Człek lata po tym Toruniu i lata, a i tak ciągle
jeszcze czymś jest zaskakiwany i nadal trafia tam, gdzie jeszcze nie był. I
bardzo dobrze, bo inaczej pewnie by było nudno. Tyle tylko, że niespodzianki są
zrozumiałe w przypadku jakichś ukrytych czy niedostępnych zakamarków, a nie
kościoła stojącego w samym centrum miasta, jak choćby świętego Szczepana, do
którego po raz pierwszy w życiu udało mi się zajrzeć jakoś w kwietniu tego roku.
Usprawiedliwia mnie być może to, że toruńska
świątynia protestancka jest jednym z najbardziej nieznanych kościołów w
mieście. Każdy widział ją z zewnątrz, ale za próg zaglądają w zasadzie
wyłącznie parafianie.
Szukałem jakichś wzmianek o budowie tego kościoła w „Gazecie
Toruńskiej”, polski dziennik wmurowanie kamienia węgielnego pod ten bastion
protestantyzmu pominął jednak milczeniem. W każdym razie żadnej wzmianki na ten
temat w kilku przejrzanych numerach, nie znalazłem. Na szczęście szczegółowo
wszystko opisał w swojej poświęconej świętemu Szczepanowi monografii Jerzy
Domasłowski.
Kamień węgielny położono zatem 18 czerwca 1903 roku.
Budowana przez gminę kalwińską świątynia powstawała w miejscu reprezentacyjnym,
ale też bardzo trudnym – na zasypanej 20 lat wcześniej miejskiej fosie.
Fundamenty pod wieżę musiały mieć przez to sześć metrów głębokości, co jednak
najwyraźniej okazało się niewystarczające, w dolnej kondygnacji często stoi
woda, w ogóle zresztą grunt pracuje, co potęgują jeszcze przetaczające się tuż
obok tramwaje. Mury całego kościoła pękają... Oj, bardzo pękają.
O tym wszystkim dowiedziałem się jednak dopiero nieco później, a że
pierwsze kroki skierowałem na wieżę, niepomny tego wszystkiego wspinałem się z
lekkim sercem. No tak, gdyby mi cegły kruszyły się pod stopami, leciałbym tam z
takim samym zapałem...
Święty Szczepan miał kiedyś trzy dzwony, ale teraz
ostały mu się ino dwa. Trafiła się wreszcie okazja, zatem wlazłem jeszcze
wyżej, by zerknąć na miasto z wyższego poziomu. Bardzo przepraszam za lichą
jakość zdjęć, trudno jest jednak wisieć na niewielkiej drabince, kręcić się na
niej i jednocześnie fotografować, pożyczonym akurat aparatem. Pardon także za
biały krajobraz – kościół zwiedzałem wszak w kwietniu... Zimę mieliśmy bardzo
długą tego roku, a w dzień naszej wizyty spadł ostatni śnieg.
Niżej biało prezentuje się zatem schron przy Muzeum Etnograficznym.
A to widok na wschód. Pogłoski o tym, że na wschodzie musi być jakaś cywilizacja, są w tej sytuacji mocno przesadzone. Kilka lat temu, na samym obrzeżu starówki wyrosło nam widoczne na fotografii nowoczesne i nijakie hotelowe gówienko. No i jak tu, proszę Gospodarzy, nie ma narzekać na jakość toruńskiej architektury?
Tak dla kontrastu, widok jak z obrazka. Bardzo lubię patrzeć na dachy... Jeszcze bardziej lubię po nich chodzić;-).
Trafiłem do świętego Szczepana, by opisać
prowadzony tam generalny remont wnętrz. Zobaczyłem więc to, czego tam na ogół
nie widać – kościół od podszewki, ominęło mnie jednak wszystko to, co w normalnych
okolicznościach jest tam do zobaczenia na co dzień. Bardzo podobno dobre
organy, które stojąc na chórze miałem za plecami, były rozmontowane i
zasłonięte.
Ominął mnie również widok słynnej „Adoracji Baranka”.
Obraz, na czas remontu został ze świątyni ewakuowany. Nie szkodzi, chętnie tu
wrócę i to najlepiej w dużej kompanii zaglądających co roku tam gdzie wzrok w
Toruniu zazwyczaj nie sięga czytelników „Nowości”. Będzie wycieczka! Ale pewnie
dopiero jesienią, gdy roboty wewnątrz się skończą.
Nie ominął mnie jednak widok witraży. Bardzo
pięknych! W centrum jednego z nich jest herb Torunia, którego jednak nie
sfotografowałem. Nie wiem czemu, tak jakoś wyszło. Obiecuję, że przy okazji braki
nadrobię. Uwieczniłem jednak kalwiński kielich z hostią. Niezbyt wyraźnie, ale też, jak już wspominałem, ostatni raz wybrałem się wtedy uzbrojony w niezbyt ze mną zaprzyjaźniony służbowy aparat.
Na większości bocznych witraży zachowały się jeszcze
nazwiska fundatorów kościoła. Między nimi można dojrzeć Karla Borna,
współwłaściciela fabryki kotłów na Mokrem, które w chwili budowy świątyni było
jeszcze samodzielną wsią. Familii fabrykantów świątynia zawdzięcza zresztą
bardzo wiele, jak pisze Jerzy Domasłowski, współwłaściciel największego zakładu
przemysłowego, a zarazem zięć Bornów Friedrich Raapke, był skarbnikiem
czuwającej nad budową rady parafialnej. Wielki nagrobek rodziny Raapke na
toruńskim cmentarzu świętego Jerzego w ubiegłym roku stał się jednym z
bohaterów zbiórki pieniędzy na ratowanie miejskich skarbów cmentarnych
organizowanej 1 listopada przez Towarzystwo Miłośników Torunia i magistrat. Gdy
to opisałem, jakiś niedoinformowany i najwyraźniej narodowo zorientowany
kretyn, wrzucił mi pod tekst komentarz, że jak to i dlaczego... Szkoda słów. Ja
z tego renowacyjnego pomysłu bardzo się ucieszyłem, bo jeszcze dziecięciem
będąc, stawiałem tam znicze w święto zmarłych. Nie wiedziałem wtedy nic o
Familie Raapke, ale latałem i lampkę zapalałem. Tam, lub na grobie młynarza z
Barbarki. U nas w rodzinie mówiło się o światełku „dla pana Niemca”. Dobra, nie
będę się wdawał w szczegóły i wyjaśniał dlaczego tak trzeba. Ludzie, którzy nie
zdają sobie sprawy z tego, po jakiej ziemi stąpają, i tak pewnie tego nie
zrozumieją. W każdym razie zbiórka na remont grobowca będzie prowadzona również
w tym roku – polecam.
A skoro już pozwalam sobie zajrzeć do książeczki pana Domasłowskiego, wyciągnę
z niej jeszcze jedną ciekawostkę. Przy budowie świętego Szczepana pracowali m.in.
murarze z Italii. Trzeba ich było ściągać z tak daleka z powodu strajku, jaki
wtedy wybuchł na terenie Niemiec. Kto na temat tego niezwykle interesującego,
ale mało w mieście znanego miejsca chciałby dowiedzieć się wszystkiego, niech
sięgnie po „Kościół św. Szczepana w Toruniu 1904-2004” wspomnianego wcześniej
autora, oraz przyjdzie na wycieczkę z „Nowościami”, gdy już będzie ją można w
wyremontowanej świątyni zorganizować. Już teraz zapraszam.
4 komentarze:
W swoim czasie odsiedziałam swoje na pewnym ślubie i miałam niepowtarzalną okazję wnikliwej analizy wystroju wnętrza św., Szczepana. Słusznie zresztą, bowiem ślub dość rychle zakończył się rozwodem, ale już nie w kościele! ;)
A Raapke był politycznym liberałem, a na dodatek wolnomularzem w loży Zum Bienenkorb. Czy był cyklistą, nie wiem, ale to też prawdopodobne!
> Bardzo przepraszam za lichą jakość zdjęć
I bardzo dobrze! Teraz niech siedzi i się
wstydzi. Kara jakaś musi być.
Samemu, po cichu (po wielkiemu cichu!)
w takie niezwykłe miejsce? No cóż, zawsze
można się zrehabilitować. Ach, gdybym
i ja miał takie wejścia u Pastora
Molina... .
Na szczęście materiał słowny interesujący.
Za każdym razem, jak człek mówi, że głupi/brzydki/zdjęcia liche, znajdzie się taki, co z grzeczności nie zaprzeczy :) Od dziś ogłaszam koniec z fałszywą skromnością! :P
Pastor jest fajny, a jakby taki fajny Obserwator do niego zagadał, to może może :)
> Pastor jest fajny
Będąc o tym przekonany, znam swoje
miejsce w szeregu. I dlatego żaba
nie podniesie nogi w miejscu gdzie
konie kują.
- Idę zalegać nad "Nasze Stawy".
Prześlij komentarz