niedziela, 5 sierpnia 2012

Włóczykije, włóczykije...

Wbrew tytułowi, wcale nie będzie to pean na temat Nordic Walking. Do „kijkarzy”, z którymi często spotykam się w górach, podchodzę bowiem ze sporą rezerwą. Zdaję sobie sprawę, że tak łazi się wygodniej, jednak uzbrojona w tyczki kolumna, robi sporo hałasu. Metalicznego, który straszy zwierzęta, a więc zbędnego. Wolę już więc walnąć czasami szlachetną częścią ciała o glebę i takiej asekuracji nie szukam.
Strasznie mi się archiwum rozrosło. Lub, jak kto woli, zrobiłem się zbyt leniwy, by uzupełniać stronę. Cóż jednak począć, zalała mnie powódź starych zdjęć, kiedy to wszystko obrobić i opracować? Królestwo za trochę czasu! Nadrobię przynajmniej zaległości dotyczące naszych redakcyjnych wycieczek, stąd te włóczykije, które nawiązują do piosenki Tadeusza Woźniaka, wziętej z jednej czarnej płyty trzeszczącej mi przez ładny kawałek dzieciństwa, płyty trzeszczą mi zresztą nadal, bo ani jej, ani adapteru, się nie pozbyłem. Niech posłucha, kto ciekawy, w obsadzie same sławy, same sławy! LATO MUMINKÓW. Sławy sławami, muzyka i teksty piosenek i tak są tu najlepsze.
Wycieczki tymczasem toczą się, zgodnie z ideą, niedocenianymi szlakami. Ostatnio wiodą nieco pod górkę, bo paraliżuje je sezon urlopowy. No nic, odpracuje się to jesienią, kilka atrakcji mam już zabukowanych na wrzesień.
To będzie koniec, w tym roku zwiedzanie zaczęliśmy natomiast od muzeum w Grębocinie. Niżej widać, jak zwiedzające towarzystwo, pod okiem Agaty Dworzak-Subocz, zajmuje się czerpaniem papieru.
Zapraszam na kolejne wyprawy. W programie mamy na pewno – teatr Wilama Horzycy i obecnie niestety zamknięty skansen w Kaszczorku. Prawdopodobnie, ale to już jesienią, uda się także zorganizować wypad do cukrowni w Chełmży. Mam jeszcze kilka pomysłów, ale teraz szukam głównie czegoś na najbliższą sobotę. Wszędzie jednak ludzie są na urlopach...

Tyle ciekawych widoków i tylko trzy zdjęcia? Nie popisałem się. A może po prostu zbyt zasłuchałem? Było w czym. Buszując między pulpitami, gdzie część naszej wycieczki przechodziła krótki kurs rozwoju pisma, a później wywijała gęsimi piórami maczanymi w inkauście, słuchałem opowieści m.in. o tym, że aby zdobyć skórę na 400-stronicowe pergaminowe dzieło, trzeba było wysłać na tamten świat stado złożone z 200 wołów. No i jak tu nie być więc wdzięcznym Gutenbergowi?
Więcej zdjęć można znaleźć na stronie „Nowości” MUZEUM PIŚMIENNICTWA I DRUKARSTWA W GRĘBOCINIE. Jak dotąd zresztą, z każdej wycieczki do gazety trafia fotoreportaż, zatem przekopując gazetową witrynę, można znaleźć także obrazki z innych wypraw.


A to już wycieczka do stacji uzdatniania wody na Drwęcy. Zbudowana w latach 70., czyli w czasach, gdy miasto miało zasysać dziesięć razy tyle cieczy, ile spożywa teraz. Miasto, a w zasadzie miasta, wtedy odchodziły stąd dwa równej wielkości rurociągi, jeden wiódł do toruńskich kranów, drugi obsługiwał tylko Elanę.
Kilka lat temu stacja została całkowicie przebudowana, przy okazji wpompowano w nią 60 milionów złotych. Wtedy też miejsce to odwiedziła ostatnia duża wycieczka. Nasza przetarła nieco zarośnięty szlak. Mimo renowacji, woda z rzeki rusza w swoją podróż przez filtry w tym samym miejscu. Właśnie tu.

Słynne, podłączone do elektroniki małże, które kontrolują jakość pobieranej wody. Robią za pierwszy czujnik ujęcia, gdyby woda im zaszkodziła, włączyłby się alarm przerywający jednocześnie pompowanie.
Małże śpią sobie w takiej skrzynce.
Hmm, w Szkocji, Krakowie czy Poznaniu, tego by nie było widać. Tam węże trzyma się w kieszeni.
Zagłębie rury...
No proszę, Toruńskie Wodociągi nawet mleczarnię mają;).
Cmentarzysko wodociągowych weteranów.
Osad do prasy? Zatem co, powinienem tu zostać i dalej już nie zwiedzać?
Łoj, ale tu trzeba zmieszać się z błotem (bo to osady wytrącone z zassanej z rzeki wody), oraz przeczołgać się przez jakąś wrogo nastawioną maszynę.
I na koniec ląduje się w traktorowej przyczepie i niezbyt ciekawym towarzystwie. Nie, ja tu osadnikiem nie zostanę.
Centrum wodociągnięcia, lub jak kto woli: dyspozytornia. Pijąc do wspomnianych na początku Muminków (w jednym z najważniejszych miejsc pompowania wody, o piciu można chyba wspominać bez zahamowań?), DYSPOZYTORNIA – prawdziwie zbójeckie nazwisko;)!

Filtry lepiej oglądać po bokach tego pomieszczenia. To raj dla dziennikarzy, woda leje się tam hektolitrami! Tak mnie to więc zafascynowało, że zapomniałem o fotografowaniu.
Żartuję, załapaliśmy się nawet na płukanie jednego z filtrów. Było dużo szumu, ale ustawiłem się nieco niefortunnie i pieniący się widok ogarnąłem obiektywem niezbyt skutecznie.

Ha! Wydawało mi się, że z wycieczką na dawne i obecne tereny woskowe z Podgórza będzie bardzo pod górkę, a główna gwiazda tego spaceru, kasyno na terenie jednostki przy Armii Ludowej, pozostanie przez nas niezdobyte. Uchylam czapeczki przed panami w rogatywkach, wystarczył jeden telefon i brama, za którą stał wartownik, się przed nami otworzyła.
Kasyno omiotły serie aparatów fotograficznych... Tyle dobrego, przynajmniej dokumentacja powstała. Chociaż... Może ktoś dzięki niej zdecyduje się budynek wynieść za płot i go w ten sposób uratować?

Nasz przewodnik, na tle wieży ciśnień miasteczka poligonowego, z jej archiwalnym wizerunkiem – kilka miesięcy temu już tu zresztą publikowanym. Hmm, jakże ciekawy jest to budynek! Wewnątrz można jeszcze zobaczyć dwa wielkie nitowane zbiorniki, a na przeciwnej ścianie resztki dwóch wodowskazów.
Wieża stoi dziś po cywilnej stronie płotu, należy do miasta. Jeszcze stoi, ale pewnie tylko dlatego, że nadzór budowlany o niej zapomniał. Jej stan Toruniowi urąga i mogę się założyć, że zabytek czeka zagłada.
Jak zwykle, na wycieczkę, zabrało się z nami kilka osób wcześniej z miasteczkiem poligonowym związanych. Patrzyli na wieżę ze zdziwieniem, ale kawałek dalej oczy urosły im jeszcze bardziej, gdy popatrzyli na drugą stronę ogrodzenia, gdzie jeszcze niedawno znajdowały się budynki komendantury. Obecnie nie ma po nich śladu, w ich miejscu stoją nowe domy. Nie chcę się powtarzać, bo to nudne, ale – do kurwy nędzy – nie rozumiem polityki teraźniejszych gospodarzy miasta zabytków, za jakie Toruń chce uchodzić. Most się buduje, super. Burzenie tego, co stanowi o wyjątkowości miasta, lub (jakże częste!) doprowadzanie do upadku, jest jednak zbrodnią! Z każdą następną dekadą, konsekwencje tego zaślepienia będą ciążyły Toruniowi coraz bardziej.
Ale co tam Panie i Panowie „Gospodarze”, po nas choćby potop?

Wojskowi wpuścili nas do swego królestwa pod wieloma warunkami. Jednym z nich była obietnica, że nie wparujemy na poligon. Gdyby któryś z nich tu zajrzał, pragnę uspokoić – za bramę Boga Wojny wsadziliśmy tylko nosy. Jak widać na obrazku, bomba nie poszła w górę, zatem strzelania nie było.
Vis-a-vis bramy poligonowej za pruskich czasów znajdowała się restauracja „Hohenzollern”. Dziś jest to budynek mieszkalny, jak chyba każdy pozostający w rękach kombinatu zwanego Zakładem Gospodarki Mieszkaniowej, sam już pewnie nie pamięta, jak się w czasach swojej świetności miewał. My na szczęście mogliśmy próbować to sobie wyobrazić, podpierając się zdjęciami sprzed niemal stu lat. Na pierwszym planie widać nieco niewyraźnie kartkę z „Albumu rodzinnego”. Jakieś cztery lata temu do jego gospodarza zgłosiła się posiadaczka niezwykle urodziwego antycznego talerzyka. Myślała, że pochodzi on z „Esplanady”, tymczasem jednak jej skarb okazał się znacznie cenniejszy i wyszedł właśnie stąd.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

A w pobliżu bramy na Poligon była pierwsza siedziba Redemptorystów . I widzieliście ją ? Jeszcze istnieje ten budynek .

kamil pisze...

tyle nowego Pan wnosi..

SzymonS pisze...

Jasne, że widzieliśmy i jasne, że istnieje - to przecie dawny Kaiserhoff. Dziś budynek prezentuje się jednak paskudnie, więc go nie fotografowałem, a jego starych zdjęć - bardzo zresztą efektownych - nie posiadam.

Nowego? Dziękuję, ale to same starocie...

Anonimowy pisze...

Stare zdjęcie - znajdę to wyślę . Jo ?