Zaczynam wierzyć w siłę drukowanego w gazecie słowa. Wszystko potoczyło się tak błyskawicznie i zakończyło takim sukcesem... Tydzień temu napisałem o początku budowy nowego Parku Etnograficznego przygotowywanego przez nasze usadowione w arsenale artyleryjskim muzeum. CZAS WĘDRUJĄCYCH CHAT. W poniedziałek dostałem telefon od pewnej pani, która od czterech lat stara się sprzedać działkę w Złotorii. Grunt jest idealnie położony, chętni się zatem dobijają, jednak wszyscy skapitulowali widząc stojącą tam drewnianą chałupę. Swoją drogą źle to o nich świadczy, ja bym to wziął bez mrugnięcia oka, w takich domach doskonale się śpi.
Co w związku z tym zrobić, napisać? Miałem mieszane uczucia, bo przecież tym samym pomógłbym właścicielom zarobić, a takich rzeczy się nie robi. Z drugiej jednak strony, inni podobne problemy z niechcianymi zabytkami rozwiązują na ogół przy pomocy kanistra z benzyną i pudełka zapałek. Tym najwyraźniej na zachowaniu domu zależało. Sam się zresztą o tym przekonałem, bo tam w towarzystwie naszego mistrza szkiełka i oka, oraz pani Doroty z Muzeum Etnograficznego, poleciałem. Gospodarze, widząc nasze zainteresowanie, zaczęli wyciągać różne rybackie sprzęty, sama chata też była fantastyczna... Nie, wobec tego wszystkiego nie można przejść obojętnie! Napisałem więc CHATA SZUKA GOSPODARZA. Bez specjalnej wiary w sukces, mamy przecież kryzys, poza tym mój wcześniejszy podobny apel dotyczący kasyna z jednostki przy ulicy Armii Ludowej w Toruniu, do dziś nie doczekał się odpowiedzi. Tekst ukazał się w sobotę, los chaty rozstrzygnął się jeszcze tego samego dnia. Znalazła się szlachetna dusza, gotowa przenieść dom na swoją działkę pod Dzikowem. Zdeterminowana, bo wcześniej próbująca ściągnąć tam chatę stojącą gdzieś pod Tarnowem, a poza tym należąca do konserwatorki, co w tym przypadku bardzo dużo znaczy.
Ha! Wygląda na to, że rzeczywiście nastał u nas czas wędrujących chat.
OKiennice... Też chciałbym takie mieć. Całą resztą również bym zresztą nie pogardził. Może kiedyś?
Ten fragment ściany prawdopodobnie został zbudowany z drewna wziętego z kadłuba berlinki. Dowodem na to mają być te zaczopowane otworki, sensu ich istnienia jeszcze nie znalazłem.
Mam wielką słabość do pieców, a szczególnie węglowych kuchni. W domu mojej babci stała znacznie większa, paliłem w niej cukier. Inne rzeczy też, ale ten, rzucany na rozżarzone węgle, buzował się najbardziej efektownie. Że co? Piroman? Nic z tych rzeczy! Pamiętam jeszcze, ile wynosi liczba Pi (wartość liczby Sigma jest mi obca, nie lubiłem Przybyszy z Matplanety), Romanem zwany jest jednak mój ojciec, nie ja.
Pływaki do sieci. Na poddaszu, gdzie tego znaleziska dokonaliśmy, były jeszcze piękne drzwi, komin z wędzarnią, krokwie ze znakami ciesielskimi i stolik zastawiony musztardówkami (pustymi). Mój niezbyt błyskotliwy aparat nie mógł jednak dać rady panującemu pod eternitem półmrokowi. Pewnie jednak uda się tu jeszcze wrócić.
Jak wiadomo, dawniej cieśle budowali chaty bez użycia gwoździ.
Niemiecka skrzynka, ale styropian, butelka i bałagan już polskie.
Warto się zabrać za przenosiny chaty, choćby ze względu na to, by później przyjąć pod jej strzechę taki kredensik. Mebel nie był jednak w komplecie, ale i tak się nie zmarnuje...
4 komentarze:
Taki sam mebel kuchenny stoi w domu mojej babci w Kowalewie Pom. tyle że jasnoniebieski. Nota bene babcia urodziła się w Złotorii właśnie w jednej z takich samych chat przy ul. Toruńskiej.
Co do chaty to dobrze, że tak się skończyło. Dwa lata temu z ciekawości zapytałem o wartość domu z ziemią. Cena była zaporowa...
ale fuks, może jeszcze na kasyno ktoś się znajdzie???przy Pana szczęściu...
Pytałeś o cenę chaty, czy działki?
Klienta na koasyno bardzo chciałbym znaleźć, jak dotąd jednak w tej sprawie panuje cisza. Kasyno chyba nie ma szczęścia...
Cena domu i działki, czyli całości - tak zostałem poinformowany telefonicznie - półtora roku temu.
Prześlij komentarz