
O kamienicę, miejski wyrzut sumienia, upomina się wiele osób. Magistrat jednak rozkłada ręce – remont całości ma kosztować jakieś 12 milionów. Tych pieniędzy w miejskiej kasie oficjalnie nie ma, kiedy jednak trzeba było dopłacić znacznie większą sumę do budowy hali widowiskowej przy Bema, środki na tamten betonowy cel się znalazły. 12 milionów… Tyle prezydent Zaleski lekką ręką wydał na zadaszenie toru żużlowego nad Motoareną. Można? Pewnie, że można! Wystarczy tylko chcieć.
Kamienica przy Bydgoskiej 50/52 jest symbolem Bydgoskiego. Tak jak inne tego typu budowle powstała, aby być ozdobą najbardziej reprezentacyjnej dzielnicy Torunia. Po 1945 roku ich sytuacja się zmieniła, perła w kratkę miała jednak szczęście przyjęła wtedy pod swój dach pierwszych studentów i wykładowców Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Później było gorzej. Lata komuny odcisnęły na niej swoje piętno, ale to i tak było nic, w porównaniu z apokalipsą, jaka przyszła teraz. Mimo zmian ustrojowych kamienice na Bydgoskiem nadal są miejscem, do którego odsyła się trudnych lokatorów.
Znaczącym przykładem, już zresztą przeze mnie wspominanym, jest pod tym względem dom na rogu Mickiewicza i Konopnickiej. Jedno z mieszkań zajmowało tam starsze małżeństwo świadome wagi zamieszkiwanego miejsca. O swoje lokum dbali, wymieniając okna, postąpili zgodnie ze wskazówkami miejskiego konserwatora zabytków, co w Toruniu jest niestety ewenementem. Kilka lat temu miasto bardzo mocno podniosło jednak czynsze w lokalach, których powierzchnia przekraczała sto metrów kwadratowych, starszych państwa te opłaty przerosły. Przeprowadzili się zatem do bloku, magistrat natomiast zakwaterował w ich mieszkaniu lokatorów socjalnych. Ci czynszu naturalnie nie płacili, za to w ciągu jednej nocy zniszczyli wszystko, o co dbali ich poprzednicy.
Michał Zaleski i jego klakierzy nazywają się gospodarzami miasta. Ja na Bydgoskiem gospodarskiej ręki nie widzę. W Toruniu mówi się, że jego przekleństwem jest mnogość zabytków, władze troszczą się o gotyk, XIX-wiecznych skarbów docenić jednak nie potrafią. Mamy zbyt wiele zabytków? Nic z tych rzeczy! Sporo ostatnio łaziłem po Szczecinie i Gdańsku,  iloma niezwykłymi budynkami mogą się te miasta pochwalić! I to robią, pięknie o nie dbając. A w Toruniu? Kilka lat temu obszar Bydgoskiego Przedmieścia został wpisany do rejestru. Z dużymi problemami, za pierwszym podejściem wpis ten oprotestował m.in. główny gospodarz.
Kamienica przy Bydgoskiej 50 powinna być symbolem miasta. W zasadzie nim jest, w przeciwnym razie przecież towarzysz by się na jej tle nie fotografował. Jak już wspomniałem, nie jest jednak symbolem chwały Torunia, lecz nieudolności jego władz. Zamiast trafić pod klosz, została zasiedlona ludźmi z przypadku, a jej bramę i to, co się za nią znajduje, mógłby opisać Dante.
Kiedy tam zaglądałem zdziwiłem się na przykład, że lokatorzy z parteru trzymają przed wejściem muszlę klozetową. Od innych mieszkańców usłyszałem, że sąsiedzi muszli nie potrzebują. Przez lata trzymali w niej ziemniaki, a kloaczne nieczystości wylewali do kanału, który znajdował się na podwórku. Patrząc na to nie można się raczej dziwić, że starania, by uczynić Toruń europejską stolicą kultury w 2016 roku spaliły na panewce.
Tak wygląda dziś szkieletowy toruński skarb wpisany do rejestru zabytków, co podkreślam z myślą o tych, którzy uważają, że budynki z „pruskiego muru” zabytkami nie są.
Wykwaterowane mieszkania zostały "zabezpieczone".
Kamienicę nadal kolonizują bezdomni, którzy zresztą spowodowali w niej już kilka pożarów. Ostatni wybuchł późną wiosną tego roku. W sumie trudno się dziwić, to, że budynek wciąż jeszcze stoi, można uznać za cud. "Instalacja" elektryczna przecież aż prosi się tam o tragedię.
Szczególnie, że kable sypią iskrami tuż przy rurach gazowych. W takim miejscu wybuchł właśnie ostatni pożar.
Przez cztery lata towarzysz, serdeczny kumpel prezydenta, mógł dla kamienic z Bydgoskiego Przedmieścia zrobić wszystko, ale nie dokonał niczego. Po poprzednich wyborach w Toruniu zawiązała się dość egzotyczna koalicja Prawa i Sprawiedliwości, Sojuszu Lewicy Demokratycznej i prezydenckiego Czasu Gospodarzy. Miejskie nieruchomości dostały się pod opiekę PiS-owi, ale przecież nie powinno to towarzyszowi  przewodniczącemu przeszkadzać w spełnieniu wyborczych obietnic? 
Bombardowane krytyką władze teoretycznie zabrały się za ratowanie budynku. Zamiast jednak działać błyskawicznie, bo pośpiech jest tu bardzo wskazany, czynią to w ślimaczym tempie. Opracowały dokumentację i czekają na kolejną falę środków z Unii Europejskiej, aby sfinansować renowację. Pieniądze pojawią się jednak dopiero za kilka lat, a kamienica może tego czekania nie wytrzymać. Problemu by pewnie nie było i potrzebne na ten cel fundusze by się znalazły - kasa miejska przecież nie jest pusta, poza tym pieniądze można zdobyć również gdzie indziej - gdyby towarzysz nie zapomniał o tym, ca chciał chronić od zapomnienia. Marian Frąckiewicz jednak swoich słów nie ceni.
Zakład Gospodarki Mieszkaniowej wykwaterował lokatorów z części nr 52. Można to uznać za sukces. Można również przymknąć oko na założone przez ZGM płyty i inne zabezpieczenia przybite do pięknie zdobionych futryn (nie mam tego na zdjęciu, ale widziałem). Są to jednak jedynie półśrodki, a tu trzeba działać natychmiast! Wykwaterowana kamienica nie może kilka lat czekać na remont. Zamieszkana, była przynajmniej w jakimś stopniu chroniona przez lokatorów, którzy czasami dzwonili na policję, czy straż pożarną. Pozbawiona tej osłony, jest demolowana przez wandali.
W Toruniu leje się asfalt i beton. Władze kroją miasto autostradami i ścianami ekranów dźwiękoszczelnych, wydają ciężkie miliony na gigantyczne budowle w stylu hali widowiskowej przy Bema, czy sali koncertowej na Jordankach. Inwestycje te obciążają budżet, Toruń jest jednym z najbardziej zadłużonych miast w Polsce, a na samych budowach inwestycje się przecież nie kończą. Obiekty te będzie trzeba jeszcze utrzymać, a z ich zagospodarowaniem ekipa prezydenta Zaleskiego już ma problemy. Hala przy Bema nie powstała przecież po to, aby koncertowały w niej gwiazdy disco-polo. Prawdziwym dobrodziejstwem tego miasta są jego zabytki, na nie jednak brakuje pieniędzy. Tak rok temu wyglądała klatka schodowa kamienicy przy Bydgoskiej 52. Zaglądam do niej od dawna i zawsze wychodziłem stamtąd z ciężkim sercem. Na zdjęcia sprzed kilku lat patrzę dziś jednak z pewną nostalgią. Bardzo bym chciał widzieć obecnie ten budynek takim, jakim go widziałem za pierwszym razem. Wtedy kamienica był zniszczona, dziś jest już ponurą ruiną.
Resztki witraża na szczęście zostały niedługo po mojej ostatniej wizycie wymontowane i przekazane do konserwacji.
Towarzysz najwyraźniej nie ma pojęcia o tym, co się w mieście dzieje. Mógłby się reklamować na tle każdego budynku, ale nie tego! Świat oglądany z głównego gmachu Urzędu Miasta najwyraźniej jednak wygląda zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości. O Bydgoską 50/52 upominałem się w „Nowościach” wiele razy. W jednym z komentarzy napisałem, że prezydent Zaleski w następnych wyborach nie powinien startować pod szyldem Czasu Gospodarzy, ponieważ z dobrym gospodarowaniem nie ma nic wspólnego. Wkurzył się, ale nie zareagował. Na początku 2014 roku ściąłem się z „gospodarzami” ponownie pisząc o tym, że czekania na unijną mannę kamienica przy Bydgoskiej nie wytrzyma. W odpowiedzi na tekst, w którym pojawiła się wzmianka o prokuratorze, do redakcji trafiło pismo prezydenckich służb prasowych o tym, jak bardzo władze miasta dbają o zabytki, i że wszystko jest super.
Akurat! W chwili, gdy służby prasowe gospodarza uprawiały propagandę sukcesu, na Bydgoską 50/52 jechała policja, która dostała zgłoszenie o tym, że jacyś ludzie wyrzucają z tej kamienicy meble.
Ja się w sumie tym dzieciakom nie dziwię. Władze miasta, zamiast jak obiecywał towarzysz przywrócić dawny blask, stworzyły na Bydgoskiem osiedle socjalne, zupełnie o lokatorów przedmieścia nie dbając. Ci, którzy niszczą zabytkową kamienicę przy Bydgoskiej 50/52 na ogół robią to zwyczajnie z nudów. Jeśli jednak ktoś wyciągnie do nich rękę, to okazuje się, że to naprawdę złoci ludzie. Miałem okazję się o tym przekonać w maju, podczas tegorocznego święta Bydgoskiego Przedmieścia.
Ręki do mieszkańców nie wyciągnął jednak towarzysz, jego w ogóle tu nie było. Organizujący święto społecznicy wystawili na podwórku grilla, a dzielnicowe dzieci zatrudnili przy wypiekaniu i malowaniu piernikowych wersji dachówek, które nadal jeszcze są znakiem rozpoznawczym kamienicy. Na własne uszy słyszałem, jak ci, którzy wcześniej wyrzucali z budynku meble kłócili się o kolory.

Dzieciaki zrobiły też wtedy witraż, który został wstawiony w miejsce wybitego wcześniej przez chuliganów okna.
.
Niestety już go tam nie ma. Po święcie do kamienicy, o którą władze miasta nie chcą zadbać, wrócili ludzie, o których towarzysz i gospodarz nie potrafią się zatroszczyć. Witraż został rozbity. 

środa, 12 listopada 2014

King Kong i spółka

Wyrwałem się ostatnio z toruńskiego grajdołka, zaglądając m.in. do Gdańska i Szczecina. Dopiero z tej perspektywy zobaczyłem, jak strasznie Toruń jest zaśmiecony wyborczo. Wiadomo, plakaty są nieodłączną ozdobą tego typu imprez, u nas jednak kandydaci atakują dosłownie wszędzie.
 Michał Zaleski, który ubiega się o prezydencki stołek już po raz czwarty, słynie z zamiłowania do wielkości. Przez 12 lat postawił kilka budowli, które z pewnością są ogromne, choć niekoniecznie potrzebne. Nie chodzi mi tu o most. Reklamuje się również z wielkim rozmachem, większość przytłaczających miasto anonsów wyborczych należy właśnie do jego ugrupowania. Symbolem prowadzonej przez Czas Gospodarzy kampanii wyborczej, i zasadzie również panujących w Toruniu stosunków jest to, co się dzieje w sąsiedztwie ronda biskupa Chrapka. Prezydent rozpiął się tu m.in. na 11-piętrowym wieżowcu. Zwykły człowiek jest przy nim taaaki malutki.
Ten widok skojarzył mi się z King Kongiem. Filmowy potwór stał się kinową legendą, a jak przyszłe pokolenia będą wspominały prezydenta Zaleskiego? Operatorzy buldożerów równających dziś z ziemią świadectwa miejskiej przeszłości, na pewno z wielkim sentymentem.
Prezydent skolonizował ścianę wieżowca, zajął również przestrzeń na jednym z sąsiednich bloków, podobnie jak wieżowiec, należącym do Młodzieżowej Spółdzielni Mieszkaniowej, której Michał Zaleski był wieloletnim, obecnie urlopowanym prezesem. Kilka lat w tej okolicy mieszkałem, przestałem wiosną 2014 roku. Jeszcze całkiem niedawno zatem, obok tego budynku często przechodziłem. Rosły przed nim drzewa, które teraz są obcięte. Cóż, nie szumią, nie pachną, nie produkują tlenu i… nie zasłaniają wyborczej reklamy imć gospodarza.
Prezydent i jego kompania wiodą prym w wyborczym zaśmiecaniu miasta, inni jednak wytrwale starają się im dotrzymać kroku. Marszałek Piotr Całbecki na przykład zasłonił sobą kawał dawnego zboru na Rynku Nowomiejskim. Wydaje mi się, że osobom w ten czy inny sposób odpowiedzialnym za miasto, nie powinno się tłumaczyć tego, że zabytkowe gmachy nie są słupami ogłoszeniowymi. Ci ludzie powinni wiedzieć to sami…
Gigantyczna płachta na szczęście niebawem z zaprojektowanego w pracowni Karla Friedricha Schinkla budynku zniknie. Inne wyborcze plamy na marszałkowskim honorze zostaną. Trudno je będzie wywabić, są dość tłuste.
Piotr Całbecki cieszył się moim uznaniem, m.in. za to że złamał monopol PKP na naszych kolejach, dzięki czemu na wiele zamkniętych wcześniej przez krajowego giganta linii znów wróciły pociągi. Człowiek ma wizję i wyobraźnię, niestety jednak zajmuje się również promocją samorządowych zer. Przed poprzednimi wyborami pojawił się na wspólnych plakatach ze swoim podwładnym Łukaszem Walkuszem, który starał się wtedy o reelekcję do Rady Miasta. Walkusz niczym się wcześniej nie wykazał, na sesjach w zasadzie w ogóle nie zabierał głosu. Ja go zapamiętałem głównie dzięki obietnicom wyborczym, których złożył wiele, ale nie spełnił, oraz aferze wokół Wampiriady w 2006 roku, w którą był zamieszany.
Taki człowiek, dzieląc plakaty z marszałkiem, w 2010 roku zdobył niemal trzy tysiące głosów – najwięcej ze wszystkich kandydatów. A dziś, we wszystkich publikowanych przez toruńskie gazety podsumowaniach mijającej kadencji, zajmuje, wspólnie ze swoim kolegą Wiśniewskim, stanowisko najgorszego i najbardziej leniwego radnego. Opuścił ponad 360 głosowań! Czy naprawdę warto było kogoś takiego promować Panie Marszałku?
Walkusz ponownie – tym razem już samodzielnie - zabiega o głosy wyborców. Nie wysilił się nawet na tyle, aby wymyślić dla siebie hasło wyborcze.
Drugą tłustą plamą zanieczyszczającą wizerunek Piotra Całbeckiego jest radny Paweł Wiśniewski. W 2010 roku człowiek ten dostał się do rady najprawdopodobniej dlatego, że wyborcy pomylili go z Pawłem Wiśniewskim, liderem Rowerowego Torunia. Cztery lata temu nowy radny był człowiekiem nieznanym, do dziś się to nie zmieniło. Facet pobił wszystkie rekordy, okazał się bardziej leniwy nawet od Walkusza. Nawet jeśli pojawiał się na sesjach, to i tak jakby go nie było. Jego aktywność ograniczała się do naciskania przycisków podczas głosowania. Czynił to zresztą sporadycznie, opuścił 500 głosowań! Całkowicie stracony mandat!
Ktoś taki powinien zniknąć, ze wstydem powinien zostać zapomniany. Platforma Obywatelska wystawiła go jednak ponownie! Na odległym, 12 miejscu, więc kiedy pierwszy raz zobaczyłem listy wyborcze pomyślałem, że po prostu chodzi o to, aby człowiek mógł uratować resztki twarzy. Niebawem jednak jego twarz zaczęła na mnie spoglądać niemal z każdego słupa. Facet ma w mieście chyba najwięcej plakatów ze wszystkich kandydatów PO. Chce przez kolejne cztery lata  marnować pieniądze podatników i jeszcze – ten leń śmierdzący – ma czelność wspominać coś w swoim haśle o pracy. Swoją drogą naprawdę o pracy radnego nie ma pojęcia, skoro pisze, że woli pracować, niż debatować. Radny właśnie debatować i dyskutować powinien.
Radny, który jest prezesem podlegającego Urzędowi Marszałkowskiemu Regionalnego Ośrodka Edukacji Ekologicznej w Przysieku, cieszy się w tych wyborach poparciem marszałka Całbeckiego. Obaj panowie wiszą na ogół jeden obok drugiego. Wspólnie zabiegają o głosy na przejściu dla pieszych przy ul. Odrodzenia, dokąd mi się już jednak nie chciało lecieć.
Kandydaci w Toruniu atakują ze ścian budynków, wyskakują ze skrzynek na listy, piętrowo wiszą na każdej latarni. Zajmują miejsca nawet w teoretycznie wolnej od form plakatonośnych przestrzeni. Stelaży przy drogach, które zresztą często bardzo ograniczają widoczność, w Gdańsku i Szczecinie nie widziałem. U nas wyrastają jak grzyby po deszczu. Na rondzie przy Szosie Chełmińskiej trwa doczekała się w ten sposób konkurencji w postaci Barbary Królikowskiej-Ziemkiewicz. Zdecydowanie wolę jednak patrzeć na trawę. Pani Basia, która podczas swojej długiej przygody z  miejskim samorządem reprezentowała już chyba wszystkie siły polityczne, mijającą kadencję rozpoczęła w Platformie Obywatelskiej, a kończy w Prawie i Sprawiedliwości. Pod tym sztandarem walczy też teraz o kolejny mandat. Czytałem jej ulotkę. Mam wrażenie, że gdyby dobrze poszukać, to na pewno by się okazało, że to ona założyła Toruń, a nie jacyś tam Krzyżacy.
Swoją drogą ta pani również powinna raczej się schować, a nie reklamować. Chociażby za sprawę ojca Maksymina Tandka, inicjatora i pierwszego rektora Wyższej Szkoły Filologii Hebrajskiej w Toruniu. Franciszkanin, który niestety znacznie przerastał polski Kościół, został kilka lat temu spacyfikowany przez władze zakonu. Rzecz była w „Nowościach” szeroko opisywana, a pani radna często w tej historii wyskakiwała jak diabeł z pudełka.