sobota, 1 czerwca 2013

Peace Love PRL


Moje ulubione Muzeum Etnograficzne w Toruniu otworzyło w połowie maja przygotowywaną przez kilka lat wystawę prezentującą na całym pierwszym piętrze muzealnego arsenału artyleryjskiego lokalny pejzaż kontrkultury. Fantastyczną i taką, którą trzeba smakować, zaglądając na Wały generała Sikorskiego kilka razy. Ja, jak dotąd, pojawiłem się tam tylko raz i to jeszcze przy okazji otwarcia, a zarazem oblężenia w Noc Muzeów, wrażenia i zdjęcia przyniosłem zatem nieco wyrywkowe.
Autorzy zgromadzili jakieś dwa tysiące eksponatów, nie licząc zdjęć, a tych jest tam zatrzęsienie. Większość podarował Michał Kokot, jeden z najsłynniejszych toruńskich fotografów, a poza tym jeden z pierwszych fotoreporterów „Nowości”. W muzeum powstał kawałek Torunia i okolic z lat 60. i 70. Są obwieszczenia o występach lokalnych zespołów rockowych, ich zdjęcia oraz sprzęt – weterani kujawsko-pomorskich scen sprzed 40 lat umeblowali całą część ekspozycji poświęconą występom. Gitary, perkusja, wciąż jeszcze sprawny, bo odratowany przez muzealnych elektryków kolorofon. Poza tym studenci, rajdy i w ogóle wszystko, czym żył wtedy ukryty za żelazną kurtyną świat. Ekspozycja została zresztą bardzo ciekawie ułożona, najpierw można więc na niej zobaczyć obrazki z Zachodu, jakie do nas przez kordon przeciekały. Zobaczyć przez kolorowo pomalowany otwór w ścianie, ale nie dotknąć.
 Byłem na otwarciu wystawy, które rządziło się swoimi prawami. Najpierw przed wejściem zastałem kolejkę i cerberki przy bramce w hipisowskich kreacjach, ale jednak skrupulatnie sprawdzające zaproszenia. Sam swoje oddałem, wierząc w siłę dziennikarskiej blachy. Nieużywana, na szczęście nie zawiodła. Za ogrodzeniem spotkałem natomiast znajomego,  który kręcił się koło płota. Jak się okazało, przerzucał na drugą stronę swoją wejściówkę, by pozwolić obejrzeć otwarcie innym. Powrót do PRL stał się więc ciałem w teorii i praktyce.
Wernisaż rządził się swoimi prawami, w programie było więc kilka rzeczy, jakich normalnie nie można na wystawie doświadczyć
-         Najpierw pan dyrektor zaśpiewa coś z Beatlesów, później Joan Baez, jeśli da radę tak wysoko wyciągnąć i może sięgnie do repertuaru Biczewskiej. A na koniec wcieli się w Krzysztofa Cwynara.
-         Cwynara? A po co? Przecież wystawa jest o kontrkulturze...
- Jasne. Ale to tak dla kontrastu. Gotów?
- Za chwilę wystąpi przed Państwem wyjątkowy artysta, znany między innymi z wcześniejszych występów w Jabłonowie Pomorskim i Ciechocinku. Przyjmijcie go serdecznie, bo trochę się denerwuje...
We all live in our yellow submarine,
Yellow submarine, yellow submarine
We all live in our yellow submarine,
Yellow submarine, yellow submarine...
Nie pytaj mnie mamo, czy trzeba...
Najpewniej, najpewniej...
- O cholera, a co było dalej? Gdzie jest kartka z tekstem?
Nie pytaj mnie mamo, czy trzeba.
Najpewniej, najpewniej.
Bo wtedy się idzie na drogi wojenne.
Gdy nagle, gdy nagle...
 Uff... Już po wszystkim.
W rzeczywistości opis powinien być oczywiście nieco inny. Kurator wystawy, Artur Trapszyc (z pacyfką doczepioną do koszuli) i dyrektor MET Hubert Czachowski (z wystawową pacyfką na podkoszulku) dziękowali wszystkim za zaangażowanie. Pan dyrektor odczytał również list marszałka Całbeckiego, którego treść zamieniłem na kawałek piosenki wykonanej w 1977 roku w Kołobrzegu.
Trochę się pośmiałem z dyrektora, chylę jednak przed nim kapelusz, bo później rzeczywiście zabrał się za granie. Chwycił gitarę i skryty pod imponującą peruką zasiadł na hipisowskiej łączce, gdzie podczas otwarcia cały czas trwały tańce i leciały wykonywane na żywo przeboje z tamtych lat. Później w pracy dzieliłem się wrażeniami z wernisażu, co jeden z kolegów podsumował próbując sobie wyobrazić na podobnej wystawie i w podobnej roli dyrektora toruńskiego Muzeum Okręgowego...

Gra kapela, a szafa grająca stoi i ciekawie wygląda.
Przez cały czas na wystawie lecą zresztą stare dobre kawałki, takie, które znajdują się w bogatej kolekcji analogów. To kolejny, po obrazkach z Zachodu, fragment ekspozycji z tym, co do Polski zza żelaznej kurtyny docierało.
Jako kawałek nieco późniejszego pokolenia, wychowałem się głównie na przegrywanych kasetach, a później płytach CD. Dźwięki znam na pamięć, ale okładkom w ich oryginalnym rozmiarze przyglądałem się rzadko. Nareszcie więc mogłem sobie np. bez szkła powiększającego poczytać gazetę z frontu „Thick as a Brick”.
 Pisałem już, że na wystawie można zobaczyć jakieś dwa tysiące eksponatów? Niemal czterysta znajduje się w kiosku zbudowanym na podstawie fotografii Michała Kokota. Zapomniałem, gdzie kioskowy oryginał się znajdował, ale to się chyba da jeszcze sprawdzić.
W kiosku są między innymi archiwalne „Nowości”, które dostarczył jeden z czytelników gazety. Ja miałem podrzucić „Mówią wieki” i jeszcze tego nie zrobiłem. Przepraszam, poprawię się.
Zeszyty, mydło, proszek do prania... Nie widzę papieru toaletowego, jako jednak towar bardzo deficytowy, musiał najwyraźniej do naszych czasów nie przetrwać. 
Pamiętam te telefony. Do dziś chyba zresztą, obudzony w środku nocy, mógłbym wymienić wszystkie miejsca na osiedlu i w okolicy, w których się znajdowały. Bez trudu, bo przecież nie było ich dużo, a kursować między nimi trzeba było, bo chyba nigdy się nie zdarzyło, aby wszystkie działały.
 Za moich czasów wrzucało się już do nich złotówkę...
Zamiejscowa, proszę (sz)czekać... Hmm, te automaty chyba nie były do rozmów zamiejscowych. A może mi się tylko wydaje?
A takie aparaty tu i tam witały wciąż jeszcze będąc na służbie XXI wiek... Z jednego takiego, co wisiał na Poczcie Głównej w Toruniu, dzwoniąc na Rubinkowo można się było kiedyś wpakować w czyjąś rozmowę.
Wystawowych automatów nie testowałem, gdyby jednak były niesprawne, można jeszcze spróbować dodzwonić się z telefonu w kawiarni.
Obok kawiarni, podczas otwarcia wystawy rozłożyła się tarocistka. Żartuję oczywiście, to pani Hanna Łopatyńska, szefowa muzealnego Działu Folkloru i stoisko z jej quizem filmowym. Wiedziałem, że nie powinienem dać się skusić, ale zaglądając ludziom przez ramię, bohaterów srebrnego i szklanego ekranu rozpoznawałem bez problemu. Kiedy jednak sam zacząłem wybierać zdjęcia, straszliwie się skompromitowałem.
Z kina „Wolność” trudno było uciec, chociażby ze względu na kraty w oknach, ale też oryginalne fotele, na których można sobie klapnąć. Przyjechały z Nakła, choć w Toruniu kilka takich eksponatów zachowało się jeszcze w dawnym „Flisaku”, które jest dziś siedzibą oddziału Archiwum Państwowego. Siedzisk jednak jakoś nie sfotografowałem, podobnie jak kolekcji oryginalnych plakatów wiszących na ścianach. Cóż, do poprawki przy okazji kolejnej wizyty...
Mit gospodarza jest u nas nadal żywy...
 Mieszkanie z tamtych czasów. Meble, telewizor i... książki.
Jak już wspominałem, pokazany w „etnografiku” lokalny pejzaż kontrkultury jest bardzo szeroki. Prezentacji regionalnej sceny muzycznej czy życia studenckiego (czego ja nie uwieczniłem), towarzyszy wiele rzeczy z tym związanych. Jest tu na przykład kącik poświęcony podróżom, autostopowym i kolejowym. Na dworcu podobno nawet słychać głos z megafonu zapowiadający pociągi, na otwarciu ekspozycji gwar był jednak tak wielki, że nie można było tego usłyszeć. Nie szkodzi, popatrzyłem sobie na rozkład jazdy stacji Toruń Główny bodajże z 1972 roku i z sentymentem spojrzałem na szafę z kartonikowymi biletami. Gdzieś ich jeszcze kilka mam – naturalnie kartoników, nie szafek. 
 Ojej... Linia kolejowa do Ciechocinka została niedawno zamknięta. Po prawie 150 latach funkcjonowania.
Wystawa będzie czynna do października, bardzo ją polecam. Każdemu, bo jeśli ktoś nawet wystawionych czasów nie pamięta, to dawnego Torunia nałyka się pod dostatkiem. Wspominałem o zdjęciach Michała Kokota, który zresztą przy tej okazji doczekał się pierwszej od lat dużej prezentacji swoich prac. Zaraz za wejściem wisi na przykład zrobiona przez mistrza ogromna fotografia Garbatego Mostka. Tak się złożyło, że przekopując się niedawno przez dżunglę naszego redakcyjnego archiwum fotograficznego (czego tam nie ma, a w jakim to wszystko jest nieładzie!) trafiłem na dwa inne zdjęcia, najprawdopodobniej wykonane przy tej okazji. Nie są takie interesujące jak wystawowe, ale i tak bardzo warto na nie zerknąć.
Niby niewiele się tu zmieniło, jednak próbując zrobić powtórkę ujęcia, skapitulowałem. Wszystko zarosło.








4 komentarze:

Kasia pisze...

Motywujesz mnie:) Dostałam zaproszenie na otwarcie w tę Noc Muzeów, ale niestety kwitłam na maturach. Jednak trzeba się w końcu tam wybrać:)

Anonimowy pisze...

Ech, Redaktor taki młody, to i się dziwuje! ;) A to były piękne czasy, w których z czystym sumieniem można było odeprzeć zarzut nieodebrania telefonu faktem nieobecności w domu. Zresztą i ten telefon na kabelku był dobremn deficytowym, dostępnym dla wielu po 10 latach oczekiwania... Człowiek był wolny! :)

SzymonS pisze...

Redaktor bardzo dobrze pamięta, że przez pierwszych kilkanaście lat swojego życia składał czapki, rękawiczki i szaliki w "telefonie", czyli wnęce w meblu przewidzianej dla tego przejawu luksusu. Teraz, objuczony dwiema komórkami i przywiązany dodatkowo do stacjonarnego telefonu na biurku, czasami wspomina te czasy z nostalgią, bo prowadzenie dwóch rozmów jednocześnie przestało go dziwić.
A wystawę bardzo polecam.

Obserwator Toruński pisze...

A po co miałbym pójść na wystawę, że się uprzejmie zapytam?! Tekstu lepszego nie napiszę a zdjęcia jak widzę wszystkie zostały zrobione.
- No właśnie.
Gratuluję!