Kilka razy zachwycałem się już tu moją pracą, oszaleję więc nad nią raz jeszcze. Błogosławiony bowiem bywa żywot dziennikarza, gdy może się on spotykać z podobnymi cudami! Oto bowiem, we wsi Bierzgłowo pod Toruniem niszczał przez lata wiatrak z 1867 roku. Jeszcze niedawno, wyrok na niego zdawał się być wydany, traf jednak chciał, że vis-a-vis don Kiszotowego niedobitka znajdowała się plebania, a miejscowy proboszcz, który od kilkunastu lat spoglądał na weterana młynarstwa, nie mógł się pogodzić z jego śmiercią. Sięgnął więc po środki unijne, pociągnął też za sobą całą wieś i dziś wiatrak, który niedawno jeszcze chylił się ku upadkowi, pachnie bardziej tartakiem, niż młynem.
Byłem tam w Wielki Piątek i obiema łapami mogę się podpisać – to cudowne miejsce! W sobotę 7 maja, wiatrak ma zostać poświęcony. Nie jestem wierzący, ale zapraszam. Nie wiem, gdzie mieszka Bóg (choć przy okazji przypomina mi się piękny nigun z „Austerii” Kawalerowicza). Na Jego miejscu z pewnością bym jednak takiego miejsca nie opuścił.

Młynisko, takie wiatrakowe Stonehange, czy też może Woodhange? Większość jego bardzo symbolicznej przestrzeni, jest wszak wytyczona przy pomocy drewna. Ale kamienie też tu są, każdy polski drewniany wiatrak na nich spoczywa (bez fundamentów). Te cztery głazy zastępują jego serce, dzięki temu opiera się wiatrom.
Po tym cudownym kręgu wędruje młynarz ustawiając swój wiatrak. Jeśli ma pod ręką dość czeladników, może ich zaprządz do dyszla (zdjęcie poniżej). Jeśli jest sam, może skorzystać z Baby (dwa zdjęcia poniżej), zaczepiając ją o pieńki wbite w młynisko. Interpretację nazwy kołowrotu zostawiam domyślnym.



Mącznicy nie udało się znów zaprzęgnąć do roboty, spoczęła jednak pod wzniesionym przez mieszkańców Bierzgłowa płotem, na wiecznej, czy może raczej w tym wypadku – wietrznej rzeczy pamiątkę.


W meblowanie wiatraka włączyła się cała wieś. Kiedyś w Bierzgłowie stały trzy wiatraki, przetrwał tylko ten jeden, ale u ludzi ostało się sporo elementów wyposażenia. Nie czekali na specjalną zachętę – przynieśli. I chwała im za to!


Miejscowy rzeźbiarz przygotował krucyfiks, a córka ostatniego właściciela młyna, wskazała miejsce, w którym on wisiał i znów się pojawi.

Tu czekają, jak dotąd uśpione, koła młyńskie. Wystarczy jednak puścić w ruch śmigła i nasypać ziarna, by poleciała mąka.


To wszystko jest takie proste, ale równocześnie, takie genialne – powiedział nam bierzgłowski proboszcz, gdy oprowadzał nas po młynie. Tu widać elementy hamulca, który w tej chwili, na przekór wiatrowi, trzyma śmigła ustawione w krzyż św. Andrzeja. Bo dla właścicieli młynów wiatrowych, rzecz jest ta jest bardzo ważna. W krzyż skrzydła ustawiane były tylko wtedy, gdy młynarz umarł i wiatrak się z nim żegnał. W ostatnich latach takie pożegnanie oznaczało dla młyna walkę z wiatrem, aż do tragicznego końca. W Bierzgłowie znalazł się jednak ksiądz, który pociągnął za sobą pół wsi i wiatrak, zamiast ulec żywiołowi, znów zaprzęgnie go do pracy.


Koło paleczne. Profesor Jan Święch, który przed laty po toruńskim wiatraku oprowadzał pewnego początkującego dziennikarza, w swoim „Tajemniczym świecie wiatraków”, podstawowym podręczniku wszystkich wielbicieli młynów wiatrowych, opisując relację młynarza i wiatraka, odnotował piękną historię właściciela, który przyszedł do młyna razem z synem. Dziecko było małe i w pewnym momencie zniknęło, młynarz pomyślał więc, że malec poszedł do domu. Odnalazł się jednak na najwyższym piętrze, przy kole palecznym – którym pomagał wiatrakowi kręcić. Ułamek sekundy by wystarczył, żeby drobiazg został zmielony na proch. Jak? Zainteresowanych zapraszam do trzeciego tomu śląskiej trylogii Sapkowskiego, tam jest to opisane. Dla młynarza wiatrak był jednak członkiem rodziny, porwał więc dzieciaka i tyłek mu obił dopiero w domu, by wiatrak nie widział tej demonstracji braku zaufania, bo przecież swój by małego nie skrzywdził...


Zapasowe zapierzenie skrzydeł...

Sztember koźlaka udało się uratować, podobnie jak wyznaczające kierunki świata kamienie, na których stanęła cała konstrukcja. Mimo wielu zmian, prawie 150-letni młyn nadal jest więc ten sam.

Tak wiatrak w Bierzgłowie wyglądał jeszcze rok temu. Księdzu Rajmundowi Ponczkowi i wszystkim, którzy przyczynili się do jego uratowania, chylę się więc nisko w dowód najwyższego uznania.