Pierwszym jest, a w zasadzie był, dawny dom towarowy z kinem, a później najsłynniejszy w mieście squat. Zdjęcie fatalne, ale gmach jest wielki, miejsca na ulicy mało, a do tego jeszcze słońce waliło po oczach. Na znaku napisane jest jednak punkt pierwszy - no, powiedzmy - zatem od niego zaczynam.
Po usuniętych siłą artystach zostało tu sporo pamiątek.
Niektóre z nich... Fuj!
A pani, na co się tak zapatrzyła?
Na budynek poczty?
Nie dziwię się, również trudno mi było oczy od niego odkleić.
Strasznie się jednak rozczarowałem. Wcześniej
myślałem sobie, że nasze problemy z koleją czy pocztą, znikną, kiedy PKP i
Pocztę Polską wykupią Niemcy. Smutne to, ale niestety – prawdziwe, w przypadku
poczty coś takiego było zresztą zdaje się brane pod uwagę. Tak sobie myślałem,
a tymczasem, co w Berlinie zastałem? Pyszny wielki gmach przy Oranienburger Straße jest
opuszczony i zamknięty na głucho.
Nawet drzewka zaczęły już na nim rosnąć. Zupełnie
jak u nas.
Nieco dalej jest zupełnie inaczej, jednak dla Nowej Synagogi w Berlinie dobre czasy zaczęły się stosunkowo niedawno. Budynek
świątyni, która w chwili swojego powstania w połowie XIX wieku była największą
w Niemczech, po ranach Nocy Kryształowej doszedł do siebie dopiero na początku
lat 90. ubiegłego wieku.
Wtedy właśnie została zrekonstruowana jej kopuła.
Gdzieś kiedyś przeczytałem, że dziś najlepiej jest
być Żydem w Niemczech. To najwyraźniej prawda, bo niezawodna niemiecka maszyna
pamięci nie pozwala na to, aby prześladowanym przed laty starszym braciom w
wierze spadł włos z głowy. Przed każdym budynkiem oraz instytucją z Żydami
związaną, wartę pełni obecnie policja. Tu też, i w kilku innych obiektach jakie
zwiedzałem, również.
O czasach hitlerowskiego mroku trudno tu jednak
zapomnieć. Synagoga, jak zresztą wiele innych obiektów w okolicy, nadal nosi
ślady po kulach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz