sobota, 18 maja 2013

Rowerowa majówka graniczna I

Gdzieś tu już kiedyś pisałem, że granice są ciekawe, bo czynią świat różnorodnym. Szczególnie pod tym względem interesujące są linie graniczne, które już nie obowiązują, bo nie stanowią przeszkody, ale zmuszają do bardziej konkretnych poszukiwań, przez co na ogół dodatkowo kuszą jakąś tajemnicą. W jej poszukiwaniu, 2 maja wybraliśmy się pod sztandarami Rowerowego Torunia, Ośrodka Sportów Konnych w Nowym Ciechocinku i „Nowości”, na Kujawy.
Przez poligon pojechaliśmy inną drogą, niż ta wiodąca od bramy z napisem „Artyleria, Bóg wojny”, którą do tej pory tereny największego w Europie poligonu artyleryjskiego pokonywałem. Ze zgodą władz toruńskiego garnizonu w kieszeni, ruszyliśmy dawnym traktem warszawskim. Jak na załączonym obrazku widać, wciąż na wojskowej ziemi pamiętanym. Zgubiliśmy się na nim i znaleźliśmy właściwą drogę, mijaliśmy wraki czołgów robiących za cele i schrony z II wojny światowej służące kiedyś ekipom testującym nową broń. Proszę mi wierzyć na słowo, bo zdjęć nie porobiłem. W podróż ruszyłem na swoim poskręcanym sznurkami, drutami, oraz polepionym gumą do żucia rowerze, który niebawem osiągnie pełnoletność i będzie mógł sam udać się po piwo. Na dodatek bicykl nie był nasmarowany, więc kręciło się nim ciężko.
Jemu brakowało wsparcia, mi najwyraźniej również. Pierwszy raz w tym roku siadłem na siodełko i choć wcześniej stukilometrowa rozgrzewka na powitanie sezonu nie stanowiła dla mnie specjalnego problemu, tym razem cierpiałem katusze i wlokłem się w ogonie. W tej sytuacji fotografowanie zeszło niestety na plan dalszy. Cóż, na ten szlak będzie trzeba kiedyś wrócić. Nie ma innego wyjścia.
Była sobie kiedyś Pieczenia. Całkiem spora wioska graniczna zburzona po wojnie przy przesuwaniu granic poligonu. Z dawnych czasów, poza liniami drugowojennych okopów, zachowało się tu miejsce po drewnianej kapliczce przeniesionej kilka dekad temu do skansenu w wielkopolskich Dziekanowicach. W 1812 roku miał do niej zajrzeć Napoleon Bonaparte – panie Romanie, za trop i informacje bardzo dziękuję.
Szczegółowo dzieje kapliczki opisał na swojej stronie Jerzy, ozdabiając tekst solidnym zbiorem bardzo ciekawych zdjęć.
Nie dotarłem jak dotąd do żadnych relacji podróżników, którym przyszło stanąć na brzegu granicznej Tążyny. Podejrzewam jednak, że zanim zatrzymał ich celnik, przystawali oni sami myśląc sobie – jak tu pięknie!
Hm, w granicznych czasach okolica musiała jednak wyglądać nieco inaczej... Zdjęcie przedstawia okolice brodu na dawnym trakcie warszawskim. Dziś jest tu pusto i cicho, szumi las. Kiedyś jednak obok znajdowała się ludna wieś i dwie karczmy, po obu stronach kordonu. Zapewne mniej było zieleni, ale rzeka musiała płynąć tak samo malowniczo. Jar między miejscem po Pieczeni i Otłoczynem (patrzyłem, ale nie sfotografowałem) Tążyna wyrzeźbiła z pewnością dawno, dawno temu.
Przeprawa, nad którą stanęliśmy, jest warta uwagi także dlatego, że miał przy niej zostać nakręcony fragment jednego z odcinków „Czterech pancernych”. Ten, gdzie Janek w spotkanym partyzancie nie rozpoznaje swojego ojca. Jak dotąd nie miałem okazji ponownie tego obejrzeć, by sobie znajome kąty przypomnieć.
Ja tu już kiedyś byłem, ale po przeciwnej stronie rzeki! Razem z międzynarodowym kołem poszukiwaczy tego, co na granicy i poza nią. TRIALOG.
Po wiejskiej Pieczeni została dziś tylko nazwa i leśniczówka, do której z pruskiej strony można dostać się po nowym moście zbudowanym kilkaset metrów od dawnego traktu i brodu. W tym miejscu moja siostra, główna organizatorka wycieczki, zorganizowała grę terenową. Zwarty do tej pory peleton podzielił się na celników oraz przemytników. Zgodnie ze scenariuszem, jedni drugich mieli się starać zrobić w konia. Dosłownie, bo zgodnie z rozpiską, szmuglowane mieli być właśnie potomkowie Bucefała. Przemytnicy mieli nieco przekichane, chyba wszyscy znaleźli się na tym moście po raz pierwszy, a dobre rozpoznanie terenu, przy tym procederze, to przecież podstawa. My tam zajechaliśmy wcześniej na rekonesans, a Zosia, kawałek za murowanym mostem znalazła przeprawę zbudowaną przez bobry. Koń może by po niej nie przeszedł, ale przemytnik... Jak najbardziej.
Na fotografii wszyscy jeszcze chodzą bezkarnie poznając swoją rolę.
Niekontrolowane wędrówki ludów skończyły się gdy Adam, nasz niestrudzony przewodnik, zorganizował na rosyjskim brzegu posterunek graniczny. Zapory na drodze nie dały jednak rady powstrzymać społeczeństwa, gdy te ruszyło na nie ławą. Cóż, nie pierwszy to i zapewne nie ostatni taki przypadek w historii.
Pruska stacja graniczna w Otłoczynie jest dość niepozorna. Szczególnie od strony torów, bo od osady prezentuje się wcale, wcale. O jej dawnym zastosowaniu nic niestety nie wiem, część kompetencji kolejowego przejścia granicznego dzieliła zresztą z Toruniem Głównym.
Pociągów nie widzę, ale w tle prezentuje się bocznica, z której w sierpniu 1980 roku ruszył pociąg towarowy, by kilka kilometrów dalej zderzyć się z osobowym powodując największą katastrofę kolejową w powojennej Polsce.
Przy przygotowaniu „Nowościowych” wycieczek trzeba się nieźle napracować, ale nigdy tego nie żałuję, bo pojawiają się na nich ciekawi ludzie, którzy często uzupełniają swoimi opowieściami przewodników. Teraz też tak było, w naszej kilkunastoosobowej grupie znalazł się emerytowany pan strażak, który ponad 30 lat temu brał udział w akcji ratunkowej. No i opowiadał...
Stację w Otłoczynie niemal wszystkie pociągi dziś mijają. Szkoda, bo to bardzo interesujące miejsce, kilka bardzo okazałych budynków (ten niżej stoi przy ulicy Pocztowej, więc pewnie był kiedyś pocztą) zagubionych gdzieś w lesie, daleko od wsi Otłoczyn, od której zresztą dworzec został odcięty barykadą autostrady.
Kurczę, ile to się Prusacy na początku XX wieku w granicę nainwestowali...
Bardzo interesujący żeliwny zaczep lampy, którego wcześniej nie zauważyłem.
Na stację w Otłoczynie prawie nikt dziś nie zwraca uwagi. Szkoda, bo poza okazałymi budowlami z czasów prusko-granicznych, jest tam także kilka ciekawostek nieco późniejszych, pamiętających II wojnę światową. Tędy biegła południowa linia obrony miasta, czego ślady w postaci pozostałości rowu przeciwczołgowego i okopów towarzyszyły nam jeszcze zanim dotarliśmy do dworca. Jaka ta ziemia potrafi być pamiętliwa...
Oto jedna ze szczególnie umocnionych otłoczyńskich pozycji.
Fortalicja składa się w zasadzie z dwóch obiektów w jednym: schronu dla piechoty, oraz tobruka, czyli obetonowanego stanowiska ckm-u.
Schron, do którego zresztą można wejść – nie robiłem zdjęć w środku, bo ciekawie by pewnie nie wyszły – przygotowany był nawet na atak gazowy. Posiadał specjalną komorę wejściową pozbawioną dziś drzwi, ale wciąż zaopatrzoną w wywietrzniki.
Pokrywy wywietrzników, jak widać, zostały wykonane w 1943 roku.
Betonowy wylot bunkrowego komina. Kawałek za schronem znów przecięliśmy Tążynę, nad którą zresztą stoi budynek dawnego rosyjskiego posterunku granicznego. Droga jednak biegła pod górkę, więc nie chciało mi się wyciągać aparatu. Chałupki widać z pociągu, kto ciekawy, niech przy okazji przyklei nos do szyby. A ja tam pewnie kiedyś jeszcze wrócę. Za posterunkiem i górką, minęliśmy tabliczkę z napisem Aleksandrów.

5 komentarzy:

...byłem i widziałem... jerzy-foto.blogspot.com pisze...

wiele jeszcze ciekawostek na tych naszych nadgranicznych można odnaleźć - tu kryptoreklama zapraszam odkrywców do mnie - nigdzie więcej o wspomnianej przez Szymona kapliczce nie znajdziecie.. chyba że w Dziekanowicach ;-)

Anonimowy pisze...

Ech, chętnie bym własnymi oczętami zobaczyła.......

A co do katusz rowerowych, to może zaczątki starości? ;) Tak się zwykle zaczyna - zawsze się mogło, a nagle już się nie może......

A w ogóle to dzięki - dobrze się czyta, wiele się człek dowiaduje! :)

SzymonS pisze...

Jerzy, wybacz. Miałem sznurka do Twojego opisu kapliczki - z którego zresztą w ogóle o jej istnieniu się dowiedziałem - podłączyć, ale tak długo mordowałem się z tą relacją, że ostatecznie wyleciało mi to z głowy. Już uzupełniłem.

Starość? Pewnie tak. Pisałem przecież, że rower jest już wiekowy i zmęczony życiem;-).

Unknown pisze...

Witam
Z uwagą przeczytałem opis wycieczki i dzieje kapliczki. Oh, dlaczego mnie tam nie było. Skorzystałem również z linku do blogu Jerzego i na podstawie umieszczonej tam starej mapy dokładnie zaznaczyłem na mapie (mam jeszcze stare z czasów wojska) miejsce, gdzie stała kapliczka. To przy skrzyżowaniu dróg około 500 m na południowy wschód od szczytu wzgórza Kapliczna. Jeszcze raz żal tak wspaniałej wycieczki.
Pozdrawiam
Roman Salach

...byłem i widziałem... jerzy-foto.blogspot.com pisze...

Jeśli chodzi o to czy przejście graniczne zagrało w filmie Czterej Pancerni to powiem szczerze, że na moje to chyba raczej jakaś ściema. Też to gdzieś wyczytałem i nawet w Automapie w punktach POI jest to miejsce oznaczone jako miejsce filmowe. Jednak nie da się chyba tego bez relacji świadków ustalić. Obejrzałem te odcinki i cóż .. jest tam scena gdzie czołg dojeżdża do jakiejś zniszczonej przeprawy. Ale widać tam tylko jakieś rozwalone dechy. Las i wodę. Jest też tam bunkier który z daleka wygląda jak jeden ze schronów poligonu - tyle że też z daleka ;- ) z bliska pewnie jest inny. Nigdzie też w stronach poświęconych serialowi nic nie piszą o tym żeby serial był kręcony w tym miejscu a wymienione są różne miejsca łącznie z poligonami.