Lata lecą, żal rośnie... Niech więc los tego statku będzie również nauczką dla decydentów obecnych podpisujących, a przede wszystkim – wymagających zgody na rozbiórkę czegoś, co dziś wydaje się niepotrzebne, lub zawadzające, a niebawem okaże się dobrem bezcennym, ale na zawsze straconym.

Zdjęcie podobne do tego otwierającego poprzedni wpis zapraszający do skansenu. Tu jednak pod bramą „rzecznej” placówki Muzeum Etnograficznego w Toruniu kłębią się ludzie. Wystarczyło tylko napisać, że otworzą się przed nami jej bramy, a błyskawicznie na liście zwiedzających zanotowałem ponad 70 osób.
Na każdą naszą wycieczkę lecę ze sporymi obawami. Zwiedzamy przecież na ogół miejsca na co dzień niedostępne, które przez to wysoko podnoszą poprzeczkę oczekiwań. Uda się ją przeskoczyć? Mam wrażenie, że w Kaszczorku przelecieliśmy nad nią płynnie i lekko. Skoro więc zainteresowanie jest tak duże, a za bramą skansenu kryje się tyle, tak istotnych dla wyrosłego na wiślanych piaskach Torunia atrakcji, to dlaczego od tak dawna ta brama jest dla zwiedzających zamknięta?

Swojskie krajobrazy. Wierzba (znowu;) i stodoła pod strzechą, a przed nią nasza wycieczka i oprowadzająca ją po skansenie pani Dorota Kunicka.


Bat. Spokojnie, nikt nikogo nie bił! To taka rzeczna piaskarka.

Prom „Jan” znów doczekał się kompletu pasażerów. Od początku lat 70., do wczesnych 90. pływał na Nogacie. Poniekąd w moich okolicach, więc wydaje mi się, że kiedyś miałem już przyjemność na jego pokładzie stanąć.

Drwęcka tratwa flisacka oglądana z pokładu promu. Jej pionowe elementy nazywają się szrekami i służyły do hamowania. Kto by pomyślał, Szrek hamulcem...

Miło jest szukać kolejnych atrakcji do zwiedzania. Fajnie jest starać się o otwarcie tej czy innej zamkniętej na głucho bramy. Niech mi tam, można nawet z przyjemnością próbować połączyć pisanie dziennej porcji gazetowych tekstów z co chwila, w przypadku wycieczek zapisowych, dzwoniącym telefonem. Miło jest się postarać, by przygotować zwiedzanie ciekawego miejsca, by później sięgać po owoce – opowieści przewodnika i uczestników wyprawy, którzy również często przynoszą ze sobą sporo niezwykłych historii. Tu akurat nadstawiamy ucha, by nie uronić niczego z wykładu na temat flisaków.

Tratwa raz jeszcze, z wyciągnikiem promowym na pierwszym planie i wierzbami na dalszym.

Tak tratwy flisackie wyglądały na wodzie. Tu, na tle toruńskiego mostu drogowego. Piękne zdjęcie, prawda? Ozdabiam nim stroną dzięki uprzejmości naszego redakcyjnego mistrza szkiełka i oka – Adama Zakrzewskiego.

Budki. Na początku ta z rybackiego obozowiska. Jakieś 30 lat temu podobne stały na brzegach Wisły, dziś coś takiego można zobaczyć tylko w skansenie.

Sławojka. No, prawie... Zadaszony posterunek Charona, który swoim promem przewoził ludzi przez Nogat.

Takie budki też w skansenie są. Na drzwiach brakuje im co prawda kółeczka, trójkącika, lub przynajmniej tradycyjnego serduszka, ale sede-sik jest. Sprawdziłem i zajrzałem.

Nasza wycieczka przed kołowrotem do wyciągania zimowego niewodu i skansenową chatą, która stoi w tym miejscu od końca XVIII wieku. Dom, dziś niedostępny, jest bardzo ciekawy, kryje chociażby piękne poddasze przykryte kompletną strzechą, ozdobione kształtnymi kominami z wędzarnią. Nie mogłem o niej nie wspomnieć, mój dziadek z Chełmna posiadał podobne urządzenie. Chociaż był kulinarnym czarodziejem, na tym polu jednak musiał ustąpić miejsca dziadkowi z Pasłęka, który przy pomocy zardzewiałej beczki potrafił zamienić mięso w cud godny szekspirowskiego sonetu. Elżbietański mistrz, gdyby miał okazję stanąć oko w oko z tymi kiełbasami i szynkami, nic by jednak nie napisał. Trudno jest błądzić piórem po papierze jedząc, lub wdychając fantastyczne wędzone wonie. A obojętnie, obok tych arcydzieł, mógł przejść tylko ktoś z ciężkim katarem i do tego całkowicie ślepy.

Za takim płotkiem każdy śmietnik może się czuć jak król...

Wnętrze jednej z barek, które z zewnątrz pokazałem w poście poniżej. Wtedy były one puste, teraz przed wejściem do każdej z nich, ustawiła się kolejka, musiałem więc nieco poczekać, by móc się spokojnie pokręcić i spojrzeć m.in. przez okno na budkę stojącego obok promu.

Narzędzia piaskarzy.

A to wygląda znajomo! Szklane pływaki nazywają się butlami bornholmskimi, podobną mam u siebie w chałupie.

Butla przyjechała kiedyś z Jastarni i wisi na ścianie, razem z drugim pływakiem, rybackimi sieciami i kołem ratunkowym ze Stogów. Ale mi to ładnie pachniało, gdy zawisło! Morzem, wiatrem i słońcem.

Tak ona wygląda. Niemal, jak szklana kula jakiejś wróżki. Tyle tylko, że na tej mojej boi raczej nie przyszłość, ale jej przeszłość widać. Białe plamy nie są białymi plamami jej historii, ale osadami soli.

6 komentarzy:
Zainteresowała mnie "butla bornholmska". - Co to za zwierzę? Jakoś nie mogę dodłubać się w Necie informacji o niej... .
naprawdę ma to Pan w domu? REWELACJA!!!!
Tratwa na tle mostu DROGOWEGO - II połowa lat trzydziestych XX wieku .
Butla jaka jest, na zdjęciach widać. Pani Dorota z MET, od której nazwę takową usłyszałem, podaje także kilka innych tytułów.
Mam to w chałupie i ogromnie się z tego powodu cieszę. Podobnie jak z całej ściany, na której ta wystwa wisi.
Pani Profesor wróciła z głuszy? Stokrotne dzięki za czujność i przepraszam za głupią pomyłkę. To jest naturalnie most drogowy, a błędnie patrzące oczy, chyba powinienem na jakiś czas zamknąć.
Pani Profesor tu nic nie zawiniła .To ten co szpera w starych fotkach .Pozdrawiam .
Errare humanum est. Głupio się zaplątałem, ale nie błądzi tylko ten, kto nic nie robi. Wdzięczny kolegium nadzorującemu moją stronę, pomyłkę poprawiłem. Amen, pozdrowień pełne.
Prześlij komentarz