wtorek, 9 lipca 2013

Jaśmin, Hegel i inni

Berlin pulsuje życiem, ale jak na wielką europejską metropolię przystało, niezwykle ciekawie prezentuje się również za cmentarnym murem. Przekonałem się o tym dostatecznie, choć zwiedziliśmy tylko dwie sąsiadujące ze sobą nekropolie: cmentarz francuski i ten spod znaku Dorotheanstaedtische. Kto chciałby pod tym względem poszerzyć swoje horyzonty, koniecznie musi zajrzeć tutaj.
Historię stolicy Niemiec znam tak sobie, nad czym ubolewam. O świątyni hugenotów już pisałem, wiem też, że ich potomkowie bardzo długo mieli w Berlinie sporo do powiedzenia. Ojciec mi to powiedział, a on generalnie wie wszystko, resztę dopowiedziałem zaś sobie spoglądając na nagrobki francuskiego cmentarza. Choć Napoleon wydawał się Niemcom symbolem zła, co widać na Kolumnie Zwycięstwa, jeszcze w XIX wieku dawni Francuzi w Berlinie trzymali się mocno. Tu na przykład jest grób jakiegoś słynnego mima, któremu pomnik wystawił sam pruski monarcha.
Tu znów mamy aniołki siedzące przy mogile szanowanego mecenasa sztuki. Pardon, że wywijam ogólnikami, ale po prostu nie miałem czasu na głębsze źródłowe wykopki.
Cmentarz niby francuski, ale jak wszędzie w Berlinie, sporo widać tu polskich nazwisk. Ślad ludzi, którzy po tym gdy po pierwszej wojnie przesuwały się granice, zdecydowali się pojechać na Zachód?
No i jeszcze jedna ciekawostka. Niemcy, podobnie jak i Żydzi, lubią kłaść na nagrobkach kamienie, a także różne inne przedmioty, choćby takie. Na nagrobku pewnej sławnej pisarki, kawałek dalej, zobaczyliśmy także ołówek. 
Dawny „Włocławek”? Gar z identycznym wzorem stoi u moich rodziców w pralni. 
Tak miały wyglądać cmentarze w średniowieczu.
To już widok z nekropolii sąsiedniej. Cmentarne koty. Fotografując je, miałem za plecami grobowiec stojący tuż przed cmentarną bramą. Okrutnie postrzelany. Co tu się wiosną 1945 roku działo? Zobaczyłem ślady burzy dziejowej (i tak się na nie zapatrzyłem, że najwyraźniej zapomniałem uwiecznić), ale nic o utopionych w niej ludziach nie wiem.
Szedłem tu w zasadzie głównie po to, by zatrzymać się zaraz za wejściem. Przy grobie Ernsta Litfaßa, drukarza i wynalazcy słupów ogłoszeniowych. W berlińskim muzeum techniki człek ten ma swój kolumnowy pomnik. Sznurek do prowadzącego w jego kierunku zdjęcia podczepiłem nieco niżej, we wpisie ku czci anhalckiego dworca.
Szedłem tu głównie w tym celu, ale chyba nie tylko ja, bo pochylony nad nagrobkiem pan, również się na jego widok bardzo ożywił. Hmmm,  można się ożywić na cmentarzu? Pewnie, że tak! Proszę patrzeć i czytać dalej, ja to udowodnię. No dobra, nie ja – ten cmentarz sam to zrobi.
Kolumny Litfaßa kiedyś same rzucały się w oczy, stojąc na każdym rogu. Dziś zostało ich już niewiele, w Toruniu pewnie upolowałem wszystkie: Axis mundi, Piąta kolumna z Podgórza. Ktoś tam na górze najwyraźniej musiał kibicować mojej berlińskiej podróży, bo na kolejny kolumnowy okaz nadziałem się w Poznaniu, tuż przed dworcem autobusowym, z którego wyruszyłem w podróż nad Szprewę.
 Ładny bardzo, z niemal kompletną chorągiewką.
Wielkopolanie niech mi proszę wybaczą, ale od lat jakoś nie mogę się do ich stolicy przekonać, choć moja rodzina ma tam całkiem solidne korzenie. Obecny spacer przez kawałek miasta, świadomie nie piszę ładny, bo jakoś nie przypadł mi do gustu, jakoś tego nie zmienił. Może nawet mój dystans powiększył? Oglądając chwilę wcześniej stary słup ogłoszeniowy, osłupiałem nieco, kiedy kilka metrów dalej na dworcu autobusowym, oczy moje spoczęły na kiosku z taką wywieszką.
Jak wspomniałem, za Poznaniem nie przepadam, więc nie miałem gdzie upchnąć złowionych tam fotografii. Z konieczności wpakowałem je między berlińskie nagrobki, lecz na wschód odskoczyłem tylko na chwilę. Zaraz na jedną z dzielnic umarłego Berlina powrócę.
By wpaść w objęcia kolejnego obrzydliwego niemieckiego aniołka.
Który jednak zdobi miejsce wiecznego spoczynku rodziny najwyraźniej pochodzącej z Czech.
Wobec mistrza słowa, wypada mi się raczej zamknąć. Więc naciskam spust aparatowej migawki i się nie odzywam.

Patrzę, naciskam i milczę dalej.

Nagrobna symbolika do potęgi.
Uff, można być ładnym aniołem na tej ziemi...
Korzystając z okazji, zwiążę tu wątek nazwisk literackich i całkiem po polsku brzmiących. Hmm, obie osoby opuściły ten świat tego samego dnia i miesiąca.
Salve!
Tu leży Karol Fryderyk Schinkel, wybitny architekt. Wielki człowiek. Bardzo wielki. Pierwszy konserwator zabytków i twórca wielu z nich. Toruń zawdzięcza mu Fort Świętego Jakuba i projekt zboru na Rynku Nowomiejskim. Swoją drogą świątynia na Rynku Nowmiejskim była jednym z ostatnich projektów, jaki opuścił biuro projektanta połowy starego Berlina i Poczdamu.
Spoczywa pod skromnym pomnikiem, na tle wielkiego grobowca jednego ze swoich uczniów.
Po tym cmentarzu trzeba chodzić z książkami pod pachą. Co najmniej encyklopedią, ale najlepiej całą biblioteką. W niej powinna się znaleźć mapa, lub chociaż dobry przewodnik, który by nie pozwolił po tej nekropolii błądzić tuż przed jej zamknięciem. Rany, ale my się grobu Hegla naszukaliśmy!
Swoją drogą, smutno jest być filozofem. Grób Hegla trudno było znaleźć, bo był mocno zarośnięty.
A tymczasem, miał przecież bardzo zacną i równie mocno utopioną w zieleni kompanię.
 Czy nazwisko Fichte komuś coś mówi? Tu leży zatem pani Fichte. A obok pan.
Przy nich natomiast ich sąsiad, Hegel.
Nad wszystkim natomiast dominowała woń jaśminu, który pięknie wtedy Berlin, szczególnie ten umarły, zarastał.

1 komentarz:

Obserwator Toruński pisze...

Bogactwo zdjęć, wrażeń i myśli, że wysiadam. - Znaczy się też byłem w tym Berlinie!