wtorek, 15 maja 2012

Wielokilometrowy balans na granicy

Znów, pod wodzą pana Jana Młynarczyka, ruszyliśmy szukać podtoruńskich śladów dawnej granicy zaborów. Pokonując pierwsze kilometry tej trasy, w porównaniu do tej zeszłorocznej, nieco zmienionej, swojemu aparatowi fotograficznemu dałem się wyspać. Rów graniczny i wciąż tkwiące przy nim słupki, podobnie jak i ślady pamiętających II wojnę światową transzei, można znaleźć w relacji z zeszłorocznego rajdu SZLAK PRZEMYTNIKÓW
Tak wyglądał nasz szlak ponad sto lat temu. Zdjęcie pilnującego granicy rosyjskiego strażnika pochodzi z kolekcji pana Jana. Podobno zostało wykonane gdzieś na pokonanej przez nas trasie. Dokładnego miejsca nie udało się jeszcze ustalić. Cóż jednak, choć granica do dziś jest tak czytelna, nadal także nie udało się na niej odkryć żadnego śladu większości z sześciu znajdujących się na tym kilkunastokilometrowym odcinku rosyjskich strażnic. Pewnie dlatego, że najprawdopodobniej były one drewniane, a drewno, podobnie jak człowiek, jest bardzo nietrwałe.
Co to jest? Pamiątka wizyty UFO, skamieniała kupa dinozaura, czy też wyrzucony w lesie odpad przemysłowy, lub jakaś wyłożona przez leśników lizawka dla zwierząt? Do tego ostatniego przekonywał grunt, najwyraźniej zryty w tym miejscu racicami, o odpadowym pochodzeniu świadczyła jednak konsystencja znaleziska i jej zapach. Zdjęcie, wraz z GPS-owymi namiarami tego czegoś, co spoczywa tuż pod granicą wsi Obory, wysłałem Nadleśnictwu w Dobrzejewicach, któremu podlegają te tereny. Minął prawie tydzień, odpowiedzi jednak wciąż nie dostałem...
Tiaaa, sięgamy wzrokiem daleko, ale żeby aż do Alp? Mimo wszystko, granicę wyznaczoną tym szlabanem, przekroczyliśmy.
Tym razem nasz szlak uległ małej zmianie. Zamiast brodzić w bagnie, zahaczyliśmy o cmentarz w Oborach, na którym, zupełnie przypadkowo, udało się zresztą znaleźć brakujący fragment żeliwnego krzyża. Ja tego akurat obiektywem nie ująłem, poszukiwaczy zdjęć znaleziska odsyłam więc na strony sąsiadów.
Kto powiedział, że każdy punkt geodezyjny na naszej trasie musi pamiętać granicę?
Łaziliśmy tak sobie z oczami utkwionymi w ziemię, odczytując z niej graniczną historię. Czasami jednak podnosiliśmy głowy, choćby po to, by dostrzec orle gniazdo. Niestety, a może na szczęście, bez gospodarza, bo ten podobnych mieszkań wybudował sobie w okolicy kilka. Jego główną kwaterę po cichu mijaliśmy rok temu, przez ten czas podobno jednak gniazdo się zawaliło. Nowego orlego adresu nie znam.
Hm, ten ptasi tron nie wygląda na zbyt wygodny. Pewnie dlatego nie jest używany, bo gałęzie gniotą królewskie orle dupsko.

A niech to folia budowlana!* Gdzieś tu przecież musiała być cembrowina, o którą powinienem być malowniczo wsparty. No przecież dobrze pamiętam, że gdzieś tu była!

* Folia budowlana – przekleństwo zastępcze. Zamiast wciskać żurawiowi do dzioba bluzgi, można pochylone nad trawą ptasie ryło owinąć tą pożyteczną rzeczą, która wywołuje w otoczeniu całkiem pocieszne efekty;).

Co, fotografujecie mnie? Więc zaprezentuję się wam od swej zadniej strony. O!
Jeden z niemieckich uczestników Trialogu GRANICA ŁĄCZĄCA NARODY, który przeszedł ten szlak jesienią, uznał, że litery na tym słupku są sygnaturą berlińskiej betoniarni, która go wykonała (chodzi o słupek, nie o uczestnika). Nas to raczej nie przekonało, budząc raczej skojarzenia z przedwojennym oznaczeniem Lasów Państwowych.
Dziwię się, że człowiek, który w literach odkrył namiary słupkowego producenta, w osiemdziesiątce ósemce na odwrocie nie dostrzegł odcisku wielkiego guzika.
W sygnaturę bardzo wątpię, bo te na ogół są zapisywane małymi literami gdzieś na dole. Słupek na pewno jest jednak stary, dla porównania podłączam zdjęcie jego kolegi z początku zwiedzanego przez nas odcinka granicy.
W ubiegłym roku buszowaliśmy sobie nad granicznym Jordanem. Tym razem również przekroczyliśmy jego brzegi choć nie wiem, czy któryś był brzegiem zachodnim. Nie zastanawiałem się, bo uczyniliśmy to w miejscu niezbyt malowniczym, nie zatrzymując się. Zamiana trasy, która pozwoliła ominąć bagna, w których o mało się rok temu nie potopiliśmy, rzuciła jednak na nasz szlak całkiem uroczą Młynówkę. A może mijaliśmy ten mostek także wtedy? Nie pamiętam, podczas pierwszego rajdu byłem nieco zaspany.
Na to, że ciągnące się kilometrami zagłębienie jest dawnym rowem granicznym, a wznoszące się tu i ówdzie ponad nim wzgórki były granicznymi kopcami, nikt by dziś pewnie nie zwrócił uwagi. Podobnie obce byłoby zapewne pochodzenie sąsiadujących z wykopem ścieżek. Tymczasem te drogi, pełniące dziś rolę duktów leśnych, wydeptali przed ponad wiekiem rosyjscy strażnicy kordonu. No, może świadomi by tego byli historycy, oni również by pewnie zwrócili uwagę na to, że granice działek w okolicy pokrywają się z linią graniczną. Ci pewnie by jednak to wszystko zachowali dla siebie, w najlepszym wypadku znacząc szlak graniczny na papierze, w pisanych przez siebie dziełach. Dzięki panu Janowi, pamięć o dawnym kordonie wraca w sposób bardzo praktyczny, dzięki organizowanym przez niego rajdom i tablicy, która przy drodze do Osieka, stoi nad rowem oddzielającym kiedyś dwa przeszłe imperia. Tym razem byliśmy świadkami wymiany zdobiącego jej napisu. Poprzedni już mocno wyblakł.
Graniczne odkrycia pana Jana można śledzić tutaj: 87-100.pl

Tabliczka już zmieniona, a na niej mała nieścisłość – granica w tym miejscu obowiązywała przez 105 lat, do 1920 roku. Od roku 1918 z jednej strony nie była już jednak rosyjska, a Polska, która do niej dotarła, zatrzymała się w tym miejscu tylko na chwilę. Potknięcie można więc wybaczyć.
Przyznaję, że trochę dałem ciała, bo granicy tonącej w Wiśle należycie nie pofotografowałem. A powinienem, bo jasne jak dotąd oznakowanie jej szlaku, tu się ciekawie komplikowało. Ponieważ nadrzeczne łąki często były zalewane, kopanie rowów i stawianie kopców nie miało sensu, linia została więc oznaczona inaczej. Na dwóch przeciwnych sobie wydmach, ustawione umieszczono tyczki, a granica przebiegała dokładnie w połowie drogi między nimi. Na zdjęciu widać metalowy reper rosyjski, aby zobaczyć jego betonowego pruskiego odpowiednika, już się nie pofatygowałem. Mam zatem pretekst, by wrócić na tą trasę za rok.
Reper się zachował nietknięty. Po strażnicy, która pono koło niego stała, został tylko ułamek kamienia.
Aż trudno uwierzyć, że od niemal stu lat, ten kawałek metalu jest tylko pamiątką przeszłości. Szczegółem dostrzegalnym tylko przez wyjątkowych zapaleńców. Takich jak pan Jan, ostatni strażnik kordonu sprzed kilku epok.
Ja również mam słabość do starych map. Jedna z nich – małpa, nie słabość – wisi mi nawet na ścianie. Oto ilustrujący trasę naszej wycieczki niemiecki obrazek granicy i okolic (dość szerokich, bo na północy sięgający niemal Pasłęka, a na południu docierający prawie pod Warszawę) wydany w 1902 roku w skali 1 do 300.000.
Jak ja lubię te wiślane widoki! Zresztą nie tylko one, bo rzeka w okolicach dawnej granicy, całkiem miło także szumiała. Miała na czym się wyszumieć, zmagając się z resztkami zniszczonych cypli regulacyjnych.
Rajdowe towarzystwo wróciło do cywilizacji, by autobusem wrócić do miasta. My, kontemplując dalej przygraniczne uroki, najpierw wzdłuż brzegu, a później drogi, poturlaliśmy się do Torunia pieszo.


Rzeczny Zollamt w Silnie. Otoczony dziś dziurawym płotem oraz koszmarnym i zrujnowanym sąsiedztwem jakiejś opuszczonej stanicy harcerskiej.
Już wiem, co mnie tak na tą granicę rzuciło. Słupki. Choć wyrywkowa lektura życiorysów świętych, ustawiła mnie przychylnie ku Franciszkowi i jego równie czynnym kompanom, Szymonem jednak jestem, a ten się ze słupnikiem kojarzy. Słupek słupkowi jednak nierówny, tak samo jak i sposób patrzenia nań.
Słupków tymczasem, na naszym granicznym szlaku było wiele. Jak widać powyżej, prezentowały się też w wersjach bardzo różnorodnych. Ten na przykład, schowany w zielsku i nadgryziony zębem czasu, lub rdzy, jak kto woli, stoi obok budynku pruskiego wiślanego urzędu celnego. Jak można jednak wywnioskować z daty, pochodzi już z czasów, gdy urząd stracił swój sens. Podobno jest pamiątką powodzi z 1928 roku. Dotąd miała wtedy dotrzeć woda.
W tle widać dach zbudowanego na początku 1903 roku domu urzędnika dozoru rzecznego, pierwszego po pruskiej stronie. Granica wyparowała, piękna chałupka, której niestety nie obfotografowałem (będę musiał wrócić), dalej pełniła swoją rolę. Do dziś zresztą mieszkają tam potomkowie ostatniego człowieka, który za starych dobrych czasów wyznaczał szlak żeglowny na zgilotynowanej kilkoma dziesięcioleciami zaniedbań królowej polskich rzek.

Kolejny orzeł na trasie, tym razem ukoronowany.
Co oznacza skrót CBH? Ja nie wiem.
Do brzegu daleko, woda musiała być więc wtedy jak cholera. Bajoro na pierwszym planie, w czasach granicznych, służyło pono pruskim celnikom za przystań.
Krówko, do tego martwego drzewa lepiej się nie zbliżaj. W starych bajkach w takich pniach licho mieszka.
Byłem pewien, że zwiedzam granicę, a tymczasem rzuciło mnie gdzieś na Księżyc... Widoczek przy drodze z Osieka do Torunia, w końcówce Silna, niedaleko granicy.
Gdybym był artystą. Hm, to przypomina wstęp jednej takiej bardzo popularnej piosenki. Więc, gdybym był artystą, czy innym rzeźbiarzem, powiedziałbym, że ziemia, przy pomocy tej wierzby, składa ręce do nieba. Po przedreptaniu niemal 30 kilometrów, pod Złotorią, gdzie ta wierzba rośnie, byłem już jednak nieco zmęczony i podobnie podniebne uniesienia do łba mi raczej nie zaglądały.

5 komentarzy:

Obserwator Toruński pisze...

Ten słupek to reper oznakowany przez Centralne Biuro Hydrograficzne.

Night pisze...

O, dziękuję za rozszyfrowanie CBH, bo się nad tym też głowiliśmy :)

Zdjęcie z krową i drzewem - ekstra!

Kasia pisze...

ta stanica harcerska ponoć nie jest jeszcze wcale opuszczona... byłam tam z 18 lat temu i już wtedy była w takim niefajnym stanie... a ten księżycowy krajobraz z bramą donikąd też mnie urzekł, tylko nie zdążyłam się już zatrzymać, żeby zrobić zdjęcie:D

Anonimowy pisze...

W tej Harcówce spotykają się weterani - Harcerze z Torunia . Pieką kiełbaski i wspominają jak było kiedyś . Najstarszy z nich to Zbyszko Cieszyński ,nauczyciel i założyciel szczepu R-15 .Krajobraz księżycowy to byłe kurniki .

toruniak od 10 lat pisze...

ja też tam byłem jako harcerz, a kurniki cuchnęły na całą okolicę. b. dobry tekst i zdjęcia