niedziela, 9 czerwca 2013

Święty Szczepan

Człek lata po tym Toruniu i lata, a i tak ciągle jeszcze czymś jest zaskakiwany i nadal trafia tam, gdzie jeszcze nie był. I bardzo dobrze, bo inaczej pewnie by było nudno. Tyle tylko, że niespodzianki są zrozumiałe w przypadku jakichś ukrytych czy niedostępnych zakamarków, a nie kościoła stojącego w samym centrum miasta, jak choćby świętego Szczepana, do którego po raz pierwszy w życiu udało mi się zajrzeć jakoś w kwietniu tego roku.
Usprawiedliwia mnie być może to, że toruńska świątynia protestancka jest jednym z najbardziej nieznanych kościołów w mieście. Każdy widział ją z zewnątrz, ale za próg zaglądają w zasadzie wyłącznie parafianie.
 Szukałem jakichś wzmianek o budowie tego kościoła w „Gazecie Toruńskiej”, polski dziennik wmurowanie kamienia węgielnego pod ten bastion protestantyzmu pominął jednak milczeniem. W każdym razie żadnej wzmianki na ten temat w kilku przejrzanych numerach, nie znalazłem. Na szczęście szczegółowo wszystko opisał w swojej poświęconej świętemu Szczepanowi monografii Jerzy Domasłowski.
Kamień węgielny położono zatem 18 czerwca 1903 roku. Budowana przez gminę kalwińską świątynia powstawała w miejscu reprezentacyjnym, ale też bardzo trudnym – na zasypanej 20 lat wcześniej miejskiej fosie. Fundamenty pod wieżę musiały mieć przez to sześć metrów głębokości, co jednak najwyraźniej okazało się niewystarczające, w dolnej kondygnacji często stoi woda, w ogóle zresztą grunt pracuje, co potęgują jeszcze przetaczające się tuż obok tramwaje. Mury całego kościoła pękają... Oj, bardzo pękają.
O tym wszystkim dowiedziałem się jednak dopiero nieco później, a że pierwsze kroki skierowałem na wieżę, niepomny tego wszystkiego wspinałem się z lekkim sercem. No tak, gdyby mi cegły kruszyły się pod stopami, leciałbym tam z takim samym zapałem...
Święty Szczepan miał kiedyś trzy dzwony, ale teraz ostały mu się ino dwa. Trafiła się wreszcie okazja, zatem wlazłem jeszcze wyżej, by zerknąć na miasto z wyższego poziomu. Bardzo przepraszam za lichą jakość zdjęć, trudno jest jednak wisieć na niewielkiej drabince, kręcić się na niej i jednocześnie fotografować, pożyczonym akurat aparatem. Pardon także za biały krajobraz – kościół zwiedzałem wszak w kwietniu... Zimę mieliśmy bardzo długą tego roku, a w dzień naszej wizyty spadł ostatni śnieg.
Niżej biało prezentuje się zatem schron przy Muzeum Etnograficznym.
 
A to widok na wschód. Pogłoski o tym, że na wschodzie musi być jakaś cywilizacja, są w tej sytuacji mocno przesadzone. Kilka lat temu, na samym obrzeżu starówki wyrosło nam widoczne na fotografii nowoczesne i nijakie hotelowe gówienko. No i jak tu, proszę Gospodarzy, nie ma narzekać na jakość toruńskiej architektury?
Tak dla kontrastu, widok jak z obrazka. Bardzo lubię patrzeć na dachy... Jeszcze bardziej lubię po nich chodzić;-).
Trafiłem do świętego Szczepana, by opisać prowadzony tam generalny remont wnętrz. Zobaczyłem więc to, czego tam na ogół nie widać – kościół od podszewki, ominęło mnie jednak wszystko to, co w normalnych okolicznościach jest tam do zobaczenia na co dzień. Bardzo podobno dobre organy, które stojąc na chórze miałem za plecami, były rozmontowane i zasłonięte.
Ominął mnie również widok słynnej „Adoracji Baranka”. Obraz, na czas remontu został ze świątyni ewakuowany. Nie szkodzi, chętnie tu wrócę i to najlepiej w dużej kompanii zaglądających co roku tam gdzie wzrok w Toruniu zazwyczaj nie sięga czytelników „Nowości”. Będzie wycieczka! Ale pewnie dopiero jesienią, gdy roboty wewnątrz się skończą.
Nie ominął mnie jednak widok witraży. Bardzo pięknych! W centrum jednego z nich jest herb Torunia, którego jednak nie sfotografowałem. Nie wiem czemu, tak jakoś wyszło. Obiecuję, że przy okazji braki nadrobię. Uwieczniłem jednak kalwiński kielich z hostią. Niezbyt wyraźnie, ale też, jak już wspominałem, ostatni raz wybrałem się wtedy uzbrojony w niezbyt ze mną zaprzyjaźniony służbowy aparat.
 Na większości bocznych witraży zachowały się jeszcze nazwiska fundatorów kościoła. Między nimi można dojrzeć Karla Borna, współwłaściciela fabryki kotłów na Mokrem, które w chwili budowy świątyni było jeszcze samodzielną wsią. Familii fabrykantów świątynia zawdzięcza zresztą bardzo wiele, jak pisze Jerzy Domasłowski, współwłaściciel największego zakładu przemysłowego, a zarazem zięć Bornów Friedrich Raapke, był skarbnikiem czuwającej nad budową rady parafialnej. Wielki nagrobek rodziny Raapke na toruńskim cmentarzu świętego Jerzego w ubiegłym roku stał się jednym z bohaterów zbiórki pieniędzy na ratowanie miejskich skarbów cmentarnych organizowanej 1 listopada przez Towarzystwo Miłośników Torunia i magistrat. Gdy to opisałem, jakiś niedoinformowany i najwyraźniej narodowo zorientowany kretyn, wrzucił mi pod tekst komentarz, że jak to i dlaczego... Szkoda słów. Ja z tego renowacyjnego pomysłu bardzo się ucieszyłem, bo jeszcze dziecięciem będąc, stawiałem tam znicze w święto zmarłych. Nie wiedziałem wtedy nic o Familie Raapke, ale latałem i lampkę zapalałem. Tam, lub na grobie młynarza z Barbarki. U nas w rodzinie mówiło się o światełku „dla pana Niemca”. Dobra, nie będę się wdawał w szczegóły i wyjaśniał dlaczego tak trzeba. Ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy z tego, po jakiej ziemi stąpają, i tak pewnie tego nie zrozumieją. W każdym razie zbiórka na remont grobowca będzie prowadzona również w tym roku – polecam.

A skoro już pozwalam sobie zajrzeć do książeczki pana Domasłowskiego, wyciągnę z niej jeszcze jedną ciekawostkę. Przy budowie świętego Szczepana pracowali m.in. murarze z Italii. Trzeba ich było ściągać z tak daleka z powodu strajku, jaki wtedy wybuchł na terenie Niemiec. Kto na temat tego niezwykle interesującego, ale mało w mieście znanego miejsca chciałby dowiedzieć się wszystkiego, niech sięgnie po „Kościół św. Szczepana w Toruniu 1904-2004” wspomnianego wcześniej autora, oraz przyjdzie na wycieczkę z „Nowościami”, gdy już będzie ją można w wyremontowanej świątyni zorganizować. Już teraz zapraszam.
 

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

W swoim czasie odsiedziałam swoje na pewnym ślubie i miałam niepowtarzalną okazję wnikliwej analizy wystroju wnętrza św., Szczepana. Słusznie zresztą, bowiem ślub dość rychle zakończył się rozwodem, ale już nie w kościele! ;)
A Raapke był politycznym liberałem, a na dodatek wolnomularzem w loży Zum Bienenkorb. Czy był cyklistą, nie wiem, ale to też prawdopodobne!

Obserwator Toruński pisze...

> Bardzo przepraszam za lichą jakość zdjęć
I bardzo dobrze! Teraz niech siedzi i się
wstydzi. Kara jakaś musi być.

Samemu, po cichu (po wielkiemu cichu!)
w takie niezwykłe miejsce? No cóż, zawsze
można się zrehabilitować. Ach, gdybym
i ja miał takie wejścia u Pastora
Molina... .

Na szczęście materiał słowny interesujący.

Anek pisze...

Za każdym razem, jak człek mówi, że głupi/brzydki/zdjęcia liche, znajdzie się taki, co z grzeczności nie zaprzeczy :) Od dziś ogłaszam koniec z fałszywą skromnością! :P

Pastor jest fajny, a jakby taki fajny Obserwator do niego zagadał, to może może :)

Obserwator Toruński pisze...

> Pastor jest fajny
Będąc o tym przekonany, znam swoje
miejsce w szeregu. I dlatego żaba
nie podniesie nogi w miejscu gdzie
konie kują.
- Idę zalegać nad "Nasze Stawy".